zieleń
Mirabella nie przepada za zielenią. Nie kryje się w tym żadna przesadnie tragiczna ani smutna, ani nawet dziwna historia. Ot — od kiedy pamięta jej estetyka szła w biel, czerń i złoto z ewentualną domieszką czerwieni. A jednak, gdyby miała opisać ich trzeci pocałunek nie potrafiłaby znaleźć lepszego koloru, niż właśnie zieleń.
Do tej pory nie przywiązywała najmniejszej wagi miejsc, w których lądowała. Zawsze podnosiła się, otrzepywała i szła dalej, próbując znaleźć miejsce na nocleg i coś do jedzenia. Teraz, lądując w samym środku wiosennego ogrodu, rozgląda się i wierci. Wypalona na ręce klepsydra ciągle piecze, a głowa kolejny raz boli (taka już chyba specyfika podróży w czasie), ale to wszystko ostatecznie nie ma znaczenia.
Jest w domu.
Jest w ich paskudnie zielonym domu, pod bosymi nogami ma trawę, a Rozalia wybiega z domu i uśmiecha się do niej wyjątkowo nieśmiało. Tym razem mają mnóstwo czasu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro