czerwień
Rozalia czeka.
Czerwony neon z wielkim napisem LOVE razi ją po oczach, a poliki i ręce robią się czerwone z zimna, ale uparcie stoi w miejscu. Witryna sklepu, w którym pracuje jest przyciemniona; ledwie widać rozłożony po drugiej stronie towar, a niektóre przyczepione do szyby kartki chwieją się na wietrze i odpadają prosto w błoto.
Do środka wchodzą głównie szepczące między sobą pary i nastolatki, których Rozalia nienawidzi. Naprawdę — gdyby ktoś ją po tych dwóch latach pracy w sex shopie spytał czego chciałaby się pozbyć z tego świata, bez wahania odpowiedziałaby, że nastolatków. Nie tylko tych biegających po całym sklepie i wybuchających śmiechem co pięć sekund (być może kilka razy wyjechała przez to lakierem i umazała sobie skórę na czerwono), ale i tych przysyłających do sklepu własne, ledwie ogarniające rzeczywistość, babcie*. W drugiej kolejności pozbyłaby się starych mężczyzn.
Ale tak poza tym w miarę lubiła swoją pracę. Po prostu — stanie w pobliżu, gdy ciągle padał śnieg, nie było szczytem jej marzeń.
— Heeej! — Na szczęście, nim do reszty zamarzła, Mirabella wyskoczyła z autobusu i tanecznym krokiem podbiegła do niej. Normalnie przytuliłaby ją, ale dziś nie czuła już palców.
— Jeszcze chwila i pomyślałabym, że znowu zaspałaś.
— Ej, to się zdarzyło tylko raz. I przeprosiłam. Poza tym — to ty się zawsze wszędzie spóźniasz, bo o wszystkim zapominasz.
— Nieprawda.
— Dosłownie dziś zaspałaś do pracy.
— No tak, ale to było celowe.
Mirabella zaśmiała się i pocałowała ją w policzek. W porównaniu do Rozalii była ciepła i pachniała piernikami.
— No dobrze — powiedziała. — Powiedzmy, że wierzę w celowość tego spóźnienia, ale teraz już chodźmy, bo seans zaczyna się za półgodziny.
Rozalia pokiwała głową, splotła ich dłonie i pozwoliła, by Mirabella poprowadziła ją w stronę ogromnego, oszklonego budynku. Mgliście pamiętała, że jeszcze rok temu nienawidziła walentynek z całą tą ich czerwienią.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro