Rozdział 5
Ja żyję!
Chciałam, aby wyglądało ładnie, ale Word i wattpad mają do siebie jakieś pretensje...//Sakuja
Po następnym przebudzeniu Frerin rozumiał niewiele więcej niż po pierwszym. Gdy tylko jego oczy przywykły do dziwnego, mdławego światła pochodni, rozejrzał się dookoła siebie tak samo jak poprzednio. Tym razem obok łóżka stały dwa krzesła zajęte przez mężczyzn robiących coś z kolorowymi, cienkimi przedmiotami wyglądającymi jak sztywne, białe liście. Nie zauważyli, że już nie śpi, więc przypatrywał się im z ciekawością, słuchając uważnie, co mówią i podziwiając co robią. Nie rozumiał słów. A z przechodzenia przedmiotów między ich rękoma rozumiał tylko, że to rodzaj rozrywki.
Wyglądali sympatycznie. Nie jak ktoś, kto mógłby chcieć mu zrobić krzywdę. Tak sądził… w zasadzie to miał nadzieję. To jednak nie zmieniło faktu, że był zagubiony i z najwyższą radością powitałby oddalenie się od wszystkich obcych, a potem… co potem? Co mógł niby zrobić? I po co miałby to robić? W głowie mu się mieszało. Cichutko, aby nie zwrócić uwagi mężczyzn, przesunął się na krawędź łóżka, ściskając wargi mocno z powodu dziwnego, swędzące go uczucia męczącego całe jego ciałko i zsunął z konstrukcji, usiłując nie pociągnąć za sobą kołdry. Plan czy cokolwiek to w zasadzie było się nie sprawdził. Posłanie było zbyt wysokie - z niewyraźnym dźwiękiem przypominającym opadający z drzewa, jesienny liść, elf stoczył się w dół, rozpłaszczając mało elegancko na zimnym, twardym podłożu.
-Frerin! - obaj zerwali się do pionu. Nie wiedział co mówili, ale lekko otumaniony ze zdziwienia kręcił głową to w stronę jednego, to drugiego, gdy podnosili go ostrożnie, aby położyć z powrotem, a później dokładnie oglądali jego ręce, nogi i głowę. Upewniwszy się, że jest cały, okryli go ciepło na nowo. Byli bardzo delikatni. Czyli jednak nie chcieli go skrzywdzić. Ale dlaczego czuwali i kim byli? I, tak poza tym wszystkim… Kim on był?
-Kili, idź po Pryzmę - powiedział jasnowłosy do ciemnowłosego. - A ja spróbuję porozmawiać z Frerinem.
Ciemnowłosy kiwnął i wyszedł.
Zostali we dwoje. On i mężczyzna siedzący na brzegu łóżka. Milczeli chwilę. Nie wiedząc czego oczekiwać, nieruchomo spoczywał na pościeli, obserwując towarzysza kątem oka. Blondyn, trochę nieśmiało, przeczesał splątaną grzywę palcami, po czym chrząknął.
-Jestem Fili - powiedział, zauważył, że to nie działa, więc chwycił go za drobną dłoń i przyłożył sobie do piersi. - Fili - powtórzył powoli i wyraźnie. - Fi-li.
Otworzył usta. Poruszył wargami. Cisza. Cisza. Nic. Nic. Pod wpływem zaciekawionego spojrzenia spróbował jeszcze raz. I jeszcze. Jeszcze. Skrzywił się rozzłoszczony, bo chciał powiedzieć to tak jak mężczyzna, uśmiechający się do niego łagodnie. Słowo, chyba imię, możliwe, że imię, prawdopodobnie, było przyjemne. Podobało mu się. Myślał, nie odrywając wzroku od ciepłego, szarego spojrzenia, że je lubi. W jakiś sposób. Tak jak może lubić coś ktoś, kto dopiero się obudził, nie wiedział gdzie jest, kto znajduje się wokół, ani co się do niego mówi, ale od pierwszej chwili jakoś, w środku, go to ciekawiło i skoro nie mógł nigdzie iść, to chociaż chciał się wszystkiego dowiedzieć. I wiedział, gdzieś, w jakiś sposób, że musi wpierw zacząć rozumieć, co się do niego mówi. To nie było coś, czego był świadom, coś wyraźnego, żadna myśl, raczej odruch, instynkt, jakaś potrzeba zakorzeniona w środku, dalej niż był w stanie sam czy z czyjąkolwiek pomocą sięgnąć. Zamknął usta. Otworzył usta. Poruszył wargami znowu. Wydał z siebie dziwny odgłos, który w pierwszej chwili go wystraszył. Zaczerwienił się ze złości. Mężczyzna patrzył mu w twarz, nie natarczywie, raczej bardzo miękko, uspokajająco.
Od nowa.
-Fi - zaciął się.
Jak brzmiało to słowo?
-Fi-li - powiedział towarzysz jeszcze raz, nie puszczając jego małej dłoni.
-Fi-fi-... fi-li - wydusił w końcu niewyraźnie.
Rozpogodzony jasnowłosy odwrócił dłoń tak, aby dotknął palcami swojej własnej chudej piersi. - Frerin.
Zmarszczył brwi, wyginając wargi niemrawo. Jeśli obok siedział Fili, a kolejne słowo oznaczało, że on był Frerin to bardzo niedobrze.
Nie miał pojęcia jak właściwie to "Frerin" na głos powtórzyć, ale zanim postanowił spróbować, bo to było naprawdę zabawne i odgradzało go od mnóstwa pytań, które chciałby zadać, ale nie potrafił i wielu innych rzeczy tak poza nimi, niedaleko usłyszał wyraźne kroki, a później ciemnowłosy mężczyzna wrócił. W towarzystwie kobiety ubranej w szeleszczącą jak stos liści sukienkę i kilka innych dodatków, które wyglądały ładnie, ale mogły się nazywać jakkolwiek.
-No - przemówiła, patrząc na Filiego. - Teraz będzie z górki. Mówię wam.
***
Pierwsze kilka tygodni było maksymalnie… Delikatnych. To nie tak, że Frerin nie chciał dawać się badać Pryzmie, brać leków, uczyć się języka czy opuszczać pokoiku, w którym większość czasu spędzał leżąc bezczynnie w łóżku. Bo wręcz przeciwnie, jakaś część niego chciała nawet bardzo... Problem jednak polegał na tym, że Frerin był sobą. I chociaż bez szemrania pozwalał manewrować przy sobie maściami i opatrunkami, przypatrując się jedynie ciekawie; chociaż brał wszystkie podawane napary i łykał pigułki; chociaż powtarzał wszystkie słowa, które był w stanie, mniej lub bardziej na głos, bo go zwyczajnie fascynowały; chociaż zerkał w kierunku drzwi…
Panicznie się bał.
Do listy strachów zauważonych w ciągu pierwszych dni zaliczały się obawa przed ciemnością, gwałtownymi ruchami, hałasami, większością innych mieszkańców Góry… Frerin potrzebował dużo czasu, uwagi i bezgranicznej cierpliwości. Thorin, pierwsza osoba, jaką mały poznał, okazał się najlepszy do tego, aby stanowić dla elfiątka wzór, strażnika i instruktaż przetrwania. Miał większe doświadczenie z dziećmi od Filiego i było mu bardzo szkoda wyjątkowo zaniepokojonego każdą nową rzeczą chłopca. Zwłaszcza, że dla Frerina niemal wszystko było nowe. Niemal wszystko trzeba było starannie tłumaczyć, próbując robić to tak, aby mimo nieznajomości języka, dało się pojąć, o co chodzi.
-Frerin - odezwał się, podnosząc niewielką figurkę. - Idziemy na spacer - zarządził, a gdy malec, ogarniając świat z tej niepozornej wysokości mruknął cicho, wydając z siebie odgłos prawie brzmiący jak "nie" po krasnoludzku, chwycił go ostrożnie, biorąc na ręce. - Już, już, nie szamocz się - zasłonił lekko szorstką od pracy dłonią wielkie, niebieskie oczy. - Idziemy.
-Wuju - zaniepokoił się Fili, zaczynając wstawać z krzesła.
-Przejdziemy się trochę po Ereborze, spodoba ci się - nie przerwał na żadną dyskusję z siostrzeńcem czy kimkolwiek, wychodząc z małego pomieszczenia prosto w ciemny korytarz. - Słuchaj mnie tylko uważnie.
Głos Thorina był spokojny, powolny, mężczyzna szedł przed siebie, przytrzymując elfa tak, aby nie mógł mu się wyrwać.
Początkowo Frerin wił się i szamotał w panice, mnąc drobnymi rękoma materiał jego niebieskiej tuniki, czasem wydając z siebie ciche, niespokojne dźwięki, mieszaninę bezładnych odgłosów i zniekształconych krasnoludzkich słów. Z czasem jednak, im dłużej spacerowali, tym był cichszy, bardziej… nieukojony, raczej zrezygnowany, ale dobrze, że przynajmniej nieruchomy. Słuchał krasnoluda, chociaż niewiele pojmował, opierając mu głowę na ramieniu, jednak nie otwierając oczu, chociaż zasłaniała je mocna, pewna dłoń. Tak na wszelki wypadek. Gdy zbliżyli się do serca Góry i odległe echo pracujących piecy, miechów oraz młotów przestało być tylko echem, brunet znów zaczął wykazywać poważny lęk. Thorin jednak nie stanął, ani nie zawrócił. Parł przed siebie cierpliwy jak otaczające ich z każdej strony skały.
Zszedł z nim aż na dół, pomimo piekielnego gorąca, a później powiedział miękko, głosem pełnym czułości i miłości, jakich Frerin jeszcze nie miał okazji od niego słyszeć: -Patrz, oto Serce Góry.
Zdjął dłoń z drobnej twarzy. Elf odwrócił głowę, wciskając ją w jego ramię, ale po kilku ciągnących się w nieskończoność minutach, które zabarwiły jego dosyć bladą buzię ogromnym rumieńcem wywołanym przez nadmiar ciepła, zerknął. Zerknął spod opuszczonych częściowo powiek i ujrzał blask płonących piecy, pracujące ciężko krasnoludy poruszające się jakoś specyficznie, rytmicznie, w zgodzie z uderzeniami młotów, szmerem ognia i milczeniem góry. Tak jak przewidywał Thorin; Frerin, elf znikąd, pokochał Erebor w chwili, w której stanął twarzą w twarz z jego gorącym, pełnym życia wnętrzem i blaskiem, jakiego zapewne w całym swoim życiu jeszcze nigdy nie widział.
-Nie masz się czego bać - oznajmił, zanim zawrócił, bo serce Samotnej Góry było zbyt ciepłe dla takiej kruszyny. Brunet przekręcił głowę i pomimo półcienia korytarzy, do których wrócili, jeszcze długo wpatrywał się w jeden punkt, coraz odleglejsze światło ognia, aż wreszcie skręcili i docierało do nich już tylko echo młotów i miechów.
Tej nocy Frerin spał prawdopodobnie najspokojniej od kiedy ocknął się ze śpiączki.
***
-I… jak? - Gloin spojrzał na Króla spod Góry, swego cennego przyjaciela, gdy mężczyzna wkroczył do gabinetu.
-Co "jak"?
-Frerin nie śpi już prawie cztery miesiące, na zewnątrz wiosna już w zasadzie całkowicie wyparła resztki zimy. Radzi sobie?
-Jeszcze nie całkiem mówi, ale już rozumie nasz język i słowa ludzi - oznajmił, siadając wygodni przy biurku. - Coraz częściej pyta, czy może opuścić pokój i pochodzić z kimś po Ereborze, chętnie spędza czas w sali, w której siedzą popołudniami niektóre kobiety i dzieci, przypatrując się im, a nawet trochę machając młotkiem z drewna…
-Przyzwyczaja się.
-To prawda.
-Co będzie dalej, Thorinie? Miał się obudzić, odzyskać pamięć i wrócić do swoich.
-Ale nie odzyskuje pamięci.
-Słyszałem jak Fili wyjaśniał kilku naszym, że wedle Pryzmy chłopiec przeżył coś tak strasznego, że nie umie sobie nic przypomnieć.
-Co oni na to?
-Cóż… nie mogę powiedzieć, aby byli źli, raczej zmartwieni, ale sam rozumiesz, że nie wszyscy tacy są… Ten mały musiałby im co najmniej wykuć miecz i wyrecytować całą historię naszego plemienia na jednym tchu, wykonując inne zbędne ceremoniały, aby go zaakceptowali.
-A może… nie? - zapytał z wahaniem, spoglądając ponuro na stos zaległej korespondencji z innymi krasnoludzkimi władcami. - Może gdyby zobaczyli, że kocha tę górę i jest w stanie być jej częścią jak oni…
-Thorinie! - krasnolud przetarł palcami skronie, spoglądając na niego starymi, zmęczonymi oczami pełnymi zdumienia. - Nie poznaję cię! Czyż nie jesteś najbardziej zażartym wrogiem elfów w tej Górze?
-Myślę, że tego dziecka nie mogę traktować już jak elfa, Gloinie. Nie umiem tego wyjaśnić, nie umiem dobrze ubrać w słowa przed samym sobą, tobą czy kimkolwiek, ale on nie jest jak elfy..
-Przeżył tragedię, mało nie zamarzł w zimie i przebudził się tu świeży jak noworodek, to oczywiste, że sytuacja jest odmienna od jakiejkolwiek i trudno w nim może być o coś, co wskazałoby, że to właśnie wróg, ale..
-Spędź z nim kilka godzin, Gloinie. A potem pouczaj mnie lub przyłącz się do mojego przeczucia, że w chwili, w której trafił do Ereboru, Frerin znalazł się dokładnie tam, gdzie powinien być. Aule mi świadkiem, że nie oszalałem!
-Nie posądzam cię o szaleństwo! - zaprotestował natychmiast Gloin, unosząc dłonie uspokajająco. - Nie śmiałbym… ale dobrze. Skoro zależy ci, aby spróbować… zachować go, tak to na razie nazwijmy, między nami, o ile tylko pewnego dnia nie przypomni sobie skąd pochodzi i nie nadejdzie moment na oddanie go…
-Nie możemy zmusić krasnoludów do pokochania sieroty elfów - odezwał się spokojny głos Kiliego, trochę nieśmiały, ale za to wyzbyty strachu. Brunet stał w drzwiach. Pewnie zwabiony do gabinetu przez ich głośną dyskusję. - Nie, jeśli Frerin pozostanie dla nich tylko znajdującym się gdzieś w Górze elfem, który powinien dojść do siebie i zostać gdzieś odprowadzony. Do tych czy tamtych leśnych ostępów… ale możemy zacząć częściej wychodzić z nim na wycieczki po Ereborze, zabierać na posiłki, nakłonić, aby ten czy drugi czasem chwilę miał na niego oko…
-Perfidnie - mruknął niezbyt zdziwiony desperacką wizją siostrzeńca Król.
-Jeśli przestanie być obcy i odległy, mogą się przywiązać - skwitował siwy krasnolud. - Jednak czy jesteśmy pewni, że powinniśmy to robić?
-Cóż… paru już się przywiązało - słusznie zauważył Kili. - I sam Frerin. Został skrzywdzony. Jesteśmy krasnoludami; tworzymy bezcenne rzeczy, naprawiamy drogocenne skarby… serca elfów takie są, prawda? Inne niż nasze, ludzi czy zwierząt - dodał, zaciskając dłonie mocno.
-Prawda - powiedział Thorin. - Słyszałem o tym wielokrotnie. Elfy są w stanie umrzeć z powodu miłosnej tęsknoty i innych podobnych… uschnąć jak liście. A potem odchodzą.
-Ale dziecko nie może odejść.
-Nie ma gdzie; nie wie którędy. A gdyby wiedziało… nie odważyłoby się.
-Szaleńcy - westchnął ciężko Gloin. - Jednak jesteś szalony, Thorin, twój siostrzeniec także! I ja również… tak wychodzi… sprowadzę pozostałych towarzyszy, omówimy to nim spróbujecie zacząć działać.
-Tak - mruknął Thorin. - Idź po resztę drużyny. W istocie, potrzeba nas więcej, aby zorganizować coś tak nieprawdopodobnego.
-Wyjaśnicie Filiemu? - szarowłosy przystanął w progu, gdy minął Kiliego.
-Nie! - zaprzeczył natychmiast, wyraźnie strapiony, Kili. - Nie, absolutnie… czułby się… z pewnością prędzej odszedłby z Frerinem na tułaczkę po świecie niż zgodził, aby przystąpić do czegoś takiego. Ma odziedziczyć tron, jest zbyt dumny i prostoduszny…
-Dobrze - Gloin kiwnął głową. - Pewnie masz rację, Kili. Jesteś tym, który zna go najlepiej. To twój brat.
Młodszy kiwnął powoli głową.
-Mój brat - potwierdził. - I sierota, na której mi też zależy - dodał.
Gloin wyszedł.
Kili spojrzał w kierunku wuja siedzącego przy biurku. Thorin wyglądał na starszego niż był, ponadto zrezygnowanego.
-On ma rację. Oszaleliśmy.
-Ale czy to dziwne? - spytał, zamykając drzwi i wchodząc w głąb gabinetu. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, padł na krzesło naprzeciw masywnego meble. - Ten chłopiec… Naprawdę jest inny niż wszystkie elfy, które spotkałem kiedykolwiek… i jeszcze te oczy. Są takie smutne nawet wtedy, gdy jest szeroko uśmiechnięty.
Król westchnął ponownie.
-Oby kiedyś Aule raczył wyjaśnić mi, co podkusiło go, aby sprowadzić to dziecko do Ereboru.
-Może to ma coś wspólnego z przyszłością?
-Przekonamy się.
***
-Łotek!
-Jeszcze raz, Frerin. Co trzymam w ręce?
Zamyślił się, wlepiając w narzędzie uważne, niebieskie spojrzenie, bezdenne i czyste, rozświetlone blaskiem, który zdawał się brać z ich wnętrza.
-M… m-łotek - powtórzył wolniej, poruszając ustami w sposób sugerujący, że nie całkiem mu się coś w słowie składa. To nic. Szło mu nieźle.
-A teraz? - Fili odłożył przedmiot na stół w jadalnej sali i sięgnął na oślep gdzieś za siebie. Jakiś biedny krasnolud próbujący wypić piwo z kufla sapnął, gdy dłoń jasnowłosego ogołociła jego głowę z koślawego nakrycia, które osłaniało liche, kasztanowe kołtuny przed światem. - Co to, Frerin?
-Ciapka! - ogłosił natychmiast, zarumieniony z podekscytowania, najwyraźniej przekonany, że tym razem powiedział od razu jak należy.
Fili zamknął na moment oczy, a później, nie mając serca go rozczarować, pokiwał głową.
-Tak, tak. Zaraz znajdę kolejną rzecz - zapewnił, oddając krasnoludowi czapkę z przepraszającym uśmiechem. Mężczyzna jedynie wychylił się, badawczo łypiąc na elfa, który przekrzywił głowę, a później powoli odsunął się na ławce trochę do tyłu, niemal wpadając tym samym na siedzącego z tyłu Kiliego.
-Hej, hej - Kili nachylił się, wyciągając przed Frerina kolorowy, mieniący się kamień.
-Minerał! - zawołał podekscytowany niebieskooki, nie mogąc oderwać wzroku od nierównej, ostro pościnanej powierzchni rzeczy niewiele większej od sześciennej kostki do gry. -Minerał! - powtórzył.
-J-jest cudowny - wyjąkał Fili, ocierając rękawem twarz. - Dzieci są cudowne!
Kili roześmiał się, mierzwiąc dłonią włosy dziecka. Minerał opadł wprost w drobne, wyciągnięte po niego dłonie.
-Pobaw się nim trochę, Frerinie.
2340 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro