Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Takt 9 - "Klamka zapadła"

Coś było ewidentnie nie tak. Profesor Przybylski od piętnastu minut w milczeniu wpatrywał się w Elizę, która gubiła co trzeci dźwięk i zirytowana trzaskała palcami w klawiaturę dwa razy głośniej niż powinna. Nie skupiała się zupełnie na tym, co grała, a Stefan widział to na kilometr już od samego początku zajęć. Westchnął cicho, pokręcił głową z rezygnacją i zdjął okulary.

– Eliza... – zaczął miękko. – Co się dzieje? Gdzie ty jesteś? Bo na pewno nie w tej sali.

Gajewska wyglądała jakby obudziła się właśnie z jakiegoś głębszego letargu. Oczywiście, zdawała sobie sprawę, że popełniła przed chwilą masę błędów, ale kompletnie nie umiała się dzisiaj skupić. Był piątek, a to oznaczało, że lada moment miała pojawić się w tym dziwnym miejscu, którego nawet nie potrafiła zlokalizować na mapie miasta. Nie wiedziała też, po co właściwie ma tam przyjść i czego się spodziewać – to tylko dodatkowo ją dekoncentrowało. Mogła przewidzieć, że dzisiejsze zajęcia ze Stefanem nie będą miały większego sensu, bo nie myślała choćby przez moment o tym, co grała.

– Przepraszam, profesorze – westchnęła z rezygnacją. – Nie mogę się dzisiaj skupić. Mam wieczorem coś do załatwienia i... Trochę mnie to rozprasza, prawdę mówiąc.

Przybylski spojrzał na nią zaciekawionym wzrokiem, czekając na jakieś rozwinięcie tej myśli, ale pianistka najwyraźniej nie była tego dnia skora do zwierzeń. Musiał więc delikatnie pociągnąć ją za język.

– A czym jest to „coś", jeśli mogę wiedzieć? – zapytał.

Eliza zawahała się, nie chcąc tym razem zdradzać profesorowi swoich planów. W końcu sytuacja była dziwna i do tego dotyczyła Wójcika – nie mogła tak po prostu powiedzieć o tym Stefanowi. Z drugiej jednak strony, Mozart prosił o dyskrecję w stosunku do innych studentów. O wykładowcach, zdaje się, nic nie wspominał...

– Zna pan takie miejsce Akolada Jazz Club? – spytała niepewnie.

Przybylski drgnął ledwo zauważalnie, co jednak nie umknęło uwadze Elizy. To już dało jej do myślenia, ale cierpliwie czekała na odpowiedź. Tymczasem profesor nie spieszył się z rozwianiem jej wątpliwości. Owszem, znał to miejsce, ale nie był częstym bywalcem klubu. Przyjaźnił się natomiast ze starym Milewiczem od wielu lat, stąd nie było dla niego tajemnicą, że wraz z żoną powierzył on niedawno swojemu synowi zarządzanie tą knajpą. Podobno młody wiolonczelista miał smykałkę do interesów i nieźle rozkręcał biznes, ale przede wszystkim także muzyczny aspekt tego miejsca. Akolada z powodzeniem przyciągała nawet najbardziej wybrednych melomanów. Zastanawiające było jednak, skąd Eliza wiedziała o istnieniu klubu, skoro Szymon tak pilnie strzegł swojego sekretu przed studentami – jako wykładowca obawiał się, że informacja o dodatkowej działalności pozaakademickiej wystawi go na czujne oczy podopiecznych także poza uczelnią, co nie byłoby dla niego komfortowe. O Akoladzie wiedziało więc zaledwie kilka osób z akademii, w tym właśnie Stefan oraz najbliższy przyjaciel młodego Milewicza – Mateusz Wójcik.

– Tak, słyszałem o tym klubie – przyznał ostrożnie profesor. – A dlaczego pytasz?

– Bo widzi pan, dostałam niedawno wizytówkę i... Nie mam zupełnie pojęcia, gdzie to jest, a mam tam dzisiaj przyjść – wyjaśniła mętnie Eliza. – To skomplikowane – dodała szybko, nie chcąc, by Przybylski wyciągnął z niej szczegóły tamtego dziwnego wieczoru.

– Wizytówkę? Od kogo? – zdumiał się profesor.

„No dobra, chyba jednak nie uniknę odpowiedzi na to pytanie" – pomyślała z lekkim niepokojem Gajewska. Prawda była jednak taka, że Stefan stanowił jedyną osobę, której mogła o tym powiedzieć. Nikt ze studentów nie wchodził w grę, a rodzicom i Patrykowi głupio było zwierzać się z takich rzeczy.

– Od doktora Wójcika – wyznała w końcu. – Poprosił, żebym tam zajrzała dzisiaj...

Profesor Przybylski wytrzeszczył oczy ze zdumienia, bo teraz on też już nic z tego wszystkiego nie rozumiał. Po co Mateusz mówił o klubie Elizie? Przecież ona była studentką. Szymon na pewno zabronił mu cokolwiek wspominać o tym w akademii. Poza tym Wójcik słynął jednak z oziębłego traktowania podopiecznych, skąd więc taka prośba, skierowana w dodatku do pianistki, którą ledwo znał? Nic się tutaj nie zgadzało.

– Naprawdę? – bąknął Stefan. – Podobno studenci mieli nic nie wiedzieć...

– O, czyli jednak pan coś wie! – Ucieszyła się nagle Gajewska. – Po co mam tam w takim razie przyjść? Niech mi pan coś powie...

Przybylski pluł sobie w brodę, że w tak idiotyczny sposób się wygadał. Nie powinien był zdradzić tego szczegółu – to faktycznie mogło sugerować, że był zorientowany w temacie. Tak naprawdę jednak ta sprawa ciekawiła go w równym stopniu jak Elizę.

– Słuchaj, skoro Mateusz kazał ci przyjść, to na pewno wszystkiego się dzisiaj dowiesz – odpowiedział wymijająco. – Sam nie wiem, co on ma wspólnego z tym miejscem.

To akurat była szczera prawda, bo poza przyjaźnią z Szymonem nie dostrzegał żadnych czynników, które mogłyby łączyć Wójcika z Akoladą. Eliza przyjrzała mu się podejrzliwie i już otworzyła usta, żeby o coś zapytać, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. W progu pojawiła się kolejna studentka profesora, mająca zajęcia zaraz po Gajewskiej.

– No, właśnie, powinniśmy już kończyć. – Przybylski uśmiechnął się, zupełnie jakby przed momentem rozmawiali o typowo muzycznych kwestiach. – Dziękuję na dzisiaj, pani Elizo, do zobaczenia w przyszłym tygodniu i miłego weekendu życzę.

Pianistka niemal zamordowała go wzrokiem, ale wiedziała, że nie mogą ciągnąć tematu przy osobie postronnej. Odpowiedziała mu więc równie sztucznym uśmiechem, pożegnała się i wyszła z sali. Jej spojrzenie wyrażało jednak więcej niż tysiąc słów i Stefan doskonale wiedział, że jeszcze wrócą do tej rozmowy.

Zerknęła na zegarek. Było stosunkowo dość wcześnie, choć w zasadzie Mozart nie sprecyzował, o której godzinie miała się właściwie pojawić w klubie. Nie zająknął się też zupełnie na ten temat na próbach, tak jakby ich zeszłotygodniowa rozmowa w ogóle nie istniała. Oszczędził sobie natomiast złośliwych komentarzy pod jej adresem i standardowo wyżywał się głównie na altówkach i waltorniach. Ona sama również czuła się z tym wszystkim na tyle dziwnie, że zrezygnowała z pytania Wójcika o jakiekolwiek szczegóły. Uznała, że jakoś sobie poradzi.

Postanowiła mimo wszystko pojechać do domu, przebrać się i ogarnąć. Z trudem przyszło jej wmówienie Weronice, że jedzie do Patryka – miała jedynie nadzieję, że ta dwójka przez przypadek nie zgada się nigdy w przyszłości na temat tego wieczoru. Pełna sprzecznych emocji zaparkowała wreszcie w okolicach centrum miasta i udała się uliczkami w kierunku Fary Poznańskiej[1], niedaleko niej bowiem miał znajdować się klub, przynajmniej zgodnie z tym, co było napisane na wizytówce. Mapy Google w telefonie poprowadziły ją uliczką pokrytą kocimi łbami na lewo od kościoła i po chwili zasygnalizowały, że znalazła się na miejscu.

Rozejrzała się uważnie po okolicznych budynkach, ale nie zauważyła nigdzie szyldu Akolady. Nieopodal jednak, po prawej stronie ulicy, zauważyła trakt z arkadowym wejściem, którym można było dostać się w głąb zabudowań. Podążyła więc niepewnie w tamtym kierunku i niebawem jej oczom ukazało się klimatycznie urządzone patio z rozstawionymi na zewnątrz stolikami, przytwierdzoną do ściany budynku staromodną lampą przypominającą uliczną latarnię oraz wejściem do lokalu z wiszącym nad nim charakterystycznym szyldem podobnym do logo na wizytówce. Ewidentnie trafiła pod właściwy adres, choć trzeba przyznać, że nie było to łatwe zadanie. Klub był właściwie skryty dla przeciętnego przechodnia i jedynie ktoś, kto wiedział, czego szuka, mógł dotrzeć we właściwe miejsce.

Eliza uśmiechnęła się pod nosem i postanowiła wejść do środka. Było już po dziewiętnastej, więc zgodnie z napisem na drzwiach, Akolada powinna być otwarta już od przeszło godziny. Wnętrze lokalu zrobiło na niej niesamowicie pozytywne wrażenie, zupełnie jakby znalazła się w innym, muzycznym świecie. Kilka stolików było już zajętych, za ladą barman bawił się kolorowymi alkoholami, tworząc z nich przeróżne, chłodne drinki doprawione kostkami krystalicznie czystego lodu, a w głębi, na niewielkiej scenie, ktoś z finezją i wyczuciem grał na fortepianie jazzowe aranżacje znanych rozrywkowych kawałków.

Gajewska urzeczona powędrowała wzrokiem w kierunku pianisty i... przez następnych kilka chwil zbierała szczękę z podłogi. Przy fortepianie siedział bowiem Mozart we własnej osobie. Wszędzie poznałaby tę ciemną czuprynę i podwinięte do łokci rękawy białej koszuli. Zdezorientowana stała pośrodku lokalu, nie wiedząc, czy powinna usiąść, czy może do niego podejść, ale na szczęście w tym samym momencie Wójcik zakończył utwór. Rozejrzał się dyskretnie po sali, a dostrzegłszy pomiędzy stolikami znajomą sylwetkę, uśmiechnął się nieznacznie i gestem ręki zachęcił Elizę, by podeszła do sceny. Sam natomiast w tym czasie wstał od fortepianu, po czym zbiegł na dół po trzech wąskich stopniach, by tam na nią zaczekać.

– Dzień dobry – odezwała się wreszcie Gajewska.

– Witam, witam, pani Elizo – odparł Mozart, starając się ukryć swoją radość z faktu, że się pojawiła i do tego bez niczyjego towarzystwa. – Szczerze mówiąc bałem się, że pani nie przyjdzie.

– Cóż, biorąc pod uwagę znikome informacje, których mi pan udzielił w związku z tym miejscem, miałam prawo się wahać – zauważyła z przekąsem pianistka. – Nie wiedziałam, że ma pan takie hobby poza pracą...

– A ja w zasadzie nie powinienem był pani o tym mówić – odparł przekornie Wójcik. – Ale klamka zapadła i nie ma już odwrotu, a skoro pani się jednak zjawiła, to naprawdę liczę na pani chęć współpracy.

Eliza spojrzała na niego pytająco, ale zanim zdążyła cokolwiek z siebie wydusić, Mozart odebrał jej torebkę i płaszcz, po czym odłożył je w kącie przy scenie na niskim stołku. Następnie chwycił leżący na szafce obok mikrofon i podał go Gajewskiej.

– Muszę pani zdradzić jeszcze jedną rzecz – zaczął tajemniczo. – Ja tutaj nie tylko gram.

– Jak to? – zdumiała się Eliza.

– Widzi pani... To miejsce należy do mojego serdecznego przyjaciela, który zresztą lada moment powinien się tutaj pojawić. Chciałbym, żebyśmy zrobili mu małą niespodziankę – ciągnął Wójcik. – Z tego co pamiętam, wspominała pani podczas naszej ostatniej rozmowy o Glee, prawda? Wiem, że nie wymieniła pani tego tytułu, ale nie ukrywajmy, łatwo było się domyślić, o co chodzi. Jeśli więc to, co zagram, będzie pani znajome, proszę się nie krępować i zaśpiewać ze mną. Jestem przekonany, że rozpozna pani ten kawałek. Muszę teraz z powrotem usiąść do fortepianu, żeby nie robić zbyt długiej przerwy, ale obiecuję, że całą resztę wyjaśnię pani później.

To mówiąc, Mozart w dwóch krokach znalazł się z powrotem przy instrumencie. Spojrzał znacząco na Elizę, która zdezorientowana nadal stała w tym samym miejscu jak wryta w ziemię, i wzrokiem wskazał jej środek sceny, po czym zaczął delikatnie grać na fortepianie pierwsze dźwięki utworu. Gajewska drgnęła lekko, bo od razu poznała płynące z instrumentu akordy. Niewiele myśląc, przysunęła bliżej mikrofon, a głos sam poprowadził ją dalej.

The day I first met you
You told me you'd never fall in love
But now that I get you
I know fear is what it really was...
[2]

Nawet nie zauważyła, kiedy nogi same zaniosły ją po trzech stopniach na scenę. Złowiła kilka zaciekawionych spojrzeń klientów lokalu, którzy najwidoczniej nie byli przyzwyczajeni do żeńskiego głosu w tym miejscu. Były to jednak spojrzenia życzliwe i pełne zainteresowania. Kątem oka uchwyciła także szeroki uśmiech Wójcika, który na chwilę odwrócił wzrok od klawiatury i z widoczną na twarzy ulgą płynął przez kolejne takty utworu, a kiedy jeszcze w odpowiednim momencie dołączył do niej w refrenie, jej ciało przebiegł znajomy dreszcz artystycznej ekscytacji.

Oddała mu drugą zwrotkę, pamiętając doskonale serialowe opracowanie piosenki i przez te kilkanaście sekund to ona mogła wreszcie przysłuchać się jego wersji utworu. Dopiero teraz zauważyła, że Wójcik również miał mikrofon, ustawiony na statywie w ten sposób, by umożliwić mu jednocześnie grę na fortepianie. To oznaczało, że musiał śpiewać coś tutaj już przed jej przyjściem. Złapała się na tym, że wpatruje się w niego odrobinę zbyt długo, ale w tym samym momencie Mozart spojrzał jej w oczy, dając tym samym znak, że powinna włączyć się do refrenu.

The world is ours if we want it
We can take it if you just take my hand
There's no turning back now...

Po raz kolejny już tego wieczoru poczuła ciarki na całym ciele. Cudownie było śpiewać z kimś, kto tak dobrze potrafił oddać klimat utworu, a do tego jeszcze miał naprawdę świetny głos. Nie zastanawiała się już nawet nad tym, czy ktokolwiek dookoła jej słucha – liczyły się tylko te wspólne, idealnie pasujące do siebie dźwięki. Z tego powodu nie zauważyła również dwóch innych niezwykle istotnych rzeczy – autentycznego zachwytu w oczach Wójcika oraz stojącego na drugim końcu sali Szymona Milewicza, który oczarowany przysłuchiwał się każdej kolejnej nucie i nie mógł uwierzyć w ten niecodzienny widok, jaki miał właśnie przed sobą. Bo przecież Mateusz nigdy i nikomu poza nim nie przyznawał się do tego, że śpiewa, a już tym bardziej, że sprawia mu to tyle radości...


[1] Bazylika kolegiacka Matki Bożej Nieustającej Pomocy, św. Marii Magdaleny i św. Stanisława Biskupa w Poznaniu – barokowy kościół farny i zarazem kolegiacki, znajdujący się przy ul. Gołębiej, w jej południowej pierzei, u wylotu ul. Świętosławskiej.

[2] Lea Michele & Dean Geyer – Give your heart a break (wersja z serialu Glee)

-------
No cześć, co tam u Was słychać w ten długi weekend? :) W Symfonii się dzieje, jak widać, więc mam nadzieję, że Wam się podobało. Ja tymczasem relaksuję się na wsi, przygotowuję się do obrony i trochę piszę, bo akurat naszła mnie wena na łonie natury. Miłego wypoczynku Wam życzę przed poniedziałkowym powrotem do codzienności!
Pisarka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro