żółć
Ich czwarty pocałunek nadchodzi latem i ma smak, jedzonych wcześniej, żółtych lizaków. Obie noszą słomkowe kapelusze, najprostsze sukienki i ukryte pod nimi stroje kąpielowe.
Początkowo, gdy dostają zaproszenie, Rozalia nie jest pewna czy chce przychodzić. Siedzą akurat na kanapie, zakurzony wiatrak rozwiewa ich włosy, a Frank N. Furter na ekranie biegnie po schodach za Janet. Rozalia, patrząc na jego buty, jest zaskoczona, że jeszcze ani razu się nie przewrócił.
— Ciekawe, ile razy musieli musieli robić powtórki tej sceny — mówi, napychając usta popcornem. Siedzi najbliżej telefonów, więc jako pierwsza odbiera. Stukając paznokciami w miskę, wsłuchuje się w głos swojego przyjaciela i niepewnie kiwa głową, choć przecież on nie może jej zobaczyć.
— Planet. Schmanet, Janet — mówi Frank, a Mirabella wzdycha ciężko i wyłącza telewizor.
— Nie chcę — jęczy Rozalia, wiedząc już, że ich leniuchowanie przed telewizorem dobiegło końca. Zaciska jeszcze palce na ręce swojej dziewczyny, ale ta jedynie to wykorzystuje i jednym ruchem zmusza Rozalię do wstania.
— Tam też będziemy mogły leżeć — przypomina.
I faktycznie — kilka godzin później leżą nad jeziorem, ukryte pod żółtymi parasolami przed słońcem i piją kolorowe napoje. Gdzieś z głośników leci któraś piosenka z Kinky Boots, a dokoła nie ma żadnych ludzi. Są tylko one i ich przyjaciele — zajęci kąpielą w jeziorze i grillowaniem kiełbasek.
Jest dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro