Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. Karmelowy cukierek na zgodę

3 czerwca, rok 2017

— Gdzie jest Julka? — zapytał zdenerwowany Emil, rozglądając się dookoła, trzymając plecak dziewczyny. — Zostawiła to przy szafce.
   — Zadzwonię do niej — powiedziała Monika, po czym wyjęła telefon z tylnej kieszeni spodni, aby wybrać numer do wspomnianej dziewczyny. Blondyn już miał się udać w kierunku wyjścia z szatni w celu poszukania przyjaciółki, jednak powstrzymałam go w ostatniej chwili. Jeszcze brakowało, by on sam zniknął i nie zdążył na zbiórkę przed szkołą.

   Trzeci czerwca, poniedziałek — dzień wyjazdu na pseudo biwak dla chętnych osób z naszego gimnazjum. Jakimś cudem uzgodniono, że nie będzie jedno, dwu, trzydniowych wycieczek klasowych, a zamiast tego ochotnicy spędzą dwa tygodnie w drewnianych domkach w jednym z lasów daleko za naszym nieciekawym miastem. Mieliśmy być pierwszymi gośćmi, toteż nie miałam pojęcia, czego się spodziewać po nowo otwartym obozowisku.
   — Nie odbiera. Może jest w toalecie?
   — Napisz, że biorę jej plecak i czekam na zewnątrz — powiedział Emil, znikając w tłumie uczniów. Po jeszcze kilku próbach skontaktowania się z Julią również ruszyłyśmy ku schodom, aby po chwili dołączyć do większości naszej klasy. Kawałek dalej czekała także mieszanina pierwszej A oraz drugiej C. Jako jedna grupa wydawaliśmy się pokaźną gromadą, do której doczepiali się jeszcze pojedynczy uczniowie z pozostałych klas, natomiast w porównaniu z całą szkołą — nie było nas wiele.
   — Przepraszam za spóźnienie, byłam w łazience! — krzyknęła Julka, dobiegając do Emila, któremu najwyraźniej kamień spadł z serca.
   Pod szkołę przyjechały dwa autokary. Większość pierwszych roczników trafiła do tego — jak to ujęła Ola — dla elity, my natomiast musieliśmy się zadowolić tym bez klimatyzacji i telewizji. Nie przeszkadzał mi brak tych małych monitorów, na których i tak nie byłoby nic widać, jednak miałam nadzieję, iż temperatura nie zrobi nas w balona, przez co będziemy się wręcz dusili w środku. Chciałam mieć spokojną podróż — może nawet udałoby mi się przespać, gdyby nie szlachta na samych tyłach, która była pewna, że ostatni rząd daje im władzę nad resztą uczniów.

   — Bartuś! Odpalaj głośniki!
   Panująca w trakcie jazdy wrzawa była nie do zniesienia. Gdyby nie Tomek, najgorszy i nakręcający wszystkich chłopak NIE wybrał się z nami, panowałby spokój, byłam tego pewna. Jednak jego obecność oraz zachowanie człowieka, który pozwala sobie na wszystko, dodało innym odwagi, co poskutkowało głośną muzyką, a także wiązankami przekleństw. Nie było mowy o spaniu, a nawet wyjęciu słuchawek i włączeniu najgłośniejszego utworu, jaki nie byłyby w stanie zagłuszyć huku pseudo "fejmów." A nauczyciele? Cóż, upomnieli raz, może dwa, po czym udali, że niczego nie słyszą.
   Swoją drogą, nie rozumiałam fenomenu tych cholernych głośników. Okej, ja bym ich z chęcią używała w domu — sama, z siostrą, z koleżankami, może nawet z rodzicami. W porządku.
   Ale jaki był sens chwalenia się tym publicznie? Na spacerze, w szkole, w galerii handlowej? Nawet w pieprzonym autobusie miejskim. Nie każdy miał ochotę słuchać tego samego, co właściciel sprzętu, a jeśli ktoś uważał, iż takie zachowanie imponuje, był w wielkim błędzie. Losowy przechodzień albo myślał, że duże dzieci chwalą się nową zabawką, a jeśli nie, miał to zazwyczaj głęboko w dupie. Istniał także trzeci typ, którym byłam ja, a zwał się "gówno mnie obchodzi, czego słuchacie, ale róbcie to poza zasięgiem moich uszu".
   Nie wiem, może ja jakaś zacofana byłam w tym, co modne, a co nie.

   — Chcesz? — zapytała Ewelina, podsuwając mi pod nos paczkę z karmelowymi cukierkami. Pech ciał, że trafiłyśmy na siebie przy wsiadaniu do autokaru, a że żadna z nas nie chciała kombinować ze zmianą miejsc w trakcie jazdy, ustaliłyśmy, że zrobimy to na postoju. Nie to, żebyśmy pałały do siebie jakąś otwartą nienawiścią czy czymś podobnym, zwłaszcza że od egzaminu gimnazjalnego nic się między nami nie zmieniło, jednak obie wcześniej już ustaliłyśmy, z kim chcemy siedzieć w drodze do obozowiska. Mnie miała towarzyszyć Monika, a jej Gabrysia. Niestety szalejący tłum uniemożliwił nam przedostanie się tam, gdzie znajdowały się nasze koleżanki, toteż najpierw ja zostałam wepchnięta na siedzenie pod okno, a minutę później obok mnie wylądowała Ewelina ze skrzywioną miną, gdyż ktoś przyłożył jej przez przypadek łokciem w plecy.
   Nie rozmawiałyśmy za wiele, lecz na tyle wystarczająco, byśmy nie musiały się stresować swoją obecnością. Można powiedzieć, że niefortunny wypadek z miejscami podczas jazdy pomógł nam zakopać topór wojenny, o ile tak można było nazwać naszą dziwną relację w ciągu ostatnich miesięcy. Owszem, dalej czułam potrzebę takiego oficjalnego wyjaśnienia sprawy, tyle że wciąż się trochę bałam.

   Spojrzałam na torebkę z karmelowymi cukierkami, za którymi nie za bardzo przepadałam. Były dla mnie zbyt mdłe, dlatego pokręciłam przecząco głową i zapatrzyłam się w mijane budynki, chcąc jakoś wytrwać męczącą podróż, lecz kiedy usłyszałam kolejne dzikie rapsy z głośników, aż zacisnęłam pięści ze złości.
   — Boże, ja zaraz rozwalę im te cacka — warknęłam do siebie, nie umiejąc już powstrzymać zdenerwowania.
   — Dlatego to ogarnięci ludzie powinni siedzieć na tyłach — mruknęła blondynka, wpychając słodkość do ust. — A ta banda przestałaby funkcjonować, gdyby została rozdzielona.
   — Tak, już to widzę. Tomek darłby się z pierwszego siedzenia do Bartka dwa-zero gdzieś w środku — syknęłam, gdyż mieliśmy w klasie dwóch chłopaków o tym imieniu, z czego ten drugi był większy i nieco tęższy.
   Dziewczyna zachichotała po cichu, przez co na moment zgłupiałam. Przecież nie powiedziałam nic zabawnego.
   — Przepraszam — wydusiła z siebie po chwili — ale wyobraziłam sobie, jak Kuba rzuca swoim butem w stronę kierowcy.
   Tym razem i ja nie umiałam powstrzymać śmiechu, którym obie zaraziłyśmy dwóch chłopaków z innej klasy, jacy siedzieli przed nami i już po minucie we czwórkę wręcz wyliśmy z czerwonymi policzkami, a mi nawet pociekło kilka łez. Nasz dobry humor potęgował fakt, iż nieznajomi nawet nie mieli pojęcia, o co nam chodzi, a mimo to nie przestawali się śmiać, czym wzbudzili ciekawość kilku innych osób.
   Poczułam się znacznie lepiej w tamtej chwili. Mój zły humor powoli znikał, natomiast elita na tyłach chyba pomyślała, iż to właśnie z nich się tak głośno śmiejemy, ponieważ Bartek wyłączył muzykę. Od tamtej pory siedzieli cicho.
   Ewelina gwałtownie się pochyliła, automatycznie zakrywając usta dłonią, przez co domyśliłam się, do czego doszło. Nie zmieniała pozycji, jakby zastanawiając się, co w takiej chwili zrobić, dzięki czemu mogłam jakoś pomóc.
   — Weź wdech — powiedziałam, a chłopcy przed nami wystawili głowy ponad swoje oparcia. — Tylko powoli. Teraz sróbuj zakaszleć.
   Nie musiałam nic więcej mówić, gdyż dziewczyna przez chwilę wyglądała, jakby miała zwymiotować, jednak na jej dłoń w końcu wypadł karmelowy cukierek. Skrzywiłam się na myśl, iż był on większy oraz cięższy od gumy, jaka stanęła w moim gardle w zeszłym roku, dlatego skarciłam się po cichu za pochopne działanie. Na pewno ją to bolało, ale nie widziałam żadnego innego wyjścia.
   — Hej, wszystko w porządku? — zapytał jeden z nieznajomych uczniów. Ewelina pokiwała głową, uśmiechając się delikatnie.
   — Chyba uratowałaś mi życie — szepnęła po chwili, siląc się na żartobliwy ton.
   — Nie no, bez przesady. Gdybyś go połknęła, nic by się raczej nie stało.
   — Ale mógł mi utknąć w przełyku.
   Wzruszyłam jedynie ramionami, kiedy dziewczyna wyrzuciła cukierka do reklamówki na śmieci i wytarła dłoń chusteczką. W tamtej chwili zanotowałam sobie w głowie jedną rzecz: nie śmiać się w trakcie jedzenia, gdyż albo będą nas boleć policzki, albo zawalczymy o własne życie. Zabrzmiało poważnie.
   I może właśnie tak miało być.

♢♢♢

— Macie piętnaście minut! — zaapelowała pani Migon, nasza wychowawczyni, i wyszła na zewnątrz razem z uczniami.
   — Wstawaj — mruknęłam do blondynki, której głowa bezwiednie opadła w przeciwną stronę, a jedynym ratunkiem dla dziewczyny był podniesiony wcześniej podłokietnik, dzięki któremu nie wywinęła orła. Gwałtownie się rozbudziła.
   — Jesteśmy na miejscu? — zapytała sennym głosem, na co tylko pokręciłam głową.
   — Przerwę mamy.
   — O Boże, będą okropne kolejki do damskich toalet...
   — Dlatego lecę do męskiego kibla. Zachowaj tę radę na przyszłość.

   Po załatwieniu potrzeb i dotarciu do pojazdu (z kieszeniami wypchanymi cukierkami na wagę ze stacji benzynowej) zostało jeszcze siedem minut wolnego czasu. Wychowawczyni rozdała nam małe batony-musli, oblane delikatną warstwą miodu i białej czekolady na jednym z końców. Nikt specjalnie się nie rwał do zjedzenia tego, więc postanowiłam przełamać lody. Odwiązałam jeden ze sznureczków zabezpieczających folię i nadgryzłam kawałek smakołyku. Może nie wyglądało to jakoś porywająco, ale sam baton był przepyszny.
   — Zajebisty — mruknęłam z pełną buzią, co chyba zachęciło kilka osób stojących niedaleko mnie do zabrania się smakołyki. Brawo, Magdo. Już po chwili wszystkie grupy zajadały się nimi z zadowoleniem. I wtedy przekonałam się, że rozmiar faktycznie nie ma znaczenia. Niby taki mały, ale...
 

  — Cofam to, niedobrze mi...

   Cholernie sycący.
   Schowałam połowę do plecaka oraz przekonałam się, iż tym cackiem naprawdę można się najeść.

   Wsiedliśmy wszyscy do autokaru, tym razem na spokojnie. Udało nam się zmienić miejsca w taki sposób, aby każdemu to odpowiadało, dzięki czemu już po chwili wylądowałam obok Moniki, która dziękowała za uratowanie jej od towarzystwa o rok młodszej uczennicy.
   — O kurde, kogo my tu mamy? Moja ulubiona koleżanka.
   Uklękłam na fotelu, chcąc lepiej widzieć osobę za mną, którą okazał się Filip, a Monika tylko pokręciła głową.
   — To chyba jakaś klątwa — powiedziała zirytowana. — Co ty tutaj robisz?
   — Odwiedzam Pawła. A w zasadzie to się tutaj wprowadzam. Dzień dobry, teraz będziesz musiała mnie znosić do końca drogi i jeszcze dłużej.
   — No chyba cię porypało...

   Na jego nieszczęście Paweł ustalił wymianę z Olą oraz Karolem, która polegała na przeniesieniu się na dwa końce autokaru obu "par". Odprowadziłam Filipa wzrokiem, drapiąc się "dyskretnie" po policzku środkowym palcem, za co, oczywiście, otrzymałam podobny gest z jego strony.
   — Madziu, od nienawiści do miłości. — Ola uniosła brwi, po czym zajęła miejsce za Moniką.
   — To taka przyjacielska nienawiść — odparłam.
   — Friendzone? Bolesne — dodał Karol, a ja jedynie wywróciłam oczami z lekkim uśmiechem. Nie rozumiałam, dlaczego niektóre osoby myślały, iż nasze zachowanie wskazywało na to, że być może coś między nami miało się narodzić. Cieszyłam się z bycia singielką i nie potrzebowałam relacji romantycznej.

   A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro