Rozdział 4. Krwawy księżyc i miłość na wieki.
Minęły dwa dni od kąt "mieszkam" z rodziną Karai. Pomimo, że Raphael, Donatello i Michelangelo są do mnie nie ufni. Wiadomo, że chodzi o to, że jestem synem Drakuli. Obecnie sprawdzałem coś w kalendarzu. Dziś krwawy księżyc. Pamiętam jak mama opowiadała mi o tym. W tedy wampiry są najbardziej aktywne, a jak światło krwawego księżyca zaświeci na jakąś parę będą musieli żyć razem aż do końca swych dni. Jednak bałem się, że zrobię wtedy coś Karai albo jej przyjaciołom lub rodzinie.
-Emm... Wszystko w porządku?- Usłyszałem głos Donniego. Spojrzałem na niego.
-Dziś krwawy księżyc. W tym dniu wampiry są bardzo aktywne. A ja nie mam zamiaru was atakować. Co do tego Shreddera... Pokażesz gdzie jest jego baza? Bo chętnie w te noc go i jego pomocników zabiję.- Powiedziałem słysząc bijące serce mutanta. Zakryłem uszy starając się nie słuchać tego. Donnie chciał podejść.- Nie podchodź... Inaczej nie powstrzymam się.- Powiedziałem dysząc. Tak bardzo chciałem poczuć smak krwi. Wtedy przyszedł Mikey. Podał mi butelkę z czerwoną cieczą. Na piłem się. Uspokoiłem się od razu.
-Lepiej?- Spytała się Iris.
-Tak dzięki. Pomimo, że jestem hybrydą wampira i człowieka bardziej budzą się u mnie wampirze geny. Czasem trudno mi to kontrolować.- Powiedziałem patrząc na broń Mikeyego.- Zwiążcie mnie i załóżcie mi czosnek.- Powiedziałem dając ręce za plecy.
-Po co?- Spytał się Leo.
-Zaprowadzicie mnie do siedziby Shreddera. Wpuścicie mnie tam. Jak się "pożywię" wrócę do was na dach.- Powiedziałem stojąc spokojnie Chłopaki wykonali moje polecenie nie pewnie. Kiedy byliśmy na dachu siedziby Shreddera wpuścili mnie tam. Zakredłem się do tygrysa i wbiłem kły w jego szyje. Ryknął z bólu. Przybyły inni. Po kilku minutach wszedłem do sali tronowej cały brudny od brunatnej cieczy zostawiając kilka martwych ciał.
-Coś ty za jeden?!- Wrzasnął mężczyzna w blaszanej zbroi. Spojrzałem mu głęboko w oczy.
-Shredderze odstaw hełm.- Powiedziałem, a Shredder wykonał mój rozkaz. Podszedłem do niego. Zdjąłem mu ostrza i wbiłem kły w jego szyję. Zacząłem pić jego krew. Gdy skończyłem rozlałem wszędzie benzynę po czym podpaliłem uciekając. Kiedy byłem na dachu zauważyłem Karai która od razu podeszła do mnie.- N-Nie boisz się, że coś ci zrobię?- Spytałem, a Karai dała rękę na mój brudny od krwi policzek.
-Trochę.- Powiedziała gdy zauważyłem jak jej połowa twarzy rozświetla coś czerwonego. Spojrzałem na księżyc. Rozświetlał nas swym krwawym blaskiem.
-Wow.- Powiedziała zachwycona Karai patrząc na księżyc. Po czym spojrzała na mnie. Oboje zbliżyliśmy swoje twarze do siebie. Gdzie zamknęliśmy usta w namiętnym pocałunku. Teraz musiałem zadbać o nią i naszą przyszłość. Kochałem ją. Całym, bijącym, wampirzym sercem❤❤.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro