prologue
Renly skonał w jej ramionach. Wszystko to trwało nie więcej niż ułamki sekund — zdawało jej się, że dostrzega jakiś ruch, ale gdy odwróciła głowę, zobaczyła jedynie cień króla przemieszczający się na jedwabnych ścianach. Jego cień się poruszył, uniósł broń, czarną na zielonym tle, świece zamigotały, a później zobaczyła, że królewski oręż nadal tkwi w pochwie, ale miecz cienia...
Uderzenie serca później stal naszyjnika hełmu rozstąpiła się niczym gaza pod ciosem miecza, którego nie było. Renly zdążył jeszcze westchnąć cicho, nim z gardła chlusnęła mu krew. Po jego zbroi spłynęła struga krwi, ciemnoczerwona fala, która zatopiła zieleń i złoto.
Brienne patrzyła na to przerażona jak mała dziewczynka, zmartwiała, niezdolna do wykonania najmniejszego ruchu. W jednej chwili pobladła, ogarnęła ją fala mdłości, a serce rozszalało się jej w piersi, kolejny raz bezlitośnie rozrywane na kawałki. Zgasły następne świece. Renly próbował coś powiedzieć, lecz dławił się własną krwią. Nogi ugięły się pod nim i kiedy powoli osunął się na ziemię, Brienne opadła przy nim na kolana. Z gardła wyrwał jej się głośny, nieartykułowany krzyk wypełniony bólem i rozpaczą, gdy łkając, oparła głowę o pierś króla.
Pierwszy raz w życiu objęła go w chwili śmierci. Nigdy wcześniej nie była tak blisko niego jak teraz, nigdy nawet go nie dotknęła. Darzyła go za to uczuciem najczystszym i najbardziej niewinnym ze wszystkich, tak mocnym, na jakie tylko było ją stać. A on zawsze miał dla niej uśmiech. Nad jego ciałem płakała tak samo gorzko, jak wieczorem tamtego dnia, gdy król poślubił Margaery Tyrell.
Brienne prawie nie wcale pamiętała tego co wydarzyło się później. Z namiotu Renly'ego wyprowadziła ją lady Catelyn Stark. Nocne powietrze pachniało deszczem. Ogniska dogasały, a gdy niebo na wschodzie pojaśniało, uwidocznił się potężny masyw Końca Burzy, przypominający kamienny sen. Po polu przemykały kosmyki jasnej mgły, które pierzchały przed słońcem na skrzydłach wiatru. Na świat powoli wracały barwy.
Widziałam cień — tylko o tym potrafiła myśleć. I nie był to cień Renly'ego. W namiocie wydarzyło się coś złego i mrocznego, coś, czego nie potrafiła pojąć. Śmierć weszła do namiotu i zdmuchnęła jego życie równie niezawodnie, jak wiatr zdmuchnął świece.
Obóz Robba Starka pod Riverrun rozbito w dogodnym miejscu, na przedpolu, niskim, skalistym grzbiecie biegnącym z północy na południe. Był znacznie lepiej zorganizowany niż chaotyczne obozowisko Renly'ego w Wysogrodzie, lecz czterokrotnie od niego mniejszy. Gdy Król Północy dowiedział się o rosnącym zagrożeniu ze strony południa, podzielił swe siły. Tutaj miał blisko pięćdziesięciu rycerzy i wolnych pod sztandarami z wilkorem, skaczącym pstrągiem oraz bliźniaczymi wieżami.
Robb Stark miał wrócić następnego ranka. Bez machin oblężniczych nie mogło być mowy o szturmowaniu Casterly Rock, Młody Wilk odpłacał się więc Lannisterom pięknym za nadobne, mścił się za zniszczenia, jakie spowodowali w dorzeczu.
Brienne nie mogła sobie przypomnieć jak się tam znalazła.
Za dnia podróżowała w towarzystwie ludzi lady Catelyn, a nocą spała u ich boku, ale nie stała się jedną z nich. Otoczyła się murem, jak tarczą, wyższym nawet niż w Wysogrodzie i przez całą drogę trzymała się na uboczu. Większość czasu spędzała z końmi, szczotkując je i usuwając im kamienie z kopyt. Pomagała też gotować i patroszyć zwierzynę, a wkrótce okazało się, że jest również biegłym myśliwym.
Każde zadanie, jakie powierzyła jej Catelyn, Brienne wykonywała sprawnie i bez słowa skargi. Nawet jadła metodycznie, jakby posiłek był kolejnym zadaniem, które jej zlecono, a gdy ją o coś pytano, odpowiadała uprzejmie, lecz nigdy nie wdawała się w rozmówki, nie płakała ani się nie śmiała.
Na łzy pozwalała sobie dopiero, gdy zostawała sama w namiocie i tam kuliła się na łóżku polowym, wciskając twarz w poduszkę tak mocno, by nikt nie mógł usłyszeć jej drżącego, urywanego szlochu. Opłakiwała Renly'ego. Swojego króla i wodza. I ukochanego.
W snach wciąż powracały do niej wizje tamtej nocy, a niejaką ulgę przynosiło w takich chwilach jedynie pogrążanie się w odgłosach nocnego życia obozu. To jedno pozwalało jej choć na chwilę zapomnieć po wszystkich tych okropnych wydarzeniach, przez które znalazła się tutaj. Codziennie więc, nie mogąc zasnąć, Brienne siadała przed namiotem i zabierała do ostrzenia miecza, wsłuchując się w głosy rozradowanych ludzi.
Rycerze czcili bliski powrót Robba oraz zdobycie przez Młodego Wilka Turni, wychylając rogi pełne brązowego ale. Niektórzy śpiewali, z daleka docierał do dziewczyny dźwięk harfy. Zewsząd dobiegały krzyki — "Tully!", "Król Północy!" — oraz — "Kielich! Kielich za młodego, dzielnego lorda!" Czasem w rozmowach padało słowo Królobójca i wtedy Brienne słuchała uważnie i z mocno bijącym serce wyczekiwała wieści o najstarszym synu Tywina Lannistera.
Nawet nie zauważyła, gdy śpiewy umilkły. Mijały godziny, lecz jej wydawało się, że to tylko jedno uderzenie serca. Jaime... Gdzie był? Co się z nim działo? Czy miała go jeszcze kiedyś zobaczyć?
Lady Stark była jedną z nielicznych osób, które traktowały ją z szacunkiem i uprzejmością odkąd opuściła Tarth i tym zyskała sobie jej lojalność i oddanie. Przyjęta przez Catelyn na służbę, tak jak wcześniej przez Renly'ego, towarzyszyła jej wszędzie. Żelazną klatkę na obrzeżach obozu przeznaczoną dla jeńców widziała wcześniej z daleka, ale nigdy nie śmiała podejść bliżej, nawet żeby lepiej się przyjrzeć. Nikt nigdy jej tego nie zabronił, ale i nie dał na to wyraźnego przyzwolenia i dziewczyna wolała powściągnąć ciekawość.
Teraz, pod osłoną nocy, lady Catelyn odprawiła strażnika, pchnęła barkiem ciężkie drzwi o żelaznych okuciach i zagłębiła się w ciemność. Pod jej stopami trzeszczała stara słoma. Światło pochodni ukazywało w jednym rogu wiadro pełne nieczystości, a w drugim skuloną postać, ale Brienne nie mogła dostrzec twarzy więźnia ze swojego miejsca pod celą.
Dopiero kiedy się odezwał, na dźwięk jego głosu, choć ochrypłego od dawnego nieużywania, serce załomotało jej w piersi. Nie słyszała go od przeszło dwóch lat, ale wciąż miała w pamięci i natychmiast rozpoznała. Wytężyła wzrok, drżącą dłoń wspierając na zimnej kracie i gdy lady Stark uniosła wyżej pochodnię, wreszcie go ujrzała. Jaime Lannister był skuty w nadgarstkach i łokciach, a każdy z łańcuchów połączono z pozostałymi, tak że nie mógł ani wygodnie stać, ani leżeć. Żelazną obrożę u szyi, przytwierdzono do wbitego w ziemię pala.
Odkąd dostał się do niewoli w Szepczącym Lesie, nie dawano mu brzytwy i jego twarz, tak ongiś podobną do lica siostry, porastała teraz kosmata broda. Niemyte włosy opadały na ramiona, ubranie butwiało na ciele, a twarz była blada i wynędzniała, pokryta brudem, potem i zaschniętą krwią... a mimo to tak łatwo było dostrzec jego siłę i urodę.
— Jaime...? — odezwała się drżącym głosem, omal nie tracąc nad nim panowania i przepchnęła się obok kobiety do środka, nie odrywając od niego wzroku szeroko otwartych oczu.
Spojrzenie mężczyzny spoczęło wreszcie na niej, oczy rozszerzyły się w pełnym niedowierzania zdumieniu, gdy patrzył na jej twarz, krótko ścięte włosy, wiązane w supeł z tyłu głowy i sylwetkę zakutą w zbroję. Z jego ust dopiero po chwili dobiegł rozedrgany szept, cichy i ostrożny:
— Brienne...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro