Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. you're an ugly child

Korytarz Wieczornego Dworu wypełniało pokrzykiwanie służących i śmiech, kiedy szesnastoletnia dziewczyna gnała przez zamek, po schodach na dziedziniec i dalej. Suknię podciągnęła aż za kolano, żeby nie krępowała jej ruchów, pod spodem miała spodnie. Sięgający łopatek, luźny blond warkoczyk podskakiwał za nią w rytm kroków, a w oczach, niebieskich jak najczystszy szafir, połyskiwały iskierki, gdy oglądała się na dwie służące, które usiłowały ją dogonić.

Brienne Tarth, dziedziczka Szafirowej Wyspy, jak ją nazywano na kontynencie była panną nieodznaczającą się szczególnymi zaletami ciała. Była wysoka, wyższa nawet od niektórych chłopców, pozbawiona kobiecych kształtów i momentami niezgrabna, włosy miała w kolorze słomy, twarzyczkę owalną o prostych, mało szlachetnych rysach i do tego obsypaną piegami, a usta pełne. Największym jej atutem były oczy, duże i okrągłe. Często roztrzepana i niezdarna, poruszała się bez wdzięku i gracji właściwych jej pochodzeniu, za to umysł miała otwarty i chętnie się uczyła.

Wszyscy, którzy mieli sposobność poznać córkę lorda Tartha, od razu uznawali ją za niegodną uwagi i tylko czasem zaszczycali dziewczynę zdawkowym, pełnym politowania uśmiechem. Wśród rówieśników (zwłaszcza młodzieńców) często była obiektem drwin. Przez większość życia traktowano ją jak przedmiot wzgardy, odrzucenia, i — w najlepszym wypadku — żalu. Zdecydowanie była za to ulubienicą ojca, bo choć lord Selwyn często pomstował na wybryki jedynaczki, wszyscy na dworze wiedzieli, że nieba by jej przychylił.

Brienne obejrzała się ze śmiechem, przekonana że jeszcze moment i uwolni się na resztę popołudnia od kolejnych przymiarek, albo wysiłków uczesania jej, omal nie tratując przy tym stadka kur, które uciekło przed nią z przerażonym gdakaniem, ale czar chwili prysł, gdy chwilę potem z impetem wpadła na własnego ojca i jęknęła, pod wpływem uderzenia lądując na plecach. Lord Selwyn odwrócił się, spoglądając na na córkę zbierającą się powoli z ziemi.

— Brienne... — westchnął ciężko, patrząc na dziewczynę z politowaniem, ale podał jej dłoń, pomagając wstać, gdy próbowała otrzepać suknię z pyłu. — Młodej lady nie przystoi biegać po korytarzach, ani tym bardziej uciekać przed własną służbą — odezwał się, przenosząc wzrok na dwie zdyszane kobiety, którym w końcu udało się dogonić młodziutką dziedziczkę (i czerwoną na twarzy septę, która już pędziła za nimi). Obie przystanęły teraz przed lordem i skłoniły się krótko. — Noszenie spodni do konnej jazdy pod suknią to kolejna rzecz, której ci nie przystoi — dodał.

— Wiem, ojcze — odpowiedziała Brienne ze skruchą, powoli wysuwając ramię z uścisku jego palców. Wzroku nie podniosła, zbyt zawstydzona przed ojcem, ale nie swoim zachowaniem, przeciwnie, tym, że dała się złapać.

— Och, dobrzy bogowie... — Ze służkami wreszcie zrównała się także septa Roelle, która teraz z trudem łapała oddech zgięta wpół. — Oby Siedmiu dało mi do ciebie cierpliwość. Nigdy jeszcze nie miałam do czynienia z tak głupią, rozkapryszoną i nieokrzesaną dziewuchą! Zawstydzasz siebie i nas wszystkich swoim zachowaniem. Gdyby nie to nieszczęście, że jesteś jedyną spadkobierczynią swojego ojca, dopilnowałabym, żeby rozmowy o twoim zamążpójściu natychmiast się skończyły. Żaden szanujący się mężczyzna nie zgodzi się spędzić z tobą nawet kilku minut, nie mówiąc już po poślubieniu cię i zabraniu do łoża!

— Dziękuję ci septo — powiedział twardo lord Selwyn, ucinając tym samym wypowiedź kobiety, która najwyraźniej dopiero zaczęła się rozkręcać. Jedno spojrzenie Gwiazdy Wieczornej wystarczyło, by septa natychmiast zamilkła.

Brienne wysunęła do przodu dolną wargę, prostując się i zadzierając brodę. Te słowa bolały ją bardziej niż jakikolwiek siniak, zadrapanie, czy nawet krwawiące kolano, których kiedykolwiek dorobiła się podczas treningów szermierki z ser Goodwinem, zbrojmistrzem Selwyna, ale była zbyt dumna, żeby pokazać kobiecie, że rzeczywiście tak było. Ojca miała po swojej stronie.

— Brienne. — Spojrzenie lorda Tartha spoczęło na niej. — Wiem, że jesteś zmęczona, rozdrażniona i że całe to zamieszanie wydaje ci się zupełnie niepotrzebne. Oboje wolelibyśmy być teraz gdzieś indziej. — Mężczyzna uśmiechnął się lekko, czule otaczając jedynaczkę ramieniem. — Ale niedługo zjawią się tutaj nasi goście. Lord Renly Baratheon jest bratem króla. Z nim przyjadą z Końca Burzy i Królewskiej Przystani. Jesteś córką Gwiazdy Wieczornej i znasz swoje obowiązki, musisz się im odpowiednio dobrze zaprezentować. Niechętnie przyznaję twojej sepcie rację, ale tym razem ma słuszność. Idź z nią i nie kwestionuj niczego, o co cię poprosi. Przynajmniej przez jakiś czas. — Uśmiech pogłębił się, a na policzku Selwyna pojawił się dołeczek, ledwie dostrzegalny pod przyciętą starannie srebrzystą brodą.

To nie jest sprawiedliwe. Brienne dobrze wiedziała czego się od niej oczekuje, wpajano jej to od dziesiątego roku życia i miała świadomość, że nie są to oczekiwania jedynie lorda czy septy, ale i całego społeczeństwa wyspy. Wiedziała, że wszystko to stanie się jeszcze ważniejsze, gdy dorośnie i wyjdzie za mąż. I wiedziała, że odmową odegrania swojej roli według wyreżyserowanego przez septę scenariusza tylko zawstydziłaby ojca. Więc chociaż nienawidziła kobiety z całego serca, Brienne tylko skinęła głową, dodając do tego jeszcze lekki ukłon.

— Oczywiście ojcze — odpowiedziała i w towarzystwie utyskującej na nią septy Roelle (która odrobinę za mocno ściskała dziewczynę za ramię) oraz dwóch służących posłusznie udała się z powrotem do zamku.

Nie kłóciła się, nie narzekała, nawet nie reagowała. Stojąc na stołeczku na środku własnego pokoju, pozwoliła na nowo "zająć się sobą", poddając się poszturchiwaniu pokojówek i ostatnim poprawkom przy sukni, którą miała na sobie, pod czujnym okiem septy Roelle. Przez chwilę słuchała jeszcze uwag i narzekań pod swoim adresem, potem nieznacznie przekręciła głowę i złapała kontakt wzrokowy z samą sobą w lustrze, poddając się rozmyślaniom.

Nigdy nie czuła się komfortowo w sukienkach, jakimś cudem zawsze udawało potknąć jej się o materiał, plączący i owijający się wokół kostek, wzbudzając tym samym nerwowe chichoty innych i wywołując nerwowe spojrzenie pełne politowania i współczucia, kierowane w stronę jej ojca, a nierzadko także jej samej.

Już jako dziecko była wysoka jak na swój wiek, a jako młoda dziewczyna jeszcze urosła. Wtedy jeszcze nie przywiązywała większej uwagi do chichotów i szyderstw, choć oczywiście słuchała ich i była ich świadoma. Część niej miała nadzieję, że w końcu przestaną, że ona sama stanie się mniej niezgrabna i bardziej kobieca.

Żadna z tych rzeczy się nie wydarzyła, a i ona musiała wreszcie dostrzec, że powoli zmieniał się sposób w jaki zachowywali się ludzie wokół niej. Spojrzenia dziewczyn z miasteczka, stłumiony śmiech chłopców, kiedy po kąpieli w morzu wychodziła na brzeg, by się wysuszyć, pełne politowania i wzgardy spojrzenia septy, gdy potykała się o własne sukienki, przechodząc korytarzami Wieczornego Dworu.

Brienne nigdy tak naprawdę nie rozumiała tego co się stało. Wciąż była tą samą osobą, którą zawsze była. Dlaczego więc zmienił się sposób, w jaki ją traktowali?

Nigdy nie przyszło jej do głowy, żeby szczegółowo rozmyślać o swoim wyglądzie — bez matki czy sióstr, z którymi mogłaby się porównywać, z których wdzięcznych nawyków i gestów mogłaby się uczyć i które mogłaby naśladować. Chciałabym mieć kogoś, kogo mogłabym o to zapytać. Kogoś, komu mogłabym zaufać. Ale jedynymi kobietami na dworze, poza służącymi, były septy, a im Brienne nigdy nie zwierzyłaby się z niczego.

Brienne nigdy tak naprawdę nie uważała się za piękną, więcej, nigdy o tym nie myślała. Nigdy wcześniej dla nikogo nie miało znaczenia to, jak wygląda. Ale kiedy dostrzegła już wady własnego wyglądu, zaczęła przyglądać się wszystkim dookoła i zauważyła jak bardzo odstaje.

Jestem brzydka.

Była wysoka, wyższa od niektórych młodzieńców w jej wieku. Jej klatka piersiowa pozostawała płaska, podczas gdy wiele innych dziewcząt zaczynało nabierać kobiecych kształtów. Jej skóra była blada i piegowata, nie gładka i kremowa jak jedwab. Nagła świadomość jej nieatrakcyjności stała się ogromnym ciężarem.

— Dziecko, mogłabyś przynajmniej udawać, że nie jesteś nieszczęśliwa. — Brienne usłyszała karcący głos septy i wyrwana z własnych rozmyślań odwróciła głowę od lustra, spoglądając na nią. — Lord Renly jest ci bliski wiekiem. To wspaniały człowiek. Nie wspominając już o tym, że jest bratem króla. Tarth ma wzbudzać jego szacunek i to samo dotyczy ciebie — skarciła ją septa i wyciągnęła dłoń, by uszczypnąć Brienne w ramię, chcąc tym samym wywołać jakąkolwiek reakcję dziewczyny. — Żaden uśmiech ani koronka nigdy nie uczynią cię pięknym dzieckiem, ale nie ma potrzeby marszczyć brwi.

Nie zmarszczyła brwi. Nie skrzywiła się, nawet najmniejszym ruchem nie okazała sepcie żadnych emocji, patrząc na swoje odbicie, odziane w nową, ciasno sznurowaną suknię o gorseciku ozdobionym granatami. Zdawało się to niemal niemożliwe, ale była to pierwsza od dawna sukienka, która dobrze na niej leżała.

— Bogowie, wydaje się, że codziennie rośniesz o pół cala! Pamiętaj, nie jesteś już głupim dzieckiem, jesteś zakwitłą dziewicą i tak masz się zachowywać. Żadnego garbienia się, jąkania...

Wykład był stary, Brienne od dawna znała go na pamięć. Nie uważała za ani trochę sprawiedliwe, że od czasu jej pierwszego krwawienia wszyscy wokół zaczęli traktować ją inaczej. Ubieranie się w spodnie nagle spotykało się z dezaprobatą, karcono ją za jej zamiłowania do fechtunku i jazdy konnej, a godziny treningów zostały radykalnie skrócone. Brienne błagała ojca, by mogła poświęcać na lekcje z ser Goodwinem tyle samo czasu co dawniej, ale Selwyn był nieugięty. Nie był w stanie ponownie zaoferować jej pociechy, której wcześniej nie śmiał jej odmawiać.

Brienne nienawidziła swojego miesięcznego krwawienia i tego, co się z nim wiązało. Tęskniła za jazdą konną i możliwością noszenia spodni podczas kolacji. Nadal pozwalano jej ubierać się jak chciała i robić co tylko chciała przez większą część dnia, kiedy nie męczono jej lekcjami z septą albo długimi, nudnymi zajęciami z haftu czy tańca, ale mimo to wszystko było inaczej.

— Może spodoba mu się taka silna i samodzielna dziewczyna, która potrafi obronić się sama, a w razie potrzeby stanąć do walki u jego boku? — Brienne niespodziewanie usłyszała swój własny głos. Septa roześmiała się, nieładnie i głośno.

— Jesteś o wiele głupsza niż sądziłam, jeśli wierzysz w to, co powiedziałaś. Wyprostuj się, moja panno! To ładne dziewczyny otrzymują szczęśliwe zakończenia. Ty, Brienne, nie jesteś ładną dziewczyną, a twoje życie to nie bajka. Ty musisz pracować na wszystko dwa razy ciężej niż one, a i tak nigdy nie będziesz naprawdę szczęśliwa. Jesteś brzydkim dzieckiem i jeśli ktoś mówi inaczej, kłamie. Mówią to tylko po to, by wkupić się w łaski twojego pana ojca. Prawdę powie ci zwierciadło, nie mężczyzna.

Po policzku Brienne bezgłośnie poleciała strużka łez, gdy znowu spoglądała w lustro.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro