Rozdział 9
22.10.2019r.
Dziś nie mogłam wziąć Upadku Gondolinu bo torba na wykłady pełna T_T i potem w pracy nie byłoby jak się cieszyć z czytania i robienia notatek ołówkiem 😭.
Dedykowane:
Milo-nee-san
Raven_Blue002
monster3003
Lisoong
Tym razem wyjaśnienia będą w osobnym rozdziale. Pojawią się albo dziś, ale później, albo jakoś jutro. //sakuja
Rozdział 9
To nie tak, że Dain, syn Thorina zamierzał reprezentować Erebor na Naradzie Pierścienia, na którą poproszono przywódców wszystkich zainteresowanych ochroną Śródziemia przed pozostałościami mrocznej przeszłości podźwigającej się jakąś tajemną siłą z kolan. W zasadzie Dain byłby bardzo szczęśliwy nie musząc nigdzie się z domu wybierać, gdy dzień po dniu coraz bardziej wzmacniano straż i coraz więcej wojowników i sprawnych rzemieślników wysyłano do następcy Barda, aby poza Górą wspierać też miasto od kiedy posłaniec złych sił próbował omamić ojca wizją ofiarowania mu straconych w dawnych dniach magicznych pierścieni przynależnych krasnoludzkim królom. Odrzucony wróg, jakkolwiek by nie był nadal osłabiony, wysyłał orków i inne stworzenia nocami. Stała czujność była najważniejszym poleceniem wśród zdolnych do walki ludzi i krasnoludów. Dain wolałby stać u boku przyjaciół, z nimi bronić ziem, które już raz smok wykradł krasnoludom i ludziom, a jednak...
Skrzywił się, wbijając rozdrażniony wzrok w gładkie, jasne podłoże tarasu Rivendell, na którym zgromadzili się już prawie wszyscy wezwani. Wokół miał jeszcze kilku innych krasnoludów, po drugiej stronie zaś elfów, mniej więcej na ukos z jednej ludzi, a z drugiej czarodzieja wraz z ciemnowłosym, bladym niziołkiem.
Łączyło ich wszystkich przede wszystkim jedno - złoty, upiorny okrąg, prezentująca się niemal niewinnie obrączka ułożona na kamiennym, niewysokim bloku po środku, odbijająca zdradziecko, jakby filuternie, zachęcająco, promienie słońca.
-Dobrze - Elrond, pan Rivendell, podniósł się powoli z miejsca, prostując się w całej swej okazałości. Odziany w brązową, misternie zdobioną szatę, ciemnymi włosami opadającymi na plecy tak, że jedynie pojedyncze pasma z lewej i prawej strony rzucały się w oczy lekko z powodu specyficznej, plecionkowej... dekoracji (?) na końcach. - Możemy rozpocząć już Naradę? - zapytał z powagą, przesuwając chłodnym, ciemnym wzrokiem po każdej twarzy w kolejności od Gandalfa, wygładzającego szarą szatę, przez nich, wysłanników królestw krasnoludów, później ludzi i aż do elfów. Nikt nie zaprotestował. Dobrze, może szybko się wszystko skończy. Ostatecznie co mogli zrobić z przeklętym pierścieniem? Naturalnie zniszczyć. I koniec. Długo nie powinno potrwać zanim się wszyscy na to zgodzą, wybiorą jak to należy zrealizować i rada rozejdzie się w swoje strony?
Dain westchnął bezgłośnie, spróbował usiąść w bardziej dostojny, poważny sposób - tak jak mógłby uczynić to ojciec - i właśnie wtedy zauważył cień prześlizgujący się po niebie. Przetarł spracowaną ręką oczy sądząc, że mu się przywidziało. Cień przemknął jeszcze raz. Niewyraźny, czarny, bez wątpienia skrzydlaty stwór z dzielącej ich odległości doprawdy niewielki.
A jednak wyróżniał się odrobinę spośród wszystkich uskrzydlonych stworzeń ptasiego rodu. Wyróżniał się cichym, charakterystycznym dźwiękiem, który wydawał. Dźwiękiem, który Dain był gotów przysiąc, że słyszy, chociaż równie dobrze mogła być to jedynie dźwiękowa iluzja wywołana przez skojarzenia i trawiącą serce tęsknotę. Powoli przesunął się na krześle bliżej krawędzi, pewniej opierając nogi na twardym gruncie i wbił srogie, bystre spojrzenie w niebo. Cień latał. Krążył wysoko nad ich głowami ciemny, ciężki do sprecyzowania. I krakał. On naprawdę krakał.
-Panie Elrondzie - odezwał się, odrobinę skonsternowany, nie całkiem pewien jak powinien się do gospodarza zwracać skoro był u niego w gościnie, bo nigdy wcześniej nie był z wizytą u żadnego elfa. -Możemy - nie potrafił od ptaka oderwać otwartych szeroko w zdumieniu oczu. - Możemy zaczekać z początkiem krótką chwilę?
-Czy coś się stało? - elf podniósł głowę, podążając za jego spojrzeniem. Zauważył kruka w chwili, w której ptak zanurkował, zaczynając tracić prędkość z niepokojącą prędkością. Gdzieś rozległ się dźwięk napinanej cięciwy łuku, któryś przesądny elf wypuścił smukłą, jasną strzałę ku trwodze krasnoludów zrywających się z miejsc z okrzykiem protestu... Strzała nie dosięgnęła celu. Czarne stworzenie wykonało nadspodziewanie sprawnie kombinację ruchów, która pozwoliła mu wyrównać lot i uniknąć śmiertelnej rany. Podfrunął do gości, którzy wtargnęli na dziedziniec wtedy, gdy jego lot skupiał na sobie uwagę wszystkich, mniej lub bardziej podejrzliwych zebranych.
-No, chyba udało nam się zdążyć na tę ważniejszą część - ogłosił wysoki osobnik w ciemnym płaszczu, wyciągając dłoń, aby pogładzić czarny łepek kruka, który zasiadł zręcznie na chudym przegubie wyciągniętej specjalnie dla niego ręki. - Proszę wybaczyć spóźnienie - rzekł, ale raczej do obserwującego go z uwagą Gandalfa niż wszystkich zebranych. - Opuściliśmy z towarzyszem Ered Luin dosłownie na ostatnią chwilę - uzupełnił, wskazując rudobrodego krasnoluda, stojącego kawałek za nim tak, że ukrywał go częściowo cień starej kolumny.
Używał języka, którzy zebrani rozumieli, jednakże w szorstki sposób, z wyraźnymi akcentami pochodzącymi z mowy krasnoludów. I dziwnie to brzmiało, bo pomijając przyodziewek, bez wątpienia wywodził się z elfickiego rodu. Miał elficką wysmukłość i wzrost, a także pociągłe, wyraziste rysy twarzy, do której pasowało dwoje długich, delikatnych uszu i którą otaczały gęste, splecione w ciemny warkocz włosy, sięgające najprawdopodobniej gdzieś do bioder. Miał dwoje niezwykle niebieskich oczu. Łagodnych, ale poważnych.
-Frerinie, Aule mi świadkiem, że nie powinno cię tu być - oznajmił twardo Dain, łypiąc na niego uważnym, badawczym spojrzeniem. Z krasnoludów już tylko on stał.
Nie odpowiedział, zamiast tego podszedł do siedzących krasnoludów z idącym jego śladem rudzielcem, poprawiającym zmierzwioną brodę.
-Pozwólcie, że się przyłączymy. Mamy to i owo do powiedzenia na temat niepokojących... Osobliwości w Śródziemiu.
Ciemnobrody krasnolud wykonał gest sugerujący, że ustąpi Frerinowi swoje miejsce, lecz ten odmówił. Stanął za miejscem Daina, kładąc dłoń na jego ramieniu.
-Może chociaż podacie nam swoje imiona? - zasugerował chłodnym, poważnym tonem elf ubrany w szatę koloru głębokiej, jednolitej czerni, niemal zupełnie pozbawioną zdobień, stojący u boku Elronda, wyraźnie powstrzymywany przez owego przed wyraźniejszą manifestacją oburzenia.
-Wybaczcie - chrząknął przybysz. - Jestem Frerin, syn Thorina II Dębowej Tarczy - skinął nieznacznie głową i promienie słońca odbiły się od kolczyków ze srebra wetkniętych w delikatne, długie uszy i licznych błękitnych korali wplecionych we włosy. - A to mój drogi kuzyn: Gimli, syn Gloina.
Frerin, syn Thorina.
Bacznie patrzyły elfy i z uwagą spoglądali siedzący niedaleko ludzie, ale mający najwyraźniej dosyć zamieszania jak na jeden (dopiero rozkwitający) dzień, Elrond z Rivendell chrząknął, dając wszystkim do zrozumienia, że zabiera głos i tym razem już na poważnie zamierza poprowadzić naradę, po czym oparłszy ręce na mównicy, rozpoczął męczący każdego z nich w jakiś sposób temat.
Frerin był bardzo spokojny. Dain niemal oczekiwał, że będzie się odzywał, a jednak czuł tylko jego dłoń na ramieniu i słyszał równomierny oddech za plecami.
Jeszcze zanim na dobre dotarli do kwestii pierścienia, który leżał w centrum i hobbita siedzącego obok czarodzieja, Gandalf opowiedział o zdradzie Sarumana Białego; kilka innych osób przytoczyło, co wiedzieli na temat mroku osnuwającego liczne miejsca w Śródziemiu i coraz częstszych ataków różnych obrzydliwych stworzeń na ludzi, krasnoludy oraz elfy, pomimo zwinności i zręczności w skradaniu się czy podróżowaniu tych ostatnich; Dain wspomniał o wysłanniku wroga chcącym przekupić Thorina... I gdy już już mieli przejść do pierścienia samego w sobie...
-Widziano smoka - rzekł Frerin śmiertelnie poważnym tonem.- Pięć i cztery dni temu nad Ered Luin. To dlatego wysłano nas, abyśmy wprosili się na naradę i donieśli o tych wydarzeniach.
-Smoka - powtórzył niemal niesłyszalnym szeptem przedstawiciel przysłany przez krasnoludy z Ered Luin.
Brunet kiwnął głową.
-Obserwator - kontynuował, zerkając z pochwałą na ptaka, siedzącego na jego ramieniu od kiedy jedna dłoń spoczywała luźno przy boku, a druga n ramieniu Daina. - Ocenił, że nadlatywał od Zwiędłych Wrzosowisk.
-Zatem Sauron rozpoczął zbrojenie się - oznajmił cichym głosem Gandalf, wyraźnie bledszy niż wcześniej.
-Smok - powiedział Dain z głosem obciążonym głuchą, krasnoludzką bojaźnią, absolutnie pasującą zarówno do sytuacji, jak i wspominanej bestii.
-Należy czym prędzej zniszczyć ten pierścień - odezwał się z wahaniem Glorfindel. - Mirtrandirze - zwrócił się do Gandalfa. - Mówiłeś wcześniej, że masz jakiś plan.
-Po prostu go roztrzaskajmy! - Gimli wyrwał do przodu, zamachując się toporem. Ostrze runęło wprost na złoty okrąg... A potem rozpadło się na kawałki jakby wykonano je z porcelany lub szkła.
-Tak nie zniszczysz przeklętych mocy drzemiących w tym złocie, kuzynie Gimli - stwierdził odrobinę jakby rozbawiony niebieskooki. - Spójrz. Jestem pewien, że dobrze widzę. Nie ma na nim nawet rysy.
Krasnolud spojrzał na rączkę topora, która pozostała w jego ręce, a później nienaruszoną błyskotkę. Zaklął tak paskudnie, że ciężko byłoby dokładnie przytoczyć słowa jakich użył. Gdy wrócił do swoich, Frerin wyciągnął bezczynną dotychczas rękę i położył na jego ramieniu. Powiedział coś do niego i chociaż na twarzy miał miękki uśmiech pocieszyciela, dla wyrównania użył nawet gorszych słów, przez które siedzące niedaleko elfy lekko się jakby obruszyły zgorszone.
-Po co go od razu niszczyć? - zaczął młody mężczyzna, siedzący obok Aragorna po stronie ludzi. - Moglibyśmy użyć tej mocy...
-A potem zczeznąć w męczarniach, gdy pierścień przyzwie swego pana do miejsca, gdzie go ukryjemy i jego gniew nas dosięgnie - mruknął Frerin.
-Lepiej to zwalczyć niż dać się zaszlachtować - zgodził się Dain. W tym poparli go w zasadzie wszyscy...
Chociaż nie byli tak całkiem pewni swego poparcia chwilę później, gdy Gandalf opowiedział o swej wizji wysłania kogoś do Góry Przeznaczenia znajdującej się w Mordorze, czyli w rękach Saurona, aby tam rzucić pierścień w objęcia ognia, który pomógł go stworzyć.
Pomimo wybuchu kłótni o to, kto powinien wziąć błyskotkę, jasne było, że nie zrobią tego ani Tom Bombadil, ani elfy, krasnoludy czy ludzie. I jasne było, tak naprawdę, że jedyną właściwą osobą do tej misji może być tylko...
-Ja go... Ja go wezmę - cichy, niepewny głos przebił się przez gwar i wszystkie spojrzenia skupiły się na niziołku stojącym u boku czarodzieja.
Frodo Baggins. Tak. Właśnie tak miało się stać.
Frerin podał coś krukowi, a ten zerwał się z jego ramienia i podleciał do obserwowanego z obawami i wątpliwościami młodego wciąż osobnika.
-Zawieś go na tym - powiedział, gdy ptak zrzucił srebrny łańcuszek wprost w drobne, niemal dziecięce, ręce hobbita. - Nie ochroni cię długo, ale ułatwi przez jakiś czas dźwiganie ciężaru.
-D-dziękuję - odpowiedział z wahaniem, oglądając lekki, chłodny twór oczami otwartymi ze zdziwienia. Frerin nie odpowiedział, zamiast tego ogarnął ciemne włosy z ramienia, aby kruk mógł wygodniej siąść tam z powrotem, zwracając przy okazji uwagę zebranych na dziwne przebarwienia pokrywające jego skórę na twarzy, szyi i dłoni w kilku miejscach błękitnawo-sinymi plamami.
-Masz mój miecz - odezwał się Aragorn, patrząc w oczy Frodo z powagą i pewną przyjacielską troską.
-I mój łuk - zawołał Legolas, jasnowłosy elf z Mirkwood. Jego zielone oczy lśniły.
-I mój - Gimli, najwyraźniej nie mogąc sobie darować wzięcia udziału w wyprawie mającej doprowadzić do zniszczenia jego toporu, spojrzał bezradnie na jego rączkę w swojej dłoni. Frerin szturchnął Daina. Brat zerknął na niego przelotem, po czym wcisnął posłusznie Gimliemu swoją broń. - I-i mój topór! - dopowiedział do końca rudzielec, choć wyglądał na odrobinę nie przekonanego co do dzierżenia nie własnego oręża.
***
-Zatem? - Dain spojrzał na Frerina, spoglądającego z wysokości tarasu na Rivendell. - Przybyłeś tu tylko ze względu na smoka znad Ered Luin?
Elf westchnął, porzucając na razie myśli o dzielnych, pełnych determinacji hobbitach, których ledwo kilkadziesiąt minut wcześniej oglądał zgłaszających się do śmiertelnie niebezpiecznej wyprawy.
-To ciężka sprawa - oznajmił krótko. - Ale... Dobrze cię widzieć, bracie - dodał, nachylając się, aby uderzyć delikatnie czołem w jego czoło.
-Ciężka - Dain spojrzał na las i wychylające się gdzie nie gdzie z pomiędzy drzew zabudowania elfickich kwater. - Rozumiem - oznajmił krótko i szczerze, bo wiedział, że dla Frerina istnieją rzeczy trudne i trudniejsze. I o żadnych z nich nigdy nie mówi, póki sam nie zapragnie.
-Minęły prawie trzy lata - powiedział Frerin.
-Gdy Kili i Fili przybyli kilka miesięcy temu mówili, że wrócisz do domu, gdy skończysz zgłębiać wiedzę ze starych pism, jakie znalazłeś w Ered Luin i nauczysz się wykonywać jakiś specjalny rodzaj szlifu na szlachetnych kamieniach.
-Kiedyś to zrobię... Tym razem musiałem obrać inną drogę. Tą do Rivendell.
-A dalej?
-Gimli wyruszy na wielką wyprawę, a my obierzemy za cel Erebor. Tacie i młodemu Brandowi... Zdaje się, że tak niedawno złożono Barda i Baina w grobach. Miałem wtedy już chyba z pięć lat.
Kiwnął nieznacznie głową.
-Bard żył zdumiewająco długo.
-I prezentował się z dumą niemal młodzieńczą w chwili swojej śmierci.
Tym razem obaj pokiwali głowami. Kruk latający nad Rivendell zatoczył okrąg, a później pomknął gdzieś między drzewa, Frerin przymknął powieki, nie skupiając się na niczym, ani nie myśląc o niczym, po prostu stojąc i pozwalając, aby chłodny wiatr owiewał jego twarz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro