04. JEALOUSY - DISSENSION IN THE RANKS
Teren schroniska Washingtonów
《 DZIEWIĘĆ GODZIN DO ŚWITU 》
1 Luty 2015r., 22:00
-ˏˋ Brie ˊˎ-
— Naprawdę musieli zbudować to schronisko, tak wysoko. Nogi mi już odpadają. — jęknął ze zmęczeniem Chris.
— To góry, Chris. — spojrzałam na niego prześmiewczo. — Myślałeś, że co? Będzie znajdowało się na samym dole?
— Na pewno niżej niż jest. Mam wrażenie, że z każdym moim krokiem, ta góra jest coraz wyższa. — stwierdził.
— Nie narzekaj już, Chris! Ciesz się świeżym powietrzem na łonie natury. Patrz jakie tu są widoki! — wtrąciła się, Sam.
Rozejrzałam się dookoła. Biały puch leżał wszędzie, gdzie tylko mógł. Z każdym moim krokiem, ten skrzypiał głośno, wygrywając swoją melodie. Niebo spowijała ciemność, a jedynym źródłem światła pozostał księżyc i kilka gwiazd, które były skryte zza chmurami.
Płatki śniegu mozolnie spadały z nieba, gdzieniegdzie pozostając w moich włosach, czy na ubraniach. Skierowałam swoją twarz w stronę nieboskłonu, a parę z nich osiadło na mojej twarzy, od razu się topiąc. Uśmiechnęłam się na to uczucie. Pomimo chłodu, zima ma w sobie garstkę uroku.
— Mhm, a czy te widoki zapewnią mi kreski zasięgu? — zapytał retorycznie, spoglądając w telefon. Parsknęłam śmiechem na jego zachowanie.
Kierowaliśmy się dalej ścieżką, nie odzywając się już. W tle zaczęło już majaczyć nam budynek schroniska, na co westchnęłam z ulgą i potarłam ręce o siebie. Wspominałam już, że nie lubię zimna? A. Tak.
W pewnym momencie na drogę wyszedł nam brunet w czapce, którego bardzo dobrze znałam.
— Stop młodzieży! Co was sprowadza, na o to tę górę? — zapytał chłopak, udając głos starca.
— O Wielki Myślicielu Joshua'o! — rzekłam uroczystym tonem, kłaniając się. — Tak, jak obiecywałam. O to nasze zgubione owieczki z naszego stada.
— Dobra robota, nasza pasterko Bridget, spisałaś się znakomicie. — odpowiedział, odkłaniając mi się. — A, tak na serio, cześć wam — zwrócił się do Sam i Chrisa.
Zaśmiałam się i oparłam się o brata, na co ten objął mnie ramieniem i spojrzałam na pozostałą dwójkę przyjaciół.
— Siema stary! — odpowiedział Chris.
— Chris, wodzu! — odpowiedział Josh, i zerknął na blondynkę. — Hej Sam.
— Cześć — powiedziała z uśmiechem.
— Może i będę się powtarzać, ale mam wrażenie, że ta góra rośnie przy każdej wspinaczce. — stwierdził Chris. Spojrzałam na niego z kpiną.
— Taa? W sumie też tak mam. — odpowiedział mu Josh.
— Serio? Bo twoja siostra sprawiała inne wrażenie. Wspinała się jak jakaś kozica górska po stoku. — stwierdził, na co posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie, ale zignorował mnie, mówiąc dalej. — Przecież się tu wychowaliście. Tobie powinna się nawet kurczyć.
— W sumie racja. — przytaknął mu Josh.
Chris westchnął przeciągle, spoglądając w telefon. — Postawicie tu kiedyś wreszcie jakieś maszty, co? Zasięg poszedł się walić. — rzekł, próbując jakkolwiek złapać zasięg.
— Jeżeli kopsniesz nam milion, nawet może postawimy je w tej chwili. — zażartowałam.
— Dobrze gadasz, stara, tyle że... — odparł blondyn, grzebiąc w kieszeniach i bezradnie wzruszając ramionami. — drobne zostawiłem w innej kurtce.
— Ups — stwierdził, Josh ruszając.
Podążyłam za nim, nadal przez niego objęta, a za nami ruszyli Chris i Sam. W czwórkę podeszliśmy do schodów, na których siedziała Ash, a obok o ogrodzenie, opierał się Matt.
— Cześć ludzie... — przywitał się z nimi mój brat, machając w ich stronę ręką. — Jak wspinaczka?
— Spoko... — wykrztusiła z siebie rudowłosa. — Tak sobie. Ale kit z tym, dobrze was widzieć! — uśmiechnęła się w naszą stronę, obejmując się ramionami. Skinęłam głową w jej kierunku, posyłając jej uśmiech.
— A temu co? — rzucił, Josh w naszą stronę, zerkając w stronę Matta.
Brunet stał oparty o płotek, z ramionami założonymi na klatce piersiowej. Mimo spuszczonej głowy dostrzegłam, jak na jego twarzy widnieje grymas. Co mu jest?
Wywinęłam się z objęć brata i usiadłam obok Ash na schodku, posyłając jej znaczący uśmiech, gdy ta spojrzała się w kierunku Chrisa, który wraz z Joshem podeszli do drzwi, by je otworzyć.
— Co? — zapytała, spoglądając na mnie dziwnie.
— Nic, nic się nie dzieje. — powiedziałam uśmiechając się i podnosząc ręce w obronnym geście.
Między nami zapanowała chwilowa cisza, którą przerwała dziewczyna.
— A u ciebie wszystko dobrze, Brie? Wiesz, musi wam być pewnie...
— Ash, proszę cię, przestań. — posłałam jej poważne spojrzenie. — Nie musicie się wszyscy o nas martwić. Ze mną i Joshem, wszystko OK. Naprawdę.
— Przepraszam... Ja nie chciałam, by to tak...
— Wiem — stwierdziłam, ze smutnym uśmiechem, spoglądając pusto przed siebie. — Po prostu, cieszmy się wszyscy tym weekendem. Moje siostry nie chciałyby byśmy się teraz zadręczali z ich powodu. — rzekłam, odwracając twarz w jej kierunku.
— Tak... pewnie masz rację. — odpowiedziała, obejmując się bardziej ramionami, kierując wzrok w swoje buty.
Chciałam już coś powiedzieć, by ta się tym nie zadręczała, ale przerwał mi w tym niezadowolony głos mojego brata, przez co odwróciłam się w jego i Chrisa kierunku.
— Kurde... Cholerny szajs... — przeklął Josh, grzebiąc w zamku w drzwiach.
— Zamarzł? — zapytał go, blondyn.
— A jakże — potwierdził.
— Może jest jakieś inne wejście? — podpytał go, Chris.
— Od cholery ich. Tyle, że są zamknięte.
— Musi być gdzieś jakieś okno, które możemy, wiesz, ''otworzyć''.
Zerknęłam z niedowierzaniem na Chrisa. Czy on właśnie zaproponował Joshowi, by włamali się do chaty naszych starych? Hit.
— Ej, chwila moment, mamy się włamać? — spytał z niedowierzaniem, mój brat, obracając głowę w kierunku przyjaciela.
— Jakie to włamanie, jeżeli jest się właścicielem, co? — stwierdził.
— Żadne. — potwierdził. — No chyba, że zgłoszę cię psom. — stwierdził poważne.
Chris zaciął się, nie zdoławszy wydusić z siebie żadnego słowa. Josh widząc jego minę, roześmiał się tylko, wskazując mu ręką, by ten go poprowadził. — Panie przodem, wodzu.
Oboje zeszli po schodach i zatrzymali się na przeciwko mnie i rudowłosej, kiedy zabrałam głos.
— Nie wiem, co wy dwaj knujecie, ale wchodzę w to! — ogłosiłam, zarzucając im ramiona na ich barki. Josh tylko wzruszył ramionami, zerkając w stronę swojego przyjaciela.
Puściłam ich i zeszłam ze stopni na ziemie. Zerknęłam w stronę blondyna, dostrzegając jak ten wgapia się w Ashley, na co łokciem popchnęłam go w jej stronę, uprzednio odciągając od niego Josha.
— Cześć, Ash... — rzekł w jej kierunku.
Dziewczyna uśmiechnęła się w jego kierunku, machając mu dłonią. — Cześć, Chris!
— Wszystko u ciebie gra? — rzucił niepewnie.
— Tak... no, poza tym, że jest lodowato... — potwierdziła, opierając dłoń na twarzy. — i że to miejsce mnie z lekka przeraża...
— Tak... — zgodził się z nią. — Trochę dziwnie znów tu być, co nie?
— No... — urwała.
Trzepnęłam Josha w ramię, by ten przestał posyłać jednoznaczne uśmiechy, kiedy zobaczyłam jak blondyn podąża w naszym kierunku. Brunet nic sobie nie robiąc, podążył za Chrisem, który podszedł do Matta. Wywracając oczami, pomaszerowałam za nimi.
— Matt! Kopę lat. — przywitał się z nim, Chris, kiedy do nich podeszłam. — Ciężki sezon, co? — zapytał go, zauważając jego zły humor.
— Ta, coś w tym guście... — potwierdził z udawanym uśmiechem.
— Hej, Matt... Wszystko w porządku? — wtrąciłam się, posyłając mu zatroskane spojrzenie. Może i nie jesteśmy w jakiejś super relacji, ale nie jestem jakaś bezduszna, by nie okazać w jakikolwiek sposób wsparcia.
— Niektórzy, to są... — uciął. — Niby ich znasz, a...
— Ok... — urwałam, posyłając mu pocieszające spojrzenie i poklepałam go po ramieniu.
Wyminęłam go i ruszyłam kierując się ścieżką, na tyły budynku. Za sobą usłyszałam, jak podążają za mną Chris wraz z Joshem.
— Ashley rozkosznie dziś wygląda, co? — zwrócił się do Chrisa, Josh. — Niby taka zwykła, szara gąska... — powiedział, zatrzymując się. Odwróciłam się w ich kierunku, czekając aż ci skończą gadać, by za mną podążyli. — a jednak chciałoby się zedrzeć z niej kurtkę i zabawić w lodowego anioła, co?
Spojrzałam na niego z wysoko podniesionymi brwiami. Serio, Josh? Naprawdę...?
— Ta... wiadomo — przytaknął mu blondyn.
Żyję z debilami. Boże... daj mi cierpliwość do nich
— Kiedy w końcu dobierzesz jej się do majtek? — spytał się go, brunet.
— Jesteś obrzydliwy, Josh. — mruknęłam z niesmakiem, na co ten tylko mi posłał rozbawione spojrzenie.
— Uważaj, bo się uda. — prychnął Chris.
— Ogarnij się, chłopie! — rzucił Josh. — Laska w zasadzie spędza z tobą cały swój czas.
— No tak... — potwierdził Chris. — ale my tylko się kumplujemy.
Westchnęłam i podeszłam do nich, wiedząc, że ta dyskusja jeszcze chwile potrwa.
— Stary, słuchaj. — zaczął Josh. — Rozejrzyj się. Spójrz na te piękne góry. Widzisz tu gdzieś staruszków? No weź, człowieku skumaj. Potrafisz sobie wymarzyć jakiś lepszy moment na erotyczne uniesienie? Ty i Ashley, nareszcie sami... Położyłeś już fundamenty... pokazałeś, jaki z ciebie dżentelmen. A teraz bierz się do roboty! — zakomunikował dosadnie.
Nie mogąc już dłużej wytrzymać, odezwałam się.
— Chris, chłopie. — zaczęłam, kiedy do nich podeszłam. — Mojemu durnemu bratu chodzi o to, że jeżeli podoba ci się Ashley, powinieneś coś zrobić. Może nie koniecznie od razu zaciągać ją do łóżka... — tu spoglądnęłam, oskarżająco na Josha. — ale, nie wiem pogadać z nią. A uwierz, że leci na ciebie ze wzajemnością, co widzą chyba wszyscy. Oprócz was. — posłałam mu zachęcający uśmiech.
Blondyn spojrzał na nas, przytakując.
— Może macie rację.
— Pokarz pazur, ziom, jesteś myśliwym, więc poluj. Zanim się obejrzy, będziecie w łóżku — stwierdził mój brat.
Spojrzał na niego ze zgorszeniem.
— Josh! — warknęłam.
Ten tylko spojrzał na mnie z politowaniem i poklepał mnie po głowie.
— Spokojnie siostrzyczko! Na ciebie też kiedyś przyjdzie czas. — powiedział rozbawiony do mnie jak do dziecka.
Z zirytowaniem zrzuciłam jego rękę z moich włosów i wyminęłam ich, uprzednio waląc z barku mojego durnego brata.
— Kobiety — parsknął brunet. — I weź je tu zrozum, stary. — rzucił w stronę, Chrisa.
— Ta...
— Ej, jaskiniowcy! — krzyknęłam z przodu, zwracając ich uwagę. — Może byście wymyślili jak się włamać do chaty, a nie sobie pogawędki prowadzicie, jak babcie przy herbacie. — zakomunikowałam, kładąc dłonie na biodrach.
— Właśnie, Chris. Masz jakiś pomysł? — zwrócił się Josh, do przyjaciela.
— Nie mówiłem, że mam plan. — zaprzeczył.
— A brzmiałeś, jakbyś miał. — stwierdził Josh. — Lepiej się postaraj, wodzu, bo inaczej cztery urocze damy odmrożą sobie tyłeczki. — powiedział, na co się zatrzymałam.
— Zaraz, jakie cztery? A ja, to co? Sąsiad? — spojrzałam na niego z wyrzutem. Aha, czyli ja już mogę marznąć. Dzięki, braciszku...
— Sorry, Bee. Ale ty jako moja młodsza siostrzyczka, jesteś innym podgatunkiem.
— Mhm, czyli według ciebie nie jestem nawet dziewczyną? — zapytałam ze sarkazmem, rozkładając ramiona.
— Jesteś kobietą? Z której strony? Nie widzę. — zapytał, udając zdziwienie, próbując nie wiadomo, co dostrzec. Z wkurzoną mina, wystawiłam mu środkowy palec. Obrażona znacznie ich wyprzedziłam.
— Wracając, po takiej grze wstępnej to ty stary sobie nie pobzykasz! — rzucił Josh, blondynowi.
— Ta — oparł mu, Chris. — Zimne tyłki są najgorsze.
Nadal obrażona, z rękami na piersiach, stałam obok skrzynki, kiedy w końcu, chłopaki do mnie podeszli. Brat podszedł do mnie i pstryknął mnie w nos, na co już nie wytrzymując, parsknęłam i dałam mu kuksańca w bok. Dobra ma mnie. Josh już chciał mi oddać, ale przerwał mu głos, Chrisa.
— Kurde... Bateria mi właśnie pada. Muszę wyłączyć GPS-a! W końcu mam okazję zrobić z niego użytek, a tu... — wyjęczał, blondyn.
— Przestaniesz w końcu nawijać o swoim telefonie? — rzekł znudzony, Josh.
— Ale czemu?
— Bo nie ma dżemu, Chris! W kółko o nim gadasz. — poparłam, brata.
— Ale on ma tyle wyczesanych funkcji... — zarzekał się.
— A masz jakąś apkę, która pomogłaby nam wejść? — zapytałam sarkastycznie.
— Nie.
— A taką, dzięki której pobzykasz? — wtrącił Josh. Pokręciłam głową, na słowa brata. Faceci, jednym słowem faceci...
— A tak się składa, że mam... — szedł dalej w zaparte, chłopak.
— Ziom. Nie masz. Odpowiedź brzmi, że nie masz — skwitował go, Josh.
Chris nie odzywając już się podszedł do metalowej skrzynki, obok, której stałam.
— No, no, no. Ktoś tu dobrze kombinuje. Brawo. — pogratulował mu, brunet. Oboje ustawili, się po dwóch jej stronach, by ją popchnąć pod okno. — A dla ciebie trzeba wysłać specjalnie zaproszenie, czy co? — spytał, zerkając w moją stronę.
Uśmiechnęłam się do niego podstępnie, zaplatając ręce pod piersiami. — Nadzoruje waszą pracę. — rzuciłam. — Wiecie... Niewolnicy pracują, a ich Pani się im przygląda.
— Będziesz coś chciała, siostrzyczko. Oj, będziesz coś chciała. W tedy inaczej pogadamy. — powiedział mierząc mnie palcem, na co posłałam mu całusa.
Z wielkim wysiłkiem przepchnęli skrzynkę w kilku susach. Kiedy to zrobili, Josh zerknął na blondyna, zachęcając, by ten szedł pierwszy. Chris wspiął się na żelastwo, chwiejąc się przy tym, przez co prawie spadł, lecz udało mu się zachować równowagę. Podważył ramę okna, otwierając je, by przez nie przeskoczyć. Kiedy zniknął nam z oczu, nagle z bratem usłyszeliśmy huk, czegoś co spadło. Szybko z Joshem wskoczyliśmy na skrzynkę, spoglądając do środka.
Spojrzeliśmy na Chrisa, który jęcząc z bólu, odpowiedział. — Żyję! Mogłem bardziej uważać na zajęcia ze wspinaczki.
— Chodzi ci o ''w-f''? — spytał go, Josh, na co spojrzałam na niego jak na bałwana.
— Tak, durniu chodzi mu o ''w-f''.
— A ściśle mówiąc o wspinaczkę, wiecie po linie... — odrzekł, próbując wstać.
Kiedy to zrobił, nagle żarówka w lampce znajdująca się w pomieszczeniu pękła, strasząc nas. Z przestrachu, aż cofnęłam się i gdyby nie to, że Josh w porę to wychwycił i mnie przytrzymał, spadłabym na tyłek ze skrzynki, a to by pewnie bolało. Skinęłam mu głową na podziękowanie i odwróciliśmy się w stronę blondyna.
— To ja? — zapytał się nas Chris, odnosząc się do żarówki.
— Nie... nie sądzę. — odpowiedział mu Josh.
— To pewnie przez mróz, Chris. Zluzuj galoty. — wtrąciłam.
Josh włożył dłoń do kieszeni, szukając czegoś. Gdy to znalazł, wyciągnął przedmiot i rzucił go przyjacielowi. — Masz, użyj tego.
Chris złapał go i odpalił, jak zauważyłam, zapalniczkę, oświetlając choć trochę sobie pomieszczenie.
— Ej, wiecie co. Mam zarąbisty pomysł. — stwierdził po chwili, Josh.
— Tak, niby jaki? — zapytałam.
— No więc tak — zaczął nam wyjaśniać. — Jestem NIEMAL pewien, że w jednej z łazienek zostawiłem dezodorant... Dodajmy do tego ZAPALNICZKĘ i... — mówił, a ja od razu pojęłam o co mu biega.
— Czekaj, nie kumam. — przerwał mu, nie rozumiejąc go. — Chcesz nim sobie pojeździć pod pachami?
— Chris, on jest w sprayu! — powiedziałam, mentalnie przykładając sobie dłonią w twarz w myślach.
— A... no tak... teraz kumam.
— Miotacz ognia — podsumował Josh.
— Taki, jakim traktowaliśmy żołnierzyki. — przytaknął mu blondyn.
— Ano. Pamiętasz, jak się topiły? Pstryk, psik i po sierżancie.
— Nigdy nie rozumiałam waszych zabaw — wtrąciłam.
— No to teraz pa, pa, zamarznięty zamku.
— Bingo. Wreszcie chwytasz. — pochwalił go, Josh. — Ja lecę jeszcze coś załatwić - poradzicie tam sobie po ciemku, Chris z Brie? — zwrócił się do przyjaciela, na co ten przytaknął.
Spojrzałam się na niego znacząco, na co ten rozumiejąc mój przekaz, odsunął się lekko, bym na spokojnie mogła wsunąć się do środka. Uważając, by się nie wywalić, wylądowałam na ugiętych nogach, obok okularnika.
— Zatem z Bogiem, pielgrzymi. — zasalutował nam, Josh, po czym zniknął nam z oczu.
Spojrzeliśmy na siebie oboje z Chrisem, na co wskazałam mu ręką, by ten szedł pierwszy, z racji, że ten oświetlał nam drogę. Chłopak tylko skinął mi głową, ruszając przed siebie.
Podążyłam za nim rozglądając się po pomieszczeniu, w którym przechowywaliśmy różne graty. Wzdrygnęłam się, gdy jakiś gryzoń przewalił jakąś puszkę, więc postanowiłam przyspieszyć, biegnąc prawie, że za Chrisem, który wszedł do pomieszczenia przylegającego do tego.
Gdy tam weszłam, zobaczyłam, że ten czyta jakiś urywek starej gazety.
— Co my tu mamy... — mruknął pod nosem, a ja przepchnęłam się do niego, spoglądając mu przez ramię.
— Wiesz, trochę to straszne, że ktoś grozi twojej rodzinie, że stanie im się krzywda, tylko dlatego, że go zwolniono z pracy. — stwierdziłam, pocierając ramiona. Chris spojrzał w moją stronę, potakując mi.
— Ta, pojebana sprawa — stwierdził i odłożył świstek na swoje miejsce.
Odsunęłam się i przepuściłam go, by ten szedł dalej pierwszy.
Wyszliśmy z pomieszczenia kierując się korytarzem. Kiedy dotarliśmy do miejsca, gdzie ten skręcał, Chris zainteresował się zdjęciem, które wisiało na ścianie. — Nieźle.
Ze smutkiem spojrzałam na portret rodzinny, na którym byłam ze swoimi rodzicami i rodzeństwem. Z żalem przypatrywałam się naszym uśmiechom, wiedząc, że już nigdy nie będzie, tak jak kiedyś. Nie chcą się już dłużej mu przyglądać, ponagliłam blondyna.
— Chris! Dezodorant.
— A... tak, jasne... — odpowiedział, otrząsając się.
Ruszyliśmy dalej korytarzem, gdy nagle przed nami, zatrzasnęły się drzwi, niepokojąc nas. Z mocno bijącym sercem, złapałam przyjaciela za ramię, przybliżając się do niego. W razie, gdyby coś na nas wyskoczyło, miałam przynajmniej żywą tarczę. O czym, Chris już nie musi wiedzieć.
— Huh. Kurde, co to było?
— Nie wiem, lepiej idźmy dalej.
Podeszliśmy do nich, a chłopak nacisnął klamkę, otwierając nam przejście do przedpokoju.
Weszliśmy do pomieszczenia, gdzie od razu w oczy rzuciły się nam drzwi wyjściowe, zza których widzieliśmy dziewczyny. Chris posłał mi znaczące spojrzenie, głową wskazując mi drzwi. Po cichu podeszliśmy do nich, chowając się za ścianą, przy drzwiach.
— Wooo... — wydał z siebie chłopak, próbują przestraszyć dziewczyny, które były za drzwiami. Gdy to zrobił, usłyszeliśmy przytłumiony krzyk Ashley oraz głos Sam.
— Bardzo śmieszne, Chris...
— Skąd wiedziałaś, że to ja? — zapytał, kiedy wyszliśmy z ukrycia.
— Nie macie przypadkiem jakiś drzwi z Brie do otwarcia?
— No już — przerwał jej i odsunął się od okienka.
Wyminęłam go i wyszłam z pomieszczenia. W drugim pokoju już nie było tak jasno, jak w tamtym, więc wygrzebałam z kieszeni kurtki swój telefon, zapalając w nim latarkę. Chciałam już ruszyć dalej, gdy za mną odezwał się blondyn, z pretensją w głosie.
— Miałaś go cały czas i nie raczyłaś mi o nim powiedzieć?
Obróciłam się w jego kierunku, kierując strumień światła na jego twarz, na co zakrył sobie oczy dłonią.
— Nie pytałeś — stwierdziłam z oczywistością, wzruszając ramionami, na co on tylko westchnął, kręcą głową.
Ruszyłam przez niższą kondygnację salonu w stronę jadalni, do której pokierował swe kroki, Chris. Gdy do nie weszłam, chłopak kliknął automatyczną sekretarkę, na co ta wydała dźwięk. — Masz jedną nową wiadomość.
— Witam, pani Washington — rozbrzmiał głos z urządzenia w pomieszczeniu. Spojrzałam na okularnika, porozumiewawczo, by ten zachował ciszę, ciekawa co zaraz usłyszymy.
— Tu znów sierżant Tait — zaczął mężczyzna. — Obawiam się, że mam złe wieści. Przejrzeliśmy akta i niestety nic nie możemy zrobić. Jest wolnym człowiekiem. Prawo nie daje nam możliwości ograniczenia jego swobody. Wiem, że nie to chciała pani usłyszeć, proszę do mnie oddzwonić po więcej informacji.
— Koniec wiadomości — zakończyła automatyczna sekretarka.
— Wiesz, co Chris. Może się pośpieszmy.
— Tak, chodźmy już.
Wyszliśmy z jadalni i skierowaliśmy się czym prędzej schodami w górę. Kiedy po nich weszliśmy, przeszliśmy korytarzami w kierunku drzwi, oddzielających nas od łazienki. Chris otworzył je, przepuszczając mnie przodem. Weszliśmy do pomieszczenia, a chłopak skierował się do szafek, koło wielkiej wanny, które mu wskazałam.
Chris otworzył drzwiczki od nich, a naszym oczom ukazał się upragniony dezodorant. Blondyn pochwycił go i z dumą mi go pokazał. Już chciał wstać, gdy nagle jakieś zwierzę wyskoczyło na niego, a ten z krzykiem się wywrócił. — Ja pier...! Kurwa mać!
Wybuchnęłam śmiechem, patrząc jak ten leży na ziemi. Ze śmiechem wyciągnęłam swoją dłoń w jego kierunku, by pomóc mu wstać, lecz ten mrucząc odtrącił ją, sam dźwigając się na nogi.
— Cholerny futrzak — zaklął, otrzepując się.
— Ojej, ktoś się przestraszył tego małego futerka. — rzuciłam, uśmiechając się głupio do niego.
— Małego?! Żartujesz sobie? Toć to było wielkie bydle! — zarzekał się, na co pokręciłam tylko głową. — Nie zlękłaś się nawet?
— Nope. W przeciwieństwie do ciebie, nie piszczałam jak mała dziewczynka — spojrzałam na niego prześmiewczo.
— Ja wcale nie... a zresztą. — machnął ręką, wychodząc z łazienki, a ja dalej śmiejąc się podążyłam za nim.
Podeszliśmy do drzwi wyjściowych, gdzie Chris odpalił nasz domowej roboty miotacz ognia. Gdy już zamek odmarzł, chwycił gałkę drzwi, którą otworzył je, parząc sobie dłoń. Dureń.
Drzwi stanęły otworem, ukazując nas w progu innym. Założyłam ramiona na klatce piersiowej, patrząc na kłaniającego się chłopaka.
— Dzięki, dzięki, dzięki za aplauz. Wiecie, gdzie nas szuk... — nie skończył, gdy nie wiadomo skąd ponownie wyleciało zwierzę z łazienki.
— AĆ! Kurde...
Odskoczyłam z krzykiem, omal się nie wywracając. Japierdole, jednak nie był taki malutki.
— Ale mnie to bydle wystraszyło... — rzekł. Przyłożyłam dłoń do klatki piersiowej, czując jak wali mi serce. Wspaniale Brie, jeszcze tak dalej, a zejdziesz na zawał przed dwudziestką. Super.
— Co to było? Żyjecie? — zapytała ze śmiechem, Ash.
— Jakiś niedźwiedź czy inny tygrys — odrzekł.
— Ooo. To tylko śliczny, mały rosomak! — opowiedziała mu Sam.
— Mały? — powiedział ironicznie.
— Nie przejmuj się. Jeszcze będziesz mężczyzną — powiedział Josh, po tym jak wszedł po schodach.
Chris zerknął w moim kierunku, a ja zrobiłam minę niewiniątka, udając, że nie wiem o co mu chodzi.
— Nie piszczysz ze strachu jak mała dziewczynka, co? — rzucił ironicznie w moją stronę, na co zmarszczyłam tylko nos i weszłam w głąb pomieszczenia, udając, że nic takiego nie zaszło.
— Nie ma to jak w domu. — ogłosił Josh, wchodząc do salonu.
— Ja tam znam lepsze miejsca. — skomentował Matt.
— Ale i tak tu przyjechałeś. — rzuciłam przez ramię w jego kierunku, na co on tylko pokręcił głową.
— Jeny — zaczęła Ashley. — JAK DOBRZE być już w środku. Nawet jeśli tu też tak pizga.
— Spoko, rozpalę ogień. — pocieszył ją Josh.
— Czekaj, pomogę ci. — zaoferowałam i podeszłam do niego i kucnęłam koło kominka.
— Kompletnie nic się tu nie zmieniło. — stwierdził ciemnoskóry, rozglądając się po pomieszczeniu.
— Od roku nic nie zmienialiśmy — palnęłam.
— Myślałam, że policja zawsze robi bajzel. — odrzekła Ash.
— No, za wiele to tu się ostatnio nie działo. — rzucił Chris.
— Ano — potwierdził mój brat.
Pomagałam dalej Joshowi z rozpaleniem ognia, kiedy przerwał nam znajomy głos. Momentalnie odwróciłam się w stronę otwartego łuku. — Czołem, mordy wy moje! — krzyknął Mike.
— Cześć! — zawołała Jess.
— Joł! — odkrzyknął im Josh.
W okamgnieniu poderwałam się z kucków, wstając. Brunet jak tylko mnie zobaczył, rozwarł ramiona, śmiejąc się.
— Mike'y! — rzuciłam, podbiegając do niego.
— Mini Bee! — odpowiedział, na co ze śmiechem wpadłam w jego ramiona, wtulając się w przyjaciela.
— Ej, Mike! Tylko nie podbieraj mi siostry. — ostrzegł go rozbawiony Josh, na co ten skinął mu głową.
— Tak jest.
— Tak. Pewnie. — rzucił rozgoryczony Matt, wstając z fotela. — Bierz sobie kolejną laskę, stary. Bo ty musisz mieć wszystko, co tylko chcesz. Nawet bez zaproszenia bierzesz, co Mike?
— Wyluzuj, stary. — powiedział Mike, puszczając mnie. Spojrzałam zdziwiona, zastanawiając, o co chodzi Matt'owi.
Chłopak podszedł do nas z powagą patrząc na Mike'a.
— Mike, trzymaj się z dala od mojej dziewczyny. — zrzuciłam zdziwione spojrzenie w stronę najlepszego przyjaciela.
— Stary o co ci chodzi, co? — rzucił oszołomiony, Munroe.
— Odwal się od Emily!
— Od Em? A po kiego miałbym się do niej kleić?
— Ej, Matt! Przestań, co. Nie wiem, co ty masz do Mike'a ale odpuść, co? Bynajmniej w tej chwili. — broniłam przyjaciela, posyłając jednocześnie Matt'owi rozgoryczone spojrzenie.
Chłopak zagryzł zęby i odezwał się obojętnym głosem.
— Nie było gadki. — rzekł, wycofując się.
Spojrzałam na Mike'a, a ten poklepał mnie po ramieniu w podziękowaniu, po czym skierował się i usiadł na kanapie obok Jess, obejmując ją ramieniem.
W tym samym momencie do pomieszczenia weszła Emily, która dostrzegła jak Jessica klei się do swojego chłopaka.
— O. Mój. Boże. Chyba się porzygam. — rzekła z obrzydzeniem. — Próbujesz go tam połknąć czy co?
— Em... — zaczął Matt, nie chcąc doprowadzać już do kolejnych sprzeczek, ale przerwała mu czarnowłosa.
— Serio musi się z tym aż tak obnosić? — odpowiedziała swojemu chłopaku, skierowując kolejne już zdanie w stronę Jess — Naprawdę, nikt tu nie chce ci go zabrać, mała.
— Przepraszam, mówiłaś coś do mnie? — odezwała się Jessica, wstając ze swojego miejsca.
— Ojej, nie słyszałaś? — rzuciła ironicznie, Em, rozkładając ręce. — Za głośno się łajdaczyłaś?
— Ktoś tu chyba ma ból dupy, bo się nie załapał. — odpowiedziała jej, Jess, wskazując na Mike'a.
— Uważaj, bo jesteś czymś więcej niż przygodą. Normalnie ''tap madel'', krowo. — odgryzła jej się, czarnowłosa.
— Nazwałaś Królową Balu krową. Się przejęłam. — parsknęła blondynka, podchodząc do Emily.
— Hej, ludzie... — odezwałam się próbując, przerwać dziewczyną.
Matt, widząc, że te nie nie zwracają na mnie uwagi, usiłował sam spróbować je rozdzielić. — Em, daj spokój...
— Stul dziób, Matt.
— Nie wtrącaj się, przygłupie. — warknęła na niego, Jess.
— Uważaj sobie — ostrzegła ją Em, patrząc na nią z pod byka.
— A co, tylko tobie wolno go uciszać? — odparła, patrząc na nią z drwiną. — Mamy nie tykać twoich zabawek?
— Dziewczyny, ej... — nadal próbowałam, je jakoś uspokoić, ale tak samo jak poprzednio nie zwróciły na mnie uwagi.
— Co za tępa dzida. — rozjuszyła się, Emily.
— Ta, jasne. Gówno mnie obchodzi, co myślisz. — żachnęła Jess.
— Przynajmniej myślę — zakomunikowała jej, czarnowłosa. — Średnia 5.0. Wspomnij to sobie, jak będziesz dupą szukać pracy, dziwko. — dogryzła jej.
— A po jaką cholerę oceny komuś, kto potrafi wykorzystać swoje naturalne atuty? — stwierdziła, wskazując na swoje ciało.
— Proszę cię.
— Ty byś swoim cienkim kuprem nawet czerstwej buły nie ugrała. — rzekła z cynizmem.
— Mówisz serio? — stwierdziła ze śmiechem, Emily. — Myślisz, że to dla mnie obelga?
— Ta suka jedzie na cracku czy co? — zapytała blondynka retorycznie, w naszą stronę.
— HEJ! — krzyknęłam, a one w końcu spojrzały w moją stronę. — Dziewczyny, starczy już tego. Przeginacie! Na cholerę skaczecie sobie do gardeł! Ten weekend nie tak miał wyglądać. — napomniałam.
— Właśnie, Em! — poparła mnie, dziewczyna. — Po co chcesz się szarpać o BYŁEGO faceta! Co?
— Starczy! — krzyknął Josh, podnosząc się i odchodząc od kominka. — Ludzie, nie po to tu jesteśmy. — przerwał. — Nie na to z moją siostrą liczyliśmy — odrzekł, spoglądając uspokajająco w moim kierunku. — Skoro nie możemy ze sobą wytrzymać dziesięciu minut, to może zróbmy sobie przerwę, co? Mike — rzekł w kierunku mojego przyjaciela. — weź obczaj tę chatkę dla gości, co o niej wspominałem.
— Ok... jasne, spoko — stwierdził Mike, wstając z kanapy. — To co, idziemy? — zwrócił się do Jess, wyciągając do niej dłoń.
— Byle jak najdalej od tej kurwy. — stwierdziła łapią go za rękę, wychodząc z pomieszczenia.
Mike odwrócił się w naszym kierunku przez ramię, posyłając nam znaczące spojrzenie. Zerknął dłuższą chwilę w moją stronę, na co tylko wzruszyłam ramionami.
— Idźcie ścieżką na wprost. — odkrzyknął im jeszcze Josh, a ci zniknęli za drzwiami.
Matt westchnął przeciągle. — ... Dobrze, że już poszli!
— Tak — potwierdził jego słowa, mój brat.
Usiadłam na jednej z kanap, opierając głowę na kolanach. To nie tak miał wyglądać ten weekend. Czasem zastanawiam się co się z nami stało, że nie możemy znów się dogadywać jak rok temu.
— Dobra, Josh... — odezwał się, Matt podchodząc do ciemnowłosego. — Może rozpalimy ten ogień? — wskazał na nadal nie rozpalony kominek.
Między nami zapanowała cisza, którą przerwała Emily.
— Gdzie moja torba?
— Huh — mruknął chłopak, oglądając się w jej kierunku. Z ciekawości uniosłam głowę, spoglądając na ciemnowłosą.
— No torba. Ta mała... — wyjaśniła. — w różowe wzorki. Co ją sobie kupiłam w Rodeo! Matt, słuchasz mnie? — zwróciła się w stronę swojego chłopaka. — Jezu, nie pamiętasz? — stwierdziła dziewczyna, załamując ręce. — Obok sklepu z włoskimi butami, tam gdzie kupiłam szpilki, a ty żeś przewrócił półkę, bo się śliniłeś do laski przy kasie.
— No... znaczy... ona przecież tylko zapytała mnie o kurtkę... — sprostował.
— Jasne — prychnęła. — Bo tak ją obchodziła twoja zafajdana, designerska kurtka.
— Co ty masz do mojej kurtki? — zapytał ją z wyrzutem.
— MATT, gdzie TA TORBA?! — dociekała.
— Boże, Em, może o niej po prostu zapomniałaś. — wyjaśnił.
— Serio myślisz, że nie wzięłabym torby? —stwierdziła cierpko.
— Ja tylko... — zmieszał się, Matt.
— Tak czy nie?
— Raczej nie. — dokończył z westchnieniem, ciemnoskóry.
— Musiałeś ją zostawić, gdzieś pewnie przy kolejce.
— Ech! — westchnął.
— Chodź, skarbie. Zajmie nam to moment. — zachęciła go, Emily.
— A ogrzejemy się potem? — zapytał ją, chłopak z nadzieją,
— Ogrzejemy się i to bardzo — potwierdziła jego słowa, filuternie.
— Ok. Ok, chodźmy. — zgodził się, Matt, po czym wyszedł wraz z Em.
— Dobra, ja idę się wykapać. — zakomunikowała nam Sam, wstając, by następnie wspiąć się po schodach na górę.
Z westchnieniem oparłam ponownie głowę o kolana, zatracając się w swoich myślach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro