Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Takt 2 - "Pani do kogo?"

– Nie, nie, nie! Jeszcze raz od trzeciego taktu w tej linijce, proszę! Altówki, zwalniacie tempo, wszystko się rozjeżdża! Puzony, ile razy można powtarzać, że piano[1] znaczy piano?!

Eliza ledwo zdążyła nacisnąć klamkę, a już poczuła dreszcz przerażenia na dźwięk tego głosu. Co ona tu właściwie robi? Przecież tylko popsuje ten koncert, Wójcik na pewno wywali ją po pierwszych dwóch taktach. Do tej pory myślała, że to tylko takie głupie plotki leniwych studentów krążyły o nim po akademii, ale w tym momencie przekonała się na własnej skórze, że jest w nich niestety duże ziarno prawdy. Wzięła kilka głębokich oddechów i mimo wszystko zdecydowała się wejść do auli.

W orkiestrze natychmiast zrobił się szum, więc siłą rzeczy uwaga dyrygenta została zwrócona na drzwi, w których stała nieco zdezorientowana Eliza. W ręce dzierżyła nuty i niepewnie rozglądała się po sali, aż jej oczy natrafiły na przenikliwe spojrzenie Mozarta.

– Pani do kogo? – spytał rzeczowo. – Trwa próba, nie widać?

– Dzień dobry... Ja do pana. – Eliza szybko odzyskała trzeźwość umysłu. – Jestem pianistką, siostrą Weroniki. Podobno orkiestra potrzebuje kogoś do symfonii Szymanowskiego.

– Ach... Gajewska, tak? Faktycznie, coś tam o pani słyszałem. – Wzrok dyrygenta nabrał jakby łagodniejszego wyrazu. – Proszę sobie usiąść przy instrumencie, rozgościć się i przygotować, zaraz panią przesłuchamy, a tymczasem dokończymy z resztą orkiestry naszego Moniuszkę.

Eliza kiwnęła głową na znak zrozumienia i spokojnym (przynajmniej pozornie) krokiem udała się do fortepianu. Ustawiła sobie wysokość ławy, rozłożyła nuty i dopiero wtedy stwierdziła, że może odrobinę odetchnąć. Nie było tak źle póki co, prawda? Ukradkiem obserwowała ćwiczącą orkiestrę, zatrzymując się w końcu chwilę dłużej na Wójciku. Zdecydowanie nie tego się spodziewała.... Owszem, wiedziała od Weroniki, że jest przystojny, ale myślała raczej o typie wysokiego, umięśnionego blondyna, który prawdopodobnie podoba się większości kobiet na tym świecie. Tymczasem dostała średniego wzrostu, nieźle zbudowanego faceta z wyraźnie zarysowaną szczęką pozbawioną zarostu i krótko przystrzyżonymi, czarnymi włosami, zdradzającymi delikatną tendencję do kręcenia się. Miał na sobie ciemne jeansy oraz białą koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci. Wszystko to stanowiło idealne wręcz połączenie z jego stanowczym charakterem i pulpitem dyrygenckim. Gajewska dałaby sobie rękę uciąć, że wzdycha do niego większość żeńskiej części orkiestry.

Z zadumy wyrwała ją cisza, która zapanowała po skończeniu przez orkiestrę fragmentu uwertury Bajka Moniuszki. Mina Wójcika nie wskazywała na zachwyt, ale ostatecznie machnął ręką.

– Mam dość, wrócimy do tego w czwartek – westchnął, po czym przeniósł wzrok na pianistkę. – Dobrze, teraz damy szansę pani. Mogłaby mi pani przypomnieć swoje imię?

– Eliza – odparła Gajewska, usiłując nie zestresować się pod wpływem jego spojrzenia.

– Zatem... Pani Elizo, słuchamy. Mam nadzieję, że chociaż pani poprawi mi dzisiaj humor. – Mozart posłał jej lekki uśmiech, rozsiadł się wygodnie na dyrygenckim stołku i czekał na rozwój wydarzeń.

Eliza wiedziała, że to jej pierwsza i ostatnia szansa na zdobycie uznania Wójcika. Nie mogła jej zmarnować. Zwłaszcza, że miała jakąś dziwną ochotę mu zaimponować i faktycznie wprawić go w dobry nastrój... Położyła palce na klawiaturze, skupiła się maksymalnie na atmosferze utworu i... popłynęła.

Mateusz Wójcik z zainteresowaniem przysłuchiwał się każdemu dźwiękowi, ze zdziwieniem stwierdzając, że naprawdę mu się to podoba. Jako swoją wizytówkę Gajewska wybrała Etiudę a–moll opus 25 numer 11 Chopina, jedną z jego ulubionych kompozycji. Z reguły był bardzo przeczulony na punkcie dobrego wykonania trudnej emocjonalnie muzyki tego kompozytora, ale ona... Ona była świetna. Siła Chopina tkwiła w uczuciach, a Eliza jakimś magicznym sposobem umiała te dźwięki pokolorować tak, jak życzyłby sobie tego sam mistrz fortepianu. I chociaż bardzo trudno było mu się do tego przyznać – w głębi ducha był pod wrażeniem muzycznej wrażliwości tej dziewczyny. Już wiedział, że chce ją na swoim koncercie i nie miał wątpliwości, że sobie poradzi. Doświadczenie pokazało mu już nie raz, że nawet najlepsza technika gry nie zastąpi emocji, tak niezmiernie potrzebnych w tej branży. A niestety mało kto posiadał ten piękny dar... Szczęśliwie dla niego, taka wyjątkowa jednostka tym razem znalazła się sama.

Zafascynowany obserwował jej palce muskające klawisze, raz po raz łapiąc się na tym, że porusza go nie tylko muzyczny aspekt osobowości Elizy, ale poniekąd też ona sama... Oczywiście jak najprędzej odrzucił od siebie te głupie spostrzeżenia i skoncentrował się ponownie na jej długich, zgrabnych dłoniach płynących po klawiaturze oraz... na pierścionku. Prawdopodobnie zaręczynowym, bo przecież z reguły takie nosi się na palcu serdecznym. Zresztą, co go to w ogóle obchodzi? Logiczne, że może wychodzić za mąż, niby czemu nie? Wójcik skarcił się w duchu za idiotyczne myśli i tym razem już zupełnie poświęcił uwagę muzyce. A ta, trzeba przyznać, istotnie była na wysokim poziomie.

Eliza majestatycznie zakończyła utwór, ostatni raz przebiegając palcami po klawiszach i pozostawiając po sobie echo ostatniego akordu. Przez chwilę jeszcze panowała idealna cisza, aż w końcu w orkiestrze zawrzały brawa. Dyrygent przyjął to za dobrą monetę i już drugi raz tego dnia posłał pianistce szczery uśmiech.

– No, pani Elizo, gratulacje. Nie jest łatwo zyskać moją sympatię grając Chopina, a pani jednak się to udało – stwierdził, skrzętnie ukrywając, jak bardzo zrobiła na nim wrażenie. – Myślę, że nasza współpraca będzie się układała lepiej niż oczekiwałem. Zapraszam w następny czwartek na próbę, już z właściwym programem. Ciekaw jestem, co w takim repertuarze ma nam pani do zaoferowania.

Gajewska o mało nie spadła z ławy, na której siedziała. Czy Mozart właśnie ją pochwalił? Serce zadrżało jej z autentycznej, artystycznej radości i satysfakcji, ale postanowiła nie dać tego po sobie poznać.

– Cieszę się, że mogłam odrobinę umilić panu dzień – rzuciła zaczepnie. – Oczywiście z chęcią pojawię się tu w przyszłym tygodniu. I spokojnie, będzie pan zadowolony.

– Nie wątpię... – mruknął Wójcik, właściwie bardziej do siebie niż do pianistki.

Eliza, czując na sobie jego przeszywający wzrok, czym prędzej zebrała swoje rzeczy i pewnym krokiem opuściła aulę. Te krótkie parę zdań od Mozarta drastycznie podniosło jej samoocenę i pewność siebie, a kiedy tak się działo, grała już tylko lepiej. Wiedziała, że musi wypaść w ten czwartek bezbłędnie.

Chwilę później z sali wybiegła uśmiechnięta od ucha do ucha Weronika, dzierżąc na plecach futerał ze skrzypcami.

– Dziewczyno, czy ty to widziałaś? Był zachwycony! W życiu tylu miłych słów na raz nie powiedział! – rozemocjonowała się blondynka. – Czy ty mu coś nasypałaś do kawy?

– Dziecko, uspokój się – skarciła ją z uśmiechem siostra. – Fajnie, że mu się podobało, ale to nie jest szczyt moich możliwości, więc tym bardziej mnie to dziwi.

– Ma słabość do Chopina, trafiłaś w jego czuły punkt – stwierdziła Weronika.

– Być może... Ale powiem ci, że przystojny to on faktycznie jest...

– No, no, ty masz narzeczonego, nie galopuj tak!

– Tylko mówię, wyluzuj.

Weronika westchnęła i potrząsnęła głową z rezygnacją.

– Już naprawdę wystarczy, że wszystkie na niego lecą, chyba dlatego jest taki wredny i wymagający. Stara się zniechęcić do siebie charakterem – uznała po chwili namysłu. – Chociaż odnosi to wręcz odwrotny skutek, bo ta jego stanowczość tylko jeszcze bardziej je pociąga.

Trudno się było z tym nie zgodzić. Eliza chcąc nie chcąc musiała przyznać, że Wójcik miał w sobie coś magnetycznego. A władza dyrygencka, jak każda władza zresztą, tylko potęgowała to wrażenie. Cieszyła się, że przynajmniej trochę zrobiła na nim wrażenie. Nie po to zmarnowała cały weekend po powrocie od Patryka na powtarzanie tej etiudy, żeby teraz zepsuć sobie taką okazję na współpracę z orkiestrą akademicką. Pianistów na uczelni było wielu, więc i konkurencja do takiego koncertu stawała się całkiem spora. Fakt, że udało jej się tak szybko przekonać do siebie Mozarta bardzo poprawił jej samopoczucie, dlatego też chciała dać z siebie wszystko i postanowiła już dzisiaj zabrać się za symfonię Szymanowskiego. „To będzie ciężki orzech do zgryzienia – pomyślała z westchnieniem. – No, ale kto, jak nie ja?".

Znaczącym argumentem w tym przypadku była również szansa na to, że jeśli Eliza sprawdzi się na nadchodzącym koncercie, to do kolejnego takiego przedsięwzięcia Wójcik ponownie zechce ją zaangażować. A może nawet wciągnie ją w przyszłości do swojej pozaakademickiej działalności koncertowej? Takie perspektywy brzmiały obiecująco, zwłaszcza dla kończącego studia pianisty. Dobre kontakty z dyrygentami w tych czasach były na wagę złota. I za żadne skarby nie należało takich okazji lekceważyć...

♪ ♪ ♪

Prowadząc już drugi rok zajęcia z orkiestry symfonicznej, Wójcik niezmiennie dochodził do wniosku, że studenci traktują ten obowiązek jak skaranie boskie. Oczywiście, wiadomo, że każdy skupia się na swoim przedmiocie prowadzącym i materiału do grania jest wystarczająco dużo, ale czy w prawdziwym życiu zawodowym kogoś będą interesować ich solowe występy? Nie. Jeśli zdecydują się na pracę w orkiestrze (i o ile w ogóle takową możliwość decyzji dostaną), to repertuar trzeba będzie umieć i tyle. A umieć z całą pewnością nie oznacza zmyślać trzy po trzy krótkim smyczkiem nad strunami...

Jeszcze gorzej było na zajęciach orkiestry fakultatywnej dla dyrygentów. Jedynymi osobami, które jakkolwiek starały się wykazać aktywnością na tym przedmiocie byli studenci dyrygentury... Reszta przychodziła odbębnić swoje partie dla kilku marnych punktów ECTS. Swoją drogą, Wójcik nieraz już zachodził w głowę, kto wymyślił tak idiotyczny system nauczania akademickiego. Milion przedmiotów, zbieranie kretyńskich punktów, od których zależy twoja egzystencja na studiach, a wszystko po to, żeby utrzymać etaty dla ludzi prowadzących te (w większości skrajnie bezużyteczne) zajęcia. A może to on za dużo wymagał? Może rzeczywiście za bardzo się znęcał nad biednymi studentami? Za każdym razem, gdy przychodziły mu do głowy tego typu bzdury, przypominał sobie jednak, że gdyby tym „biednym studentom" przyszło żyć kilkadziesiąt lat wcześniej, nie przetrwaliby choćby sekundy na próbie u Toscaniniego[2], który swego czasu zwykł nawet rzucać pulpitami w muzyków. W porównaniu z nim Wójcik był niemalże aniołkiem.

– Hej, Mateo! Czyżby po próbie z symfoniczną? – Znienacka dogonił go na korytarzu wiolonczelista Szymon Milewicz.

– O, cześć, stary. – Mozart podał przyjacielowi rękę na powitanie. – Tak, po próbie. Nic mi nawet nie mów... Dobrze, że załatwiłem ten koncert w grudniu, bo już zupełnie nie mieliby motywacji do grania...

– Aż tak źle? – zainteresował się Szymon.

– Utrzymują stały poziom. Beznadziejny – westchnął Wójcik. – Dosyć, że chociaż jedna skrzypaczka przyprowadziła mi porządną pianistkę do symfonii Szymanowskiego. Ona jedna jeszcze może uratować honor tego przedsięwzięcia.

– Uuu, no proszę. – Zaśmiał się Milewicz. – Czyli jednak ktoś na tej akademii oprócz ciebie się do czegoś nadaje?

– Żebyś wiedział! Wygląda na to, że jest w niej jakaś nadzieja. Zagrała dzisiaj Winter wind i powiem ci, że zrobiła to naprawdę nieźle. A wiesz, jak kocham tę etiudę. Nie spodziewałem się, że ktoś poza mną może ją zagrać z takim wyczuciem.

– Ty i to twoje ego... Gdybyś kiedyś przypadkiem z niego spadł, to z całą pewnością byś się zabił.

Wójcik uśmiechnął się pod nosem i rzucił przyjacielowi karcące spojrzenie.

– Bardzo śmieszne, naprawdę – skwitował sarkastycznie. – Powiedz lepiej, jak tam interes. Kręci się?

– Kręci, kręci. Ale ciebie brakuje. Weź wpadnij w piątek, co?

– Postaram się. Trochę miałem na głowie teraz na początku sezonu. Szykuje się parę wyjazdowych koncertów, muszę zebrać skład... A wy co ciekawego gracie z filharmonią w tym miesiącu?

– Teraz w sumie nic porywającego, ale w listopadzie pójdzie I Symfonia Mahlera. Musimy doangażować paru muzyków, do tego jest taki skład potrzebny, że nawet sobie nie wyobrażasz!

Tytana gracie? Coś podobnego! – zachwycił się Mozart. – Lata całe tego nie słyszałem. Muszę to koniecznie zobaczyć!

– Spoko, załatwię ci tańsze bilety, jak ostatnio. Chcesz? – zaproponował Szymon.

– Też pytanie! Oczywiście, że chcę!

– Przypomnij mi się za miesiąc, to ogarnę temat.

– Dzięki. Wiszę ci browara.

– Zapamiętam!

Mozart schował ręce w kieszeniach spodni i uśmiechnął się do przyjaciela. Poznali się już ładnych parę lat temu podczas studiów i tak dobrze im się ze sobą rozmawiało, że znajomość przetrwała do dzisiaj. Szymonowi od razu po zdobyciu tytułu magistra udało się załapać do pracy w akademii, Mateusz natomiast dostał etat dopiero nieco ponad rok temu, po obronie doktoratu z dyrygentury. Ponownie więc znaleźli się w jednym środowisku, co tylko umocniło ich dotychczasowe relacje. A biorąc pod uwagę fakt, że Milewicz grał również w Filharmonii Poznańskiej, Wójcik często korzystał z jego uprzejmości i zyskiwał tańsze bilety na co ciekawsze koncerty. I Symfonia Mahlera należała do nietuzinkowych i ambitnych kompozycji, więc tym bardziej warto było usłyszeć takie dzieło na żywo.

Póki co jednak nad głową wisiała mu nieszczęsna IV Symfonia koncertująca Szymanowskiego. „Wypadałoby wreszcie usiąść porządnie do tej partytury – pomyślał, pocierając skronie. – Dobrze, że przynajmniej ta Gajewska się do czegoś nadaje... Może chociaż jej będzie się dało słuchać". Ta myśl nieco podniosła go na duchu. Doszedł nawet do wniosku, że jednak w każdych okolicznościach można znaleźć choćby drobną motywację do pracy.


[1] piano (wł.) – cicho; określenie dynamiczne używane w muzyce.

[2] Arturo Toscanini – włoski dyrygent; jeden z najwybitniejszych mistrzów batuty XX w.; początkowo był wiolonczelistą; w latach 1898–1908 i 1921–29 kierował operą La Scala w Mediolanie, a w latach 1908–15 Metropolitan Opera w Nowym Jorku, przyczyniając się do znacznego rozkwitu obu tych placówek; odznaczał się fenomenalną pamięcią (dyrygował zawsze bez partytury), wyjątkowym poczuciem rytmu, wrażliwością, precyzją; znakomity interpretator oper kompozytorów włoskich (zwł. G. Verdiego, G. Pucciniego), także oper i dramatów muzycznych R. Wagnera, wybitny wykonawca dzieł orkiestrowych i oratoryjnych J.S. Bacha, symfonicznych L. van Beethovena, W.A. Mozarta, romantyków.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro