Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. we have a lot in common

Po walce z ser Humfreyem lord Selwyn nie próbował już ponownie znaleźć dla Brienne kandydata na męża. Nie rozmawiali o tym więcej między sobą, ale raczej oboje mieli świadomość tego, że Gwiazda Wieczorna wziął sobie do serca i zaakceptował warunki Brienne, choć nie potrafiłby wskazać wśród dotychczasowych zalotników córki żadnego, który byłby gotowy wziąć do ręki miecz, by zmierzyć się w walce ze swoją narzeczoną. Nadal jednak martwił się o przyszłość zarówno córki, jak i Wieczornego Dworu. Miał już w końcu swoje lata, a gdyby niespodziewanie umarł, Brienne zostałaby sama. Żadne z nich nie miało już nikogo, poza sobą nawzajem.

Selwyn próbował odszukać córkę, porozmawiać z nią, ale dziewczyna wcale nie chciała być odnaleziona. Tego dnia nie zjawiła się już ani na obiedzie, ani na kolacji (którą to nieobecność mężczyzna musiał wytłumaczyć dość nieudolnie tym, że Brienne dolega ból brzucha), a kolejnego z samego rana popędziła konno na plażę. Tam mnóstwo czasu spędziła siedząc na piasku i wpatrując się niewidzącym wzrokiem w horyzont. Wyzwała na pojedynek swojego narzeczonego i wygrała, zaręczyny zostały zerwane, małżeństwa nie będzie, osiągnęła więc to, czego chciała. Zatem dlaczego czuła się tak okropnie...

Kiedy do ukrytej między skałami zatoczki dotarł wreszcie Jaime Lannister, było już prawie południe, a sam mężczyzna zdyszany i zlany potem. Próbował się tam dostać tą samą drogą przez pastwiska, łąki i leśny zagajnik, którą pokazała mu Brienne, ale bez dziewczyny zupełnie tracił orientację. Zaklął pod nosem, znowu zaczepiając cholewką buta o kolczasty krzak jeżyn i odgarnął ze ścieżki gałąź czeremchy, żeby potem odetchnąć z ulgą.

Brienne stała w wodzie, odwrócona tyłem do niego. Fale leniwie obmywały jej nagie łydki, a wiatr szarpał włosami, które znowu wysunęły jej się z warkocza. Wydawała się zupełnie pogrążona we własnych myślach, ale nawet z miejsca, w którym stał, Jaime mógł usłyszeć jej ciche łkanie.

— Nie podchodź za głęboko — upomniał ją, podchodząc bliżej, ale zatrzymał się znowu, nad samym brzegiem morza, nie pozwalając, żeby spieniona fala obmyła mu buty. — Nie chcę, żebyś mi się tu utopiła.

Gdy odwróciła się gwałtownie w jego stronę, Jaime nie miał już najmniejszych wątpliwości, że płakała. Spojrzała na niego z twarzą zalaną łzami, ogromnymi oczami, które mokre, zdawały się przybierać jeszcze głębszy odcień szafiru, niż na co dzień. Dopiero teraz zauważył, że drżała na całym ciele, a jej ramiona co chwilę trzęsły się od szlochu, gdy brała urywany oddech.

— Przychodzę tu od maleńkości — odparła, łamiącym się głosem. — Nauczyłam się pływać, jeszcze zanim pierwszy raz dosiadłam konia. Jeśli zamierzałeś drwić ze mnie, albo mnie drażnić, od razu odejdź — dodała, nie czekając na odpowiedź. — Nie mam siły ani ochoty kłócić się z tobą.

— W takim razie zaczepki zostawię na kiedy indziej — stwierdził ze wzruszeniem ramion. — Widziałem walkę z okna — dodał po chwili, ale Brienne tylko spojrzała na niego przelotnie i nie odezwała się. — Właściwie to można powiedzieć, że jestem pod wrażeniem. Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby dziewczyna tak złoiła dorosłego rycerza. — Uśmiechnął się lekko samym kącikiem ust.

— Nie był rycerzem. Nie zasługiwał na tytuł — powiedziała Brienne, wciąż wpatrzona w fale. — Nie masz mi czego zazdrościć. To nie było zabawne. Nie czerpałam z tego satysfakcji.

— Nie? Myślałem...

— Nie — przerwała mu. — Zrobiłam tylko to, co było konieczne. Wywalczyłam sobie prawo do własnej ręki, ale zawiodłam przy tym ojca, lud... wszystkich w zasadzie. Zawsze tak było. To właśnie cena tej mojej wymarzonej wolności.

— Brienne... Masz prawo myśleć o własnych uczuciach. Wczoraj to ty zachowałaś się po rycersku. Broniłaś swojego honoru, honoru swojego rodu...

— Powiedział człowiek, który zabił króla.

— Ja też sprzeciwiłem się ojcu! Lord Tywin nigdy nie chciał, żeby jego pierworodny syn dołączył do Gwardii Królewskiej. Mamy więcej wspólnego, niż ci się wydaje.

Brienne pociągnęła nosem, wierzchem dłoni ocierając oczy.

— Dlaczego tu za mną przyszedłeś?

— Ja ten.... — Jaime z zażenowaniem spojrzał gdzieś w bok. — Nie przyszłaś na trening. A po tym co się wczoraj wydarzyło... martwiłem się — przyznał ze wzruszeniem ramion i dziewczyna wreszcie odwróciła się do niego. Lannister nie sądził, że kiedyś zobaczy ją taką. Zrezygnowaną, jakby się poddała, jakby straciła gdzieś całą swoją siłę, z zaczerwienionymi oczami i twarzą odrobinę opuchniętą od długiego płaczu, z mokrymi śladami łez na policzkach. Nie ją. Nie silną, pełną zapału i pasji Brienne. Coś ścisnęło mu się nieprzyjemnie w piersi.

— Ja... sądzę, że minie jeszcze trochę czasu zanim znowu wezmę do ręki miecz. — Dziewczyna opuściła wzrok, powoli poruszając palcami stóp w wodzie i schyliła się po kawałek bursztynu, który dostrzegła w miękkim mule przy brzegu. — Kiedy się jeszcze uczyłam, ser Goodwin posyłał mnie do rzeźnika. Mówił, że to po to, żeby nauczyć mnie nie bać się zabić, gdyby zaszła konieczność, ale ja długo sądziłam, że robił to z polecenia ojca. Miał nadzieję, że to mnie zniechęci do miecza. Cóż... ta wczorajsza walka zadziałała milion razy lepiej.

Jaime już tylko w milczeniu skinął głową, również spoglądając pod nogi, a dostrzegając na wpół zagrzebaną w piasku muszelkę, delikatnie odgarnął złote drobinki podeszwą buta i po chwili podał ją dziewczynie. Spojrzała na niego odrobinę speszona, ale muszelkę wzięła, od razu wsuwając ją do kieszeni i założyła włosy za ucho, gdy powiał mocniejszy wiatr. Jaime patrzył na nią, gdy spoglądała w niebo, spowita w nasilający się szum fal i zapach morskiej wody.

— Idzie na sztorm — odezwała się znowu Brienne. Mężczyzna podążył za jej spojrzeniem.

— Niebo jest czyste.

— Wiem, co mówię. Powinniśmy wracać, oboje.

Brienne nie znosiła sztormu. Nie bała się, ale nie lubiła towarzyszącej burzy nerwowej atmosfery i pośpiechu ogarniającego tę część wyspy, która leżała na tyle blisko morza, żeby zostać dotknięta żywiołem i nigdy nie mogła wtedy zasnąć. Kiedy dotarli do Wieczornego Dworu wszędzie panował już harmider. Wiatr przybrał na sile, wzmogły się też fale uderzające o klify i piaszczysty brzeg. Na statkach w porcie leżącym poniżej zamku zdejmowano żagle i mocno przywiązywano do pokładów to, czego nie można było schować. Psy szczekały, skomlały i w żaden sposób nie dawały się uciszyć, a owce i inne zwierzęta w pośpiechu zaganiano z pastwisk z powrotem do pomieszczeń gospodarskich.

Lord Selwyn krążył po dziedzińcu, pokrzykując na stajennych i pomagając służbie jak mógł. Pod tym względem nigdy nie ustępował ze względu na swoją pozycję. Zawsze pracował na równi z innymi, żeby zapewnić wszystkim bezpieczeństwo. Brienne kazano zostać w środku, a nawet kiedy próbowała się upierać, że może pomóc, jej ojciec pokręcił głową. Wciąż jesteś za młoda na takie rzeczy. Nadal jesteś dzieckiem. Może następnym razem.

Za każdym razem powtarzał to samo, ale i teraz Brienne z uczuciem wdzięczności wycofała się do zamku. Nienawidziła siebie za tą wdzięczność. Ale posłusznie poszła do swojej komnaty i stamtąd obserwowała z okna strugi deszczu i pochylające się pod wpływem wiatru drzewa. Dopiero kiedy zaczął zapadać zmrok, powędrowała do holu, a stamtąd do kuchni, żeby poszukać czegoś do jedzenia — oficjalne posiłki zostały odwołane, a domownicy, zajęci zabezpieczaniem dworu i pobliskich budynków przed burzą, wpadali tylko na chwilę, by coś przegryźć, zostawiając po sobie kałuże, gdy z ich płaszczy strugami leciała woda.

Brienne zabrała dla siebie chleb, ser i trochę owoców. Korytarze, zwykle pełne światła i gwaru, teraz były zupełnie ciemne i opustoszałe, a w całym zamku słychać było jedynie deszcz uderzający o zamknięte okiennice. Drzwi pokoju Jaimego również były zamknięte, co odrobinę ją rozczarowało, ale zaraz po powrocie do pokoju dokładnie zatrzasnęła też swoje — burza jak zwykle przyniosła ze sobą poczucie strachu.

Wiatr wył, deszcz szumiał i Brienne, samotna w ciemności, wreszcie zasnęła.

Zbudziła się w środku nocy z piskiem. Właście cichł huk pioruna. Hałas wyrwał ją ze snu tak gwałtownie jak uderzenie w twarz. Czy Wieczorny Dwór został trafiony gromem? Chociaż Brienne jeszcze przed momentem spała, była przekonana, że nigdy w życiu nie słyszała równie głośnego pioruna. Usiadła na łóżku i spuściła nogi na podłogę. Zamigotało oślepiające światło, tak jasne, że rzucało cienie. Niemal natychmiast dołączył do niego kolejny ogłuszający trzask gromu. 

Dziewczyna zasłoniła uszy, a potem podeszła do okna, by wyjrzeć na ciemny dziedziniec zalany wodą. Deszcz lał jak z cebra. Przed zaśnięciem nie zamknęła drewnianych okiennic, z których jedna z łomotem uderzała teraz o ścianę, wychyliła się więc przez parapet, żeby zrobić to teraz. Kiedy wreszcie włożyła zasuwkę przy oknie na swoje miejsce, miała już zupełnie przemoczone włosy i koszulę nocną, a po twarzy spływały jej strugi wody.

Spięta czekała na kolejny błysk oraz huk, ale nagle ogarnął ją strach jeszcze większy. A Jaime...? Nie wierzył jej kiedy mówiła o zbliżającym się sztormie, co jeśli wyszedł gdzieś zanim zaczęła się burza, a potem w deszczu nie znalazł już drogi powrotnej? Jeśli Jaimego nie ma... Jeśli...

Jak strzała wypadła ze swojej komnaty i plaskając bosymi stopami o marmurową podłogę, pognała do jego pokoju, z łomotem otwierając drzwi i gwałtownie wpadając do środka. Był tam. Leżał skulony w łóżku, podniósł głowę, gdy ją usłyszał, ale wyglądał jak cień człowieka. Z twarzy zniknęła zwykła bezczelność, pewność siebie i ten uśmieszek, którego tak nienawidziła, cały jakby zmalał i poszarzał.

— Co ty...? Boisz się burzy? — odezwała się zdezorientowana Brienne, zupełnie zapominając o swoim dławiącym w gardle strachu sprzed chwili.

Odpowiedział coś, rzucając jej krótkie spojrzenie, ale jego słowa zagłuszył kolejny grzmot. Nie musiała go jednak słyszeć, żeby zobaczyć jak cały się trzęsie, sztywny ze strachu. Zrobiła więc pierwsze, co przyszło jej do głowy. Z kufra pod oknem wygrzebała sobie koc i położyła się przy nim na wznak, na tyle blisko, by czuł jej obecność.

To niewłaściwe.

Ale właściwie dlaczego? Byli ubrani, mniej więcej, przynajmniej w stroje do spania. I byli sobie bliscy, a wokół szalała burza, zamykając oboje w szczelnym kokonie zbudowanym z hałasu i strachu.

Jaime patrzył na nią, gdy leżeli obok siebie.

— Brienne. — Raczej wyczytała z ruchu jego ust niż usłyszała. — Przepraszam. — Brienne wpatrywała się w niego tylko, nie mając pojęcia o co może mu chodzić. — Przepraszam — powtórzył. Wciąż nie mogła zrozumieć, ale wtedy Jaime ją pocałował. Zrobił to na tyle powoli i łagodnie, że w każdej chwili mogłaby się odsunąć, odepchnąć go od siebie, ale gdy tylko poczuła jego wargi na własnych ustach, poczuła się całkowicie bezradna. Jaime pogładził kciukiem jej policzek, a ona wreszcie rozchyliła wargi, poddając się, całkowicie tracąc zdolność do walki.

Kiedy odważyła się otworzyć oczy, Jaime leżał już przy niej zupełnie nieruchomo. Powoli dotknęła jego twarzy, żeby odsunąć mu z oczu kosmyki włosów i odważyła się ucałować go jeszcze w policzek. Westchnął, wyczuwając jej ruch i zdała sobie sprawę, że przysypia, wykończony strachem i uspokojony jej obecnością.

Więc Brienne też zamknęła oczy, wtulając twarz w zagłębienie jego szyi i biorąc go za rękę, żeby spleść z nim palce. Jaime zwinął się przy niej w pościeli, jak najbliżej. Zasnęli oboje, wtuleni w siebie nawzajem, a rano zbudziła się już sama, w zimnym łóżku i z czystym, idealnym błękitem nieba za oknem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro