Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. wait and watch, girl

Na placu treningowym Wieczornego Dworu trwała walka, gdy Jaime zdecydował się tam zejść któregoś dnia z braku lepszych perspektyw. Jego siostra wciąż grała obrażoną, a samotna przejażdżka po wyspie nie była nawet w połowie tak zajmująca, gdy nie towarzyszyła mu Brienne. Na oczyszczonym fragmencie dziedzińca, otoczonym płotem, zebrali się giermkowie i kilku przyjezdnych, chcących popatrzeć na walkę, a ponadto stary zbrojmistrz lorda Tartha, który co jakiś czas udzielał wskazówek walczącym.

Jeszcze zanim mężczyzna dotarł pod samą barierkę, jego twarz rozjaśnił uśmiech. Oto miał przed sobą córkę lorda Selwyna, w męskim stroju, z włosami niedbale związanymi w warkocz, twarzą lśniącą od potu i z mieczem, prawdziwym stalowym mieczem w dłoni. Ostrza broni stępiono, lecz mimo to łoskot był straszliwy, gdy dziewczyna bezlitośnie ścierała się ze swoim przeciwnikiem, nie dając mu ani chwili wytchnienia i coraz mniejsze możliwości obrony. Ziemia była zdeptana i usiana elementami uzbrojenia, co jednoznacznie wskazywało na to, że nie on pierwszy miał skończyć pokonany pod mieczem Brienne.

— Uważaj na stopy — upomniał ją ser Goodwin, a dziewczyna natychmiast zastosowała się do jego słów, w wykroku poprawiła pozycję i przygotowała się na następny cios.

Brienne nie ustępowała siłą większości rycerzy z wyspy. Stary dowódca zbrojnych jej ojca mawiał, że kobieta jej rozmiarów nie ma prawa być tak szybka. Bogowie obdarzyli ją również wytrzymałością i ser Goodwin uważał, że to szlachetny dar. Walka z mieczem i tarczą była męcząca, a zwycięstwo często przypadało w udziale temu, kto wytrzymał dłużej. Ser Goodwin nauczył ją walczyć ostrożnie, oszczędzać siły i pozwalać, by przeciwnicy wyczerpywali się wściekłymi atakami.

— Mężczyźni zawsze będą skłonni cię nie doceniać — mówił. — A duma będzie im kazała zwyciężyć cię szybko, żeby nikt nie mógł powiedzieć, iż kobieta zmusiła ich do wielkiego wysiłku. Niech marnują siły na wściekłe ataki, a ty tymczasem oszczędzaj swoje. Czekaj i obserwuj uważnie, dziewczyno, czekaj i obserwuj.

Czekała więc i obserwowała, przesuwała się w bok, potem do tyłu i znowu w bok.

A Jaime patrzył na nią, na jej taniec z mieczem, na wyćwiczone przez lata ruchy, które teraz przychodziły jej już najzupełniej naturalnie, na jej duże niebieskie oczy, z których podczas walki promieniowała niezwykła siła i pewność siebie. Gdy młodzieniec, z którym ćwiczyła wreszcie popełnił błąd, wywinęła się i bez litości uderzyła rękojeścią miecza, aż poleciał na ziemię z twarzą zalaną krwią. Jaime skrzywił się lekko. Pewnie stracił też przy tym co najmniej jednego zęba.

Brienne wyprostowała się, ruchem głowy odrzucając kosmyki włosów, które podczas walki zsunęły jej się na twarz. Jaime słyszał szepty, gdy patrzyła wyzywająco, szukając partnera do nowego tańca, ale tym razem nikt nie odważył się z niej otwarcie śmiać.

Dla samej Brienne walka na miecze rzeczywiście była niczym taniec; wyćwiczone ruchy, dokładnie stawiane kroki, ciało przy ciele, by tylko dopasować się do partnera. Jej dłoń rwała się do miecza, a gdy już ruszała do walki, znikał cały towarzyszący jej strach, w zapomnienie szły zmartwienia związane z jej niezdarnymi dłońmi lub zbyt wysokim wzrostem, czasami czuła się wręcz pełna wdzięku; tutaj te rzeczy sprawiały, że raz za razem osiągała sukces. A śpiew stali, gdy tylko dwa ostrza zwierały się w pocałunku, był dla jej serca niczym najpiękniejsza muzyka.

Przed treningami nie powstrzymało jej nic; ani chłosta (był to pierwszy i jedyny raz w życiu, kiedy Selwyn podniósł rękę na jedynaczkę), ani bójki na pięści (Selwyn wiedział o trzech, a podejrzewał jeszcze co najmniej pół tuzina innych). Nie przestawała ćwiczyć na dziedzińcu, nie przestawała się wykłócać, że może być tak dobra, jak każdy mężczyzna (a przynajmniej każdy chłopiec) w Westeros. Błagała, pożyczała, albo kradła ze zbrojowni broń turniejową, ukrywała ją w swoim pokoju i trenowała samotnie, gdy nikt inny nie zgodził się z nią pracować, naśladując to, co widziała, gdy obserwowała rycerzy ojca.

A Selwyn patrzył na nią z okna, jak popełnia błąd za błędem, jak przegrywa w każdym pojedynku, a mimo to nie zamierza przestać. Wreszcie pewnego dnia zszedł do niej i podniósł z ziemi turniejowy miecz.

— Skoro i tak to robisz, rób to dobrze — powiedział.

Tak zaczęły się jej lekcje z ojcem, który z czasem przekazał ją pod opiekę ser Goodwina.

— Z pewnością jesteś chętna do nauki. Widzę to. — Usłyszała od niego Brienne. — Ale prawdziwym sprawdzianem dla ciebie będzie będzie to, czy wrócisz tu jutro. I każdego kolejnego dnia. Umiejętność używania miecza nie jest czymś, czego łatwo się nauczysz. Wymaga poświęceń i praktyki. Jest monotonne i bolesne. I obawiam się, że nie jest odpowiednim zajęciem dla kobiety. Ale ty masz talent i jesteś zdeterminowana, a to dobry początek.

— Mogę ciężko pracować. — Brienne dumnie uniosła głowę. — Potrafię to udowodnić, ser.

Pierwsze tygodnie treningów zajmowało jej oswajanie się z własnym ciałem i jego możliwościami. Ćwiczyła pracę nóg, pozycje, wymachy. Zapamiętywała nazwę każdego ruchu, którego uczył ją ser Goodwin. Półcięcie, pełne cięcie, cięcie poprzeczne, pchnięcie. Krok, półkrok, wykrok. Przepuść, pchnij, wycofaj się. Z boku. Z lewej. Z prawej. Zza głowy. Ćwiczenia były nudne i monotonne, w dodatku popołudniowe słońce grzało mocno. Były to jednak ćwiczenia niezbędne, bowiem od prawidłowego opanowania podstawowych uderzeń mogło zależeć życie lub śmierć rycerza — kiedyś, w przyszłości. Teraz musiała je opanować do perfekcji, by wykonywać ruchy instynktownie, bez zastanowienia.

Każde z tych ćwiczeń powtarzała do znudzenia, każdego dnia. W niektóre dni nie zajmowali się właściwie niczym innym. Co wieczór, gdy Brienne kładła się do łóżka, ręce i stopy drżały jej lekko z wysiłku. Dłonie zrobiły się szorstkie i pokryły pęcherzami, a ramiona i plecy bolały od ciężaru miecza. Ale nigdy nie powiedziała słowa skargi. Wstawała codziennie z jednakowym zapałem, uczyła się atakować i bronić, i wkrótce była już tak dobra jak chłopcy w jej wieku, a od wielu nawet lepsza.

Nawet okrucieństwa septy, która, w miarę jak Brienne dorastała, stawała się coraz bardziej mściwa, bladły przy słowach ser Goodwina. Jego pochwały zdziałały cuda, pomagając odbudować u dziewczyny pewność siebie, którą septa Roelle stopniowo odbierała jej od małego.

Żelaznej determinacji i chęci do nauki miecza nie odebrały jej też docinki, plotki na jej temat, ani nawet to, że któregoś razu podczas treningu złamano jej nos, żeby jej pokazać, gdzie jej miejsce. Wróciła wtedy na dwór z zakrwawioną twarzą, ale głowę miała dumnie uniesioną, w oczach lśniła iskra złości i dumy, a od tamtej pory zaczęła trenować jeszcze więcej. Godzinę przed śniadaniem, i kolejną, po zajęciach z septą. W każdej wolnej chwili ćwiczyła pracę nóg, wszędzie, gdzie tylko się dało, na plaży, w stajni, we wsi na murku okalającym pomieszczenia gospodarskie, na śliskich kamieniach po których przedostawała się na drugą stronę rzeki.

Wkrótce nikt już nie drwił z niej, gdy przychodziła na plac, nikt nie rzucał jej w twarz obelg, ani nie szeptał za jej plecami. Była w swoim żywiole i bez wątpienia była najlepszą wojowniczką wśród pozostałych uczniów ser Goodwina. I codziennie towarzyszyły jej słowa starego zbrojmistrza, które przekazał jej na samym początku. Mężczyźni zawsze będą skłonni cię nie doceniać. Jesteś kobietą, lecz nie jest to twoja wada, a wyjątkowa siła.

Ostatnią lekcję, tę najtrudniejszą, ser Goodwin zostawił na koniec. Stary dowódca zbrojnych, który uczył ją walki, zawsze powątpiewał, czy jest wystarczająco twarda.

— Masz ramiona silne jak mężczyzna — powtarzał jej nie raz — ale serce miękkie jak każda dziewczyna. Co innego ćwiczyć na dziedzińcu ze stępionym mieczem w dłoni, a co innego wbić przeciwnikowi w brzuch długi na stopę kawał zaostrzonej stali i patrzeć, jak jego oczy gasną.

Chcąc nauczyć Brienne twardości, ser Goodwin wysyłał ją do rzeźnika jej ojca. Gdy Brienne kończyła robotę, oczy miała pełne łez, a ubranie tak zakrwawione, że musiała je oddawać służącej do spalenia. Mimo to ser Goodwin wciąż nie był przekonany.

— Prosię to prosię. Z człowiekiem jest inaczej. Kiedy byłem giermkiem, młodym jak ty teraz, miałem przyjaciela, silnego, szybkiego i zręcznego chłopaka. Na dziedzińcu nie miał sobie równych. Nikt z nas nie wątpił, że pewnego dnia wyrośnie z niego wspaniały rycerz. Ale potem wybuchła wojna. Widziałem, jak obalił wroga na kolana i wytrącił mu topór z rąk, ale kiedy mógł już z nim skończyć, zawahał się. Na pół uderzenia serca, ale tyle wystarczyło. Cała siła, szybkość, męstwo i z trudem zdobyte umiejętności... wszystko to okazało się nic niewarte, ponieważ przestraszył się zabicia człowieka. Zapamiętaj to sobie, dziewczyno.

Będę o tym pamiętała — obiecała jego cieniowi w sosnowym lesie. Często siadywała tam przy rzece, odkąd dostała do ręki prawdziwą stal, żeby ostrzyć miecz. Będę o tym pamiętała i będę się modliła o to, żeby się nie przestraszyć.

Spojrzenie Brienne spoczęło na nim i Jaime uśmiechnął się lekko, bez słowa podchodząc, żeby wziąć od niej miecz turniejowy, który podała mu rękojeścią do przodu. Zważył go w dłoni i ułożył palce w odpowiednim chwycie na rękojeści. Ostatni raz stępioną klingę trzymał w rękach w wieku dziesięciu lat, ale bynajmniej nie zamierzał narzekać.

— Nigdy jeszcze nie walczyłem z kobietą — odezwał się. — Mówiłem, że nie mogę się doczekać spotkania z tobą na placu. — Posłał jej zalotny uśmiech. Dziewczyna zaczerwieniła się natychmiast.

— Boisz się, że kobieta okryje cię hańbą?

— Nie stawałbym z tobą, gdybym miał się czego obawiać. Ale nie płacz, kiedy już wylądujesz na ziemi.

— Uczę się walczyć odkąd miałam dziewięć lat. Nie zamierzam płakać. — Spojrzała na niego drwiąco, z krzywym uśmiechem.

Mocno chwyciła miecz i przyjęła odpowiednią pozycję, stając naprzeciw mężczyzny. Przez chwilę krążyli wokół siebie, obserwując się wzajemnie. Brienne patrzyła na pracę nóg Jaimego, na jego postawę, ułożenie ramion. Patrzyła jak się rusza. Czekała. Było w tym coś ekscytującego. Dopiero gdy zniecierpliwiony zaatakował, ruszyła do tańca. Był szybki, ale niewystarczająco. Obroniła się, zbijając jego ostrze, a potem z powrotem utkwiła wzrok w jego twarzy w oczekiwaniu. Gdy zaatakował od góry, wykręciła nadgarstek, na swoją korzyść wykorzystując siłę jego zamachu, a kiedy cofnął się o pół kroku, zrobiła nagły wypad, tym razem jego zmuszając do uniku i obrony. Kolejne ataki pełne były wściekłości, jakby dopiero zdał sobie sprawę, że walczy z kobietą.

Broniła się jak mogła najlepiej, ani na chwilę nie opuszczając wzroku. Wiedziała, że mogła go pokonać. Oczywiście, że mogła — pod jej mieczem padali dorośli rycerze Wieczornego Dworu. Kiedy znów zamachnął się na nią, przypuściła na niego własny atak. Brzęk stali niósł się po całym dziedzińcu, gdy ścierali się ze sobą, siłowali i krzyżowali ostrza.

Brienne jęknęła cicho, ale nie odpuściła. Nie zamierzała dać mu tej satysfakcji. Zamiast tego spróbowała wykorzystać sytuację, gdy znów naparł na jej miecz, ale źle postawiła stopę, potknęła się, a zanim zdążyła złapać równowagę, Jaime zdzielił ją płazem ostrza po brzuchu, aż zabrakło jej tchu. Upadła, mocno uderzając plecami o ziemię. Zakaszlała, obejmując dłonią żołądek i syknęła cicho z bólu.

Jaime zaśmiał się cicho, nachylając się nad nią.

— I co? Warto było? — spytał, podając dziewczynie dłoń, którą przyjęła niechętnie i zaraz odwróciła się od niego, odrobinę krzywiąc się z bólu i czerwieniąc z zażenowania. Żeby nie musieć odpowiadać, otrzepała kaftan z piachu, opuszczając wzrok. Dopiero po chwili podniosła na Jaimego nagle roziskrzone spojrzenie. Tak patrzyła tylko, gdy wpadła na coś, czego żadna siła nie mogłaby wybić jej z głowy.

— Chcę z tobą trenować, ser — wyrzuciła z siebie, zanim zdążyła się rozmyślić.

Jaime nie potrafił jej odmówić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro