Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. we don't choose who we love

Jaime uchylił się akurat w porę, żeby uniknąć bliskiego spotkania z lecącym w jego stronę błyszczącym, glinianym dzbanuszkiem, który niechybnie zmasakrowałby mu twarz i spojrzał na szczątki roztrzaskanego o ścianę naczynia. Obok kawałków gliny na podłodze leżało smętnie kilka szabli tataraku i gałązka błękitnej ostróżki. W tej prostej ozdobie wyczuwał rękę Brienne. Zrobiło mu się nawet odrobinę żal. Kto by pomyślał, że taki zwykły brunatny, pękaty dzbanek może tak efektownie wyglądać?

— Mało ci jeszcze? — warknął, podnosząc wzrok na siostrę, która stała w drzwiach jego pokoju z założonymi rękami, ze spojrzeniem ciskającym gromy, i na pewno nie zamierzała wyjść dopóki nie postawi na swoim. Cersei zawsze dostawała to, czego chciała. — Demoluj własną komnatę. Tylko może pamiętaj przy tym o jednej rzeczy, nie jesteś u siebie.

Cersei prychnęła lekceważąco.

— Bawi cię to? — spytała szorstko. Jej głos ociekał jadem. — Ty nigdy nie myślisz. Śmiejesz się tylko ze wszystkich i wszystkiego i mówisz, co ci tylko przyjdzie do głowy. Przystojny dureń, tym właśnie jesteś. Znowu się z nią włóczyłeś, prawda? Przepadasz na całe dnie, za każdym razem wracasz mokry albo poobijany, odkąd tutaj przyjechaliśmy ani razu do mnie nie przyszedłeś, nawet mnie nie dotknąłeś. Co ty w niej takiego zobaczyłeś?

— Cersei — odezwał się ostrzegawczo, ale kobieta nie dała mu dojść do słowa.

— Myślisz, że nie wiem, że ją całujesz za zbrojownią? Myślisz, że tego nie widzę? Myślałam, że robisz tylko to, co ci kazał ojciec, w końcu to córka lorda, jakkolwiek by się na nią nie nadawała, ale nie... Ty ją kochasz. A ona kocha ciebie.

— Nawet jeśli — syknął Jaime, patrząc jej w oczy — nie masz prawa mnie sądzić. Ani jej. To nie jej wina, moja również nie. Nie możemy wybrać, kogo pokochamy. Poza tym... to ty wychodzisz za mąż, nie ja.

— Robię to dla dobra królestwa. Spełniam wolę naszego ojca. A on i tak zawsze będzie uważał ciebie za swego prawowitego dziedzica, bez względu na to, ile ja poświęcę dla swojego rodu,to jedno się nie zmieni.

Jaime przewrócił oczami.

— Robisz to, bo chcesz być królową. Tylko dlatego.

Jego siostra wzdrygnęła się wyraźnie.

— Przysięgałeś, że zawsze będziesz mnie kochał. Dlatego złożyłeś śluby. — Cersei w jednej chwili zmieniła taktykę, jej głos zabrzmiał błagalnie, z trudem powstrzymywała łzy. — Jaime, jesteś moim rycerzem w lśniącej zbroi. Nie możesz mnie porzucić wtedy, gdy najbardziej cię potrzebuję! Jeśli nie powstrzymasz ojca, zmusi mnie do poślubienia Roberta! A jedynym mężczyzną, którego pragnę w swoim łożu, jesteś ty.

— Więc powiedz mu to!

— Znowu mówisz jak głupiec. Czy chcesz, by nas rozdzielono, tak jak zrobiła to matka wtedy, gdy przyłapała nas na zabawie? Chciałabym zostać twoją żoną, już nigdy się z tobą nie rozstawać, należymy do siebie nawzajem...

— Ale to nigdy się nie stanie — przerwał jej. — Jesteśmy rodzeństwem, Cersei.

— Jaime — łkała — czy nie wierzysz, że pragnę tego tak samo jak ty? Bez względu na to, za kogo mnie wydadzą, chcę cię mieć u swego boku, w swym łożu, w sobie. Nic się między nami nie zmieni. Pozwól, bym ci tego dowiodła.

Uniosła jego bluzę i zaczęła rozwiązywać sznurówki spodni.

Jaime poczuł, jak na nią reaguje. Znienawidził się za to.

— Potrzebuję cię. Potrzebuję swojej drugiej połowy. Jesteś mną, a ja tobą — dodała. — Dlaczego zmuszasz mnie do błagania? Chcę, żebyś był ze mną. I we mnie. Proszę, Jaime. Proszę.

— Nie — sprzeciwił się i odepchnął ją od siebie, stanowczo przytrzymując za ramiona. — Nie mogę tego z tobą robić. Nie chcę. — Przez chwilę widział w jej jaskrawozielonych oczach zmieszanie i strach, potem jednak ich miejsce zajęła wściekłość. Cersei wzięła się w garść, otarła łzy rękawem sukni, wstała i poprawiła spódnice. — Moje śluby...

Spoliczkowała go. Jaime nie próbował się zasłonić. Jej palce zostawiły czerwony ślad na jego policzku.

— Nie powstrzymały cię przed zabiciem Aerysa. Słowa to tylko wiatr. 

— Wyjdź stąd. Wynoś się. — Jaime uniósł wzrok.

Zabolały ją te słowa, ale nie dała tego po sobie poznać.

— Jeszcze zatęsknisz za tym, co utraciłeś — odpowiedziała i odwróciła się do niego plecami, wychodząc.

Jaime zamknął za nią drzwi, które chyba tylko w odwecie zostawiła otwarte i z westchnieniem przeczesał włosy palcami, powoli osuwając się po ścianie na podłogę. Akurat siostrą nie zamierzał się przejmować, dobrze wiedział, że Cersei zachowa się dokładnie tak samo, jak po każdej kłótni z nim — przestanie się do niego odzywać, może nawet spróbuje dokuczyć, ale w końcu jej przejdzie i sama przybiegnie do niego. To jej słowa były problemem. A dokładniej to, że trafiła w samo sedno.

Jaime nie wiedział kiedy tak naprawdę zaczął czuć do Brienne coś więcej niż tylko sympatię. Nigdy nie podejrzewałby siebie o tego rodzaju uczucia. To w końcu była Brienne. Wysoka, brzydka, zbyt męska... Z tym swoim irytującym zwyczajem przygryzania dolnej wargi, gdy coś ją peszyło i skłonnością do czerwienienia się. Z policzkami upstrzonymi piegami, nieco krzywym nosem i odrobinę zbyt pełnymi ustami. Wyglądała raczej jak wieśniaczka, jak jedna z wyspiarek, dziewczyn ze wsi, nie jak szlachetna dama. A jednak teraz Jaime nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego kiedykolwiek mógł ją uznać za brzydką.

Owszem, może nie pasowała do ustalonego z góry wyobrażenia o tym jak powinna wyglądać i zachowywać się córka lorda, ale prawdę mówiąc, dziewczyna była całkiem ładna, gdy już ktoś zadał sobie na tyle trudu żeby to zauważyć. Na swój sposób delikatna, wrażliwa, z dołeczkami w policzkach, pojawiających się, gdy tylko się uśmiechała (a w jego towarzystwie robiła to ostatnio coraz częściej), i oczywiście z tymi oczami. Niebieskimi jak najczystszy szafir. Błyszczącymi pięknie, kiedy z charakterystycznym dla niej zapałem opowiadała o czymś co kocha.

I była nieśmiała, choć to też trzeba było umieć w niej dostrzec. Rzadko się odzywała, a jeśli już, swój prawdziwy charakter kryła za maską wrogości, nieufności, z nikim zbytnio się nie spoufalając. Nie miała w sobie ani śladu ognia Cersei i to właśnie go w niej urzekło. Brienne była tak cudownie naturalna i szczera we wszystkim co robiła, że nie potrafił pozostać obojętny na ten jej urok.

Byłoby łatwiej, gdyby Brienne była brzydka i do tego głupia, ale zamiast tego istniała w niej jakaś niespokojna równowaga cech, cała jej inteligencja, upór i wszystkie umiejętności, związane były nierozerwalnie z jej temperamentem, uczuciowością i poczuciem obowiązku.

Pragnął jej. I nie lubił tego.

Gdy ją pocałował podczas sztormu, gdy leżała tuż przy nim w jego łóżku, zareagowała dokładnie tak, jak się spodziewał. Była zaskoczona, może nawet wystraszona i czuł, że w pierwszej chwili miała zamiar go odepchnąć, ale szybko zmiękła i rozluźniła się pod jego dotykiem. Gdy rozchyliła wargi, oddając mu pocałunek, był niemal tak samo zaskoczony jak ona. Całowała go tak, jakby doskonale wiedziała, co czuje. Więcej, jakby czuła do niego to samo, co on w stosunku do niej.

Brienne była już wcześniej całowana, oczywiście, że tak, ale były to nieśmiałe, może na wpół prześmiewcze pocałunki składane przez chłopców, jeszcze zanim stała się świadoma swojego wyglądu, zanim zaczęto o niej plotkować i z niej szydzić, kiedy była za młoda, by naprawdę zrozumieć wagę i znaczenie tego gestu.

W tym, jak całował ją Jaime, nie było nic nieśmiałego. Gdy następnego dnia po burzy złapał ją po treningu za zbrojownią, próbowała się sprzeciwić, bardziej z rozsądku, niż dlatego, że tego nie chciała.

— Nie jestem — to znaczy, nie jesteśmy małżeństwem... nie jesteśmy sobie nawet obiecani... — To niehonorowe... — Bała się. Tego, że ktoś zobaczy, tego co powie ojciec, kiedy już się o tym dowie, tego jak będą za nią wołać, kiedy plotka o niej i Jaimem rozejdzie się po Wieczornym Dworze. Ale przede wszystkim bała się własnych uczuć.

Ale Jaime odpowiedział tylko:

— Pieprzyć honor.

I pocałował ją, pocałował tak, jakby chciał to zrobić od dawna. Jego wargi smakowały winem, morską wodą i słońcem.

A ona mu pozwoliła. Odwzajemniła pocałunek. Z początku powoli, nieporadnie, bez wprawy, ale Jaime objął ją w talii, przygarniając do siebie, jakby w ogóle nie przejmując się jej brakiem doświadczenia w tych sprawach. Jego pocałunki były powolne i delikatne, ale jednocześnie zdecydowane i pełne pasji. I jej pieszczoty też z czasem stawały się coraz pewniejsze.

Z przerażeniem uświadamiała sobie, że podobało jej się to co z nią robił; to że mogła czuć jego podniecenie i to że sama ekscytowała się na choćby najmniejszy dotyk jego palców na swoim ciele. Lubiła to uczucie i to że pozwalał jej czuć się w tym wszystkim bezpiecznie, nie naciskał na nią i nie przynaglał do niczego, czego nie chciała, niczego nie próbował na niej wymusić, nawet mimo że dziewczyna jeszcze kilkukrotnie zwijała się w kłębek przy nim, w jego komnacie. I jednocześnie wiedziała, że gdyby znów leżeli razem w łóżku, a on chciałby czegoś więcej niż tylko jej dotknąć, nie sprzeciwiłaby się.

Brienne westchnęła, karcąc się za takie myśli. To było coś złego, nawet jeśli nigdy nie mogła w to uwierzyć, gdy septa Roelle mówiła, że to nieprzyzwoite i grzeszne, że kobiety nie powinny się tym cieszyć, że to obowiązek i tylko dziwki się tym cieszą. Odkąd pamiętała uczono ją strachu przed łożem małżeńskim, ale jak coś, co wywoływało w niej tak piękne uczucia, mogło być straszne? Słowa septy zupełnie kłóciły się z tym, co powiedział Jaime, gdy o to spytała.

Jaime. To o nim myślała teraz, gdy z mocno bijącym sercem wsuwała sobie dłoń między uda. Nigdy jeszcze się tam nie dotykała, nie wiedziała nawet czy potrafi, ale spłoszona poderwała się z miejsca, słysząc pukanie do drzwi. Z przyspieszonym oddechem, zaczerwienionymi policzkami i drżącymi dłońmi ochlapała sobie najpierw wodą twarz i kark i dopiero po chwili powoli wyjrzała na korytarz, o tej porze spodziewając się ujrzeć tam tylko ojca.

— Jaime — odezwała się przez ściśnięte gardło, zupełnie zaskoczona jego obecnością tutaj.

— Brienne — odpowiedział równie niepewnie, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.

Przez chwilę jeszcze patrzyła na niego bez słowa, a wreszcie pchnęła drzwi, otwierając je szerzej i mężczyzna wszedł do środka. Nie był jeszcze w jej pokoju, choć kilkukrotnie w ciągu ostatnich dni stawał pod drzwiami, nie mając odwagi zapukać. Właściwie wyglądał tak samo jak jego komnata — biały sufit poprzecinany był drewnianymi, lśniącymi lakierem belkami, ściany pobielone, a podłoga z desek wygładzona i pomalowana lakierem — ale Jaime już na pierwszy rzut oka mógłby powiedzieć w czyjej komnacie się znajduje.

Widział białą plamę miękkiej, owczej skóry, rzuconą wprost na podłogę koło staroświeckiego łóżka z drewnianymi gałkami. Haftowaną kapę na łóżku, ładną, w kwiatki, przywodzącą na myśl łąkę. Kilka zawieszonych przy firance muszelek, postukujących o siebie pod wpływem lekkiego późnowieczornego wiatru i płócienną zasłonkę z szerokim pasem delikatnej jak ornament mereżki.

W pokoju pachniało tatarakiem. Służba wsuwała pod bieliznę w szafach pocięty tatarak, żeby nawet zimą pościel pachniała latem, ale tutaj dawało się wyczuć jeszcze inny zapach, charakterystyczny tylko dla Brienne, którego Jaime nie potrafił w pełni określić. Zapach, za którym miał tęsknić jeszcze długo po wyjeździe z wyspy.

Bienne cicho zamknęła za nim drzwi bez słowa. Spojrzał na nią, czując łagodnie wzbierająca mu w piersi falę ciepłych uczuć. W koszuli nocnej z falbanką wyglądała wyjątkowo dziewczęco jak na nią, a gdy podszedł bliżej, pozwoliła się pocałować i odwzajemniła pieszczotę. Tę noc też mieli spędzić przytuleni do siebie, spragnieni dotyku i ciepła bliskiej osoby.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro