11. Czerwony pies na czarnym tle
— Jaki mamy dzień?! — pisnęła głośno Milena, szarpiąc mnie mocno za ramię dwadzieścia minut przed budzikiem. — Dawaj!
— Grudzień, rok dwa tysiące szesnasty! — odkrzyknęłam nadal zaspana, ale także lekko zdenerwowana oraz przestraszona nagłą pobudką. — Wtorek!
Niebo o szóstej rano było zdecydowanie zbyt ciemne, bym cokolwiek mogła dojrzeć po nagłym wyrwaniu ze snu, dlatego nastolatka zadbała o mój wzrok i zanim zakłóciła moją egzystencję z zamkniętymi oczami, włączyła światło w pokoju. Zasłoniłam twarz kołdrą, chcąc odciąć się od rażącej jasności.
— A dokładniej? — dopytała siostra z wyraźnym podekscytowaniem na twarzy, kiedy dotarło do mnie, że nikt nie miał zamiaru nas mordować, więc moje serce mogło zwolnić. Usiadłam, a następnie przetarłam jedno oko, na które gorzej widziałam i spojrzałam niechętnie na Milenę.
— Dokładniej to ja mam chemię na dobry początek dnia — mruknęłam bez entuzjazmu, przyzwyczajając się powoli do światła. — Matko Tereso, super Mikołajki...
— Tak! Właśnie tak! Mikołajki, skarbie!
Dziewczyna podniosła z podłogi czerwoną torebkę prezentową z białym nadrukami choinek po obu stronach i niemal wcisnęła ją w moje ręce.
— Otwieraj!
Uśmiech automatycznie wdarł się na moje usta, chociaż z całych sił starałam się go powstrzymać. Moim oczom ukazała się puchata czapka w szare wzorki świąteczne, mleczna czekolada oraz skromna, bordowa bransoletka z gatunku "sznurkowych" (jedyne, jakie potrafiłam nosić) z pozłacaną śnieżynką. Milena pospiesznie wsunęła ją na moją lewą rękę i w tym samym momencie zobaczyłam, iż ona posiada identyczną.
— Jezu — jęknęłam, spuszczając głowę w taki sposób, aby moje krótkie włosy w jakimś stopniu przysłoniły delikatny rumieniec. — Zaraz się rozkleję.
— Ej, no chodź tutaj — powiedziała i objęła mnie mocno z głupawym uśmieszkiem na twarzy. — Kocham cię, poczwarko jedna.
— Ja ciebie też, pierdzielu — odparłam, wtulając nos w jej miękkie włosy. — Chwila, chwila, czy ja czuję mój szampon?
— Wcale nie czujesz.
Zaśmiałam się szczerze, mocniej się przytulając. Musiałam przyznać, że takie pobudki poprawiały humor na cały dzień, dzięki czemu wizja chemii na początku lekcji zupełnie przestała mi przeszkadzać.
Mimo wszystko... trochę się bałam. Okej, została znowu wprowadzona zasada na temat odpytywania tylko tych osób, które nie mają świątecznej czapki lub czegokolwiek w stylu dziadka z białą brodą, jednak nadszedł także dzień, kiedy mieliśmy wręczać sobie prezenty. Nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby nie fakt, że wylosowany przeze mnie Kuba był dla mnie przez miesiąc chodzącym pytajnikiem. Zapytałam się go otwarcie, co by chciał ode mnie dostać, skoro dwadzieścia minut po losowaniu każdy wiedział, komu ma zrobić "niespodziankę", lecz Kuba przyznał, że jemu to wszystko jedno. Nie miał specjalnych zainteresowań, toteż ciężko mi było wyciągnąć cokolwiek od Pawła i Bartka, którzy także kompletnie nie mieli pomysłu na prezent dla kolegi. Życzyli mi jedynie powodzenia.
Tak... super. Dzięki wielkie.
Ostatecznie kupiłam mu zbiór zabawnych i współczesnych wierszy, których język momentami był aż... nieodpowiedni? Ale musiałam przyznać, że zerknęłam do wnętrza książki z czystej ciekawości i uznałam, że gdybym była Kubą oraz dostała taki prezent od dziewczyny, byłabym zadowolona. Do tego jakieś cukierki, z czego — miałam nadzieję — powinien się ucieszyć. W końcu, jak większość z nas, lubił słodycze, ponieważ ta klasa wyjątkowo żerowała na tego typu przysmakach. Wystarczyło, że jedna osoba przyniosła lizaka, by zaraz zleciał się tłum z pytaniem: "skąd masz?" oraz maślanymi oczami, łaknącymi kolorowej zdobyczy na patyku. W takiej sytuacji znalazła się kiedyś Julka. Musiałam jej pomóc pilnować plecaka, aby nikt nie dobrał się do jego zapasów z mniejszej kieszonki, które miały starczyć jedynie dla kilku wyjątkowych osób.
Biedna dziewczyna...
♢♢♢
— Magda, bo zaraz wyrzucę cię z sali — warknęła pani od chemii, siląc się na spokojny ton głosu, kiedy razem z Julią dyskutowałyśmy na temat prezentów. Ostatnia zmiana planu lekcji przyniosła nam okropne zajęcia we wtorek, łącznie ze znienawidzoną godziną wychowania fizycznego, ale razem ze wszystkimi mieliśmy nadzieję, iż nauczycielka da nam wolne lub przynajmniej wyśle na tenisa stołowego i piłkarzyki.
Zanim jednak mieliśmy się przebrać w białe koszulki (co i tak każdy ignorował), nadeszła godzina wychowawcza oraz upragnione przez sporą część uczniów rozdawanie prezentów. Na przerwie weszliśmy do sali, aby ustawić torby oraz pudła pod ścianą, natomiast Emil z Julką zajęli się dekoracjami, przy czym nastolatka zaproponowała mi współpracę. Jako że mieliśmy jeszcze około trzynastu minut wolnego czasu, zamknęliśmy się w klasie. Poprawiliśmy wiszące na tablicach korkowych zdjęcia z zeszłorocznych świąt szkolnych oraz przypięliśmy łańcuchy choinkowe nad oknami.
— Lepiej byś pomógł, a nie stoisz jak widły w gnoju — mruknęła Julka, kreśląc pięknym pismem "Wesołych Świąt" na tablicy, natomiast Emil ozdabiał jej puste miejsca rysunkami. Filip jedynie przewrócił oczami oraz zaśmiał się cicho. Tak, Filip. Postanowił dotrzymać nam towarzystwa, narzekając przy tym na trudności z kupieniem prezentu dla Moniki, która wciąż obrażała się na niego bez powodu. Miał nadzieję, że trafiony podarunek zmiękczy jej skamieniałe wobec niego serce, czego nie można było przewidzieć. To w końcu Monika i Filip — duet wybuchowy. Wiecznie jakieś problemy.
Kiedy jeden z łańcuchów wysunął się ze spinaczy na firankę, Filip zerwał się do pomocy. Wreszcie.
— Nie trzeba — powiedziałam, ostrożnie wchodząc na ławkę przy oknie i przy okazji poprawiając opadającą na oczy czapkę świąteczną z puchatym pomponem. — Ogarnę to, a ty egzystuj sobie dalej w kącie. Pasujesz tam.
— Bo co? Uważasz, że jestem niegrzecznym chłopcem?
— Łoo, będzie gorąco — zaśmiał się Emil, otwierając czerwony pisak, którym miał zakreskować strój Mikołaja na tablicy. — Nie myśleliście kiedyś, żeby powarczeć na siebie prywatnie?
— Ale ja na nikogo nie warczę — odparłam, co było szczerą prawdą. Zwyczaj dogryzania sobie nawzajem z Filipem jakiś czas wcześniej wszedł nam w nawyk. — Jestem kulturalna.
— Skarbie — mruknęła Julka, kręcąc się na krześle nauczycielki. — Jemu chodziło bardziej o słowo "prywatnie", załap aluzję.
Uniosłam brwi, kiedy dziewczyna wydała z siebie głośne "kche-kchem", przez co jakimś cudem lekko zdarła sobie gardło. Z udawanego kaszlu powstał prawdziwy.
— No widzicie, biedactwo się zakrztusiło. — Emil przerwał pracę, po czym wyjął ze swojego plecaka butelkę wody i podał ją przyjaciółce.
— Tak czy siak — zaczął Filip, nieco ignorując Portowską — prędzej bym tknął Pawła, niż został z Magdą sam na sam. To by się na mnie rzuciło.
— To? — zapytałam, starając się wsunąć łańcuch w jeden z zepsutych spinaczy, który ciężko było otworzyć. — Fajnie, że uważasz mnie za groźną, ale nie jestem psem.
Zamiast dać jakąkolwiek odpowiedź, chłopak po kilku sekundach znalazł się obok mnie i pomógł mi z nieszczęsną ozdobą, omal nie niszcząc przy tym firanki. Trochę agresywny, aczkolwiek skuteczny sposób. Bingo.
Kiedy rozbrzmiał dzwonek, Emil szybko dokończył ostatni rysunek i pobiegł do swojej ławki, natomiast Julka nadal zasłaniała usta dłonią, tłumiąc kaszel, na szczęście nieco mniejszy.
Musiałam przyznać, że poczułam się naprawdę dziwnie w tamtym momencie. Nie dlatego, że ponownie zasugerowano nam chodzenie ze sobą.
Całkowicie zapomniałam o "związku" Filipa z Eweliną.
♢♢♢
Zgodziłam się na wyjście do galerii handlowej z Olą i Emilem. Ja. Zgodziłam się wyjść ze znajomymi. Po lekcjach.
J A.
Cud nad Wisłą. Chyba miałam zbyt dobry humor.
Planowali koczować przed sztucznym Mikołajem na minusowym poziomie i napisać do niego list, który następnie mieli wrzucić do jednego z worków z pustymi kopertami na ozdobę. Wokół Mikołaja kręciło się sporo dzieciaków, jednak to my zajęliśmy miejsca tuż przed nim. Siedzieliśmy na szerokim brzegu fontanny, popijając colę z marchewkowym Kubusiem, chociaż plecaki oraz prezenty musieliśmy odłożyć "na dół", aby nie wpadły do wody. Dostałam jasny sweter z ciemnozielonym reniferem na przodzie, nadziewaną czekoladę, a także skromny naszyjnik z małą zawieszką w kształcie czterolistnej koniczyny. Nadal nie miałam pojęcia, kto mnie wylosował, jednak zamierzałam się w końcu tego dowiedzieć.
Emil rozpiął kurtkę, po czym wyjął z plecaka piórnik, natomiast Ola wydarła z zeszytu do chemii ostatnią wolną, podwójną kartkę ze środka.
— Im mniej miejsca w tym zeszycie — mruknęła z wrednym uśmieszkiem — tym lepiej.
— Popieram — rzuciłam w tym samym czasie z Emilem. Ola uniosła palec w górę, kiedy blondyn podał mi długopis.
— Szanowny Mikołaju! Siedzimy przy twoim patio w galerii. Jest bardzo fajnie, popijamy sobie Kubusie z Rossmana, a jakiś dzieciak właśnie ciągnie cię za brodę.
Zapisałam jej słowa, śmiejąc się przy tym ze wspomnianego chłopca, a raczej z tego, co wyprawiał przy sztucznym dziadku w czerwonym kostiumie.
— Prosimy cię o dobre oceny z ostatniej kartkówki z fizyki — dodał Emil, przypominając mi wcześniej, abym zaczęła zdanie od nowego akapitu. — Chcielibyśmy także, aby Kuba przestał krzywdzić swoim istnieniem dziewczyny z naszej klasy...
— Nie, nie, to trzeba ładniej — przerwała mu Ola. — To będą te... no... niewinne białogłowe.
— To na pewno się tak odmienia? — zapytałam, wykreślając słowo "dziewczyny" z listu.
— Nie mam pojęcia, ale pisz, będzie śmiesznie — powiedział blondyn, przystając na propozycję przyjaciółki w okularach.
Od siebie dodałam, aby powiększył się nam zapas coli oraz żeby mini pizze, które kupiliśmy chwilę wcześniej, nam nie zaszkodziły. Wspólnie zajęliśmy się robieniem koperty z kolejnej, nieco postrzępionej kartki. Udekorowaliśmy ją śnieżynkami oraz rysunkiem czapki Mikołaja, po czym wrzuciliśmy ją do jednego z worków. Byliśmy ciekawi, czy ktoś kiedykolwiek tam zajrzy i odkryje prowizoryczny list w kratkę oraz postanowi go przeczytać dla śmiechu.
Kolejnym punktem naszej "wycieczki" była zabawa w chowanego, a miejscem kryjówki mogło być każde piętro. Wraz z Emilem przemieszczaliśmy się dosyć szybko, dając Oli telefoniczne wskazówki w formie zagadek, które miały jej podpowiedzieć, gdzie możemy się chwilowo znajdować. Po zdaniu: "czerwony pies szczeka na czarnym tle" udało się jej trafić do właściwego sklepu, z którego chcieliśmy z blondynem niespostrzeżenie uciec. Niestety Ola w porę nas zauważyła.
Po godzinie szesnastej nadszedł moment, kiedy musieliśmy się rozejść w trzy różne strony — dosłownie.
— Trzeba to powtórzyć, obiecujcie mi — powiedział radośnie Emil, na co obie przytaknęłyśmy, zamykając go w przyjacielskim uścisku. Staliśmy tak niedaleko jednego z wyjść z galerii, kołysząc się na boki we trójkę, a przechodzące obok osoby albo się uśmiechały, albo przewracały oczami na ten widok.
I kiedy moja twarz promieniała po tak miłym geście, coś we mnie pękło — wcale nie w tym złym znaczeniu. Bo gdy w oddali dostrzegłam Ewelinę, która, stojąc przy barierce, patrzyła na nas z mieszaniną zazdrości, pogardy oraz zdziwienia, mój humor nie zepsuł się ani trochę. Wręcz przeciwnie.
Wtedy poczułam, że prawdziwi przyjaciele dzielą ze mną te chwilę w objęciach, a unikanie spotkań z nimi po szkole nigdy nie było dobrym wyborem.
Bonus — minuta po rozdaniu upominków na godzinie wychowawczej...
— Ja pierdzielę — mruknęła Julka, zaglądając do swojej torebki z prezentem. — Madziu, powiedz mi, czy Marek majstrował coś przy tym? Bo jeśli tak, zabiję go własnoręcznie.
Zajrzałam do środka i z całych sił starałam się zachować poważny wyraz twarzy.
— Powiedziałam mu ostatnim razem, że mi się podobał ten jebany świecznik, no bo nie chciałam być chamska, co nie? — zaczęła narzekać szeptem. — Ktokolwiek mnie miał wylosowaną, na pewno prosił go o pomoc w wyborze — syknęła, rozpakowując musujący cukierek. — Przynajmniej z żarciem trafił w dziesiątkę.
Pokręciłam głową, tłumiąc w sobie śmiech.
Podobny do poprzedniego świecznik w kształcie bałwana stanął na ławce przed dziewczyną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro