Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Katusze, czyli czego Magda nie lubi w lecie

— Moc! Energia! Amfe... —  Szalona Julka Portowska wraz z Emilem urwali w połowie słowa, widząc zbliżającą się WF-istkę, która od razu skarciła blondyna za to, że nie ćwiczył na sali gimnastycznej, a jego przyjaciółkę za siedzenie na ławce z rakietką w dłoni.
  — Dziewczęta! — pisnęła ciemnowłosa oraz wiecznie uśmiechnięta i wysportowana Gabrysia, przerywając pozostałym grę w tenisa stołowego. — Plażóweczka dla chętnych oraz badminton.
  — Magda! — Jagoda, blada dziewczyna o farbowanych rudawych włosach podbiegła do mnie, zachwycona nowiną koleżanki. — Chodź ze mną na badin... bamin... badimin... kurde, wiesz.
 

  Zastanowiłam się chwilkę. Ping-pong czy badminton na tyłach szkoły z bonusowym oglądaniem koleżanek, męczących się na usłanym piaskiem boisku? Takie widoki tylko w upały, a podobno od dnia następnego pogoda miała się popsuć. Przez te pół godziny delikatny wiatr mógł ochładzać nas i przeganiać zmęczenie oraz pot, pojawiający się przez energiczne poruszanie się przy stole. Postanowione.
   — Pewnie — odparłam z uśmiechem, chociaż nigdy wcześniej nie odbijałam siatką na mole piłeczki ze skrzydełkami. Kiedyś musiał nadejść ten pierwszy raz.
   — Ej! — Ewelina uderzyła delikatnie dłonią o stół. — A ja?
   — Chodź z nami — zaproponowałam bez zastanowienia. — Będziemy się zmieniać.
   Zadowolona blondynka poleciała do kantorka po sprzęt, natomiast Jagoda klasnęła w dłonie. Szczerze mówiąc, ruda nastolatka wcale nie była niewinna, chociaż z pozoru wyglądała na nieśmiałą, dobrze ułożoną pannę. Jej zainteresowania równały się z hobby współczesnego Sherlocka, którego można było od sześciu lat oglądać w telewizji, a Moriarty pozazdrościłby Jagodzie pomysłów na doskonałe morderstwa. W przeciwieństwie do owej nastolatki, inne dziewczęta nie marzyły o spotkaniu napastnika po zmroku, by negocjować z nim swoją śmierć... Chociaż kto tak naprawdę mógł wiedzieć, czy historie, jakie opowiadała Portowskiej, były prawdziwe w stu procentach? Jeśli tak, to możliwe, że faktycznie kiedyś wyląduje w szpitalu lub od razu w kostnicy. Mimo wszystko dało się z nią normalnie porozmawiać na przerwach, ale trzeba było uważać, aby nie powiedzieć kilku słów za dużo.
   Pozory często mylą, a Jagoda była tego idealnym przykładem.

♢♢♢

— Która z was zagra z tym przystojniakiem? — zapytał WF-ista wskazując na bardzo niskiego i nieśmiałego blondynka o krótkich włosach. On, tłustowłosy Ksawery, Filip i wysoki Maciek postanowili dołączyć do nas, reszta chłopaków została w sali gimnastycznej, pomijając Emila. Chyba nadal wykrzykiwał jakieś hasła, tym razem zapewne z Olafem — wesołym okularnikiem z kręconymi, krótkimi włosami, który był jego najlepszym kolegą, jeśli chodziło o męską część klasy.
   — Ja zagram! — powiedziała Julka, zadowolona, że nie musi bawić się w piasku. Razem z Jagodą chwyciłyśmy szybko drugą parę rakiet, aby nikt nie wezwał nas do gry w siatkówkę, więc biedna Ewelina musiała zastąpić Portowską w meczu, co wcale nie było jej na rękę, gdyż poglądy na temat siatkówki miałyśmy identyczne.
   Katusze.
   Po paru radach od koleżanki (szybciej, mocniej, celniej — chyba mówiła to specjalnie, chcąc chociaż raz mnie pouczyć) rozpoczęłyśmy poważniejszą grę. Jak na pierwszy raz szło mi całkiem dobrze, a zdarzały się momenty, w których naprawdę długo utrzymywałyśmy lotkę w powietrzu.
   — Ymm, Jagódko — szepnęłam pieszczotliwie, aby zdobyć jej przychylność, kiedy wiatr robił mi pod górkę. — Zamienisz się miejscem?
   Dziewczyna pokręciła głową, a pod jej niewinną minką krył się zapewne plan zemsty. Wiele osób w tym okresie chciało udawać socjopatów, naśladując Sherlocka, i sprawiać wrażenie niebezpiecznej jednostki, lecz Jagoda naprawdę nie musiała pod nikogo się podszywać.
   Podeszłam do niej oraz dłonią wskazałam, że następuje zamiana, mając przy tym nadzieję, że się na mnie nie pogniewa. Dziewczyna byłaby skłonna obrazić się na wiele osób, ale ja, Julia i Ola — zawsze uśmiechnięta, przekochana szatynka z okrągłymi, czarnymi okularami — trzymałyśmy z nią od początku na tyle blisko z Jagodą, aby nie musieć się za bardzo obawiać tego, co o nas myślała. Byłyśmy przyzwyczajone do jej dziwnych zachowań oraz pomysłów.
   Nagle usłyszałam stukanie. Odwróciłam się i ujrzałam Zeusa, pokazującego mi na migi parapet przy oknie. Tak, tak, zrozumiałam, uważajcie, by nie trafić tu lotką, bo jej już nie zdejmiemy.
   Niestety było już za późno.
   Kiedy nauczyciel się oddalił, Jagoda wycelowała prosto w to miejsce.
   — Mogłaś odbić! — zaśmiała się i zakryła usta dłonią, a ja już wiedziałam, że to zemsta za zamianę miejsc. Wolałam jednak to od wielkiego focha i życia w stresie do końca roku.
   Cholera jasna...

♢♢♢

— W lewo... Jeszcze troszkę! — Dawałam Julce rady, jak za pomocą rakiety (i na ślepo) zdjąć naszą zgubę z wysokiego parapetu, natomiast niski blondynek, z którym dziewczyna grała, monitorował, czy nikt nie patrzył. — Jezusie, Jaga, ty to powinnaś zdejmować!
   — O co chodzi? — zapytała Ewelina, podchodząc do nas w trakcie przerwy od meczu. — Może mnie się uda?
   — Skarbie, nie grzeszysz wzrostem — mruknęłam, jednak miałam nadzieję, że nie zabrzmiało to zbyt chamsko. Odesłałam Julię na bok i spróbowałam zdziałać coś po swojemu.
   — Podnieś mnie — zaproponowała moja przyjaciółka, stając obok. Jeszcze tego brakowało, bym ćwiczyła mięśnie ramion na nastolatce. Hej, Magda, skąd masz takie bary? Wiesz, haha, podnosiłam sobie ludzi na WF-ie.
   Bardzo śmieszne
   — Szybko, zanim ktoś zobaczy.
   Pozostała trójka odwróciła się tyłem, aby patrolować teren, a ja podniosłam przyjaciółkę, obejmując  ją przy tym w pasie zwiotczałymi rękoma.
   — Ja pierdziu, masz trzęsienie ziemi tam na dole?
   — Bierz tę lotkę — wydyszałam, podrzucając dziewczynę wyżej, by dla nas obu mogło być wygodniej — i skończmy tę mękę!

♢♢♢

W końcu skierowałam się w stronę domu. Nie ma to jak zakończyć lekcje z mokrym od potu czołem, a także świadomością, iż ciało zaczyna wydzielać bardzo nieprzyjemne dla otoczenia zapachy, zabijające ludzi na odległość metra.
   Będąc już w autobusie, mając przy tym zadyszkę od wcześniejszego biegu, aby zdążyć na przystanek, zdjęłam dresową bluzę przez głowę i schowałam ją do plecaka. W drodze nie miałam czasu na walkę z długimi rękawami (a przed wyjściem ze szkoły byłam pewna, że jeśli mnie owieje, nie będę mogła ruszać szyją), jednak kiedy posadziłam wreszcie dupę na miejscu, odezwała się we mnie gorąca krew. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie pewien fakt.
   Siedziałam przy szybie, przez którą wpadały promienie słońca, a nie mogłam już zmienić miejsca, ponieważ cały pojazd był zapełniony ludźmi. Niektórzy ledwo zmieścili się w drzwiach. Udało nam się usiąść tylko dlatego, iż wchodząc do pojazdu, byłyśmy niemal pierwsze. No właśnie... nam.
   Obok mnie spoczywała Ewelina, wyrywająca mi słuchawki z uszu, a także narzekająca, że okropnie chce się jej pić w taki upał, gdyż nie zabrała ze sobą wody do szkoły. Oczywiście nie kupiła jej sobie w sklepiku, bo po co — nie chciało jej się marnować na to ani przerwy, ani złotówki z czterdziestoma groszami.
   Przysunęła się do mnie, myśląc, że niczego nie widzę, a następnie sięgnęła do mojego plecaka. Momentalnie pacnęłam ją w dłoń, zresztą dosyć mocno, jak to miałam w zwyczaju. Najczęściej dostawał tak ode mnie Olaf, chociaż jemu to różnicy nie robiło, skoro Emil mimo wszystko dawał mu po łapach za każdym razem na fizyce, kiedy okularnik bazgrolił w zeszycie blondyna. Uodpornił się.
   — Ał! — pisnęła. — Ale ty jesteś... — Dziewczyna odwróciła głowę oraz udała wielce obrażoną. Czasami denerwowało mnie jej dziecinne zachowanie, ale może po prostu nie umiałam zrozumieć jego podstaw. Nie potrafiłam też powiedzieć jej niczego tego prosto w twarz, gdyż bałam się poważnego naderwania więzi, jaka nas wtedy łączyła, a przecież relacje miałyśmy dobre.
   — Nie marudź, tylko mi do wody naplujesz — warknęłam, odsuwając plecak i wyciągając swoje picie z otwieranym dziubkiem. Monika, klasowa wiolonczelistka z jasnymi, kręconymi włosami, byłaby ze mnie dumna, ponieważ miała obsesję na punkcie pożyczania butelek. Wiecie, same zarazki... Nie przejmowałam się tym raczej, jednak odkąd koleżanki z klasy zaczęły się malować, ich usta kleiły się od szminek i pomadek, czego wolałam nie mieć na swojej butelce.
   Chyba zabrzmiałam jak pick me girl.
   — Mam lepszy pomysł. Powiedz "aaa"!
   Blondynka zamrugała kilkukrotnie, lecz wykonała polecenie, najwyraźniej chcąc zwilżyć gardło za wszelką cenę. Kiedy tylko rozchyliła wargi, ścisnęłam ścianki butelki, a następnie skierowałam natrysk wprost do jej ust. Nieźle nam poszło, pomijając fakt, że kilka osób odsunęło się od nas z obawy, że zaraz zostaną oblani przeze mnie, na dodatek celowo.
   — Jeszcze — burknęła dziewczyna.
   Zaczekałam, aby pojazd zwolnił, by po chwili zatrzymać się na przystanku. Kiedy miałam pewność, że hamowanie już nas nie zaskoczy, ponownie skierowałam butelkę na usta dziewczyny.
   — Bilety do kontroli.
   Podskoczyłam na miejscu z zaskoczenia, słysząc głos szanownego pana kanara. Pech chciał, że Ewelina odwróciła głowę niemal w tym samym czasie, więc ostatecznie do domu wróciła z mokrymi włosami, a ja musiałam oddać jej całą paczkę chusteczek, którymi chciałam otrzeć sobie czoło z potu.
   Tak się kończy podróż w towarzystwie przyjaciółki.

♢♢♢

— Co ty taka...? — zapytała moja starsza siostra z taką samą fryzurą, jak moja, jaką były krótko ścięte, farbowane na czarno włosy oraz grzywka. Lubiłyśmy wyglądać podobnie i ani trochę nam to nie przeszkadzało. — Cała czerwona jesteś!
   — Bo mi gorąco — odparłam z irytacją. Milena pokręciła głową z niedowierzaniem, spoglądając na moje spodnie. Czarne jeansy na taki upał były dla mnie czymś oczywistym, gdyż krótkie spodenki na mojej zacnej pupie widzieli jedynie domownicy. Czułam się w nich aż za bardzo swobodnie, by pokazywać się tak publicznie, gdyż posiadałam dwie pary, których materiał był delikatny i przewiewny. Do chodzenia w domu były idealne, ale nic poza tym. Lekcje wychowania fizycznego pozostawały wyjątkiem, który czasami trzeba było przeboleć.
   Przeciągnęłam się z wielkim oraz teatralnym ziewnięciem, kierując się do salonu. W tamtym momencie poczułam szarpnięcie, a dłoń szatynki zacisnęła się na moim ramieniu. Dziewczyna pochyliła się nade mną, wąchając ciemny T-shirt.
   — Jezu, ale wali... Zacznij nosić coś na szelkach.
   Uciekłam przed nią do łazienki, po czym zamknęłam się na zamek. Nie lubiłam koszulek na szelkach, ba! czy ja lubiłam cokolwiek typowego na lato? Nawet japonki wydawały mi się niewygodne — ani w tym biegać, ani normalnie chodzić, bo klapki, jak sama nazwa wskazuje, klapały z każdym krokiem, a korek między palcami ocierał skórę.
 

Przymierzałam się do zdjęcia bielizny, kiedy zawibrował mój telefon, omal nie spadając brzegu z pralki. Wiktor, krótkowłosy szatyn i przyjaciel Julka, tego ze zmieniającym się humorem jak u kobiet przed okresem, postanowił zadzwonić akurat w takiej chwili.
   — Halo? — odezwałam się niechętnie, zastygając z jedną opuszczoną szelką od sportowego stanika.
   — Kochana, ja wiem, że ty mało w internetach siedzisz, ale weszłabyś na facebooka, co? — mruknął spokojnie. — Bo nam się tam armagedon tworzy.
   Nie załapałam od razu, o co chodziło, toteż postanowiłam siedzieć cicho i czekać na wyjaśnienia, których ostatecznie nie dostałam. Jedyna informacja, przyprawiająca niemal o zawał, to dwa słowa.
   "Twoje zdjęcie."
   W głowie pojawiło mi się tysiące złych myśli, gdyż nie życzyłam sobie upubliczniania mojego wizerunku w internecie bez mojej zgody. Prawie cała klasa o tym wiedziała, poza kilkoma wyjątkami, które i tak ledwo co były aktywne. Ale to właśnie jedna z tych osób sprawiła, że ciśnienie skoczyło mi wyżej od Kamila Stocha.
   Rozłączyłam się z szalejącym sercem w piersi, po czym zalogowałam się na portalu, dwa razy robiąc literówkę w cholernie długim haśle. Zachciało mi się kiedyś ustawiać dobre zabezpieczenia...
   Czerwona kropka przy małym globusie wskazywała dwucyfrową liczbę. Oznaczenie na zdjęciu, które przedstawiało mnie z Eweliną w momencie zdejmowania tej zasranej lotki z parapetu... Pech chciał, że obiektyw idealnie uwiecznił niezręczny moment, kiedy to pośladki koleżanki stykały się z moim czerwonym z zażenowania policzkiem. Szybko zerknęłam na dwuznaczne komentarze znajomych, chociaż i tak spodziewałam się większej tragedii. Oj, bo Wiktor to zawsze musiał ludzi straszyć i wyolbrzymiać problem, ale nie zamierzałam zostawić tego bez żadnej mojej odpowiedzi, niekoniecznie takiej pod fotografią, bardziej twarzą w twarz.
   Autor zdjęcia nie dopisał niczego w swoim poście, jednak moje podejrzenia się potwierdziły. Z jednej strony byłam nieco wkurzona na Filipa za taką akcję, ale także na siebie, gdyż musiałam nie zauważyć, jak chłopak przemycił telefon na zajęcia. Mimo to wiedziałam, iż za kilka dni nikt nie będzie o tym pamiętał.
   Gimnazjum w internecie...
   Pożal się Boże.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro