Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12: Druga Przepowiednia.

Jak widać po tytule, dzisiaj wjedzie druga przepowiednia mojego autorstwa. Jedna z trzech, na których oparłem całą intrygę. Wraz z przepowiednią pojawi się również ostatni stały członek naszej drużyny - Fergal (którego podobiznę, wygenerowaną przeze mnie, macie u góry). Należy on do Bractwa Ascetyków, którego powinnością jest dbać o całą historię Krynnu i na bieżąco ją spisywać. I to będzie się starał robić u nas.

Pod wieczór, podróżnicy weszli na ostatni szczyt w górskim łańcuchu, który przemierzali przez minionych parę dni. Rozciągał się stąd wspaniały widok z jednej strony na położone w zatoce miasto, będące aktualnie ich celem; z drugiej zaś na morze, które widziane z tego punktu zdawało się tworzyć jedną linię z szybko ciemniejącym niebem.

– Przepraszam – odezwał się po chwili ciszy kender. – Palanthas jest niebywale ciekawe i mam tam sporo kontaktów. Ale najwyższy sędzia zagroził, że jeśli kiedyś wrócę, to mi nogi z dupy powyrywa. – Pokręcił głową. – Mieszkańcy są strasznie nerwowi i roztargnieni.

Magowie spojrzeli na siebie, potem na niego.

– Czemu nas to nie dziwi? – zapytał Conrad znudzonym tonem. – Postaraj się zatem nie robić zamieszania.

Tym razem postanowili nie czekać do następnego ranka. Przyświecając sobie lumami, ostrożnie zeszli ze szczytu na drugą stronę i pod osłoną nocy przeszli kilkaset metrów, dzielących ich od miejskich murów. Obóz rozbili dopiero, mając południową bramę w zasięgu wzroku.

* * *

Kenderowie mają skłonność do przesady i konfabulacji. Jednak już od przekroczenia bramy miasta stało się dla magów jasne, iż to miejsce nie bez kozery nazywane jest (nawet w obecnych czasach) "perłą północno-zachodniego świata".

Wybudowane w Epoce Snów z białego marmuru, Palanthas (chociaż wzniesione wyłącznie ludzkimi rękoma) mogłoby przywodzić na myśl piękny, choć smutny, owoc zgodnej współpracy między ludźmi, elfami i krasnoludami. Owo złudzenie jedynie potęgowały wszechobecne tu, strzeliste wieże: tak typowe dla elfów Silvanesti i Qualinesti; charakterystyczne dla krasnoludów masywne kamienne łuki oraz mosty; czy też częste w ludzkich miastach, brukowane drogi.

Cała metropolia, zamieszkiwana bądź odwiedzana przez wszystkie niemal rasy na Krynnie, przypominała kształtem koło, podzielone na osiem "szprych", czyli dzielnic, które wychodziły z centralnie położonego Placu Głównego. Dodatkowo miasto przedzielono murem na część nową i starą. W tej drugiej znajdowały się budynki administracyjne – wśród nich pałac rządzącego miastem Lorda, a także senat. Wciąż pozostawało ono prężnym centrum handlowym i kulturalnym.

– Niesamowite – westchnęła Laura, obserwując strzeliste wieże, które pięły się ku niebu. – Pamiętam, jak byłam tu z ojcem jako dziecko. Teraz miasto wydaje się zupełnie inne. Większe, bardziej majestatyczne, ale jednocześnie... puste, jakby brakowało mu dawnych czasów świetności.

– Tak, widać, że Palanthas nie jest już tym, czym kiedyś – zgodził się Conrad, zerkając na nią. – Ale wciąż nosi ślady przeszłości, które przypominają, jak wiele się tu wydarzyło. Dla ciebie to prawie jak powrót do domu – dodał po dłuższej chwili. – Jesteśmy w końcu na ziemiach Rycerzy...

– Prawie – potwierdziła dziewczyna, krzywiąc się lekko. – Poszukajmy Biblioteki i chodźmy na targ. Trzeba uzupełnić zapasy.

Znowu niemal instynktownie weszła w tę władczą manierę, do której Conrad i Gay zdążyli się już u niej przyzwyczaić. Próbowała odgonić wspomnienia z pierwszej wizyty w mieście, które nagle opadły ją niczym chmara natrętnych owadów.

Miała wtedy zaledwie osiem lat. Trzymając ojca za rękę, biegała po uliczkach starego miasta, zachwycona wysokimi wieżami i szerokimi mostami, którymi przepływały tłumy. Pamiętała, jak tłumaczył jej, że owe miasto to żywa legenda, właśnie taki symbol dawnych czasów. Wtedy trudno jej było zrozumieć znaczenie tej opowieści, ale teraz... wszystko stawało się jasne. Przyspieszyła kroku i z posępną miną skierowała się w stronę śródmieścia.

Gay jak zwykle wyprzedził ich oboje. Uśmiechał się szeroko do własnych wspomnień z poprzedniej wizyty tutaj. Przypadkowo wywołał wtedy małe zamieszki, próbując "pożyczyć" od strażnika klucze do miejskich lochów. Rzecz jasna, planował je oddać, ale sprawy wymknęły się spod kontroli... jak to często bywało w jego przypadku.

Chłopak tymczasem miał własne zmartwienia. Od chwili wejścia do miasta, czarodzieja Czerwonych Szat dręczyła myśl, że są nieustannie obserwowani. Potwierdzeniem tego były dwie postacie, które stale zauważał na różnych punktach ich trasy.

Widział je zawsze tylko kątem oka: kobieta i mężczyzna, odziani w identyczne, czerwone płaszcze jak jego, z kapturami nisko naciągniętymi na twarze. Chociaż usiłował zachować spokój, z każdym krokiem serce biło mu coraz mocniej.

Kilka razy odwracał się szybko, próbując przyłapać tajemnicze postacie na gorącym uczynku, ale zawsze znikali zanim mógł się zorientować. Czy to tylko jego wyobraźnia? A może ktoś faktycznie podąża ich śladami? Zawsze zbyt daleko, by dokładnie dostrzec szczegóły, lecz wystarczająco blisko, by wzbudzić niepokój. Pokręcił głową i spróbował oczyścić umysł, skupiając się na chwili bieżącej.

Zbliżając się do Placu Głównego, poczuli, że powietrze staje się cięższe od zapachu przypraw, smażonych mięs i świeżo pieczonego chleba. Ulicami przemykały furmanki z towarami, a na każdym rogu rozbrzmiewały radosne okrzyki dzieci biegających za puszczanymi przez handlarzy bańkami mydlanymi. Każdy dźwięk rozbrzmiewał echem między wysokimi wieżami, które w promieniach przedpołudniowego słońca mieniły się różnymi odcieniami złota i srebra.

Tłumy mieszkańców i przyjezdnych krążyły po wąskich alejkach między ustawionymi w równych odstępach straganami. Ich ożywione rozmowy słychać było już z daleka. Negocjowali ceny i wymieniali się towarami oraz plotkami. Podekscytowany głos kendera, plotkującego z kolejnymi sprzedawcami, oraz jego nieustanny chichot, wybijały się ponad resztę harmidru.

– Co słychać, moczymordo? Jak interes?

– A zdrowy, dziękować! Kręci się jak ten bączek!

– Kiedy zwiałeś z więzienia, kanciarzu?

– Jakieś osiem miesięcy temu. Uważaj na służby porządkowe...

– Wiem, wiem. "Za warkocz na suchej gałęzi", "Nogi z dupy...".

Palanthas żyło, lecz pod tym powierzchownym ruchem można było wyczuć subtelną tęsknotę za minioną potęgą, jakby przeszłość była cieniem, który wciąż wisiał nad miastem.

Przechodząc między stoiskami, Laura nagle poczuła, że ktoś ją zaczepia. Odwróciła głowę. Spoglądała na nią z uśmiechem staruszka, siedząca na krzesełku i sprzedająca różne owoce i warzywa.

– Pani ładna kupi pomodorki. Świeżutkie, dobre, prosto z krzaczka przed domem. Naturalnie pędzone, żadne oszukaństwo... – Twarz poczciwinki była prawie tak samo rumiana, jak warzywa, które zachwalała.

Laura nabyła parę pomidorów, żeby sprawić babulince przyjemność. Następnie poszła dalej w gęstniejący tłum, słyszała bowiem zaczątki awantury.

– Patrz gdzie leziesz, kenderska zakało!

– O przepraszam! To nie ja gapię się w ten zwój jak sroka w gnat!

– Służę Mistrzowi Astinusowi. Spisywałem relację, na tym polega moja praca!

– Ach... – Gay zastanowił się chwilę. – To pardonsik.

Dobiegłszy na miejsce, para czarodziejów przekonała się, iż źródłem nieporozumienia rzeczywiście był ich kompan. Stał między straganami, kłócąc się z wysokim, chudym jak szczapa człowiekiem. Jegomość miał pociągłą twarz, siwe włosy rzedniejące na skroniach oraz elegancko przystrzyżone wąsy i kozią bródkę.

– Jeśli to stworzenie istotnie wam towarzyszy – zwrócił się nieco zgryźliwie do Conrada i Laury, pozbierawszy najpierw swoje przybory pisarskie i zwoje – przyjmijcie wyrazy współczucia.

– Owszem, kolega bywa... nadpobudliwy trochę – potwierdził chłopak, przedstawiając całą trójkę i puszczając mimo uszu głośne prychnięcie kendera. Odprowadził nowo poznanego mężczyznę nieco dalej od ciekawskich oczu i uszu.

– Usłyszeliśmy, że jesteś z Wielkiej Biblioteki.

– Tak jest, młodzieńcze. Nazywam się Fergal i należę do Bractwa Ascetyków. Gilean dziś mi sprzyja, albowiem to właśnie ciebie szukam.

– Naprawdę? – Conrad uniósł brew zaintrygowany. – My w zasadzie zmierzamy do twojego szefa...

– Wspaniale! – Fergal wszedł mu w słowo podnieconym szeptem. Szybko zapisał coś na jednym z pergaminów, jakie niósł ze sobą.

– Czcigodny Astinus osobiście polecił mi was wypatrywać i towarzyszyć w waszej misji. Jak ci zapewne wiadomo, Wielki Kronikarz jest bardzo zajęty. Wasze zadanie zapowiada się nad wyraz ciekawie i mój przełożony życzy sobie szczegółowej relacji...

Wszyscy na Kontynencie znali starą opowieść o kronikarzu wyjętym poza nawias czasu, nieustannie zapisującym każdą mijającą w świecie chwilę. W tej konkretnej anegdocie było więcej niż ziarno prawdy.

– Skoro tak, domyślasz się pewnie, czego tu szukamy – kontynuował chłopak.

Fergal ostrożnie rozejrzał się wokół, jak gdyby obawiając się, że są śledzeni. Conrad zmrużył oczy, zainteresowany. Czyżby za mnichem również chodziły tamte tajemnicze postacie w czerwieni?

– Owszem – potwierdził zakonnik po chwili, wyciągając z kieszeni miedzianego płaszcza zapieczętowany zwój. – Mam to dostarczyć do rąk własnych.

Coraz bardziej zaintrygowany chłopak wziął do ręki zrolowaną kartę. Złamał pieczęć i odczytał zawartość:

Chcąc osiągnąć cel zamierzony,

Wielką Wodą na północ

Podążyć należy.

Postawić stopę na Wyspie Zamglonej,

W której istnienie niewielu już wierzy.

Potem zaś,

O czasie oznaczonym,

Dojść trzeba

Do komnaty najbliższej nieba.

Wtedy ten, kto godzien jest,

Zobaczy, co się stanie.

Strzec się jednak musi cienia zemsty:

Ciała bez życia przez nienawiść ożywionego,

Co z mrocznej głębi powstanie...".

Mag spojrzał na kronikarza, potem znowu na trzymany w ręku tekst.

– Kolejna wskazówka – szepnął, zestawiając go w myślach z przepowiednią otrzymaną w Wayreth. W tej samej chwili dołączyła do nich Laura, niosąca na ramieniu dużą torbę.

– Zrobiłam zakupy po drodze – wyjaśniła. – Ten drań znowu nam uciekł.

Conrad przewrócił tylko oczami, dobrze już wiedząc, kogo miała na myśli.

– Kender? – zapytał współczująco Fergal. – Z nimi są same problemy, panienko. Dlatego mamy żelazną zasadę: nie wpuszczamy tej rasy do Biblioteki.

Biała i Czerwona Szata oboje przytaknęli słuszności tej reguły. Chłopak pokazał przyjaciółce nową przepowiednię.

– To nie ma sensu. – Zmrużyła oczy. – Mglista Wyspa nie istnieje. Nawet tu jest napisane: "W której istnienie niewielu już wierzy". Nie wierzono w to już za czasów Pursana. Chociaż... – zamyśliła się głęboko. Pozostali patrzyli na nią wyczekująco.

– Może to jednak nie jest przypadek. Pamiętam, jak ojciec wspominał o starej legendzie, dotyczącej jednego z pradawnych miejsc, zaginionych po Kataklizmie. Uważano, że zaliczała się do nich Mglista Wyspa. Kolebka smoków Dobra, schronienie dla ich gatunku, a także innych ras. Ziemia otoczona mgłą i tajemnicą, której nie można było znaleźć, jeśli nie było się wybrańcem.

– Też słyszałem tę legendę. Ale przecież to nie może być prawda. – Conrad zmarszczył brwi sceptycznie. – Dawniej, wszystkie smoki mieszkały tu na Krynnie, w najbardziej niedostępnych partiach gór. Wątpię, żeby wyspa z tej przepowiedni faktycznie istniała.

Nie odrywając wzroku od tekstu, Laura odparła:

– Przypuśćmy, że teraz jesteśmy w miejscu, gdzie takie bajki mogą okazać się prawdą...

Conrad niechętnie przyznał, że jej nagłe przekonanie o legendzie oraz prawdziwości mitycznej wyspy i jemu zabiło ćwieka.

– Na północny zachód od Krwawego Morza Istaru jest Smoczy Archipelag – wtrącił się Fergal. – A przynajmniej był, zaznaczony na mapach sprzed Kataklizmu. W dzisiejszych czasach jednakże może to być trudne do zweryfikowania.

– Właśnie... – westchnęła Laura. – Cóż, najpierw musimy znaleźć tego kurdupla.

– To też będzie raczej kłopotliwe – zauważył Ascetyk, który w trakcie rozmowy z nimi zawzięcie pisał coś w notesie albo na taszczonych ze sobą kartach.

– Widzicie te tłumy? Dziś jest dzień targowy. On najpewniej nie jest jedynym obecnym tu kenderem.

– Świetnie... – jęknął cicho młodzieniec, opierając ręce na biodrach. – Chodźmy. Czas ucieka.

– Słowo daję – mruknęła Laura pod nosem, kręcąc głową. – Ja go w końcu uduszę...

– Poczekaj przynajmniej do końca misji – rzucił Conrad, siląc się na wesoły ton. W głębi duszy wszakże w pełni podzielał uczucia dziewczyny.

* * *

Pozostawiając największe tłumy za sobą, dwójka czarodziejów oraz skryba podążali jedną z utrzymywanych w idealnym stanie marmurowych alejek. Wokół widzieli przede wszystkim ludzi (z rzadka minotaura czy kendera), poza tym wspaniałe domy i inne budowle.

W pewnym momencie minęli coś, co w zgodnej opinii wielu osób stanowiło największą skazę na obliczu ich pięknego miasta. Nieopodal pałacu Lorda Palanthas, niczym czarny, oskarżycielski palec wymierzony w niebo, wyrastała z ziemi wieża jak z sennego koszmaru. Zamknięta na cztery spusty brama wejściowa. Do tego powykrzywiane okna i mniejsze wieżyczki odstające od głównej struktury niczym rozcapierzone szpony jakiejś bestii.

Całość otoczona była gęsto skupionymi, upiornymi drzewami. Chociaż znajdowali się po drugiej stronie ulicy, kilkanaście metrów od tego miejsca, Laura, skierowawszy tam spojrzenie, poczuła nagle przejmujące zimno. Inni przechodnie również omijali straszną budowlę szerokim łukiem.

– Wieża Wielkiej Magii... – szepnęła z mieszanką przerażenia i fascynacji.

– Przeklęta pod koniec wojen magów z Królem-Kapłanem, władcą Istaru – uzupełnił Fergal, tylko na chwilę przerywając pisanie. – Wy naprawdę jesteście w stanie poświęcić życie dla waszej sztuki – dodał z podziwem.

Conrad kiwnął głową.

– Niektórzy nawet bardziej niż inni. Król-Kapłan pod koniec swoich rządów tolerował jedynie wyznawców Dobra. Pragnął zetrzeć z powierzchni ziemi zarówno Zło, jak i Neutralność. Istar zdążył zagarnąć Wieżę Magii na swoim terenie, a my zniszczyliśmy dwie inne, aby nasze sekrety nie wpadły w niepowołane ręce. Kiedy Jego Wysokość już miał przejąć tutejszą budowlę, jeden z Czarnych Szat rzucił się z okna. Przedtem wygłosił przepowiednię, iż tylko „Pan Przeszłości i Teraźniejszości" będzie w stanie zdjąć klątwę...

– Do dzisiaj nie wiadomo, kogo miał na myśli – powiedziała Laura. – Zresztą to szybko przestało mieć znaczenie. Król-Kapłan oszalał do reszty i ogłosił się równy bogom. A potem? Kataklizm... – westchnęła na koniec, podziwiając mijane przez nich piękne przystrzyżone trawniki.

Fergal kiwał głową raz po raz, zapisując wszystko, co mówili. Dla niego samego szczegóły dotyczące Wieży w Palanthas były nowością, starał się zatem nie uronić ani słowa.

Kiedy pozostawili czarną wieżę za sobą, Conrad poczuł nieprzepartą chęć, aby odwrócić głowę. – Gay skakałby z radości...

– Wątpię – odparła Laura. – Widziałam dwóch kenderów po drodze. Zagajnik Shoikan odstrasza nawet ich.

Tutaj z kolei macie grafikę z Pinteresta, wyobrażającą przeklętą Wieżę Wielkiej Magii w Palanthas, obok której drużyna przechodzi.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro