Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 20: 'Chrzest równika'.

Przepraszam Kochani za lekką obsuwę w tym tygodniu. Ale myślę, że warto było czekać, bo nasi bohaterowie w końcu rozpoczynają kolejny etap swojej podróży. Równocześnie ja dotarłem do punktu, w którym skończył mi się zapas rozdziałów do publikacji. Na ciąg dalszy będziecie musieli od teraz troszkę poczekać, ale już teraz mogę Wam powiedzieć, że będzie warto ;) Póki co komentarze pod tym i poprzednimi częściami mile widziane, bo to jest dla mnie zawsze potężna motywacja do dalszego pisania ;)

A teraz najwyższy czas wypływać! ;)

Na górny pokład wrócił Nerston, niosąc w jednej ręce dwie gliniane miseczki, a w drugiej mały woreczek z jakąś zawartością. Rzeczy te położył przy sterburcie, nieopodal miejsca, gdzie stała dwójka magów i kronikarz. Kender, jak zwykle nie mogąc usiedzieć na miejscu, usiłował pomóc Mattowi i Patowi przy ostatniej inspekcji ożaglowania. Skutek był taki, że liny „napięte" przez Gaya trzeba było napinać ponownie.

– Przepraszamy za niego... – mruknął pod nosem Fergal, raz po raz zerkając rozbawionym wzrokiem w stronę Gaya, który trajkotał w najlepsze z chłopakami przy żaglach. – Ten łachmyta chyba nigdy nie zrozumie, po co istnieją zasady... – Wrócił do ostrzenia pióra.

Kapitan jedynie niedbale machnął ręką.

– Znam dobrze naturę tej rasy. Będziemy mieli wesołą podróż.

– Tego się właśnie obawiamy... – szepnął Conrad, wyrażając myśli całej trójki.

Oczy Nerstona rozbłysły tylko tajemniczo. Po chwili spojrzał na jednego z chłopców, krzątającego się przy żaglach: krótko ściętego i czarnowłosego.

– Poznaliście już Matta? Fajny, wrażliwy chłopak, ale niestety trochę powolny. Zdarzył się wypadek... Nie mówimy o tym głośno.

Zerknął szybko przez ramię. Chłopcy nadal byli zajęci sobą.

– Dobrze pamiętam tamten sztorm... – zaczął, nachylając się ku nim tak, aby pozostali na pokładzie nie usłyszeli. – Wyglądało to, jakby samo morze przybrało postać narowistego byka, który postanowił za wszelką cenę zrzucić nas z grzbietu. Smagany wiatrem i falami statek walczył o każdy metr. Ja wykrzykiwałem rozkazy, a Matt i Pat dzielnie pracowali ramię w ramię z resztą załogi.

Na twarzy kapitana widać było dumę z synów. Zaraz potem jego mina stężała.

– Wtedy to się stało. Fokmaszt* zaczął trzeszczeć pod naporem wiatru. Bom wyrwał się spod kontroli i zanim zdążyliśmy zareagować, uderzył Młodego z pełną siłą w głowę. Upadł, a wokół rozlała się krew... – Tu zacisnął pięść z bezsilności. – Pat natychmiast rzucił się w jego stronę, wspaniały starszy brat. Mnie następna komenda uwiązła w gardle. Dzięki szybkiej reakcji załogi Matt przeżył. Zapłacił za to jednak wolniejszym myśleniem, a także bliznami na czole i na duszy, których czas jakoś nie potrafi zaleczyć... – zakończył opowieść ciężkim westchnieniem.

Laura zamknęła na chwilę oczy, wspominając własne traumy. Delikatnie dotknęła palcami ramienia kapitana.

– Przykro mi...

– Wola bogów, wola nieba. Z nią się zawsze zgadzać trzeba** – odpowiedział sentencjonalnie Edvard. Wstał i udał się na środek pokładu, w stronę żagli.

– Chłopaki, do raportu!

Przed Nerstonem natychmiast pojawili się bracia: jeden starszy, drugi młodszy.

– Żagle... postawione – oznajmił Matt, wyraźnie się jąkając. – Kabestan gotowy... można wciągać kotwicę.

– Świetnie! – Kapitan podszedł do sterburty i podniósł jedno z naczyń, uprzednio tam pozostawionych. Rozwiązał woreczek, którego zawartością okazała się odrobina ryżu. Wsypał ją do miseczki, a kiedy jego synowie stanęli obok magów, kendera, Borona i kronikarza, zaczął poważnym tonem:

– My, ludzie morza, z dawien dawna otaczamy szczególną czcią żywioł wody, jak też panującą nad nim, nieprzewidywalną Zeboim. W dzisiejszych czasach marynarze jako jedni z niewielu wierzą jeszcze w starych bogów. Żaden z nas nie śmie wypłynąć w rejs, nie starając się wpierw o łaskę Władczyni Mórz.

Mężczyzna spojrzał na niebo.

– My także o Tobie pamiętamy, dumna bogini! Pokornie prosimy o błogosławieństwo na tę podróż oraz o pomyślność w zadaniach, jakie mamy wypełnić. Przyjmij tę skromną ofiarę jako wyraz naszej ufności w Twoją opiekę... – to rzekłszy, Edvard na chwilę uniósł miskę z ryżem ku niebu, po czym nabrał garść zboża i wystawiwszy rękę za burtę, wolno sypał białe ziarenka przez palce do morza.

– Zechcesz czynić honory? – zapytał Pata, podając mu drugą miseczkę. Chłopak z wielkim uśmiechem wziął naczynie i podekscytowany zbiegł po trapie. Tuż przy statku nabrał do miski trochę wody z nabrzeża i ostrożnie wrócił na pokład, bardzo starając się nie uronić po drodze ani kropli.

Następnie chłopak w najwyższym skupieniu chodził po całym okręcie, polewając każdą jego część odrobiną wody z miseczki. Pozostali śledzili jego poczynania, a kiedy skończył, jego ojciec znów przemówił:

– Wielka Zeboim! Pobłogosław ten statek, skropiony wodą, w której drzemie Twa potęga i łaska, aby cało i bezpiecznie doprowadził nas do celu***.

Na Gwieździe Północy zaległa cisza, przerywana tylko szumem morza. Wszyscy byli świadomi doniosłości tej chwili. Wreszcie, Edvard Nerston założył ręce za plecy i zwrócił się do pozostałych:

– Słuchajcie mnie teraz uważnie! – jego głos rozbrzmiał nad pokładem, wyraźny i stanowczy. – Przed nami podróż, która wystawi nas na próbę – nie tylko nasze umiejętności, ale i odwagę. Wiatr, fale i mrok nie znają litości, ale my mamy coś, czego nie mają siły nam przeciwne: jedność i wiarę.

Wzrok kapitana objął po kolei twarze zgromadzonych, począwszy od Gaya, a kończąc na Matcie.

– Bogini morza patrzy na nas z góry. Ofiarujemy jej ten dar, by zyskać jej przychylność. Pamiętajcie jednak, że bogowie pomagają tylko tym, którzy dają z siebie wszystko. Bądźcie czujni, bądźcie lojalni. A wrócimy w chwale i z honorem, którego nikt nam nie odbierze!

Kiedy wybrzmiało ostatnie słowo, magowie oraz reszta nagrodzili mężczyznę brawami. Wszyscy nagle poczuli, że wspólnie mogą stawić czoła każdemu niebezpieczeństwu.

* * *

Wieczorne światło wciąż odbijało się w wodzie, gdy Gwiazda Północy leniwie oddalała się od widocznych jeszcze konturów Palanthas. Niebo płonęło purpurą, a załoga, choć zmęczona intensywnym dniem, wciąż uwijała się przy linach i żaglach, pod czujnym okiem kapitana.

Gay siedział na burcie, majtając nogami, z wzrokiem wbitym w dal. Jego niepokorna natura chwilowo ustąpiła miejsca refleksji.

– Co waszym zdaniem spotkamy tam, na horyzoncie? – rzucił, choć nikt nie odpowiedział od razu.

Przez długą chwile słychać było tylko warkot wiatru w żaglach. Laura, oparta o maszt, spojrzała na Conrada.

– W tej ciszy jest coś, co nie daje mi spokoju. Może to po prostu... noc na morzu.

Nerston podszedł do relingu****, jego sylwetka w półmroku wydawała się większa niż zwykle. – Morze, panienko, zawsze kryje w sobie tajemnice. Warto o tym pamiętać. – Jego głos brzmiał spokojnie, choć wyczuwało się w nim nutę surowości.

– Mnie z kolei martwi coś innego – mruknął Conrad, gdy kapitan się oddalił. – Pamiętasz, co mówił przy obiedzie? Dotrzemy na Smocze Wyspy, owszem, ale najpierw na równik, żeby odprawić kolejny rytuał... A potem jeszcze musimy mu pomóc odbić brata, porwanego przez jakiegoś kretyna. Przegapimy Noc Oka!

Laura spojrzała w jego oczy.

– Mnie też to nie leży, ale nie mamy zbytnio wyjścia. Taką podał cenę. Widziałeś jego wzrok, kiedy nam to wyjaśniał? W kapitanie jest coś dziwnego, a ja wolę nie ryzykować konfliktu na pełnym morzu. Żadne z nas nie ma dość mocy, żeby w razie czego teleportować stąd całą czwórkę – westchnęła i delikatnie się do niego przytuliła. Mężczyzna znowu poczuł dobrze mu już znany zapach jaśminu. – Zauważyłeś, jak są oddani swojemu powołaniu? Musimy mieć podobną wiarę...

Załoga tymczasem powoli zaczęła rozchodzić się na swoje wachty, a niebo nad nimi z wolna zapełniało się gwiazdami. Nawet Gay, zwykle najbardziej rozmowny, zamilkł, jakby ten widok wywołał we wszystkich zadumę.

Wczesnym rankiem następnego dnia woda odbijała szkarłatne barwy wschodzącego słońca, które powoli budziło załogę z odrętwienia po pierwszej nocnej straży. Gay, jak zwykle pełen energii, zeskoczył z koi i wygramolił się na pokład, rozglądając się wokoło.

– Długo jeszcze do tego równika? – zapytał kapitana, który właśnie sprawdzał mapy na stole nawigacyjnym.

Edvard uniósł wzrok znad pergaminu.

– Jak wiatr będzie sprzyjał, to z tydzień. A jeśli morze wpadnie w kaprys... cóż, nauczysz się cierpliwości – odparł z lekkim uśmiechem.

Gay westchnął teatralnie i zwrócił się do Conrada, który wspierał się o reling.

– Mówię ci, ten cały równik to tylko bajka. Tam nic nie ma: żadnej linii, dzielącej świat na północ i południe, ani żadnych duchów. To marynarskie bujdy, żeby nowicjuszom płatać figle.

Mag uśmiechnął się z przekąsem.

– Może i masz rację, ale nie zamierzam ryzykować. Wolałbym nie drażnić bogini morza, gdy zbliżymy się do tej "bajkowej" linii.

Gaylard jedynie wzruszył ramionami, ignorując ukrytą groźbę w jego głosie.

Żegluga była spokojna. Wiatr wypełniał żagle i niósł Gwiazdę Północy na północ przez otwarte wody. Załoga szybko wpadła w rutynę – manewry, czyszczenie pokładu, godziny wachtowe.

Laura, choć na początku czuła się niepewnie na kołyszącym się pokładzie, spędzała czas z Conradem na dziobie statku, obserwując wodę.

– Czy twoja magia mogłaby uspokoić sztorm? – zapytał, patrząc na zbierające się na horyzoncie chmury.

Dziewczyna zawahała się. – Teoretycznie... ale mogłabym też sprowadzić coś gorszego, gdyby się nie udało. Lepiej nie próbować.

Trzeciego dnia chmury rzeczywiście przyniosły burzę, ale nie była ona tak silna, jak się obawiali. W nocy wichura targnęła żaglami, a fale wzniosły się wysoko, jednak załoga utrzymała kurs. Gay, choć zmęczony, nie mógł ukryć podekscytowania.

– To jest to! – krzyczał, trzymając się relingu z całych sił. – Tak wygląda prawdziwa morska przygoda!

– Zejdź pod pokład, zanim skończysz w brzuchu jakiegoś stwora! – wrzasnął na niego Boron. To tylko podnieciło kendera jeszcze bardziej. Nie zamierzał ruszać się z miejsca. Nawet Wuj Sidłołap nie trafił do brzucha ryby!

W tej samej chwili, jak na komendę, stado różnobarwnych latających ryb uniosło się nagle ponad wodę. Wszyscy obecni mieli wrażenie światła, tańczącego na ich ciałach, kiedy przelatywały przez burtę.

W trakcie rzeczonej burzy zdarzył się też pewien drobny wypadek, który autor niniejszego manuskryptu czuje się w kronikarskim obowiązku opisać, chociaż wbrew osobistym odczuciom.

Okazało się mianowicie, że brat Fergal cierpiał na chorobę morską. Pogoda się wściekła, on jednak dzielnie stał nadal przy sterburcie, pomny nakazu swego mistrza Astinusa, który chciał mieć jak najdokładniejszą relację. Zakonnik rychło doszedł jednak do wniosku, iż jego odważny duch nie dorównuje ciału. Mężczyzna poczuł zawroty głowy i mdłości. Magowie dodatkowo zauważyli, jaki blady się nagle zrobił. Fergal złapał się za brzuch i skończyło się tak, jak się skończyć musiało: zwymiotował. Na pokład, za burtę i (ku swemu przerażeniu) na spisywaną od dłuższego czasu księgę.

– Wybacz, mój Mistrzu. Wybacz, Czcigodny Gileanie! Zawiodłem, nie napiszę tego dzieła. Ta wyprawa i jej uczestnicy są przeklęci! Zwłaszcza ten cholerny kender... Od spotkania na targu tylko mi pecha przynosi – jęczał zgnębiony zakonnik, a jego tyradę uniósł w dal zawodzący nad ich głowami sztorm.

* * *

W końcu, po kilku dniach zmagań z kapryśnym morzem i pogodą, powietrze stało się parne, a woda wokół nabrała szmaragdowego odcienia. Takiego samego, jak płaszcz, podarowany Laurze przez Nerstona. Stojący na dziobie kender wskazał na coś w oddali.

– To tam? Równik?

Kapitan Nerston wybuchnął śmiechem.

– Równika nie da się zobaczyć, staruszku. To nie jest linia namalowana na wodzie. Ale poczujesz go, kiedy przyjdzie czas.

Wreszcie czas istotnie nadszedł. Wieczorem, gdy Gwiazda Północy zbliżała się do równika, załoga zebrała się na pokładzie. Wszyscy czekali na moment, który miał być zarówno celebracją, jak i próbą dla każdego z nich.

Edvard Nerston uniósł rękę, wskazując horyzont.

– Tam, moi drodzy, kilka metrów przed nami, mamy równik. Nasza przygoda zaczyna się na dobre. – Zmrużył oczy. – Równik to granica, ale też miejsce, gdzie trzeba zapomnieć o dawnych lękach i przyjąć wszystko, co przyniesie ocean.

Przy kapitanie stali po jego prawej stronie Boron, a po lewej: uśmiechnięty od ucha do ucha Pat.

– Ed zapewne mówił wam, dlaczego nieco „zboczyliśmy" z trasy... – Marynarz spojrzał na podróżników. – Dla każdej osoby, która po raz pierwszy przepływa tę linię, jest to niezwykle emocjonująca chwila. Dzisiejszym bohaterem jest Patric. Starożytnym zwyczajem, Gwiazda Północy zaraz przekroczy linię równika, zaś nasz chłopak zostanie oficjalnie „pasowany" na pełnoprawnego żeglarza...

Następnie udał się na rufę, gdzie delikatnymi ruchami steru wolno poprowadził okręt kawałek do przodu. Kiedy słońce zniknęło za linią wody, zaczęły się przygotowania do rytuału.

– Między innymi dlatego dałem panience ten płaszcz – kapitan z lekkim uśmiechem odezwał się do Laury. – Nie tylko po to, aby było jej cieplej, ale też po to, abyś odegrała dla nas rolę Władczyni Mórz podczas obrzędu „Chrztu równika"*****. Jedyna kobieta na pokładzie... – Puścił jej oko. – W normalnych okolicznościach byłoby to oznaką pecha, ale teraz dobrze się złożyło!

Chociaż była zaskoczona, pomimo oporów, zgodziła się. „Niech mi Solinari i Zeboim wybaczą tę małą grę...", pomyślała, spoglądając na niebo.

Na pokładzie ustawiono kadź z wodą morską, a na maszcie zawieszono wizerunek morskiej bogini. Conrad patrzył na to zaciekawiony, ale też lekko zirytowany. Jako pierwszy przed kadzią przyklęknął Patric. Laura, pełniąca obowiązki bogini morza, wyciągnęła ręce nad jego głową w geście błogosławieństwa, po czym lekko naciskając dłonią na jego kark, wepchnęła mu głowę pod wodę. Równocześnie rozległy się głosy Edvarda, Borona i Matta, którzy odmówili nad nim cichą modlitwę.

Kolejnym przyciągniętym do pojemnika okazał się, ku własnej konsternacji, kender.

– Składam hołd bogini! – zawołał, zanim zanurzyli mu głowę. Kiedy się wynurzył, pluł wodą i śmiał się jednocześnie.

– Następna! – zawołał Boron, wskazując na Laurę. Dziewczyna, mimo że próbowała zachować powagę, ostatecznie nie potrafiła powstrzymać śmiechu. Kiedy wszyscy nowicjusze zostali już „ochrzczeni", kapitan podniósł kielich z rumem.

– Niech cię Zeboim ochrania i prowadzi, synu... – rzekł tonem pełnym dumy, wznosząc na jego cześć pierwszy toast. Gwiazda Północy została tamtego wieczora na równiku. Toasty powtórzono jeszcze wielokrotnie – na część Patrica, ale także magów, Borona, a nawet samego kapitana [i o zgrozo, tej kenderskiej zakały! – dopisek autora na marginesie]. Fetowanie nowego członka załogi trwało do późna w noc.

*Fokmaszt - maszt wspierający fokę: żagiel na przedniej części statku. Jest to maszt umieszczony z przodu statku, zwykle bliżej dziobu, który ma na celu podtrzymanie żagla fokowego. Fokmaszt jest stosowany przede wszystkim na statkach żaglowych, takich jak brigantyny, barki czy żaglowce.

**wola nieba. Z nią się zawsze zgadzać trzeba - ulubione powiedzenie Rejenta Milczka z "Zemsty" Aleksandra Fredry

***Skropienie wodą pokładu statku - Wykorzystałem tutaj część rytuałów, odprawianych od wieków przez japońskich marynarzy przed każdą wyprawą. Chociaż do samego skrapiania statku wykorzystywana jest nie woda morska, ale źródlana, uważana za czystszą i "lżejszą".

****Reling - barierka ochronna umieszczona na pokładzie statku, mająca na celu zabezpieczenie załogi i pasażerów przed wypadnięciem za burtę. Składa się z pionowych słupków i poziomych poręczy (najczęściej metalowych lub drewnianych), które biegną wzdłuż krawędzi pokładu. Reling pełni również funkcję uchwytu, pomagając w zachowaniu równowagi podczas poruszania się po pokładzie, zwłaszcza na wzburzonym morzu. Jest standardowym wyposażeniem jednostek pływających – od małych jachtów po duże statki.

*****"Chrzest równika" - tradycyjny rytuał morski, który odbywa się na statkach, kiedy załoga po raz pierwszy przekracza równik. Jest to symboliczne „wprowadzenie" nowicjuszy, którzy wcześniej nigdy nie przekraczali tej linii, do grona doświadczonych żeglarzy. Ceremonia często ma formę żartobliwego i czasem dość surowego rytuału, w którym uczestniczą „Neptun" (udawany przez członka załogi) oraz jego „świta". Nowicjusze muszą przejść przez różne wyzwania, takie jak kąpiel w wodzie morskiej, smarowanie się farbą, czy wypicie mikstury o nieprzyjemnym smaku. Dopiero po przejściu tych prób są symbolicznie uznawani za pełnoprawnych członków załogi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro