Rozdział 13: Parszywe szczęście.
Dzisiaj trzynastka okaże się pechowa dla dwóch rzezimieszków, których nasi bohaterowie spotykają w mieście...
Para magów i kronikarz błąkali się po mieście od dłuższego czasu. Szukali Gaylarda, zaś niepokój o towarzysza oraz ich irytacja z jego powodu wzrastały z każdą chwilą. Co jakiś czas pytali którąś z mijanych po drodze osób, czy aby nie widzieli tak a tak wyglądającego kendera, za każdym razem otrzymując odpowiedź przeczącą.
Spotkali w końcu pewnego chłopca, który twierdził, jakoby zaginiony kręcił się nieopodal sklepu z artykułami magicznymi. Zmierzali we wskazane miejsce, kiedy nagle zauważyli, że coś się zmienia. Tłum, który jeszcze przed chwilą gwarzył wesoło, zaczął się przerzedzać, ulice stawały się coraz bardziej opustoszałe, aż wreszcie wokół nich zaległa dziwna cisza.
Conrad i Laura zamarli, czując, że coś jest nie tak. Z bocznej uliczki starego miasta wyłonili się uzbrojeni w miecze najemnicy, z nieprzyjaznymi spojrzeniami skierowanymi prosto na nich. Jeden z nich trzymał w żelaznym uścisku Gaya, który wiercił się na wszystkie strony.
– Puść mnie, nadęty bęcwale! Jeśli uszkodzisz moje skarby, będziesz bulił! Podam cię do sądu, Gildia nie daruje! – piszczał handlarz raz po raz.
Chłopak i dziewczyna wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym przyspieszyli kroku. Wkrótce dołączył do nich Fergal, jednym okiem spoglądający na zapisywane drobnym maczkiem zwoje, drugim na drogę pod stopami.
– Ty, popatrz... – zwrócił się jeden ze zbirów do drugiego. – Klientka kazała nam szczególnie uważać na takich, jak ci dwoje – szepnął, wskazując na magów. Jego kompan z zaciętą miną kiwnął tylko głową.
Dotarłszy na miejsce, czarodzieje ujrzeli dwóch mężczyzn, odzianych w proste, wielokrotnie łatane spodnie i dziurawe, płócienne koszule. Obydwaj posiadali aparycję, od której z pewnością skisnęłoby mleko. Jeden ze zbójów trzymał szamocącego się Gaya za warkocz kilka centymetrów nad ziemią.
– O, siema! AAAA-PSSIIIK! – rzucił kender wesołym tonem na powitanie przyjaciół, podkreślając słowa kichnięciem. Jęknął, czując bolesne szarpnięcie za włosy.
– Ci tutaj, zdaje się, chcą coś ode mnie kupić. Nie mogą się tylko zdecydować, co. Puszczaj warkocz, góro mięcha!
– Zostawcie go w spokoju – zwrócił się Conrad do oprychów.
– Morda w kubeł, Sukienkowy... – syknął postawniejszy, używając popularnego wśród pospólstwa, pogardliwego określenia wszelkiej maści magów i kapłanów.
– Do was to my mamy jakieś parszywe szczęście! Wykończyliście nam kolegów tam wyżej. Za tego knypka klientka hojnie zapłaci. – Z uśmiechem przystawił brudny nóż do pleców Gaya.
– Kendery często mają dobrze wypchane sakwy, a ten tutaj to już w ogóle... – gwizdnął z podziwem. – Na pewno są w nich te, no... jak to szło?
– Magiczne a r t e f a k t y – uzupełnił ten drugi, z widocznym wysiłkiem wymawiając ostatnie słowo.
Chłopak uniósł brew, zdziwiony. Zbój ciągnął dalej.
– W górach za miastem pilnowaliśmy pewnego małego projektu, w którym brali udział wasi bracia w czarnych kieckach. – Zmrużył oczy, chwilę dłużej zatrzymując wzrok na Laurze.
– Loroch... – wtrącił się ostrzegawczo jego kumpel, na co tamten mu odpyskował:
– Stul dziób, Darius! No więc, tego... pilnowaliśmy, ale napatoczyliście się wy. – Przesunął nożem po koszuli na plecach kendera, odrobinę ją rozcinając.
– Mikrus zaczął za bardzo węszyć i odkrył niespodziankę naszej Królowej. Po tej sztuczce z wybuchającą włócznią postanowiliśmy z kolegą wziąć nogi za pas, zwłaszcza, że mieliśmy kupę innej roboty. To, co zobaczyliście wy i ten mały, niedługo ujrzy cały Krynn! – roześmiał się chrapliwie.
Biała i Czerwona Szata spojrzały szybko na siebie. „Bracia w czarnych kieckach? Czyżby Ladonna i Czarne Szaty knuły coś po cichu, za plecami Konklawe?"
Póki co nie było czasu zastanowić się nad tym głębiej. Wciąż tkwiący w uścisku zbira Gay puścił przyjaciołom oczko. Pomału wyprostował ramię, jednocześnie zginając nogę. Laura i Conrad natychmiast zrozumieli. Ledwie dostrzegalnie skinęli mu głową, po czym sami wolno unieśli zaciśnięte pięści.
Kender w mgnieniu oka wbił łokieć w wątrobę trzymającego go Lorocha, po czym z całej siły nadepnął mu na stopę. Z zaskoczonego rzezimieszka w jednej chwili uszło powietrze. Odruchowo odrzucił Gaya na bok i trzymając się jedną ręką za bolące miejsce pod żebrami, drugą wściekle parował ciosy atakujących go magów.
Kender po chwili wstał i zaczął walkę z drugim oprychem, Dariusem. Ten miał z handlarzem ręce pełne roboty.
– Mój warkocz! – krzyknął wkurzony Gaylard pomiędzy kolejnymi kichnięciami. Szybko poprawił będące teraz w nieładzie włosy.
– Ostrzegałem! Pożałujecie...
Odskoczywszy kawałek od prześladowców, pomyszkował chwilę w sakwach i wyjął z jednej długi łańcuch. Kiedy Darius się zamachnął, zamierzając zadać cios, kender zaczął szybko go okrążać, dezorientując zbira i jednocześnie pętając mu nogi metalowymi ogniwami.
Będąc już całkowicie unieruchomiony, szczuplejszy z dwójki przeciwników grzmotnął głową o bruk i zemdlał. Jego towarzysz wszakże nie poddawał się tak łatwo.
– Parszywe nasze szczęście, wtykacie nosa w nie swoje sprawy! – ryczał Loroch, raz za razem nacierając na Conrada i Laurę. – Mroczna Pani już niedługo wszystkich was moresu nauczy!
Loroch mocnym kopniakiem odsunął dziewczynę od siebie. Chwycił Conrada za barki i uderzył głową. Chłopak upadł na kolana. Przed oczami zobaczył gwiazdy, a cały świat niebezpiecznie zawirował.
Laura i Gay wyminęli obydwu najemników i Conrada.
– I co teraz? Chyba trzeba mu pomóc... – zasugerował tylko odrobinę zaniepokojony kender, spoglądając to na Laurę, to na pojedynek.
Dziewczyna uciszyła go fuknięciem. Próbowała sobie przypomnieć odpowiednie zaklęcie. Z torby przy pasie wyjęła bukowy liść. Gładząc opuszkiem palca jego ząbkowane krawędzie, wyciągnęła rękę w stronę walczących:
– Imbasu edar mayat perubahan, esir te!
Poczuła rozlewającą się po ciele pierwotną moc. Temperatura najbliższego otoczenia zauważalnie spadła. Rękę Laury, od palców do ramienia, przeniknął chłód. Na jej skórze, a także na ubraniach oraz ciałach walczących, pojawiły się drobne kropelki wody – efekt kondensacji pary wodnej pod wpływem zaklęcia. W następnej chwili cała przywołana potęga wystrzeliła z dłoni czarodziejki, prosto w kręgosłup najemnika.
Loroch już miał zadać ostateczny cios temu czerwonemu szmaciarzowi, kiedy ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Mało tego: czuł cholerne zimno, biegnące od pleców równomiernie w górę i dół ciała. Co jest?!
Conrad ostatkiem sił uwolnił się z miażdżącego uścisku żołdaka, który, jak wszystko na to wskazywało, właśnie zamarzał. Na zewnątrz i od środka.
Mag wstał i na drżących nogach podszedł do przyjaciół.
– Dzięki! – Uśmiechnął się lekko. – Jestem twoim dłużnikiem.
Laura puściła mu oczko, zaś Gay gapił się w niemym zachwycie na powoli umierającego łotra. Ten też już pojął, co się z nim działo. Przez zaciśnięte z bólu zęby, zanim jego głowę otoczyła lodowa skorupa, a krew w żyłach przestała krążyć zupełnie, wycedził:
– Niech was sz...sz...szlag!
Cała trójka podeszła do jego kompana, na którego głowie pysznił się wielki guz. Jęcząc cicho zaczął odzyskiwać przytomność. Spojrzał tylko na stojący u wylotu uliczki lodowy posąg, który jeszcze przed paroma chwilami był jego wspólnikiem, później na dwójkę magów i kendera.
– Parszy...we... Szczęście... – mruknął tylko słabo i znowu zemdlał. Gay roześmiał się głośno.
– Wiecie co? Niby Mamusia zawsze potwarzała, że nie kopie się leżącego. Ale tym razem jej chyba nie posłucham... – Jak stwierdził tak zrobił, musiał się wyżyć, zwłaszcza za zniszczony warkocz.
Kenderska natura bywała zaraźliwa.
– Jak raz się z tobą zgadzam! – przyznała dziewczyna wesoło.
* * *
Siedząc na murku w bezpiecznej odległości od wylotu uliczki, Fergal raz po raz spoglądał na toczącą się potyczkę. Niemal nie odrywał pióra od pergaminu. Lodowy czar Laury zaskoczył go jednak na równi z kenderem. Dokończył pisanie dopiero po dłuższej chwili i musiał w pośpiechu odłożyć arkusz do wyschnięcia w słońcu na znalezionej przypadkiem skrzynce.
– Pięknie zagranie z tym zaklęciem, panienko – gwizdnął w zachwycie Fergal, gdy do niego dołączyli.
– I choć z trudem przechodzi mi to przez gardło – zwrócił się do Gaya – ty też sobie dobrze poradziłeś...
Mówiąc to, odłożył kolejną zapisaną kartę na bok do wyschnięcia. Laura tylko nieśmiało uśmiechnęła się w podziękowaniu. Uśmiech kendera zaś, zawsze łasego na pochlebstwa, był zdecydowanie większy.
Laura patrzyła na Gaylarda z mieszanką podziwu i zaskoczenia. Dotychczas uważała go raczej za żartownisia i gadułę, kogoś, kto zbyt często wpada w tarapaty. Jednak teraz, widząc, jak szybko i zręcznie unieruchomił Dariusa, zaczyna zastanawiać się, czy nie lekceważyła jego zdolności. W pewnym momencie, gdy Gay opowiadał o swoich manewrach z łańcuchem, Laura uśmiechnęła się pod nosem, uznając jego działanie za naprawdę sprytne, choć oczywiście nie okazała tego w pełni.
– Ja podobnie nie spodziewałam się, że kiedyś to powiem, ale poszło ci całkiem całkiem – stwierdziła z lekkim uśmiechem, wciąż trochę zdziwiona jego zachowaniem. Kender wyprężył pierś dumnie, jakby od dawna oczekiwał tej pochwały.
Conrad natomiast obserwował całą tę scenę z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony irytował go fakt, iż to właśnie Gaylard wpadł w kłopoty, zmuszając ich do niepotrzebnego starcia. Z drugiej jednak, nie mógł nie zaprzeczyć, że kender rzeczywiście poradził sobie nieźle. Zrozumiał, że mogli na niego liczyć w kryzysowych sytuacjach.
– Może gdybyś od początku trzymał się nas, nie musielibyśmy ryzykować życia, ratując cię z opresji – zwrócił mu uwagę z chłodną uprzejmością, unosząc brew. Po chwili dodał wszakże z uśmiechem:
– Ale trzeba przyznać, że nieźle wykombinowałeś z tym łańcuchem.
– Widzisz, nawet kender, i to na dodatek taki stary jak ja, potrafi czasem być użyteczny! – odparł z zadowoleniem handlarz. – Świat jeszcze wielu rzeczy o nas nie wie... – dodał na koniec, puszczając mu oczko.
Dumny z siebie jak paw, Gay usiadł na pierwszym miejscu, jakie znalazł. Pech chciał, że była to akurat skrzynka z gotowymi zapiskami Fergala. Wstał dopiero, kiedy poczuł coś mokrego i lepkiego na pupie.
– Na brodę Reorxa! – westchnął, ujrzawszy odbity na białych spodniach czarny tusz.
– Moje najlepsze spodnie podróżne! – jęknął. – To się w życiu nie spierze!
W tym miejscu Czytelnik musi wybaczyć autorowi niniejszego manuskryptu. Ujrzawszy, jak kender z typową dla swej rasy bezmyślnością niszczy całe tygodnie jego ciężkiej pracy, wpierw zastygł ze zgrozy, a potem krew w nim zawrzała. Tuż przed utratą przytomności miał wznieść zapytanie do samego Gileana: „Czemuś, Panie, w swej niezmierzonej mądrości, dopuścił do stworzenia tych przeklętych kenderów?!"
Nie wiadomo, co zdarzyło się później, gdyż obudził się na chodniku. Dziewczyna podtrzymywała mu głowę, zaś jej towarzysz podał wodę. Następnie uwaga autora skupiła się na winowajcy, w kierunku którego artykułował groźby karalne, a także słowa nienadające się do zacytowania na tych stronicach.
Fergal, choć początkowo wściekły na Gaya za zniszczenie jego zapisków, spojrzał wreszcie na całe zdarzenie bardziej pragmatycznie. Płacz nad rozlanym mlekiem nie miał sensu, starał się zatem zachować dystans do sytuacji. Stoicki spokój stanowił w końcu jedną z cnót Ascetyków. Przypomniawszy to sobie, Fergal odetchnął głębiej.
– Mimo iż narobiłeś mi trochę bałaganu, raz jeszcze muszę przyznać, że twoje sztuczki były warte zapisania – mówił, zerkając na swoje nieco poplamione notatki. – Może i masz kenderską smykałkę do wpadania w tarapaty, ale kiedy trzeba, potrafisz z nich wyjść obronną ręką.
Gaylarda ucieszyła ta niespodziewana z ust kronikarza pochwała – tym bardziej, że spodziewał się poważniejszej awantury. Nie był jednak w ciemię bity. Od razu zrozumiał, że teraz najlepiej będzie przez jakiś czas nie wchodzić Fergalowi w drogę. Jako pretekst wykorzystał ubrudzone spodenki i pobiegł do wozu się przebrać.
Zostawiając dochodzącego do siebie dziejopisa pod opieką Conrada, Laura odeszła kawałek, chcąc przewietrzyć głowę. Czuła się osłabiona po rzuconym wcześniej czarze, ale to normalne.
Podeszła do stojącego na poboczu konnego pojazdu Gaya. Część jezdną od mieszkalnej oddzielała z przodu cienka zasłona, która teraz była lekko uchylona. Laura usłyszała narzekania na poplamione atramentem spodnie oraz lekkie skrzypienie, wskazujące na ruch wewnątrz wozu.
Była na tyle blisko, że zauważyła przebierającego się kendera, a także coś, co wyglądało na ranę po oparzeniu na jego brzuchu. Ciemnoczerwony, delikatnie żarzący się okrąg o poszarpanych brzegach wyraźnie kontrastował z bladą skórą staruszka. Rana wyglądała, jakby co dopiero powstała, choć mogła być starsza.
Dziewczyna, zaskoczona, przytknęła palce do ust. Zaczęła się zastanawiać, jak on nabawił się tego urazu? Czy miało to związek z czymś, o czym oni nie wiedzieli? Co ten gość ukrywał? Zaraz też przypomniała sobie jego wcześniejsze słowa o nieznanych światu sekretach kenderów.
Chwilę jeszcze obserwowała, jak Gay smarował sobie brzuch jakimś kremem czy maścią, sycząc cichutko przy każdym ruchu, po czym wróciła do Conrada i ich nowego towarzysza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro