Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. i swear by honour

Zastęp Renly'ego wyjeżdżał następnego dnia, po obiedzie, i na dziedzińcu Wieczornego Dworu znowu zebrali się nie tylko odjeżdżający, ale też służba i mieszkańcy, żeby należycie pożegnać lorda Końca Burzy. Brienne zrobiła to jako jedna z pierwszych, kiedy jej ojciec wygłaszał mowę, a potem jeszcze długo patrzyła w ślad za ciągnącą do portu kolumną jeźdźców i za odpływającym na kontynent statkiem. Z Jaimem zamieniła kilka słów jeszcze przed oficjalnymi pożegnaniami. Siedział już w siodle, gdy do niego podeszła i gdy podała mu dłoń, uniósł ją do ust, do pocałunku.

— Wrócę do ciebie — obiecał jej wtedy. — Wrócę i poślubię cię jak należy. Więc jeśli mam dla siebie miejsce w twoim sercu, czekaj tutaj na mnie. Nie wiem, kiedy nasze drogi znowu się skrzyżują, ale kiedy to nastąpi, zamierzam dotrzymać słowa. Przysięgam na honor — powiedział. — Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze.

Tego było jej trzeba. Zapewnienia, że wszystko się ułoży. Uwierzyła mu na słowo. Nagle wszystko ustąpiło. Poczuła, jak ogarnia ją spokój. Jakby tymi kilkoma słowami dodał jej sił. A potem nachylił się do niej przez siodło i ucałował w policzek, na oczach siostry i ojca, na oczach połowy jej dworu. Ucałował tak czule, że aż się zarumieniła.

Czas mijał i Brienne czekała. Częściej niż kiedykolwiek nosiła teraz suknie, częściej towarzyszyła ojcu podczas wypełniania lordowskich obowiązków i częściej z własnej woli sięgała po igłę i nitkę, aż septa Roelle nie mogła nadziwić się tej zmianie. Wszystko to robiła, by nie przynieść Jaimemu wstydu. Bez słowa skargi wywiązywała się ze wszystkiego, czego kiedykolwiek od niej oczekiwano, ale na własnych warunkach i jednocześnie nie dała sobie odebrać miecza.

To Jaime kazał jej przysiąc, że nie przestanie trenować z mieczem. Więc robiła to, dwa razy intensywniej niż dotąd. Niemal nie zauważyła, kiedy skończyła siedemnaście lat. Jeszcze urosła, choć wolałaby sądzić, że to niemożliwe. To nie było nic, na co by czekała. Może już była od Jaimego wyższa? Włosy nosiła teraz krótko przycięte, ledwie muskające jej ramiona, a jej strój, nawet jeśli wkładała sukienkę, zawsze był przede wszystkim prosty i praktyczny.

Minął przeszło rok, a Jaime nie wracał. Po kilku miesiącach od ich rozstania przestały przychodzić od niego listy, Selwyn coraz częściej patrzył na nią z niepokojem i ze smutkiem, a Brienne niemal fizycznie czuła, jak pęka jej serce, gdy zastanawiała się gorączkowo co się stało.

Kilka tygodni po siedemnastym dniu jej imienia lord Renly włożył koronę i zebrał chorągwie, a wtedy nie zawahała się ani na chwilę przed wyruszeniem w podróż przez całe Reach, by do niego dołączyć. Gdy siodłała konia i przytraczała juki i miecz do siodła, żegnał ją tylko ojciec.

— Na pewno właśnie tego chcesz, dziecko? — spytał z zatroskaniem, gdy już siedziała na końskim grzbiecie, gotowa do drogi.

— Tak, ojcze. — Nie mogła odpowiedzieć inaczej.

Jadąc traktem prowadzącym do Horn Hill, często spoglądała na północ. Gdyby Jaime wtedy nie odjechał, gdyby o ich planach wiedział nie tylko jej ojciec, ale i lord Tywin, albo gdyby nie był rycerzem Gwardii Królewskiej, całe jej życie wyglądałoby inaczej. Nie jechałaby teraz traktem, ubrana w męską kolczugę i z mieczem u boku, zamierzając pokłonić się Renly'emu i oddać pod rozkazy. Najpewniej siedziałaby w Casterly Rock, opatulając w powijaki dziecko i karmiąc piersią drugie. To nie była dla Brienne nowa myśl. Zawsze budziła w niej lekki smutek, lecz również niejaką ulgę.

Sam król przywitał ją uprzejmie i pozwolić wstąpić na swą służbę; był drugim mężczyzną, po Jaimem, którego prawdziwie pokochała, choć uczuciem zupełnie innym niż tamto, ale jego lordowie i rycerze zachowali się inaczej. Brienne nie liczyła na ciepłe przywitanie. Była przygotowana na chłód, drwiny i wrogość. Znała już smak każdego z tych dań. To nie pogarda wielu zbijała ją z tropu i czyniła bezbronną, lecz dobroć nielicznych. Dziewica z Tarthu, jak wciąż ją nazywano (chociaż bogowie wiedzieli, że od przeszło roku nie była już dziewicą), była trzykrotnie zaręczona, ale nim przybyła do Wysogrodu, nikt poza Jaimem nigdy się do niej nie zalecał.

Pierwszy był Wielki Ben Brodacz, jeden z nielicznych mężczyzn w obozie Renly'ego przewyższających ją wzrostem. Przysłał Brienne swego giermka, żeby wyczyścił zbroję kobiety, podarował jej też srebrny róg do picia. Ser Edmund Ambrose przelicytował go, przysyłając kwiaty i zapraszając na przejażdżkę. Ser Hyle Hunt był jeszcze lepszy. Podarował Brienne pięknie ilustrowaną księgę zawierającą sto opowieści o rycerskich czynach. Przynosił jej koniom jabłka i marchewki, a jej samej podarował niebieskie labry na hełm. Powtarzał obozowe plotki i rozśmieszał ją bystrymi, zjadliwymi uwagami. Pewnego dnia ćwiczył z nią nawet, co znaczyło dla Brienne więcej niż cała reszta.

Myślała, że to z jego powodu inni również zaczęli traktować ją uprzejmie. A nawet bardziej niż uprzejmie. Mężczyźni bili się o miejsce przy stole obok niej, proponowali, że naleją wina albo podadzą słodycze. Ser Richard Farrow grał na lutni miłosne pieśni pod jej namiotem. Ser Hugh Beesbury przyniósł jej garnuszek miodu "słodkiego jak dziewczęta z Tarthu". Ser Mark Mullendore rozśmieszał ją figlami swej małpki, niezwykłego czarno-białego zwierzątka z Wysp Letnich. Wędrowny rycerz zwany Willem Bocianem chciał jej rozmasować ramiona, gdy miała kurcze.

Odmówiła mu. Odmówiła im wszystkim. Gdy ser Owen Inchfield złapał ją pewnej nocy i pocałował, przewróciła go na tyłek prosto w ognisko. Potem przyjrzała się sobie w zwierciadle. Nie było tam śladu po tym, co widziała po nocy spędzonej z Jaimem. Twarz miała szeroką, okrągłą i piegowatą jak zawsze, zęby odrobinę zbyt wystające, wargi pełne i suche. Była brzydka. Pragnęła tylko zostać rycerzem i służyć królowi Renly'emu, ale teraz...

W końcu nie była jedyną kobietą w obozie. Nawet markietanki były od niej ładniejsze, a w zamku, gdzie lord Tyrell co wieczór wydawał ucztę na cześć króla Renly'ego, szlachetnie urodzone dziewczęta i piękne damy tańczyły przy muzyce dud, rogów i harf. Jedna z nich podeszła kiedyś do Brienne i zapytała ją, czy ma w spodniach cipę czy kutasa. Dlaczego jesteś dla mnie uprzejmy? — chciała krzyknąć za każdym razem, gdy jakiś nieznajomy rycerz prawił jej komplementy. Czego ode mnie chcesz?

Randyll Tarly rozwiązał tę zagadkę i wysłał dwóch swych zbrojnych do jej namiotu. Jego synek Dickon podsłuchał czterech rycerzy, którzy rozmawiali ze sobą ze śmiechem, siodłając konie, i powtórzył wszystko panu ojcu.

To był zakład.

Tarly wyjaśnił jej, że sprawę zaczęło trzech młodszych wiekiem rycerzy w jego służbie: Ambrose, Brodacz i Hyle Hunt. Gdy jednak wieści rozeszły się po obozie, do zabawy przyłączyli się kolejni. Każdy musiał zapłacić złotego smoka, by się wkupić, a cała suma miała przypaść w nagrodzie temu, kto pozbawi ją dziewictwa.

— Położyłem kres tej zabawie — oznajmił Tarly. — Niektórzy z tych... współzawodników są mniej honorowi od innych, a stawka z dnia na dzień stawała się coraz większa. Było tylko kwestią czasu, nim któryś z nich postanowiłby zdobyć nagrodę siłą.

— To rycerze — zdumiała się Brienne. — Namaszczeni rycerze.

— I honorowi ludzie. To ty jesteś winna.

Wzdrygnęła się, słysząc to oskarżenie.

— Ja nigdy... panie, nie zrobiłam nic, by ich zachęcić.

— Zachęcasz ich samą swą obecnością. Jeśli kobieta zachowuje się jak dziewka obozowa, nie może protestować, gdy tak ją traktują. Wojskowy obóz nie jest miejscem dla dziewicy. Jeśli choć trochę obchodzi cię własna cześć i honor twego rodu, zdejmiesz tę zbroję, wrócisz do domu i będziesz błagała ojca o znalezienie męża.

— Przybyłam tu, żeby walczyć — nie ustępowała. — Żeby być rycerzem.

— Bogowie stworzyli mężczyzn do walki, a kobiety do rodzenia dzieci — odparł Randyll Tarly. — Nigdy nie powinnaś przywdziewać zbroi ani przypasywać miecza. Nie powinnaś opuszczać dworu ojca. To jest wojna, nie bal dożynkowy. — Jego głos był ostry jak smagnięcie biczem. — Kobieta toczy swe bitwy w połogu.

Zaloty skończyły się tego samego dnia. Nikt już nie siadał przy niej na posiłkach, nikt nie starał się zagadywać, ani tym bardziej w niczym jej wyręczać i Brienne nie była wcale z tego powodu nieszczęśliwa, ale jeden z nich, Hyle Hunt, wciąż nie odrywał od niej wzroku. Czuła na sobie jego spojrzenie za każdym razem, gdy ćwiczyła przy manekinie, siodłała konia, albo wiązała włosy, nawet gdy szła do wychodka. On jeden najwyraźniej nie potrafił jej odpuścić, nawet mimo reprymendy i ostrzeżeń Tarly'ego.

Podszedł do niej wreszcie któregoś dnia, gdy siedziała przy niewielkim ognisku, bezmyślnie grzebiąc w popiele patykiem. Patrzyła na bawiące się między namiotami dzieci. Kilku chłopców rozpoznawała, byli giermkami pomniejszych panów i lordów, reszta to były sieroty, które w ostatnim czasie straciły w wojnie rodziców. Niektóre pewnie nawet widziały, jak ich zabijano. Hunt przystanął tuż za nią, gapiąc się razem z nią na garstkę dzieci. Nie dała mu poznać, że odczuła jego obecność, ale spięła się natychmiast w niespokojnym oczekiwaniu, dopóki się nie odezwał:

— Czy to możliwe? Gdzieś wewnątrz naszej mieczowej dziewki ukrywa się matka spragniona potomstwa. Tak naprawdę pragniesz różowego dzieciątka, które ssałoby twój cycek. — Ser Hyle wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Słyszałem, że do tego potrzeba mężczyzny. Najlepszy byłby mąż. Czemu by nie ja?

— Jeśli nadal liczysz na to, że wygrasz ten zakład...

— Liczę na to, że zdobędę ciebie, jedyne żyjące dziecko lorda Selwyna. Znałem mężczyzn, którzy żenili się z kobietami słabymi na umyśle albo dziećmi u piersi dla majątków dziesięciokrotnie mniejszych niż Tarth. Przyznaję, że nie jestem Renlym Baratheonem, ale oboje dobrze byśmy wyszli na tym małżeństwie. Ja dostałbym ziemie, a ty zamek pełen takich jak te. — Wskazał na dzieci. — Zapewniam cię, że jestem płodny.

Brienne poczuła, że się rumieni.

— Mój ojciec ma dopiero pięćdziesiąt cztery lata. Nie jest jeszcze za stary, by wziąć sobie nową żonę i spłodzić z nią syna.

— Zdarzało mi się stawać do gry, gdy szanse były mniejsze.

— Więc graj w tę grę z kim innym, ser.

— Ty nigdy nie grałaś w nią z nikim. Gdy już tego spróbujesz, zmienisz zdanie. Po ciemku będziesz tak samo piękna jak inne kobiety. Twoje usta są stworzone do pocałunków.

— To usta — odparła. — Wszystkie usta są takie same. — Brienne wstała. — Tknij mnie, a skończysz jako eunuch — warknęła, odwróciła się i odeszła.

Podczas walki zbiorowej pod Gorzkim Mostem wyszukiwała swych zalotników, by kolejno stłuc ich na kwaśne jabłko. Farrowa, Ambrose'a i Brodacza, Marka Mullendore'a, Raymonda Naylanda i Willa Bociana. Stratowała Harry'ego Sawyera i rozbiła hełm Robina Pottera, zostawiając paskudną bliznę. A gdy padł już ostatni z nich, Matka zesłała jej Conningtona. Tym razem ser Ronnet miał w ręku miecz, nie różę. Każdy cios, który mu zadała, był słodszy niż pocałunek. Ostatnim, na którego spadł owego dnia jej gniew, był Hyle Hunt.

Gdy po walce zdjęła hełm i wiatr rozwiał jej włosy, poczuła się silna i dumna. Nieliczni krzyczeli: — Tarth! — inni — Ślicznotka! — ale prawie ich nie słyszała. Jej twarz rozpromienił uśmiech, kiedy wzięła głęboki oddech i skierowała ku górze duże niebieskie oczy, oczy młodej dziewczyny, szczere i ufne, jedyne, co było w niej rzeczywiście śliczne.

Szare niebo, bez słonecznego blasku, zasnuwały chmury i na twarz Brienne spadły pierwsze krople jesiennego deszczu, ale to sprawiło, że uśmiechnęła się jeszcze mocniej. Jaime, gdziekolwiek był, patrzył teraz w to samo niebo, i gdyby wiedział, czego właśnie dokonała, byłby z niej dumny. Po raz pierwszy od ich rozstania nie zatęskniła za nim. Obiecał jej przecież wrócić.

Gdy nadejdzie odpowiedni czas, mieli się odnaleźć.


── ⋆⋅☆⋅⋆ ──

"Los wytycza nam najróżniejsze ścieżki, najważniejsze, aby nigdy nie zejść z tej właściwej."

── ⋆⋅☆⋅⋆ ──

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro