Rozdział VII
*Capitan Error*
To Lux rozmawiała z Outer'em. Oboje się rumienili i to tak mocno że mogli by służyć za latarnię morską.
W końcu Lux w odpowiedzi przytuliła Outer'a. Uuu~ chyba mamy nową parkę na okręcie.
On zaraz odwzajnił.
Ja cicho otworzyłem drzwi i zapukałem w nie.
-Nie przeszkadzam?
Na to oni szybko odsunęli się od siebie.
-N-Nie w-wchodźcie...-odparł Outer.-witaj Kapitanie!
-Witaj Outer. Przyprowadziłem gościa.
-A jaki wianek zajebisty~ wszyscy wiemy od kogo~-Lux nie wkurwiaj mnie..m
-Kim on jest?-zapytał.
-Mój przyjaciel.
-Chyba nie na długo~-zawołała Lux. No co Outer przybrał podobny wyraz twarzy do Lux.
-Grabicie sobie, oj grabicie.
-Ależ my to dobrze wiemy.-odparła Lux.
-Lux możesz poprosić chłopaków, aby przenieśli towar na statek?
-Skąd?
-Ze sklepu żeglarskiego.
-Oki doki ^^-i pobiegła.
-Jak ja ich wychowałem? Eh, zero szacunku dla kapitana...wracając Outer, nie chciałbyś wrócić na statek?
-Byłoby cudownie kapitanie...
-No to zrobimy Lux niespodziankę, wypływamy o 21.00 bądź na 20.30.
-Tak jest kapitanie!
-No przynajmniej jeden ma szacunek. No dobra widzimy się na statku. Jest 19.21 mamy czas.
Do zobaczenia Outer.
-Do zobaczenia Kapitanie.
*Merman Ink*
Gdy tylko wyszliśmy z obserwatorium już moje nogi nie wytrzymały i osunąłem się na podłoże.
-Ink co ci jest!?
-...nogi mnie mocno bolą, za długo spacerowałem.
-Dasz radę jeszcze 5 mniutek iść?
-N-Nie.-podniusł mnie i postawił na nogi.
-Ała...
-Poniosę cię. Dobrze?
-D-Dobrze...-odwrócił się i wziął mnie na plecy.
-No a teraz na statek.-pokiwwłem głową na tak po czym oparłem ją ma jego ramieniu. O dziwo czułem się przy nim taki bezpieczny. Szliśmy tak dopuki nie usłyszałem, że ktoś się do nas zbliża.
-E-Error...wydaje mi się że ktoś tu jest...
-Czyli nie tylko mi się tak wydaje...-usłyszelismy strzał. Kula przedziórawiła rękaw Error'a. Naszczęście rękaw był taki szeroki, że kula nie rafiła go w rękę. Strach mnie sparaliżował.
Puścił mnie jedną ręką i chwycił pistolet, przez co musiałem się mocniej trzymać, ledwie mi się to udawało.
-Witam kapitanie...mamy do pana jedną sprawę.
-Czego!?
-Gdzie jest nasz kapitan?
-Mówicie o Fresh'u? Jest bezpieczny.
-Skąd mamy mieć pewność?
-W naszej rodzinie brat, brata nie zabija.
-Heh, ale i mi zapewnienie.-pociągną za cyngiel*-gdzie on jest!?
-Jest u mnie na statku.-ale ja go nie widziałem...więc jak?
-Nie jest przetrzymywany...-nie dokończył gdyż pirat pociągnął za spust. Zacisnąłem oczodoły i ze strachu łzy poleciały mi z nich. Wkońcu je otworzyłem. Przed Error'em stał Fresh ze szpadą, którą najwidoczniej odbił pocisk.
-K-Kapitanie, a-ale...
-Żadne, ale. Chcieliście mi zabić brata mimo iż mi nic nie chciał zrobić oraz nie kłamał. Tym razem przymknę na to oczodół tylko dlatego, że robiliście to gdyż chcieliści mi pomóc. A teraz widzimy się w porcie.
-T-Tak jest, K-Kapitanie...-odeszli. Mimo iż to się skończyło łzy cały czas leciały mi z oczodołów.
*Capitan Error*
Schowałem pistolet i złapałem tą ręką Ink'a. Skinieniem głowy podziękowałem bratu, zrobił to samo i odszedł. Dopiero wtedy ksapnąłem się że kołnież od płaszczu mam mokry. Wtedy pomyślałem, albo Ink został trafiony, albo płacze. Najbardziej obawiałem się tego pierwszego.
Podbiegłem do najbliższej ławki, posadziłem Ink'a i spojrzałem na niego. Nie był ranny tylko płakał.
-Ink...wszystko dobrze?
-W-Wystraszyłem się, że ci c-coś zrobią.-płakał coraz mocniej.
-J-Jesteś dla m-mnie jak rodzina...jesteś j-jedyną moją
r-rodziną...
-Oh Inky...
Złapałem go dłonią za kość policzkową, wytarłem łzy po czym go przytuliłem.
-Przepraszam cię. Powinienem być bardziej ostrożny.-na moje słowa się mocno we mnie wtulił.
Głaskałem go po czaszce, aby się uspokoił. Wziąłem go na ręce, dalej mnie przytulał. Poszedłem z nim w stronę statku.
*******************************
Cyngiel-coś w rodzaju spustu w pistolecie tylko że on zmienia naboje w bębnie* pistoletu.
Bęben-część pistoletu z nabojami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro