Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. words are just wind

Brienne siedziała przed lustrem w swojej komnacie, wpatrzona we własne odbicie, już ubrana w przyszykowaną na wieczór suknię i uczesana, choć żaden strój ani fryzura nie były w stanie zamaskować niedoskonałości jej urody. Była kłębkiem nerwów. Złożone na podołku łonie drżały jej na myśl, że wkrótce będzie musiała zejść na dół, do gości, witać się z kolejnymi osobami, rozmawiać z nimi i... tańczyć.

Zamknęła oczy, prostując plecy i biorąc głębszy oddech, żeby spróbować się uspokoić, ale drgnęła niespokojnie i natychmiast odwróciła głowę na dźwięk cichego pukania do drzwi. Do środka zajrzał Selwyn, który zatrzymał się w progu i wzrokiem pełnym czułości przesunął po sylwetce córki. Uśmiechnął się lekko.

— Prześlicznie wyglądasz, Brienne. Dobrze znów widzieć cię w sukience — powiedział, podchodząc bliżej.

Dziewczyna wzruszyła tylko lekko ramionami, odwracając wzrok i wyprostowała się odruchowo, łącząc nogi w kostkach. Dziś miała być damą.

— Mam dla ciebie prezent. — Selwyn przysunął sobie drugą pufę i przysiadł przy córce, podając jej niewielką szkatułę. Oczy Brienne rozszerzyły się, gdy podniosła wieczko. Na poduszeczce spoczywał wisiorek, szafir oprawiony w białe złoto, na takim samym łańcuszku. Nigdy jeszcze w swoim życiu nie widziała nic tak pięknego. — Należał do twojej matki. Chciała, byś go nosiła dorastając... wychodząc za mąż — dodał po chwili, z wahaniem. — Noś go dziś wieczorem.

Nie miała czasu zaprotestować, czy choćby otworzyć ust, zanim Selwyn delikatnie ujął klejnot w palce i gestem poprosił, by się odwróciła, żeby zapiąć jej łańcuszek na szyi.

— Ojcze — wyszeptała wreszcie niemal bez tchu, gdy poczuła chłód złota na odsłoniętym dekolcie. — To piękne. Ja... Ja dziękuję. — Podniosła wzrok, pozwalając, by ojciec pochwycił spojrzenie jej niebieskich tęczówek. — A... A jeśli go zgubię? Albo zniszczę? — spytała z obawą. — Nie powinieneś dawać mi nic tak cennego.

Selwyn uśmiechnął się do niej z pobłażaniem.

— Wiem, że nie chcesz tam iść... ale może jednak zejdziesz ze mną i dasz im wszystkim szansę? Tańcz, baw się, to twój wieczór — powiedział, podsuwając jej ramię, które Brienne po chwili ujęła z wahaniem.

W Wielkiej Komnacie Wieczornego Dworu panował już gwar, wypełniał ją zapach soli i pieczonej ryby. Chorągwie zasłaniały ściany z szarego marmuru. Słońce i księżyc Tarthu, jeleń z koroną Baratheonów, lew Lannisterów. Stoły i krzesła ustawiono w podkowę. W przeciwległym końcu sali grupa muzyków stroiła instrumenty, bard nucił balladę, lecz jego głos zagłuszał trzask ognia, brzęk naczyń i stłumione głosy rozmów biesiadników.

Brienne zajęła miejsce obok ojca i od razu zgarbiła pod spojrzeniami gości. Opuściła głowę, wbijając wzrok w talerz. Rozmawianie z nieznajomymi zawsze było dla niej trudne. Już jako mała dziewczynka była nieśmiała, lecz wiele lat pogardy pogorszyło tylko sprawę. Pod żebrem od razu poczuła łokieć septy Roelle, gdy kobieta szturchnęła ją, przywołując do porządku. Nie tego od niej oczekiwano.

Nie jesteś już głupim dzieckiem, jesteś zakwitłą dziewicą i tak masz się zachowywać — słowa septy natychmiast rozbrzmiały jej w głowie. Była panią Tarthu i tak powinna się zachowywać. Jeśli nie dla własnej korzyści, to ze względu na ojca.

Nawet ze wzrokiem utkwionym w jedzeniu zdołała jednak dostrzec ruch mężczyzny siedzącego naprzeciwko. Ser Jaime Lannister, wysoki, o złocistych włosach, błyszczących zielonych oczach i uśmiechu, który potrafił ciąć jak nóż. Ubrany był w karmazynowe jedwabie, wysokie, czarne buty i czarny płaszcz z satyny. Z przodu jego bluzy ryczał wyzywająco lew wyszywany złocistą nicią, herb jego rodu. Głośno mówiono o nim Lew Lannisterów, za plecami zaś nazywano go "Królobójcą".

Jaime uniósł kielich, jakby wznosił toast i uśmiechnął się do niej, a Brienne od razu poczuła, że znów się czerwieni i z powrotem opuściła wzrok. Jaime pogłębił uśmiech, jeszcze przez chwilę patrząc, jak dziewczyna wierci się na krześle w niewygodnej sukni. Każdy ruch Brienne świadczył, że dziewczyna zdaje sobie sprawę, jak wygląda i cierpi z tego powodu. Nie odzywała się niepytana i rzadko podnosiła wzrok znad talerza przez resztę wieczoru, dopóki nie zaczęły się tańce.

Brienne nie znosiła tańca. Zawsze oznaczał dla niej katorgę i konieczność znoszenia pełnych współczucia i litości spojrzeń, dopóki muzyka nie ucichła. Gdy jednak ujrzała przed sobą ser Jaimego, niczym księcia z jednej z ulubionych legend, w jego ciepłych, zielonych oczach nie dostrzegła ani śladu złośliwości. Jedynie życzliwość, szczerość i pewność siebie.

— Lady Brienne. — Jaime uśmiechnął się do niej i przystanął obok, oparty plecami o ścianę. — Nie tańczyłaś.

Brienne zarumieniła się po dziewczęcemu. Był to jedyny jej nawyk, którego septa Roelle nie zdołała wyplenić.

— Nie — odpowiedziała. — Obawiam się, że nie jestem odpowiednim partnerem do tańca. — To było połowiczne kłamstwo, ale miała nadzieję, że zadowoli go na tyle, by zostawił ją w spokoju. On jednak mówił dalej.

— Cóż... Więc mamy ze sobą coś wspólnego. Nie jestem raczej żadnym z bohaterów, o których mówią te pieśni. Wiem też, że nauczono cię sądzić mnie i nazywać krzywoprzysięzcą i człowiekiem bez honoru. Ale przy tym nadal pozostaję rycerzem, więc... czy zechcesz zaszczycić mnie tańcem, moja pani?

Brienne niespokojnie przełknęła ślinę, gdy wyciągnął dłoń, którą niepewnie ujęła. Mężczyzna objął ją w tali i poprowadził. Nie kłamał. Nie był wprawnym tancerzem, jego ruchy pozostawały niezręczne i niepewne, dzięki czemu i jej wkrótce udało się rozluźnić. Podniosła wzrok, by spojrzeć w twarz Jaimego, nagle zdając sobie sprawę z jego bliskości. Nigdy wcześniej nie znalazła się bliżej mężczyzny, niż na odległość miecza. Nagle poczuła się przytłoczona. Oddech niemal uwiązł jej w gardle, gdy Jaime opuścił wzrok wprost na jej twarz.

Ma zdumiewające oczy — uświadomił sobie. Oczy, które już wielokrotnie mówiły głośniej, niż jakiekolwiek słowa.

— Masz odciski na opuszkach palców — odezwał się. — A więc to prawda co mówią. Trenujesz. Ćwiczysz się w mieczu. Mylę się?

Komentarz sam w sobie był dziwny, ale fakt, że w głosie rycerza nie wyczuła choć cienia pogardy czy kpiny, wzbudził jej zainteresowanie. Jaime wiedział doskonale, że właśnie to stanowiło dla niej największą zagadkę; fakt, że jeszcze z niej nie kpił, ani nie obraził w żaden sposób. Niewinne oczy Brienne wciąż były utkwione w jego twarzy, w ich błękicie kryło się niewypowiedziane pytanie. Niechętnie skinęła głową.

— Nie, ser.

— Więc pewnie wolałabyś być teraz gdzieś indziej. Na placu treningowym, w spodniach i tunice, dzierżąca w dłoni miecz turniejowy. Chciałbym cię kiedyś taką zobaczyć.

— Ja... Ja... — zająknęła się. — Nie wolno mi tego. Walczyć. Jestem kobietą. To niestosowne.

— Twoja septa ci to powiedziała?

— Zostałeś napiętnowany jako człowiek bez honoru, królobójca, krzywoprzysięzca. Zabiłeś człowieka, którego przysięgałeś chronić i w potrzebie oddać za niego życie, a z uśmiechem, spokojem i czcią mówisz o rycerstwie.

— Świat nie jest taki prosty, jak w legendach i opowieściach, lady Brienne — zaczął ostrożnie. — Nic nie jest tak czarno-białe, jakim to pokazują pieśni. Ludzie składają przysięgi, których nigdy nie zamierzają dotrzymać, składają obietnicę, których nigdy nie chcieli wypowiadać. Ale to niekoniecznie czyni z nich potwory, którymi ich nazwano. Rycerze potrafią być okrutni, a złodzieje mogą mieć więcej honoru niż rycerz. Im szybciej nauczysz się, że świat nie jest pieśnią o bohaterskich czynach, tym mniej będziesz cierpieć.

Ale czy właśnie ona nie zasmakowała już wystarczająco dobrze niesprawiedliwości i okrucieństwa tego świata? Jej niebieskie oczy przygasły, zasnute mgłą smutku i Jaime przeklął jej niezdolność do osłony własnych emocji.

— Nic więc nie stoi na przeszkodzie, bym był jednym i drugim — kontynuował skonfliktowany, czy rzeczywiście powinien to robić. — Krzywoprzysięzcą, który zabił króla, którego przysiągł chronić i honorowym rycerzem, który kiedyś obiecał bronić słabych i niewinnych — skończył z najłagodniejszym z uśmiechów, jakim kiedykolwiek obdarzył drugą osobę.

W jego słowach nie było niczego dla niej nowego, ale melancholijne uczucie, jakie w niej wywołały było prawdziwe i wręcz namacalne. Tęskniła za dniami, gdy prawdziwie czuła, że rozumie otaczający ją świat, a serce zabiło mocniej w nagłym przeczuciu, że właśnie ten mężczyzna rozumiał ją i wiedział o niej to, czego bała się wypowiedzieć na głos.

Muzyka umilkła i Jaime puścił jej dłoń, by skłonić się przed nią. Zamierzała odpowiedzieć dygnięciem, ale powstrzymał ją przed tym.

— Nie ma takiej potrzeby. Widziałem, jak próbujesz dygnąć. Zaufaj mi, pani, oboje poczujemy się lepiej, jeśli z tego zrezygnujesz.

Brienne zarumieniła się, ale obdarzyła go nieśmiałym uśmiechem i odpowiedziała ukłonem, gdy pozostałe damy dygnęły przed partnerami. Jaime wreszcie wybuchnął śmiechem, głośnym i szczerym, ale całkowicie pozbawionym drwiny.

— Nie mogę się doczekać spotkania z tobą na placu treningowym, moja pani — dodał, ujmując jej dłoń, by złożyć na niej pocałunek. Brienne poczuła, jak jej twarz płonie ze wstydu i jeszcze czegoś, czego nie potrafiła właściwie nazwać.

— To ja będę zaszczycona — odpowiedziała.

Renly Baratheon również potraktował Brienne z pełną uprzejmością, jakby była normalną, ładną panną. Zatańczył z nią nawet i w jego ramionach czuła się pełna wdzięku, a jej stopy niemal fruwały nad podłogą.

Inni również błagali ją o taniec, idąc za jego przykładem. Młodzieńcy zupełnie nie zwracali uwagi na jej wygląd, przeciwnie, przepychali się i wyzywali na pojedynki, by móc z nią zatańczyć, sprawiając, że Brienne choć przez chwilę zapomniała o własnym wyglądzie, wymierzonych w jej stronę szyderstwach i zerwanych zaręczynach. Uśmiechała się i tańczyła. Szczęśliwa.

Dopóki kurtyna nie opadła. W jednej chwili wszyscy młodzieńcy, którzy jeszcze przed sekundą szeptali jej czułe słówka, odsunęli się od niej i wybuchnęli śmiechem.

— Piękna — usłyszała gdzieś za sobą.

— Dziwoląg, dziwoląg — powtarzały głosy dochodzące z drugiego końca sali.

Nieliczni krzyczeli:

— Ślicznotka! Ślicznotka!

Brienne zadrżała. Słowa to tylko wiatr — powiedziała sobie. Nie mogą mnie zranić. Niech po prostu po mnie spłyną. Słyszała harmider jaki w jednej chwili podniósł się wokół niej, słyszała, że jej ojciec też krzyczy, usiłując zapanować nad wrzawą, która rozpętała się w pomieszczeniu, słyszała jak uderzył dłonią w stół, ale śmiech nie ustawał.

— Przestańcie — błagała. — Niech ktoś każe im przestać.

W oczach dziewczyny wezbrały łzy. Za wszelką cenę starała się by nie pozwolić polecieć im po policzkach, ale wreszcie z gardła wyrwał jej się urywany szloch i tamy puściły. Ktoś chwycił jej nadgarstek w łagodny uścisk ciepłej dłoni. Przy uchu usłyszała słowa szeptane miękkim, głębokim i melodyjnym głosem.

— Nie mogą zobaczyć, że płaczesz. To paskudni gówniarze, niewarci twoich łez. — Rozpoznała głos lorda Renly'ego, ale tylko wyrwała mu się z zamiarem rzucenia się do drzwi i ukrycia w swoim pokoju jak jakieś ranne zwierzę.

Wtedy ktoś otoczył ją ramionami i przytulił do piersi, własnym ciałem chroniąc przez śmiechem, przed drwinami i obelgami, a ona poddała się, szlochając gwałtownie, wtulona w karmazynowy wams ze złotym lwem wyszytym z przodu. Palce drżącej dłoni zacisnęła na rękawie mężczyzny, czepiając się go jak tonący ostatniej deski ratunku. Tym dla niej był. Ostatnią nadzieją na to, że świat mógł jej jeszcze zaoferować choć odrobinę dobra.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro