Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. only man who will win me in fight, can punish me

Regularne treningi z Jaimem, choć sprawiały Brienne sporo radości i były przyjemną odskocznią od słyszanych codziennie szeptów na jej temat i przytyków septy, nie pozwalały zapomnieć o jednym. Coraz bliżej było dnia, kiedy dziewczyna miała spotkać narzeczonego, Humfreya Wagstaffa, którego Selwyn zaprosił na Tarth. Nie chciała o tym myśleć, próbowała na dobre o tym zapomnieć, wmówić sobie, że wcale nie będzie to wyglądało tak jak ostatnim razem, gdy na wyspie był rudy Ronnet Connington, ale i tak siedziało to nieustannie gdzieś z tyłu głowy, nie dając jej spokoju.

Jaime również z przyjemnością przychodził na plac przy zbrojowni, gdy tylko Brienne zjawiała się tam po codziennych zajęciach z septą Roelle. Dziewczyna, choć młodsza od niego o prawie cztery lata, stanowiła dla niego spore wyzwanie. Szybko się uczyła i jeszcze szybciej znajdowała jego słabe punkty, co zawsze pozwalało jakoś go podejść, i co niezmiennie było przyczyną kłótni. A kłócili się często, nie szczędząc sobie przy tym ostrych słów, czasami nawet rękoczynów.

Brienne, choć była dziewczyną, nie przypominała panienek z kontynentu ani o jotę. Kiedy trzeba było, potrafiła doskonale walczyć o swoje i nie najgorzej się bić, o czym Jaime również miał okazję się już przekonać. Mimo że oboje często siadali do kolacji posiniaczeni i brudni, nie odzywając się do siebie, a Selwyn z politowaniem kręcił głową w reakcji na ich zachowanie, lubili swoje towarzystwo i wytrwale pielęgnowali tę nić porozumienia, która zawiązała się między nimi tamtego popołudnia spędzonego na plaży na zbieraniu małży.

Oboje mieli świadomość, że wzajemnym zrozumieniem i akceptacją nie będą mogli długo się cieszyć, bo lord Renly — choć wciąż przedłużał swój pobyt na wyspie, zachwycając się jej urokiem i prostotą życia jej mieszkańców — w końcu miał powrócić do Końca Burzy, zabierając ze sobą całą swoją świtę.

Wreszcie przyszedł też dzień, w którym na Tarth przybył Humfrey Wagstaff, kasztelan Grandview.

Septa Roelle wygłosiła to samo kazanie, które Brienne słyszała zawsze, gdy ojciec miał gości, których status wymagał od dziewczyny, by również przyszła się z nimi przywitać, ale kiedy Brienne stanowczo odmówiła założenia sukni, jej twarz gwałtownie poczerwieniała.

— Lady Brienne, dama ma obowiązek założyć suknię na pierwsze spotkanie z narzeczonym. Nie zrobić tego jest niesłychane. Twój ojciec nigdy na to nie pozwoli. Reprezentujesz nie tylko siebie, ale także swój ród i masz zachowywać się należycie.

— To mój wybór, septo, nie twój — odpowiedziała stanowczo Brienne. Prawdę mówiąc sama była zaskoczona, że w obecności kobiety stać ją było na taki ton.

— Żaden mężczyzna nie zgodzi się poślubić kobiety, która ubiera się i zachowuje jak mężczyzna!

— W takim razie go nie poślubię. Nie będę udawała przed nim, ani przed sobą kogoś, kim nie jestem. Wyrosłam już z tego. — Brienne wzięła głęboki oddech, zanim stanowczo wypowiedziała następne zdanie. — Nie chcę, żebyś brała udział w tym spotkaniu, septo. Jestem wystarczająco dorosła, by mu się zaprezentować.

Septa Roelle poczerwieniała jeszcze mocniej i wybiegła z komnaty, zapewne w poszukiwaniu lorda Selwyna, żeby jak zwykle się na nią poskarżyć.

Oczywiście rozumiała dlaczego ojciec tak pragnie ujrzeć ją zamężną, jej samej równie mocno ciążyło poczucie obowiązku. Tęskniła jednak za dniami, kiedy byli naprawdę blisko, jak wtedy, gdy była małą dziewczynką. Chciałabym być dla niego prawdziwą córką, która dałaby mu wnuków, z której mógłby być dumny, a nie rozczarowaniem.

Gdy po raz pierwszy przygotowywała się do spotkania swojego narzeczonego, małżeństwo było dla niej tak odległą perspektywą, że właściwie o nim nie myślała. Jak każda dziewczynka marzyła oczywiście o swoim księciu lub rycerzu, ale nie było to niczym więcej niż dziecinnym pragnieniem. Kiedy chłopak, za którego miała wyjść, gdy oboje osiągną stosowny wiek, umarł na gorączkę, odczuła właściwie tylko ulgę. Była wówczas za mała, by zrozumieć swój obowiązek wobec rodu i oczekiwania ojca.

Kiedy Selwyn zaręczył ją po raz drugi, była już aż za dobrze świadoma własnego ciała i wątpliwej urody. Miała dwanaście lat, w niebiesko-czerwonej sukni z jedwabiu czuła się niezgrabna i zażenowana. Na innej dziewczynie ta suknia mogłaby wyglądać ładnie, ale nie na niej. Czekała na spotkanie z młodym rycerzem, za którego chciał wydać ją ojciec i próbowała wyobrazić sobie narzeczonego. Sześć lat od niej starszego chłopaka, który pewnego dnia z pewnością okryje się chwałą. Bała się tej chwili.

— Będzie miał dla ciebie różę — obiecał jej ojciec.

Ronnet Conningtin był wysokim, chudym młodzieńcem. Miał długie rude włosy, związane na karku rzemieniem i zaczątki zarostu, rudy meszek na brodzie i śmieszne trójkątne wąsiki. Rzeczywiście miał dla niej różę, pojedynczy kwiat o płatkach koloru krwi, ale Brienne poczuła, że zaczyna się trząść, serce zabiło jej mocno w piersi, a na policzkach pojawił się rumieniec, gdy tylko coś sobie uświadomiła. Jestem od niego wyższa.

Próbowała go przywitać, tak jak ją nauczono, ale słowa nie chciały jej przejść przez gardło. Jąkała się tylko bezradnie, nie wiedząc co zrobić z rękami, a gdy podniosła wzrok, na twarzy młodego rycerza ujrzała obrzydzenie.

— Piękna Brienne — oznajmił drwiącym tonem. — Widziałem maciory ładniejsze od ciebie. — Cisnął różę w twarz dziewczyny, tak, że ta ledwie ją złapała i utrzymała w drżących palcach. — To wszystko, co ode mnie dostaniesz, pani.

To właśnie po zajściu z Conningtonem zmienił się sposób, w jaki wielu traktowało Brienne. Przyzwyczaiła się już do szeptów i chichotów za plecami, ale teraz otwarcie gapiono się na nią i szeptano znacząco, nie próbując tego ukryć. Coraz trudniej było zaprzeczać, że dziewczyna odstaje, a ludzie potrafili być bardzo okrutni. Selwyn oczywiście natychmiast nakazał młodemu rycerzowi opuścić Tarth, ale historia szybko rozeszła się po wyspie, a później poza nią.

Teraz Brienne starała się o tym nie myśleć. Gdy nadszedł czas włożyła miękkie bryczesy z cielęcej skórki, wysokie buty i swój najlepszy szafirowy kaftan, a włosy związała w warkocz i przygotowała się na spotkanie z ser Humfreyem. Kasztelan lorda Grandisona był dumnym, pięćdziesięciosześcioletnim starcem o orlim nosie poprzecinanym żyłkami oraz pokrytej plamami łysinie z zaledwie kilkoma kępkami siwych włosów na czubku głowy.

— Ser Humfrey — przywitała go zdawkowo Brienne, dygając lekko. Ser Humfrey obdarzył ją jedynie protekcjonalnym uśmiechem.

— Moja pani. — Odkłonił się. — Obawiam się, że po ślubie będziesz musiała się zachowywać, jak przystoi kobiecie. Nie pozwolę, żeby moja pani żona pokazywała się w męskiej kolczudze — rzekł. — W tej sprawie będziesz musiała mnie posłuchać, bo inaczej będę zmuszony cię ukarać.

Brienne poczuła przygniatające ją poczucie obowiązku. Naprawdę zamierzała dać szansę mężczyźnie, którego wybrał dla niej ojciec, teraz jednak zdała sobie sprawę, że to niemożliwe. Mimo sprawności w ćwiczebnych walkach nadal była nieśmiała, jednakże znalazła gdzieś odwagę, by mu się sprzeciwić.

— Ser — powiedziała, biorąc głębszy oddech — byłabym zaszczycona, mogąc się z tobą zmierzyć. Pozwolę się karać tylko mężczyźnie, który zwycięży mnie w walce.

Stary rycerz zrobił się fioletowy na twarzy.

— Dam ci więc lekcję, o której będziesz mogła myśleć, gdy już się pobierzemy — odpowiedział wyniosłym tonem.

Walczyli tępą, turniejową bronią, na dziedzińcu. Brienne krążyła wokół ser Humfreya z zaciętą miną i błyskiem w oku, patrząc, jak pierś mężczyzny unosi się i opada, gdy kilkukrotnie zważył ostrze w dłoni i zamachnął się nim na próbę. Już był zdyszany. Nie wyglądał jak ktoś, kto biegle i często posługuje się mieczem.

Nie spodziewał się też raczej, że Brienne rzeczywiście będzie wiedziała do czego służy miecz. Kilka razy nieudolnie zaatakował, chcąc zyskać nad nią przewagę, ale szybko został zmuszony do wycofania się. Dziewczynie przyszło to z dziecinną łatwością po wielu godzinach spędzonych na ćwiczeniach z ser Goodwinem. Brienne była znacznie silniejsza od swojego przeciwnika, wyższa i sprawniejsza, a także bardziej zdeterminowana.

Próbował jeszcze nad nią zapanować, pokazać dziewczynie, gdzie jej miejsce, ale Brienne cofała się, obracała i znów uderzała. Dźwięk uderzającej o siebie stali, gdy ich miecze zwierały się w pocałunku przyciągał na plac coraz większą widownię, aż wreszcie zwabiony odgłosami walki wyjrzał przez okno swojej komnaty również Jaime Lannister, który teraz oparł się łokciami o parapet i skupił na sylwetkach walczących, cichutko kibicując właśnie dziewczynie.

Myśli Brienne galopowały z zawrotną prędkością, w głowie jej szumiało, oszołomiona nie słyszała właściwie nic poza mocnym biciem własnego serca. Wytrącona z równowagi potknęła się wreszcie, z rozciętej mieczem wargi poleciała krew, zostawiając jej na języku metaliczny posmak, a wzrok zamgliły jej łzy, ale to tylko sprawiło, że zaatakowała tym bardziej gwałtownie, prawie już przy tym szlochając. To nie było sprawiedliwe. Nic z tego co się kiedykolwiek wydarzyło w jej życiu nie było.

Z krzykiem natarła na ser Humfreya pełnym mocnym ciosem, uderzając płazem miecza w klatkę piersiową. Stępione ostrze nie mogło wyrządzić prawdziwej krzywdy ciału, ale siła Brienne nie mogła się równać z kruchymi kośćmi starca. Rozległ się trzask i ser Humfrey krzyknął z bólu. Spróbowała go rozbroić, ale rycerz nie puścił miecza. Zamiast tego podcięła go więc i uderzyła rękojeścią, z trudem rejestrując odgłos kolejnej łamanej kości i ponowny krzyk, gdy uderzył o ubitą ziemię.

Złamała mu obojczyk i dwa żebra, zrywając jednocześnie zaręczyny.

Gdy Selwyn Tarth zbiegł wreszcie po schodach na dziedziniec Wieczornego Dworu ujrzał córkę zakrwawioną i zapłakaną, trzymającą na odległość ostrza jęczącego z bólu Humfreya Wagstaffa. W oczach Brienne odmalowało się przerażenie, gdy przeniosła wzrok na ojca. Cofnęła się o kilka kroków ze strachem i wypuściła z drżących dłoni miecz, który uderzył głucho o ziemię, jakby dopiero teraz tak naprawdę uświadomiła sobie, co zrobiła.

— Przepraszam... — zaszlochała gorączkowo, przytulając się mocno do ojca, gdy Selwyn objął ją ramieniem i krzykiem rozkazał wszystkim się rozejść. Nie zwracała uwagi nawet na to, że plami kaftan ojca krwią, zresztą on też zdawał się tego nie zauważać. — Przepraszam... Tak strasznie przepraszam...

Jaime odwrócił wzrok.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro