Rozdział 3. Ponowne spotkanie i nieznane uczucie.
Minęło kilka tygodni od widzenia tej... Dziewczyny. Każdej nocy śledziłem ją. Więc wiem jak się nazywa. Karai. Śliczne. Zawsze gdy ją widziałem chciałem ją chronić. Obecnie też szedłem po dachach. Obserwowałem ją. W pewnej chwili pojawił się jakiś tygrys, a z nim było pełno jakiś ninja oraz coś ala wilkołak i guziec. Te zmutowane zwierzęta zaatakowały Karai. Zeskoczyłem z dachu. Biegłem w ich stronę kiedy coś ciężkiego mnie walnęło przez co uderzyłem z wielką siłą o ścianę budynku. Wstałem pomimo lekkiego bólu. Znowu pobiegłem do nich ale coś postawiło mi nogę i upadłem. Wtedy podszedł do mnie jakiś nosorożec z młotem którym zaczął mnie bić. Starałem się uciec ale nie udawało mi się. Nawet postać nietoperza nie pomagała. Jednak w pewnej chwili uciekli. Karai podbiegła do mnie. Spojrzałem jej w oczy zanim straciłem przytomność. Obudziłem się w jakimś pomieszczeniu. Nic nie widziałem bo miałem zakryte oczy i zaklejone chyba taśmą usta. Leżałem na czymś metalowym. Byłem przypięty. Czułem zapach czosnku. Starałem się wyrwać co przynosiło mi wielki ból.
-Karai po co przyniosłaś tego wampira? A jak nas ukąsi i zrobi to samo co Drakula?- Usłyszałem głos jakiegoś chłopaka. Mówili o moim ojcu. Usłyszałem kroki.
-Tylko jednym się przekonamy czy jest taki jak Drakula.- Usłyszałem kolejny chłopski głos. Chyba zaświecili na mnie czymś. Widziałem przez chyba chustę połysk światła.
-Co do... Jego skóra świeci się jak diamenty!- Usłyszałem krzyk jakiejś dziewczyny. Starałem się coś powiedzieć co uniemożliwiała mi taśma. Poczułem jak ktoś mi ją ściąga.
-Zostałem urodzony przez człowieka. Moja mama była człowiekiem, a wampir ojcem. Na temat ojca dowiedziałem się zanim moja mama umarła to było kilka set lat temu.- Powiedziałem zgodnie z prawdą.
-Taa jasne, a ja jestem księżniczką.- Powiedział kolejny głos.
-Karai zostaw tą chustę.- Usłyszałem kolejny dziewczyński głos. Po chwili ktoś zdjął z moich oczu chustę. Gdy otworzyłem oczy zauważyłem jakiś... Mutantów, nastolatków i... Karai.
-Jak nie wierzysz w moim "domu" mam pamiętnik matki.- Powiedziałem patrząc na nich. W pewnej chwili poczułem się spragniony krwi.- M-Musicie m-mnie uwolnić.- Mówiłem spragniony krwi.
-Sam nie wiem.- Powiedział mutant w fioletowej.
-Musicie to zrobić! O-Od kilku tygodni nie spożywałem krwi!- Krzyknąłem patrząc na nich. Karai wzięła do ręki skalpel i podwinęła rękaw.- Nie ma mowy!- Wykrzyczałem kiedy rudowłosa dziewczyna wyrwała Karai skalpel. Wszyscy poza Karai wyszli.
-Chcesz krwi ale nie ode mnie. Dlaczego?- Spytała się kiedy starałem się wyrwać.
-Nie umiałbym się powstrzymać. Krew jest dla wampira jak narkotyk. Szczególnie jeśli to krew osoby na której mi zależy.- Powiedziałem patrząc na nią. Karai mnie odpięła od stołu. Od razu wstałem i pobiegłem na łowy. Kiedy wróciłem z nich ci mutanci patrzyli na mnie.- Co? A no tak. Moje oczy. Pewnie są czerwone.- Powiedziałem wycierając rękawem od bluzy usta. Przeczytałem myśli jednego z żółwi.- Zabicie Shreddera? Da się zrobić.- Powiedziałem patrząc na nich. Wyjaśniłem żółwiowi w fioleto... Znaczy Donniemu wszystko na temat mojej rodziny jak i mojego gatunku. Następnie siedziałem na drzewie w dojo kiedy wszyscy spali.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro