6. WyTrzymaj Show Time
Czasem ciężko zdusić w sobie jakieś uczucia. Strach, smutek, złość, żal... nawet śmiech. A kiedy nie mamy się jak wyżyć, uczucie w sercu jeszcze bardziej nas dobija, przywołując na twarz maskę zamyślenia, pod którą kryjemy te cholerne łzy. Tak właśnie się czułam.... no, może bez tego ostatniego — akurat płakać mi się nie chciało.
Czy byłam zazdrosna o Ewelinę? Owszem, nawet bardzo. Starałam się tego nie okazywać w żaden sposób, w końcu jako przyjaciółka powinnam ją wspierać, nawet jeśli chodziło o chłopaków. Szkoda tylko, że w mojej głowie czaiła się myśl, która jasno oznajmiała, że razem z wybiciem się Filipa spadnę na drugi plan. Oczywiście ów plan miał zostać przyćmiony blaskiem kolegi z klasy, a zarówno on, jak i Ewelina czasami potrafili mnie zdenerwować. A jednak lubiłam ich oboje, mimo licznych uwag, jakie kierowałam (częściej w stronę wspomnianego chłopaka). Dlatego wiedziałam, że muszę się uśmiechać. Takie słowa krążyły w mojej głowie, chociaż wargi za Chiny nie chciały się wygiąć w łuk — ten "pozytywny", oczywiście. Swoją drogą, nie znałam nikogo, kto umiał zrobić idealną podkówkę ze swoich ust.
— Wpadasz w trans? — Milena oparła się o futrynę mojego pokoju, co mogłam zauważyć kątem oka.
— Shhh! — syknęłam, nie naruszając pozycji, w jakiej się znajdowałam na środku pokoju. — Proszę wyjść, myślę
— mruknęłam, nie odrywając wzroku od ściany. Żyłam w przekonaniu, że jeśli zmienię swoje położenie lub pozycję, co za bardzo będzie różniło się wyglądem od poprzedniego stanu mojego ciała, zgubię wątek, nad jakim się zastanawiałam.
To pomocne. To działało.
— O czym?
— Nie teraz, błagam.
Usłyszałam jedynie gwałtowne trzaśnięcie drzwi oraz cichnące w oddali kroki bosych stóp mojej zdenerwowanej siostry. Złożyłam dłonie w wieżyczkę niczym Sherlock Holmes i wyciszyłam umysł, co jednak nie było takie łatwe — przybycie Mileny rozproszyło mnie w ogromnym stopniu.
Cóż, przynajmniej zamknęła drzwi, o czym ja wcześniej zapomniałam. Jakieś plusy muszą być.
♢♢♢
— No ale to nie jest wytłumaczenie, koleżanko — mruknął pan od informatyki po usłyszeniu wymówki od Julki na temat braku zadania w zeszycie. — Mamy jedną godzinę tygodniowo, to nie jest tak dużo, dlatego nie zamierzam przyjąć takiego usprawiedliwienia.
Pan Maciej zawsze mówił jak naćpany. Spokojny, poirytowany głos, przymknięte oczy, brak uśmiechu... jeśli to ostatnie już się pojawiało, było raczej czymś na kształt rozleniwionego grymasu, co śmieszyło niemal wszystkie dziewczyny z klasy.
Swoją drogą, kto wymyślił informatykę na ostatniej lekcji? Te czterdzieści pięć minut ciągnęło się w nieskończoność niczym krew z nosa. Zanim jej zapas wypłynął, trzeba było się trochę pomęczyć, próbując to zatamować.
Tyle że my zatrzymywać czasu nie chciałyśmy.
Mężczyzna odwrócił się tyłem do nas i przeszedł się po klasie, prawiąc kazania na temat systematyczności w odrabianiu prac domowych. Nie zwrócił przez to uwagi na wkurzoną Julkę, która pokazywała mu środkowy palec ze zmarszczonymi brwiami, akurat wtedy, gdy tylko miała na widoku jego szerokie plecy.
Po kilku minutach wyszedł do sekretariatu w niewiadomym dla nas celu, co wywołało w klasie luźne rozmowy oraz przerwę w pracach nad nikomu niepotrzebnymi plakatami w Wordzie, jakie miały podlegać ocenie pod koniec zajęć. Jedna osoba całkowicie to olała. Zdenerwowana Julka siedziała ze skwaszoną miną przy swoim stanowisku i klikała byle jakie klawisze, umieszczając pod napisem "Uwaga" ciąg losowych literek w polu tekstowym.
— Nie przejmuj się nim — szepnęłam, wstawiając do swojej pracy Clipart z tańczącymi ludźmi. — Tego gościa nie przegadasz.
— I tak mam przesrane — burknęła nieco niewyraźnie. — Nie dość, że nauczyciele się czepiają, to mama robi remont w kuchni. Znowu.
— To źle? — zapytałam.
— Kobieto, ona mało deską ściany nie rozwaliła, rozumiesz? To się dopiero nazywa człowiek-demolka... A zobaczysz, że za miesiąc zacznie narzekać na kolor ścian i będzie chciała kupować kolejną farbę. Wiesz, co mi powiedziała, kiedy narzekałam jej, że ten świecznik-bałwan od Marka mi się nie podoba? "DAJ, PRZEMALUJĘ CI GO!" — krzyknęła, ignorując pozostałe dziewczyny, natomiast ja pozwoliłam sobie na szczery śmiech, który chyba podniósł Julkę na duchu.
Naszą "dyskretną" padaczkę przerwało pukanie do sali. Wszystkie zwróciłyśmy głowy w tę stronę, by po chwili ujrzeć irytującego Tomka z naszej klasy.
— Gdzie Trzymaj? — Nastolatek podkreślił nazwisko informatyka, które śmieszyło niemal wszystkich ze szkoły, przez co nauczyciel był narażony na liczne żarty. Nie dziwiło mnie to, gość równo dzwonkiem otwierał drzwi od środka sali, co wyglądało z perspektywy osoby stojącej na korytarzu jak widmo-zaproszenie do klasy. Emil z Moniką oraz Jagodą często mówili, że pan Maciej prowadzi osiadły tryb życia za swoim ukochanym biurkiem, co jakiś czas wędrując do drugiej pieczary (zwanej potocznie toaletą). Lekcje informatyki nazwali jako: "WyTrzymaj Show Time"
— Wasza WF-istka kazała nam się do was dołączyć... wiecie, nie ma dzisiaj Zeusa — dodał Julek, wchodząc do sali z lekką niepewnością, jakbyśmy miały go zaraz zjeść. Akurat tego dnia wybrał sobie naturę nieśmiałego kilkulatka, jednak czułam, że wystarczy godzina, aby zmienił się w dinozaura z okresem, wydrapując oczy swojemu przyjacielowi, Wiktorowi.
— W takim razie po jednym kawalerze do każdej dziewczyny. — Pan Maciej stanął za grupką chłopaków z lekkim zdziwieniem na twarzy, co było dla niego niezłym wyczynem. Czasem zastanawiałam się, czy on nie miał wstrzykniętego botoksu, skoro jego mimika była tak bardzo ograniczona.
Oczywiście Filip bez zastanowienia wylądował przy komputerze Eweliny. Łał. Szok. Co za zaskoczenie.
— Hej! — Wiktor rzucił plecak przy moim biurku, po czym przysunął sobie dodatkowe krzesło.
— Zajęte, jestem gruba i potrzebuję więcej miejsca — powiedziałam na powitanie, nie odrywając wzroku od swojego plakatu. Nie miałam żadnych kompleksów, aczkolwiek musiałam przyznać, że towarzystwo któregokolwiek z chłopaków było dla mnie w tamtym momencie wizją najgorszą. Nie dlatego, że coś mi w nich przeszkadzało, jednak wspominając geografię oraz historię z Filipem, wiedziałam, że praca na lekcji mogła zostać przerwana gadaniem na skalę światową. Wiecie, to jest taki moment, kiedy pamiętacie tylko temat, jaki mieliście mieć zapisany w zeszycie, a następne punkty zajęć to plotka o nauczycielu, zwierzenie się z trudności w grze komputerowej oraz narzekanie na Kubę i jego latające po korytarzu buty.
A potem dzwonek.
— Miłe powitanie — szepnął obojętnie i usiadł obok, podczas gdy Emil już wgapiał się w monitor Julki. — Co porabiasz?
— Plakat męczę — burknęłam, śmigając myszką po rodzajach czcionek. — Ale to lepsze niż ten zasrany Excel. Wiesz co? Raz Monia zapytała się, czy będziemy robić w Wordzie czy Excelu, a co Trzymaj na to odpowiedział? "TAK" — pisnęłam zażenowana, wywołując u Wiktora śmiech.
W tamtym momencie skarciłam się za hipokryzję w stosunku do gadania podczas pracy, ponieważ sama podjęłam z chłopakiem idiotyczny temat dotyczący... idiotyzmu. Nieważne.
Zapowiadał się naprawdę długi dzień...
♢♢♢
— Wiesz co? — powiedziała zamyślona Julka, towarzysząc mi w drodze do domu. Udało nam się przetrwać "WyTrzymaj Show Time", dzięki czemu humor Portowskiej znacznie się polepszył, a klawiatura przy jej stanowisku pozostała bez ani jednej rysy, co groziło jej już kilka razy przy zmianach nastroju nastolatki. — Poszłabym na prawo. Sądziłabym ludzi za ich debilizm, pana Maćka też.
— Tak, tak — mruknęłam, otulając się szczelniej bordowym szalikiem swojej mamy, który pachniał delikatnie jej perfumami, a następnie sięgnęłam do plecaka po parasolkę, ponieważ spadające na nas krople stawały się coraz większe. — Problem w tym, że ja idę na lewo, także no... do zobaczenia.
Dziewczyna celowo spuściła głowę, ukazując drugi podbródek, aby wzbudzić u mnie jednocześnie rozbawienie oraz litość, co wychodziło jej świetnie niemal w każdych warunkach.
— Też idę na lewo, pajacu — odparła, drepcząc w tym samym kierunku i chwyciła moje przedramię, by ukryć się przed deszczem. — Ej, a ty słyszałaś o Filipie? Podobno zarywa do Eweliny.
Westchnęłam ciężko, chowając zmarzniętą dłoń do kieszeni w kurtce. Powinnam zainwestować wtedy w jakieś rękawiczki.
— Słyszałam.
— I co o tym sądzisz?
Wzruszyłam ramionami z bezradności. To nie tak, że byłam temu przeciwna, cieszyłam się gdzieś tam bardzo głęboko w sercu, że znaleźli wspólny język po tych dwóch latach z hakiem. Wiedziałam tylko, że mogłam spaść na dalszy plan w ich oczach, czego zdecydowanie nie chciałam...
Bo kto normalny pragnąłby stracić przyjaciół?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro