2. do i have to get married
Brienne nie zjawiła się tego dnia na kolacji, nie wróciła na dwór także w miarę jak zaczął zapadać zmrok i zaniepokojony Selwyn zaczął szukać córki.
Na wszelki wypadek zajrzał najpierw do jej komnat, na wypadek gdyby dziewczyna wróciła, nie tłumacząc się ze swojej nieobecności nikomu po drodze, ale pokój był pusty. Łóżko zostało porządnie zasłane, wszystko znajdowało się na swoim miejscu, a w lekko uchylonym oknie powiewała leciutko firanka. Tylko rzucona bezładnie na pościel wystawna suknia mąciła ten obrazek.
Brienne nie było w zamkowej kuchni, ani w żadnej z kryjówek, o których Selwyn wiedział, nie chowała się w zbrojowni, ani w stajni i Gwieździe Wieczornej przychodziło do głowy już tylko jedno miejsce, w którym mógłby znaleźć córkę.
Chłodny wiatr łagodnie mierzwił mu włosy, gdy mężczyzna schodził na plażę, do niewielkiej zatoczki, ukrytej częściowo za skałami i ostrym zboczem wzgórza. Słońce stało już nisko, prawie ginąc w falach Wąskiego Morza, a silna morska bryza szarpała na wszystkie strony długie źdźbła trawy porastające wydmy.
Dopiero, gdy podszedł bliżej, Selwyn zauważył siedzącą na jednej z nich Brienne. Patrzyła w fale, wyciszona, wsłuchana w szum morza, który zawsze doskonale uspokajał także i jego. Od niechcenia przerzucała w dłoni zebrane wcześniej muszelki. Ubrana w swój ulubiony strój codzienny, znoszone bryczesy, koszulę i wysokie buty do konnej jazdy musiała uciec sepcie zanim ta zmusiła ją do włożenia czegoś "przyzwoitego". Luźny warkocz, z którego wysunęło się już kilka kosmyków włosów, opadał jej na plecy.
— Tu jesteś — odezwał się łagodnie, podchodząc i przysiadł obok córki na chłodnym piasku, ale Brienne tylko spojrzała na niego przelotnie i zaraz z powrotem opuściła wzrok na swoje dłonie.
Bez względu na to jak bardzo był zajęty własnymi obowiązkami, które ciążyły na lordzie Szafirowej Wyspy, Selwyn nie mógł nie zauważyć zmian w zachowaniu Brienne, gdy tylko zostawali sami, podczas wspólnych posiłków i tych rzadkich chwil, kiedy mogli pobyć naprawdę razem, jak wtedy, gdy dziewczynka była młodsza. Zdawała się wycofana, zamknięta w sobie i smutna. Nie śmiała się już jak dawniej, nawet nie patrzyła mu w oczy.
Ile z tego jest moją winą?
Wiedział, że oddalili się od siebie, być może wtedy gdy przybyło mu obowiązków, którym musiał poświęcić odpowiednio dużo uwagi, albo jeszcze wcześniej, kiedy Brienne coraz częściej zaczęła przepadać na lekcje z septą. Widział oczywiście, jaka stała się wysoka, zauważał, że różniła się od rówieśniczek, z którymi nie spędzała już tyle samo czasu, co dawniej. Może była też odrobinę bardziej niezdarna.
Ale Gwiazda Wieczorna nigdy nie pomyślałby, że właśnie to wszystko przez większość czasu było głównym zmartwieniem dziewczyny. Nowe cechy, które pojawiały się w miarę jak Brienne dorastała, były częścią jego córki, którą przecież tak bardzo kochał.
Teraz jednak wydawało się, że pojawiła się pewna niezręczność, pewne wahanie i niedopowiedzenia pomiędzy nim, a Brienne, których nigdy wcześniej tam nie było. Tym, czego Selwyn obawiał się najbardziej, była myśl, pewien niewypowiedziany lęk, że to z jego powodu Brienne zaczęła budować wokół siebie tarczę. Bał się, że córka w końcu powie mu jak się czuje, a wtedy nie będzie w stanie ani znieść świadomości, że to właśnie on spowodował jej ból, ani w żaden sposób ulżyć jedynaczce.
Selwyn westchnął i powoli sięgnął do policzka córki, by delikatnie założyć jej za ucho kosmyk włosów, smagany wiatrem.
— Z każdym dniem stajesz się starsza. Nie lubię tego.
— I wyższa. I brzydsza, ojcze. — Brienne poczuła, jak mężczyzna łagodnie obejmuje ją ramieniem i przygarnia do siebie w kojącym geście. — Słyszałeś, co o mnie mówiła — dodała cicho, drżącym z emocji głosem, jakby miała się zaraz rozpłakać.
— Słyszę wszystko, co mówią o tobie, Brienne. Ale wiesz, słowa to tylko wiatr. Pozwól, by przepływały obok ciebie. Dzięki słowom, ci wszyscy, którzy mówią o tobie w ten sposób, czują się potężni. Słowa mogą nas zniszczyć, ale potem z czasem pozwalają o sobie zapomnieć, niewarte naszej uwagi. Nie bierz sobie ich do serca.
Brienne dostrzegała mądrość w tych słowach. Ale czy naprawdę można pozwolić, by drwiny i obelgi przepływały obok nas, jakby były niczym? Dla mnie to nie jest nic. To boli. Septa wykorzystywała tę jej słabość każdego dnia i mimo iż Brienne w duchu dawała na to przyzwolenie, zawsze pragnęła, by lekcje skończyły się jak najszybciej, by mogła znowu być sama.
Septa była zadowolona z jej nowego uległego zachowania i uznała to za osobiste zwycięstwo. Intensyfikowała swój atak na kruchą samoocenę Brienne, kiedy tylko mogła, widząc tego efekty i nabierając przekonania, że jest to klucz do zdyscyplinowania dziewczyny.
Poczuła nagle głęboki wstyd, że znowu w jakiś sposób zawiodła ojca. Uśmiechnęła się więc słabo.
— Oczywiście, ojcze.
Brienne oczywiście nadal mocno kochała Selwyna i pragnęła, by on również mógł zaznać jeszcze w życiu ciepła i radości. Czuła się jednak zdradzona i głęboko zraniona tym, jak pokornie zostawił ją na pastwę kaprysów septy Roelle.
— Jutro... — zaczęła po chwili niepewnie, podnosząc wzrok, by znów popatrzeć na morze. Następnego dnia na Tarth podczas niespiesznego objazdu swoich ziem miał przybyć Renly Baratheon, który w ten sposób podróżą uczcił osiągnięcie wieku męskiego. Jej ojciec podejmował go ucztą. — Na pewno wiedzą o róży. Będą się ze mnie śmiali.
— Dlaczego tak uważasz? — spytał Selwyn, próbując choć trochę pocieszyć córkę w ten sposób, chociaż był świadomy tego, że szeroko rozeszły się wieści nie tylko o incydencie z Ronnetem Conningtonem sprzed czterech lat, ale także i o tym, że jego córka częściej niż w sukienkach widywana jest w męskim stroju i ćwiczy się w mieczu. — Przyjeżdżają do nas z całych Krain Burzy, a także z Królewskiej Przystani. Może znajdzie się wśród nich jakiś młodzieniec, któremu wpadniesz w oko?
— Wierzysz w to? — Brienne spojrzała na niego, po raz pierwszy podczas tej rozmowy. — Spójrz na mnie. Wszyscy, którzy prosili cię o moją rękę liczyli na twoje ziemie, na zamek i majątek. Na kopalnie szafirów. Ja jestem dla nich tylko nieprzyjemnym dodatkiem. Żaden znich nigdy sam by mnie nie wybrał.
Gwiazda Wieczorna uśmiechnął się lekko w odpowiedzi.
— Nie ma znaczenia, co myślą o tobie inni, słońce. Jesteś właśnie taka, jaka powinnaś być. Wyjątkowa. Tak, również śliczna, na swój sposób. Tylko głupcy nie potrafią tego dostrzec i docenić.
Selwyn doskonale wiedział, że w końcu będzie musiał zaaranżować dla Brienne kolejne zaręczyny, a jego doradcy coraz bardziej naciskali na niego w tej sprawie, gdy Brienne dorastała. Była jego jedynym spadkobiercą i gdyby jego zabrakło, miała odziedziczyć po nim tytuł Gwiazdy Wieczornej. Odpowiedzialność za ród Tarthów spoczywała już tylko i wyłącznie na jej brakach i mimo, że Selwyn spędził wiele miesięcy na przyglądaniu się młodym lordom i rycerzom, pragnął dla swojej córki czegoś więcej niż tylko obowiązku. Miał też nadzieję, że uda mu się odkładać to tak długo, jak to możliwe, by jak najdłużej móc chronić córkę.
Od czasu Ronneta Conningtona Gwiazda Wieczorna otrzymał kilka propozycji małżeństwa, wszystkie jednak odrzucił, zamierzając wstrzymać się z wyborem, dopóki Brienne sama nie będzie tego pragnąć.
Ale dziewczyna dorastała i w końcu Selwyn miał już przed sobą jedną, ostatnią ofertę, którą również kilkukrotnie odrzucał. Od ser Humfreya Wagstaffa, kasztelana Grandview z rodu Grandison. Ser Humfrey był dumnym i starszym człowiekiem. W wieku pięćdziesięciu sześciu lat był starszy nawet od samego Selwyna.
Selwyn nigdy poważnie się nad tym nie zastanawiał, teraz jednak czuł, że nie ma wyboru. Większość młodych szlachcianek już w wieku Brienne miała dzieci, a niezamężne panny w wieku jego córki były przedmiotem okrucieństw i szyderstw. Selwyn nie mógł znieść myśli, że zostawi Brienne na pastwę takiemu losowi. Ostatnie próby zawierania umowy małżeńskiej z innymi, którzy mogli zaoferować dziewczynie lepsze perspektywy, zawiodły.
A jeśli to ostatnia propozycja małżeństwa jaką otrzymała i resztę życia spędzi sama?
Brienne również bardziej niż czegokolwiek innego chciała samodzielnie zapełnić strony własnej księgi. Jako dziewczynka marzyła o poślubieniu rycerza, a z wiekiem rosła jej świadomość tego, że jest jedynym spadkobiercą Selwyna. To napełniało ją poczuciem obowiązku.
Z legend i opowieści, ale przede wszystkim z książek o historii Westeros wiedziała, jak ważna jest spuścizna własnego rodu i że teraz zależała ona wyłącznie od niej. Ze wszystkiego, co Brienne czytała, historia jej własnego rodu oraz królów i rycerzy z przeszłości szczególnie ją fascynowała. Widziała swoje drzewo genealogiczne, silną linię szlacheckiej krwi, która rozciągała się na lata, obejmując nawet Targaryenów.
Wiedziała dobrze, że znalezienie narzeczonego dla kogoś takiego jak ona, było prawie niemożliwe i że nie była córką, z której lord Tarth mógłby być naprawdę dumny. Ale nawet jeśli jej pierwszym odruchem w każdej sprawie był teraz bunt i upór, w głębi serca Brienne chciała w ten sposób pokazać ojcu, że się stara, tak jak obiecała mu lata temu. Pragnęła, by mógł być z niej dumny, choć trochę.
— Brienne — odezwał się Selwyn, zamierzając wreszcie poruszyć ten temat. — Zdaję sobie sprawę, że nie podoba ci się idea ponownych zaręczyn. Ale wiesz, zbliża się powoli czas, kiedy nie możemy już dłużej tego odwlekać. Ser Humfrey Wagstaff z Grandview prosił o twoją rękę. Jest... starszy od ciebie.
— W jakim jest wieku?
Serce Gwiazdy wieczornej ścisnęło się z bólu, gdy usłyszał pytanie, wypowiedziane zupełnie pozbawionym emocji głosem.
— Ma pięćdziesiąt sześc lat.
Brienne zacisnęła usta. Opuściła wzrok z powrotem na swoje dłonie.
— Czy muszę wyjść za mąż?
Ile razy już go o to pytała? Proszę — mógł wyczytać z jej twarzy. Proszę, nie zmuszaj mnie jeszcze do małżeństwa.
— Masz szesnaście lat, jesteś prawie dorosłą kobietą. Nie będę cię zmuszać, ani teraz, ani nigdy. To twój wybór. Ale konsekwencje twoich wyborów nie są już tylko twoje. A ja nie zawsze będę mógł być tutaj, by wskazać ci drogę.
Brienne milczała.
— Na spotkanie z nim nie założę sukienki — odpowiedziała wreszcie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro