Rozdział 3
Był okruszkiem w porównaniu z krasnoludami w wieku, hm, zbliżonym, bo ciężko było określić ile ma lat. Chudy, niewielki i delikatny. Fili siedział przy nim godzinami. Pilnował podawanych ostrożnie posiłków, głównie płynów, trzymając go bardzo uważnie w ramionach, aby nie uszkodzić żadnej z ran; śledził każdy ruch Pryzmy podczas nakładania nowych warstw maści i niepewnie zerkał na wuja, który pomagał co jakiś czas elfa umyć używając wilgotnych ręczników.
Był bardziej czujny i przewrażliwiony niż większość krasnoludzkich matek.
Być może tak nawet było w porządku…?
Thorin obserwował pewne zmiany zachodzące w Ereborze, powolutku, na podobieństwo małych kamyków staczających się w dół górskiego zbocza w celu stworzenia prawdziwej lawiny później i przygniecenia niegotowych, nie oczekujących tego podróżnych.
Początkowo większość krasnoludów była bardzo chłodno i źle nastawiona do sprawy. Krzywo zerkali na mały pokoik, w którym spoczywał elf, gdy już musieli go minąć, a w grupach po kilka osób, gdy mieli chwilę, rozmawiali o tym, jaka to sytuacja jest niedopuszczalna i absurdalna. I jeszcze jak godzi w ich dumę jako nacji wrogiej dziecku podobnym. Było tylko kilku, parę kobiet i może ze dwóch mężczyzn, posiadających zresztą potomstwo, którzy czasem zaczepiali go i dyskretnie pytali: “Jak z tym dzieckiem…? Chłopiec… ma się dobrze?”.
Po dwóch tygodniach zorientował się, że coraz więcej osób jest na swój sposób, ostrożnie zainteresowanych. Liczba wzrastała dosyć szybko, wystarczająco, aby odrobinę nie nadążał z liczeniem.
Pytało dziesięcioro…
Piętnaścioro...
Zanim dobrze pogodził się z tym, że przybłęda spoczywa w śpiączce już miesiąc i zaczyna naprawdę przypominać małego, całkiem ładnego elfika - zainteresowanych było prawie stu.
Oczywiście, czym było sto jeśli w Ereborze żyło kilkaset osób, jednakże musiał przyznać, że to imponująca liczba. W dodatku wzrastająca do stu jeden, gdy doliczał siebie, z jakiegoś powodu niewiele mniej przewrażliwionego na punkcie cierpiącej, mogącej umrzeć w każdej chwili - we śnie - elfickiej sieroty, niż był Fili.
Westchnął ciężko, unosząc do ust kufel piwa.
Sytuacja była… trudna. Z braku lepszego słowa. Lata życia nauczyły go, że w większości przypadków bliskie relacje z elfami kończą się fatalnie. Z drugiej jednak strony, istniał Legolas z Mirkwood, syn Thranduila, który ocalił życia Kiliego i Filiego podczas Bitwy Pięciu Armii, chroniąc ich przed śmiercią z rąk syna Azoga. Z drugiej jednak strony, istniała tamta kobieta, Tauriel o włosach w kolorze płomieni, która pełniła rolę posłańca między Ereborem i Mirkwood…
Chciał być wierny krasnoludzkiej niechęci do elfów - jednakże serce biło mu mocniej, gdy pomagając Filiemu patrzył na tę spokojną, dziecięcą buzię. Chłopiec był tak mały, że gdyby nie spiczaste lekko uszy mógłby równie dobrze zostać pomylony z młodziuteńkim człowiekiem, ba, chwilowo jeszcze nawet krasnoludem. Nie zasłużył na to, aby błąkać się w zimnie i śniegu zdany na samego siebie. Nie zasłużył na to, aby w tak krytycznym stanie, ze skórą pokrytą odmrożeniami, wylądować w Ereborze. Powinien być bezpieczny w jakimś domu, tam, skądkolwiek pochodził, otoczony przez krewnych i wciąż nieświadom okrucieństwa świata.
Czym zawinił?
Dlaczego Aule sprowadził go do królestwa krasnoludów?
Czy to była część jakiejś większej sprawy?
Wymamrotał kilka przekleństw, zaciskając palce mocniej na kuflu. Pieprzyć większe sprawy, elficki dzieciak powinien jak najszybciej obudzić się i powiedzieć, do kogo go odprowadzić. Wystarczyłoby jakieś imię matki, ojca czy obojga rodziców... jakby spytać Tauriel, może wykorzystałaby księcia Legolasa do pomocy i namierzyli sierocie krewnych.
-Tato, co z tym chłopcem? - Dain usiadł obok, wlepiając w jego twarz uważne, trochę natarczywe spojrzenie. - Byłeś u niego dzisiaj? A może wczoraj wieczorem? Wiesz jak się ma?
-Chłopcem - westchnął. To go zaczynało męczyć. Naprawdę, było całkiem dobrze, skoro krasnoludy, przynajmniej częściowo, zaczynały oswajać się z podopiecznym Filiego, ale im więcej razy słuchał tych wszystkich pokrętnych określeń, mających naprowadzić go na to, o kogo pytają, tym bardziej miał ochotę rzucić wszystko i odmówić współpracy.
Tak ciężko było im spytać o elfa?
-Tato, słuchasz mnie? - syn pociągnął go za rękaw. - Na ćwiczeniach udało mi się dzisiaj trafić Kiliego! Tak zupełnie naprawdę!
-Cieszę się - odpowiedział, usiłując odzyskać skupienie. Nie chciał, aby Dain czuł się ignorowany, gdy przyszedł pochwalić się swoim dokonaniem.
***
-Urocza z ciebie kruszynka - westchnął Fili, gładząc palcami miękki policzek. - Mam nadzieję, że wkrótce się obudzisz, elfiku.
-Nie męczy cię to? - Pryzma stanęła obok.
-Opiekowanie się nim? Nie, ani trochę - uśmiechnął się odrobinę. - Jestem… szczęśliwy mogąc nad nim czuwać.
-Kilka dni temu królowa wróciła do Ereboru - podjęła inny temat, przysuwając sobie krzesło, aby na nim usiąść.
-Jak on poczuje się lepiej, pójdę zobaczyć ciotkę - odpowiedział.
-Była tu wczoraj, gdy spałeś.
-N-naprawdę? - drgnął lekko, spoglądając w jej stronę z pewnym zakłopotaniem. Jak dziecko przyłapane na psocie.
Był wojownikiem… a jednak nie usłyszał, gdy przyszła. Powinien. Wróg mógłby w takiej sytuacji zabić go z łatwością. We śnie. Szybko.
-Pytała o niego - Pryzma wskazała elfa palcem. - Jak się ma, jakich leków używamy, czy jest poprawa od kiedy go przyniosłeś…
-To miłe - zauważył. - Sądziłem, że będzie na mnie zła.
-I jest - Pryzma pokiwała głową, wbijając w niego bardzo poważne spojrzenie. - Masz czas do jej kolejnych odwiedzin, aby nadać chłopcu imię.
Zamrugał skonsternowany.
-Imię? - powtórzył bardzo powoli, nie mogąc do końca pojąć co usłyszał. - Dlaczego? Przecież ma…
-Z pewnością posiada własne. Królowa jednak słusznie zauważyła, że obecnie nie mamy jak go poznać. A bardzo nie podoba jej się powtarzanie słowa elf co chwilę. Uważa to za wyjątkowo nietaktowne.
Westchnął.
-Czy w tej górze ktoś poza ciotką jest zainteresowany taktem chociaż trochę? - palnął.
-Nie - odpowiedziała ze spokojem kobieta. - Raczej nie. Co nie zmienia faktu, że twoja królowa chce, abyś nadał podopiecznemu imię, Fili. Powinieneś zacząć myśleć. Pewnie przyjdzie rano, aby zobaczyć jak się ma mały pod opatrunkami - podniosła się ciężko i wyszła, zostawiając go z malcem samego.
Usiadł wygodniej na skraju łóżka, aby móc lepiej przyjrzeć się małemu.
Miał rozmiar sporego kota, a przy tym dosyć długie, zwijające się w loki włosy w głębokim, ciemnym kolorze i drobną, symetryczną twarz. Ciekawe w jakim kolorze były jego oczy? Jeśli były ciemne, mogły wyglądać w sumie całkiem nie najgorzej z bliznami, które - jak powiedziała Pryzma - w większości miały pozostać na białej skórze już na zawsze. A jeśli jasne… w sumie nie wiedział. Chyba, możliwe, że też nie byłyby najgorsze.
Ale jak jasne? Bladoniebieskie, bladozielone, szare, białe…?
-Co byś powiedział na Bran? - zapytał na głos, szukając w pamięci krasnoludzkich imion, które nie kojarzyłyby się od razu z polem bitwy albo wielkimi tronami. - Jest proste i łatwe do zapamiętania. Kto wie, może nawet inni zaczęliby go używać - zaśmiał się, rozbawiony tą myślą. Była co najmniej absurdalna, a jednak… w jakiś sposób go ucieszyła. - Nie, chyba nie pasuje. Patrząc na twoją śliczną twarzyczkę… chyba powinieneś dostać trochę bardziej dostojne imię. Dostojne imiona to domena elfów.
Zamyślił się.
Nie szukał elfickich imion, bo znał ledwie tyle, że mógłby zliczyć na palcach jednej ręki. I ani jednego nie lubił na tyle, aby musieć używać go póki chłopiec pozostanie nieprzytomny. Ale krasnoludzkie były trudne. Większość miała spore znaczenia i wymawiane brzmiały głośno, twardo.
-Długo zamierzasz tak patrzeć w przestrzeń, Fili?
Głos za plecami rozległ się nagle, w tej samej chwili, gdy ciepła, kobieca ręką spoczęła energicznie na jego ramieniu. Wzdrygnął się, unosząc głowę.
Spojrzał wprost w znajomą twarz Diny, córki Drina. Kobieta, młodsza ledwie o kilka lat od swojego męża, Thorina, miała pogodne, bursztynowe oczy i gęste włosy. Dawniej czarne jak węgiel, lecz obecnie tu i ówdzie przecięte pasmami siwizny. Miała na sobie ciemnoniebieską suknię i mocny, roboczy fartuch. W dłoni trzymała dwie mocne rękawice. Najwyraźniej przyszła w drodze do kuźni lub wracając z niej. Jej łagodny uśmiech potrafił dodawać odwagi, a jednak tym razem Fili czuł tylko zakłopotanie. Chciała, aby nazwać elfa, a on tymczasem nie miał tak naprawdę niczego, co mogłoby ją usatysfakcjonować. W duchu powtórzył już wiele imion, jednak nic nie pasowało.
-Nie umiesz znaleźć mu imienia?
-Nie wiem, co pasowałoby do niego.
-A jakiego imienia dla niego chcesz? - zapytała, spoglądając tak jak on w stronę malca.
-Jest elfem… zasługuje na coś pięknego.
-Zasługuje na coś pięknego jako elf czy elf, którym się opiekujesz? - czuł jej dłoń na ramieniu. Ściśniętą pewnie, mocną i spracowaną, ale kobiecą, czułą.
Zacisnął dłonie w pięści na kolanach.
-Nie sądzę, aby mógł zrobić w swoim życiu cokolwiek złego. I ma taką delikatną buzię…
-Czuwasz nad nim już bardzo długo. Pewnie zamykając oczy widzisz pod powiekami to maleństwo, prawda?
-Tak - przyznał. - Chyba tylko o Kilim wiem więcej.
-Czyli jest dla ciebie jak brat?
-Tak. Chyba tak - kiwnął głową. - Jest na swój sposób bardzo podobny do Kiliego kiedyś…
Królowa zaśmiała się cicho krótkim, miękkim śmiechem. Okrążyła go i usiadła na skraju łóżka. Drgnął nerwowo, ale dotknęła tylko kruchej lewej dłoni, dużo bardziej sinej niż ta prawa. Zimniejszej. Fili znał ją wystarczająco długo, aby wiedzieć, że jej troskliwe spojrzenie nie jest fałszywe. Patrząc na elfa, patrzyła dokładnie tak, jakby to było któreś z dwojga jej dzieci albo jakikolwiek mały krasnolud z Ereboru.
-Dlaczego nie nazwiesz go Kilim?
-To imię mojego brata. Nie mogę nadać go innemu chłopcu - wyjaśnił.
Kiwnęła głową.
-Czy wiesz, że Thorin też miał kiedyś brata, Fili? Tak… oczywiście, że wiesz - uniosła w górę kącik ust. - Bardzo starasz się przecież uczyć tych wszystkich rzeczy związanych z rodem Durina, aby móc kiedyś przekazać to następnym - podniosła głowę. Patrzyła jakby z wyczekiwaniem. - Jakie imię nosił brat Thorina, Fili?
-Frerin. Matka mówiła, że zmarł bardzo młodo…
-Być może to jedynie na pewien czas - ale dlaczego nie uczcisz pamięci swego wuja, nadając jego imię temu dzielnemu, trzymającemu się życia od wielu tygodni dziecku?
-Czy wuj nie będzie zły? - drgnął. - On... nie lubi elfów.
-Znam mojego męża. Być może w pierwszej chwili zareaguje emocjonalnie… w końcu to Thorin - uśmiechnęła się szerzej, bardzo rozbawiona. - Ale przejdzie mu. I będzie dumny - dokończyła.
***
Rivendell zdawało się miejscem pięknym. Pełnym światła i ciepła, radości - wszak elfy śpiewały i bawiły się niemal cały czas… a jednak w historii swego istnienia miało wiele, bardzo wiele, okresów mrocznej, pełnej bólu ciszy i czegoś, co można było określić jedynie jako ociężałość, zmęczenie…
...pełen bólu paraliż, dokładnie taki, jaki gęstniał z dnia na dzień na oczach młodego, ciemnowłosego chłopca od dnia, gdy posłaniec z Lorien przyniósł tragiczne nowiny o losie Elladana i jego rodziny.
Estel patrzył, nie do końca pewien czy tkwi w centrum żałoby, czy na uboczu, jak wszystko wokół niego ulega drastycznym przemianom. Nagle pokoje i korytarze, które tak dobrze znał, wcześniej pełne ciepła i blasku, zdawały się większe, cichsze i dużo bardziej ponure. Elrond, Pan Rivendell, jedyny wzór ojca jaki znał, poruszał się gdzieś na granicy wzroku, cichy, ale za to wolniejszy niż dawniej, trochę ociężały. Na twarzy wciąż miał ślady łez, a stonowane brązowe szaty zastąpił gładkimi, czarnymi, których brzegi mieniły się srebrem haftowanych gwiazd. Erestor, dawniej skory do długich rozpraw i pieśni, z niebieskimi oczami pełnymi radości, przestał spotykać się z przyjaciółmi i krewnymi, pogrążając się w milczącej, gorzkiej żałobie za drzwiami swych komnat. On też płakał. Na posiłkach, gdy już się pojawiał, niemal straszył zaczerwienionymi oczami i otępiałym, przygaszonym wyrazem twarzy.
Estel wiedział skąd biorą się ich ból i rozpacz, ale był na elfickiej standardy jeszcze młodzieńcem - człowiekiem, a nie elfem, więc nie mógł wielu rzeczy dobrze zrozumieć.
Czekało go wiele lat ciężkiej pracy i tułaczek, aby poczuć choćby przedsmak tego, w tamtej chwili przytłaczającego z każdej strony, czającego się w kątach i łypiącego zza załomów korytarzy, elfickiego cierpienia.
-Elrohirze…
-Musi ci być ciężko, Estelu - brat Elladana odwrócił głowę, aby spojrzeć ku niemu. Nie wyglądał lepiej niż inni, ale chyba minimalnie bardziej trzymał się świata zmysłami. Albo przynajmniej próbował. - Patrzeć na wszystkich w takim stanie…
-Dlaczego ktoś skrzywdził Elladana, Luthien i… i Elrosa? - zapytał cicho, podchodząc, aby stanąć tuż przy nim. Również spojrzał przez wielkie okno na płynący niedaleko strumień, położoną nad jego wąskim, lecz głębokim korytem kładkę i stare drzewa lasu. - Oni… nie zasłużyli.
-Estelu - blada dłoń spoczęła na jego ramieniu i ścisnęła je. Elrohir zawahał się, ale później przyciągnął go do siebie, obejmując jak drogiego przyjaciela lub brata. - Na świecie jest wielu złych i okrutnych. Jesteś młody, lecz nie raz już opuściłeś Imladris wraz ze Strażnikami… Na pewno zdążyłeś się przekonać, że czasem ludziom nie potrzeba powodu.
Gdy mówił, jego głos był zmęczony, lekko zachrypnięty. Pewnie zdarł trochę gardło trenując na polanie w lesie tak długo, póki nie zabrakło mu sił. Czasem… często… zawsze. Tak, robił to właściwie zawsze wtedy, gdy musiał pokonać przytłaczające go emocje. To w jakiś sposób pomagało mu dojść do siebie, zebrać myśli…
-Myślisz, że Elros żyje?
-Marzę - poprawił go cicho. - Marzę, że pewnego dnia stanę na przeciwko dorosłego, pełnego życia elfa, spojrzę mu w oczy i zrozumiem, że patrzę na Elrosa, że to on… tylko ta nadzieja pozwala mi stać wyprostowanym w tym miejscu i patrzeć w kierunku, z którego kiedyś może nadejść wróg - wyjawił. - Elladan może nie mieć dość sił, dlatego muszę marzyć za nas obu.
Estel westchnął cicho, wdychając zapach potu, ziemi i drzew oraz krwi, którym nasączone było ubranie starszego. Myślał nad tym, aby objąć go jak brata, odwzajemnić czuły uścisk i pozostać tak chociaż na chwilę, aby ochronić się jak najlepiej przed ciężarem unoszącego się nad Rivendell żalu…
Ale nie potrafił. I dlatego stał w bezruchu, częściowo przytulony do boku bruneta przez jego mocną, przyzwyczajoną do dzierżenia ciężkiego miecza z metalu rękę i patrzył w dal.
Elrohir marzył o tym, że jeszcze zobaczy Elrosa. Może… był Strażnikiem, więc może mógłby zawiadomić innych… powiedzieć, że elf zaginął i trzeba go znaleźć, poprosić, aby byli jeszcze czujniejsi, albo samemu wyruszyć. Samemu, znając Elrosa tak dobrze i osobiście, przemierzyć całe Śródziemie, aby odnaleźć bodaj najmniejsze ślady…
-Dobrze, że tu jesteś, Estelu. Gdybyś i ty odszedł, ojciec mógłby poczuć się gorzej… chwilowo, chwilowo jest chyba nawet bardziej bezradny niż wtedy, gdy ci plugawcy ośmielili się skrzywdzić matkę…
Przełknął ciężko ślinę. A potem spojrzał w górę, aby zobaczyć jak głęboko w ciemnych, zawsze pełnych ciepła oczach, zakorzeniony jest ból.
To było okrutne.
Ktokolwiek skrzywdził Luthien, Elladana, Elrosa i towarzyszących im wojowników na pewno nie miał serca.
Nie mógł mieć.
Wydał z siebie ciche, ciężkie westchnienie, a później niemrawo otoczył Elrohira ręką. Tylko na krótką chwilę. Moment.
-Na pewno się znajdzie - powiedział. - Jest bardzo silny. Musi pewnego dnia się znaleźć…
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro