03. MEMENTO MORI - WHEN SNOW FALLS, NATURE LISTENS
《 Teren schroniska Washingtonów 》
1 Luty 2015r., 21:24
-ˏˋ Matt ˊˎ-
— Serio, naprawdę nie mogli zbudować tego schroniska zaraz przy kolejce? — rzekła Emily w momencie, kiedy przytrzymałem dla niej furtkę.
Kiedy dziewczyna przeszła, schyliłem się po nasze bagaże, łapiąc je w dłonie. Jak zawsze to ja musiałem je nosić, choć nie przeszkadzało mi to, miło by mi było jakby dziewczyna mi pomogła.
— Bo w tedy chyba... nie byłoby tam tak ładnie, wiesz? — odparłem prostując się i spojrzałem w jej stronę.
— No to, gdzie jest czerwony dywan i kwiaty? — odpowiedziała i ruszyła w stronę drewnianego pomostu.
Nie chcą zostawać w tyle, ruszyłem za Em. Poczułem jak śnieg przy każdym moim kroku, ugina się pod moim i walizek ciężarem. O tyle dobrze, że droga na nasze szczęście nie jest na tyle zasypana, że można na spokojnie przez nią przejść.
— Mam ciary... — wzdrygnęła się z przodu czarnowłosa.
— Prawie jesteśmy. — odparłem, chcą ją zapewnić, że zaraz dotrzemy i nie będziemy już musieli marznąć.
— W sensie... Tu jest tak... nie wiem.
— A... — odparłem. — No tak.
— Dziwnie będzie znów tu wszystkich zobaczyć. — powiedziała, oplatając się ramionami.
Spojrzałem na nią dostrzegając na jej twarzy niepewność, więc chciałem ją jakoś pocieszyć na duchu. — Ale może... będzie fajnie?
Nie doczekałem się jej odpowiedzi, gdy z nie wiadomo skąd zza rogu wyskoczył Michael, strasząc nas, na co oboje odskoczyliśmy w tył.
— Jezu! Stary! — wrzasnąłem.
— JEZU!
— Hahaha! — zaśmiał się Mike.
Chłopak nadal śmiejąc zgiął się w pół, kładąc dłonie na swoje kolana. — Cześć wam!
— MICHAEL! — wrzasnęła na niego Emily z oburzeniem.
— Ej, szkoda, że nie widzieliście swoich min! — odparł, naśmiewając się z nas.
— Facet. Mało ci nie przywaliłem, kur... — odparłem rozdrażniony. Co jest z nim nie tak?
— Beka.
— Wal się, Michael. — powiedziała z wkurzeniem, Emily.
— Luz, ludzie, no przecież jesteśmy kumplami, nie? — rzucił, rozpościerając ręce. — Dajcie spokój z tą agresją, to tylko mały żarcik. — spojrzałem na niego z oburzeniem, zakładając ręce na biodra. — Jesteśmy w lesie! Trochę straszno! Wczujmy się w ten klimacik! — stwierdził, gestykulując rękami.
— Poczujmy klimat? Serio? Masz coś z garem, czy co? — sarknęła, podminowana dziewczyna.
— Chciałem tylko rozluźnić sytuacje, Em. — tłumaczył się. — Nie bądź taka.
— Jaka?
— No właśnie taka. Ty zawsze taka jesteś. — odparł.
Nie chcą dłużej przysłuchiwać się ich kłótni, spróbowałem załagodzić sytuację. — Michael... Kawa na ławę, dobra? Bo inaczej zaraz wszyscy będziemy mieli gówniany weekend! — przerwałem. — Sytuacja jest dziwna i każde z nas to wie. Więc złapmy dobrą perspektywę i wyluzujmy. Ok? — zapytałem.
— Matt... — zaczęła, z oburzeniem Em, lecz przerwał jej Mike.
— Się wie. Łapię. Nie chcę, żeby było dziwnie. — odrzekł, rozumiejąc, co miałem na myśli.
— Super. Wszystko gra? — powiedziałem, potakując głową.
— Tak, jest.
— I co, zaczniecie się teraz miziać? — rzuciła z sarkazmem, Emily.
— O tak, zaraz się tak wymiziamy. — powiedział przesadnie, wywijając się, po czym odparł już normalnie. — A tak serio to zwijam się, muszę zejść do kolejki. — oznajmił, mijając nas.
— Dobra, na razie.
— Nara.
— Dobra. — powtórzyłem.
— Nara! — wykrzyknął, rozpościerając ramiona, w górę.
Gdy chłopak odszedł, podszedłem do naszych toreb i złapałem moją w rękę, gdy niespodziewanie odezwała się Emily.
— Osz w mordę. — przeklęła.
— Co jest? — zapytałem zaskoczony, spoglądając w jej stronę.
— Ej, słuchaj, możesz je dalej sam ponieść?
— Bagaże? — zapytałem zdziwiony. Co ona wyprawia?
— Tak. No... wszystkie — odparła.
— Ale... — zacząłem. — Czemu?
— Muszę znaleźć Sam.
— Bo...? — spojrzałem na nią z powątpiewaniem.
— Przepraszam... Po prostu muszę ją znaleźć... — zaczęła niepewnie. — Zapomniałam, że chciałam z nią chwilę pogadać, zanim się wszyscy zejdą.
— To nie może poczekać? Już prawie doszliśmy. — kiwnąłem dłonią w stronę, w którą zmierzaliśmy.
— To ważne. Matt. Proszę. — błagała mnie.
Spojrzałem na nią z oburzeniem. Nie ma mowy, żebym ją puścił samą. Co ty knujesz, Em?
— Em... Naprawdę uważam, że nie powinnaś sama schodzić tym szklakiem.
— Żartujesz? — spojrzała na mnie rozeźlona.
— Jest zimno i robi się ciemno i...
— A jak ze mną pójdziesz, to się niby rozjaśni?
Odłożyłem trzymaną torbę na ziemię, gotowy ruszyć za moją dziewczyną. — Zostawię rzeczy tutaj i pójdziemy razem. Niby kto je stąd weźmie?
— Matt, weź się posłuchaj! — rzuciła rozzłoszczona. — Nie mogę zostać sama nawet na PIĘĆ MINUT? Tak nisko mnie cenisz?
— Oj nie o to mi chodziło. — zacząłem, na co ona mi przerwała.
— Czemu nie możesz mnie po prostu posłuchać? Dlaczego kwestionujesz wszystko, co powiem? — rzekła z rozgoryczeniem.
— Przepraszam, Em, po prostu staram się jakoś pomóc, czy to coś złego?
— Jeśli chcesz mi jakoś pomóc, to po prostu weź to i zanieś jak najszybciej do tego schroniska, dobra?
— No... — westchnąłem.
Czy to źle, że się po prostu o nią martwię? Przecież to normalne w związkach, że się martwi o swoja druga połówkę. Najwyraźniej nie u nas... Nie chcę się z nią kłócić, więc po prostu jej uległem. — Ok... Dobrze. Jak chcesz. — z zrezygnowaniem, złapałem torby w obie ręce.
— Dzięki. Widzimy się na górze, jak pogadam z Sam.
— No to pa. — odparłem, ruszając w stronę schroniska, a dziewczyna podążyła w przeciwną stronę. Mam nadzieję, że tego nie pożałuję.
《 Teren schroniska Washingtonów 》
1 Luty 2015r., 21:32
-ˏˋ Ash ˊˎ-
Spoglądałam na śnieżny krajobraz przez lunetę widokową. Niemożliwe, że zima może być, tak cudowna! Ta wszechobecna biel, ten zimowy puch, co otula całe roślinne życie. Zima była przepięknym zjawiskiem. Gdybym, miała ją opisać jednym słowem, byłoby nią magia. Jak za dotknięciem magicznej różdżki, świat stawał w miejscu, zatrzymując czas i życie jakiejkolwiek fauny czy flory. Zima rządziła się swoimi zasadami. Coś olśniewającego.
Przypatrując się dalej śnieżnej panoramie, zobaczyłam ciekawy widok w postaci Emily Davis i Michaela Munroe'a. — No, heloł — odparłam pod nosem.
Przybliżyłam sobie widok, przyglądając się bliżej ''byłej'' parze. — Ktoś tu się z kimś spoufala... I to trochę bardziej niż ustawa przewiduje... — sarknęłam z zaintrygowaniem. — Powinni sprawdzić datę ważności rozstania.
Chcą kontynuować dalej moją obserwację nieznacznie oddaliłam mój punkt widzenia, czekając na coś ciekawego, gdy nagle przed mój widok wyskoczyła twarz Matta, który to donośnie ryknął, strasząc mnie.
Momentalnie odskoczyłam od lunety, łapiąc się za serce. — O Jezu, Matt!
— Hej, hej! Spokojnie! Sorki... Przepraszam Ash, nie chciałem cię przestraszyć. — odparł, gdy podszedł do mnie.
— Jezus Maria, Matt... — warknęłam.
— Znaczy się chciałem cię odrobinę wystraszyć, ale nie tak, wiesz, na serio... — zaczął się tłumaczyć.
— O mój Boże... — fuknęłam na niego, uderzając go w ramię. — wiesz co, Matt...
— Już, już, spokojnie. — powiedział uspokajająco, kładąc mi dłoń na ramieniu. — Strasznie przepraszam, Ash.
— Nie no, spoko... ok... ok... — odparłam.
— Co tam oglądasz? — zapytał zaciekawiony, z uśmiechem na twarzy. — Widać coś ciekawego?
— Eee... — zająknęłam się.
— Daj zobaczyć — nalegał.
Spojrzałam na niego z przestrachem. Nie jestem do końca pewna czy to dobra decyzja, by chłopak to zobaczył. Z drugie strony powinien wiedzieć, co jego dziewczyna wyprawia za jego plecami. Z powątpieniem stwierdziłam, że gdybym była na jego miejscu wolałabym mieć taką świadomość, niż złudne kłamstwo.
— Ee, jasne... proszę... — zachęciłam go. — Miłego oglądania. Chyba...
Odsunęłam się przepuszczając chłopaka na swoje miejsce. Przyłożyłam dłoń do twarzy i podrapałam się po nosie z zakłopotaniem.
— Dobra... — powiedział i przybliżył twarz do lunety, rozglądając się.
Kiedy zapewne dostrzegł widok jaki wcześniej dostrzegłam, od razu się w nim zagotowało.
— Noż kurwa mać... Serio, Emily? Co to ma być? — warknął pod nosem, do siebie.
— Hej, to pewnie nic nie znaczy. — odezwałam się, próbując jakoś go uspokoić.
— Nic? Tak myślisz? — odwarknął ze sarkazmem, odsuwając twarz od urządzenia, by spojrzeć w moją stronę.
— Znaczy...
— Z nią zawsze chodzi o coś, to Em, co nie? — powiedział z żalem.
— Nie wiem... — zaczęłam, a Matt mi przerwał.
— Niech to szlag.
Spojrzał raz jeszcze na Em i Mike'a i wkurzony odszedł w stronę schroniska.
— Matt... — zawołałam za nim.
Pobieżnie spojrzałam przez lunetę i ruszyłam za chłopakiem. Eh, biedny Matt. A było go od tego odwlec...
《 Górna stacja kolejki linowej 》
1 Luty 2015r., 21:41
-ˏˋ Jess ˊˎ-
Ze znużeniem siedziałam, czekając na jego przybycie. Bo mam nadzieje, że przyjdzie. Spojrzałam na swoje paznokcie, gdy kątem oka zerknęłam w stronę swojego telefonu, który leżał po mojej lewej stronie na siedzeniu.
Chwyciłam urządzenie w dłonie, z którego grała muzyka. Nagle coś białego przeleciało ledwie przed moją twarzą, przez co upuściłam telefon. Zerknęłam w stronę, z której przyleciała śnieżka, dostrzegając tam swojego ukochanego.
— No, to teraz masz przekichane. — stwierdziłam ze śmiechem.
— Trzymaj ręce na widoku. Jesteś otoczona. — powiedział Mike, lepiąc śnieżkę.
— Och, kim jestem, by stawiać opór? Cóż ma począć ta ponętna rebeliantka, jeśli nie oddać się w ręce tego przystojnego wojskowego i jego kajdanek? — powiedziałam zmysłowo w jego kierunku, podnosząc przy ty ręce w górę.
Powoli zaczęłam zbliżać się w jego kierunku. Gdy ten nie patrzył w moim kierunku, pochwyciłam w dłoń garstkę śniegu, formując z niego śnieżkę. Następnie schowałam ją za plecami, by ten jej nie dostrzegł.
— No nie wiem, tak to ujęłaś, że...
Nie dokończył, gdy ze śmiechem pobiegłam przed siebie.
— Hej! — rzucił, po czym zebrał śnieg, chcąc uformować z tego kulkę.
Momentalnie wycelowałam swoją w jego stronę, by trafić go w twarz. — Ha ha!
— Świetnie. Zapłacisz za to, wiesz?
Zaśmiałam się, gdy schowałam się za ławką. Zaczęłam formować kolejną śnieżną kulkę, by obrzucić nią chłopaka.
— Gdzie się schowałaś, skowroneczku ty mój?
Wychyliłam się zza ławki, dostrzegając Michaela za drzewem. Chłopak zauważając mnie chciał już rzucić, lecz znów byłam od niego szybsza. — Palnik!
— Hej! — krzyknął, ciskając we mnie śnieżką.
Schyliłam się, unikając przy tym oberwaniem śniegiem. — O tak.
Schowałam się za pieńkiem, formując kolejną już kulkę. Wychyliłam się zza swojej osłony, rozglądając się za moim celem. — Halo... no dalej!
Brunet ze śmiechem przebieg, próbując uciec, lecz nie uniknął ode mnie strzału. — Hej, Mike! Boom shakka-lakka!
— Ok... teraz mnie masz... niech będzie... ok. — stwierdził ze śmiechem.
Zachichotałam, chowając się za blokiem pociętego drewna. Skleiłam parę śnieżek, wstając z jedną z nich. — Nie ukryjesz się, Mike - znam wszystkie twoje sztuczki!
Rozejrzałam się za nim po otoczeniu. Rozglądają się zauważyłam go, przykucniętego za drewnianym słupem, obok ławki, na której siedział ptak. Przeczekałam chwilę, aż Mike wstał z klęczek, tym samym wychylając się, ułatwiając mi tym rzut. Celnie, za pierwszym razem, rzuciłam śnieżką w jego głowę, przez co się wywrócił.
— Ło! Ał!
— A masz! — krzyknęłam, zadowolona.
— Znajdę cię, Jess! — zadeklarował.
— I co w tedy? — zapytałam, biegnąc w jego kierunku. — Starczy!
— O nie, przeciwnie! — zaprzeczył. — Już po tobie!
Rozglądałam już się za moją potencjalną kryjówką, gdy błyskawicznie przede mną zmaterializował się Mike, wywracając nas na śnieg.
— Mam cię. Koniec. Ja wygrywam. — odparł dumnie.
Spojrzałam na niego ze słodkim uśmiechem. — I co, uległam? — zapytałam.
— Yyy... Chyba nie. — stwierdził po zastanowieniu się.
— Mmm... Myślę, że byś o tym wiedział.
— Dobra, ok. — przytaknął na moje słowa.
— Oj, oj, czyżbym to jednak ja wygrała? — orzekłam.
— Jesteś godnym przeciwnikiem, lodowa królewno.
— Ok, to zabrzmiało dość sprośnie. — oświadczyłam.
— Moja pani.
Trwając w bezruchu, przypatrywałam się przystojnej twarzy chłopaka. Spojrzałam w jego brązowe tęczówki, dostrzegając w nich pożądanie, gdy ten momentalnie wpił się głęboko w moje usta. Od razu odwzajemniłam pocałunek. Gdy w końcu skończyło nam się powietrze, oderwaliśmy się od siebie z westchnieniem.
— Wow. Oszczędzaj się na później. — odparłam z zadowoleniem, posyłając mu uśmiech.
— Energii mam sporo. — odrzekł zalotnie, po czym odpowiedział już poważniejszym głosem. — Wracamy do schroniska.
— Tak — zgodziłam się z nim. — Ale tu jest tak ładnie, wiesz... Cudownie i w ogóle.
— Wiesz, ja tu mogę zostać... — stwierdził wstając, przy okazji podając mi dłoń, pomagając mi w tym wstać. — nawet na zawsze. O ile będziemy się cały czas pieścić.
— Tylko... ''pieścić'' ? — rzekłam filuternie w jego kierunku.
Mike otrzepał ubranie ze śniegu i podniósł w poddańczym geście ręce. — Nie, nie tylko.
— No, tyle że zamarzniemy, zanim się, tak porządnie wypieścimy. O ile nie zmienimy się w prawdziwą kostkę lodu. — odparłam, spoglądając na niego.
— Taa — potwierdził, zmierzając w kierunku schroniska.
Nie zastanawiając się ruszyłam za nim.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro