Rozdział XXXIX
Wstałem rano wyspany jak nigdy. Niespiesznie wyszedłem z pod ciepłej kołdry i przeczesałem wzrokiem pokój przypominając sobie gdzie jestem. Na stoliku leżało jakieś ubranie złożone w kosteczkę, a na nim była jakaś karteczka.
Widniał na niej napis ,,Załóż to''.
No dobra.
Wziąłem ciuchy oraz buty, które leżały przy stole i poszedłem w kierunku drzwi, których wczoraj nie zaóważyłem.
Tak jak myślałem, prowadziły one do małej łazienki.
Nalałem letniej wody do wanny i rozebrałem się. Szybko wszedłem do wody i zanurzyłem się w niej po szyję.
Podniosłem siłą woli trzy wodne bańki i zacząłem towrzyć z nich cienkie nitki. Od tego dnia w którym odkryłem, że umiem panować nad wodą tak mijała każda moja kąpiel. Najpierw wypróbowywanie nowych sztuczek z wodą , a dopiero później mycie się.
Crister na mojej ostatniej lekcji powiedział mi, że muszę opanować też żywioły pośrednie czyli lód, pare, metal czy światło, ale opornie mi idzie. Nie wiem jak to zrobić.
Może zapytam o to dziś taty?
Z taką myślą umyłem się i wyszedłem z wanny.
Odgarnąłem z czoła ociekające wodą włosy i pozwoliłem ogniowi uwolnić się z mojego ciała.
Płomieńnie okrążyły mnie powoli osuszając moją skórę, bo po co komu ręcznik, jak ma się moc?!
Podszedłem do małej szafki na której położyłem ubrania.
Założyłem je i podszedłem do ogromnego lustra na jednej ścianie.
( dop.aut. Ten strój i cały wygląd Isila w tym rozdziale jest na górze w mediach.)
Miałem na sobie białą koszulę i tego samego koloru dobrze opinające się na moich nogach spodnie. Długie do kolan buty były z białej skóry i było na nich wiele srebrnych klamer. Na to założyłem również biały płaszcz sięgający lekko za kolana. Składał się on tak jakby z trzech warstw. Płaszcz sięgał aż pod szyje i zapinał się na pięć stebrnych klamer. Na ramionach były jasno brązowe naszywki. Pod drugą z klamer szedł długi łańcuszek, który zaczepiał się na kółkach dwóch długich jasno brązowych pasów opadających swobodnie na płaszcz. Były one ozdobione jakimiś srebrnymi wzorami. Z pod drugiej warstwy szły dwa takie same pasy. Na ramionach znajdowały się naszywki z jakimiś wzorkami tego samego koloru co pasy i oschodziły od nich cienkie paski materiału. Rękawy były również we wzorach i częś materiału zachodziła na moje dłonie. Przełożyłem mój pierścień rodowy na środkowy palec mojej lewej ręki.
Czułem się trochę dziwnie w tym stroju, ale wyglądałem świetnie.
Wyszedłem z łazienki i stanąłem twarzą w twarz z Arthią.
Dzisiaj założyła czerwoną suknię ze złotymi zdobieniami, a kasztanowe włosy zostawiła rozpuszczone.
Kobieta otaksowała mnie wzrkiem i posłała mi promienny uśmiech.
- Wyglądasz świetnie książe.
Skłoniłem głowę rodzicielce Silvera i oddałem uśmiech.
- Dziękuję o Pani, tylko trochę dziwnie się czuję ,gdy ktoś zwraca się do mnie książe.- odpowiedziałem grzecznie.
- Musisz się do tego przyzwyczaić, bo nim jesteś czy tego chcesz, czy nie. Wszystkich których tu spodkasz będą cie tak tytuować. Tak samo jak mówią na twojego ojca królu, chociaż został obalony. Dla nich to wy jesteście dalej władcami Umbry, nie Direl.-odpowiedziała z szerokim uśmiechem, ale zaraz zrobiła minę jakby nad czymś bardzo mocno myślała. - Czegoś mi w twoim wyglądzie brakuje.- oznajmiła, by po chwili podskoczyć jak podekscytowana nastolatka.- Już wiem!- zrobiła jakiś dziwny ruch dłonią i zobaczyłem zadowolone iskry w jej oczach.- Tak wyglądasz o wiele lepiej!
Elfka wyczarowała przede mną lustro, a ja wtedy odkryłem co zrobiła.
Moje dotychczas sięgające do ramion włosy opadały teraz delikatnie do pasa. Wziąłem w dłoń pare pasm i zacząłem się nimi bawić.
Szczerze?
Podoba mi się ta zmiana.
Wyglądam tak...inaczej.
Ciekawe co wszyscy na to powiedzą.
Uśmiechnąłem się delikatnie do króowej i skłoniłem głowę w podzience.
- Cieszę się, że ci się podoba, a teraz chodź ze mną do jadalni. Wszyscy powinni już tam na nas czekać.- powiedziała i ruszyliśmy do wyjścia.
Po ośmiu minutach dotarliśmy do wielkich wrórt i weszliśmy do pokoju o ciepłuch barwach. Na środku tego miejsca stał olbrzymi stół, przy którym siedzieli już wszyscy moi przyjaciele i rodzina. Bo skoro Direl jest moim wujkiem, a Aran jego synem to mogę traktować jego jaki i Silvera, Calla i Arthię jak moją rodzinę.
Tata siedzący po lewej stronie władcy pijąc wino na mój widok się zakrztusił i splunął lekko na stół.
Na szczęście nie było obrusu, bo inaczej byłaby piękna plama.
Aran poszedł mu z pomocą i zaczą klepać go solidnie po plecach.
Direl zaczą przywoływać mnie ręką na miejce pomiędzy nim i dławiącym się demonem.
Usiadłem na krzesło, a królowa siadła przy prawym boku męża. Uśmiechnąłem się do Silvera i jego brata siedzących na przeciw mnie. Adi, Peris i Yafal obok nich śmiali się w najlepsze z mojego ojca, który przestał się dławić czerwonym winem.
- Tato, wszystko w porządku?- zapytałem nie tłumiąc cichego chichotu.
- Tak.-wysapał.- Trochę mnie zaskoczyłeś nowym wyglądem.
- I nie tylko jego.- przytaknął król z szerokim uśmiechem.- Wyglądasz zjawiskowo i pewnie mieszała w tym palce moja żona, prawda?- posłał Arthi czułe spojrzenie i pocałował ją delikatnie w policzek.
Popatrzyłem na wino wylane na stole, podniosłem palec i pdniosłem je magią, by umieścić je za chwile z powrotem w kieliszku ojca.
Aran patrzył na to z zaskoczeniem, tak samo jak jego żona i Calladion.
No tak, oni nie znają moich umiejętności!
- Jesteś magiem żywiołów?- doszło mnie podekscytowane pytanie Calla.
- Tak.
- A mógłbyś pokazać coś jeszcze?
- Call, spokojnie. - odezwał się spokojnie do syna Aran.-Nasz młody książe demonów będzie mógł pokazać więcej umiejętności po śniaaniu, prawda?- spojrzał na mnie z małą nadzieją w oczach.
Uśmiechnąłem się szeroko i przytaknąłem.
Po dziesięciu minutach śmiadanie zostało ukończone i wszyscy, prucz Arthi wyszliśmy z zamku udając się za Calladionem i Aranem na plac treningowy.
Okazał się on o wiele większy od tego w szkole i zamiast uczniów walczyła tam grupa przyszłych rycerzy. Aran podszedł do ich instruktora, który kazał odejść im trochę i zrobić dla nas miejsce. Młodziki zamiast powrócić do ćwiczeń zaczęli się nam przyglądać.
Król wrócił i pozwolił mi zaczynać.
Stanąłem gdzieś tak na środku i pierwszą przywołałem ziemię.
Grudy ziemi wielkości piłki do koszykówki uniosły się na wysokość moich ramion. Zaóważyłem niedaleko siebie wielkie tarcze, które pewnie słóżyły jako cele dla łuczników.
Czemu by je nie wykorzystać?
Zrobiłem zamach i kule poleciały prosto w środki moich celi. Spojrzałem kątem oka na moich obserwatorów frmując w dłoni małe tornado.
Aran wraz ze starszym synem oraz Direlem stali zachwyceni tym co widzą.
Tak samo jak rycerze nieopodal.
Tata wydawał się mieć w oczach przebłyski dumy, a reszta mich przyjaciół pewnie oceniała moje postęy.
Puściłem zamieć na ziemie, a ona ursła mi do biodra. Odszedłem kawałek od niej i raptownie rozłożyłem ramiona jak do uścisku. Po tornadzie nie zostało najmniejszego śladu, jakby wcale go tu nie było.
Zamknąłem oczy i skupiłem się na otaczającej mnie wodzie.
Najbliższym jej źródłem są rośliny i ludzie wokół mnie.
Szum krwi w żyłach prawie mnie ogłuszył.
Słyszałem na lekcji żywiołów o magach,którzy bawili się w kontrolowanie ludzi za pomocą krwi czy zatrzymywanie krąrzenia.
Ten rodzaj magii został zakazany.
Poszukałem innego źródła wody. Wyczółem ją dopiero w niedalekiej studni za koszarami. Uniosłem ją, a ona leniwie zaczęła płynąć w powietrzu do mnie. Zanim jeszcze do mnie dopłynęła uformowałem z niej maleńkie kulki, które po minucie lewitowały nad głowami wszystkich. Skupiłem się na konsystencji substancji i powoli z trudem zacząłem ją zagęszczać. Otworzyłem oczy i zobaczyłem efekt moich poczynań. Nad naszymi głowami latały małe płatki śniegu.
Uśmiechnąłem się i uwolniłem płatki z pod mojej woli, a one delikatnie opadły na głowy moich znajomych. Dewos posłał mi zadowolony uśmiech, a ja wydobyłem z siebie ogień.
Teraz nie był czerwony, tylko... błękitny?
Jeszcze nigdy nie widziałem żeby był takiego koloru.
Pozwoliłem mu się rozprzestrzenić i mnie otoczyć od stup do głów.
Gdy ostatnie luki w tym wirze zniknęł zrobiło mi się tak przyjemnie ciepło i błogo, ale trzeba to już zakończyć. Wchłonąłem ogień i podszedłem do zgromadzenia.
- I jak?
- Świetnie książe.- usłyszałem nieznany mi męski głos. Dalej mi dziwnie jak ktoś tak mówi i chyba nie za szybko się do tego przywzyczaję. Popatrzyłem w stronę z której dobiegł nieznany ton.
Stał tam wysoki , mężczyzna o brązowych włosach. Ubrany był w strój, który w szkole używaliśmy do ćwiczeń na lekcji Marala. Mógł mieć trochę ponad dwadzieścia lat.
- Dziękuję. Z kim mam przyjemność?
- Jestem Nimil, Wybrańcze.
- Skąd wiesz kim jest Isil?- zapytał szatyna Yafal.
- Wszyscy to wiedzą, wampirze. Król z całą rodziną nie przejmowaliby się byle kim. - odpowiedział zimno.
- Co to za ton, Nimilu? Lepiej żebyś traktował wszystkich moich gości z szacunkiem.- powiedział spokojnie Aran z kamienną twarzą nie odwracając się do swojego rozmówcy.
- Ależ oczywiście,Wasza wysokość.- wydusił z siebie i spojrzał swoimi szarymi oczami na Calladiona.- Dowódco, proszę o pozwolenie na pojedynek z księciem Umbry.
- To nie mnie powinieneś się pytać o pozwolenie, tylko Isila. To w końcu z nim chcesz stoczyć pojedynek.- rzekł zielonooki przerywając rozmowę z Silverem.
Nimil spojrzał na mnie, a ja kiwnąłem mu głową na zgodę.
- Na co ma być pojedynek?- zapytałem przeskakując płot oddzielający arenę od reszty placu.
- Na miecze.- odpowiedział bez chwili wahania.
- Zgoda, tylko nie mam swojego miecza.
- Ja ci mogę dać mój Isilu.- zadeklarował się Silver i sięgnął pod swój płaszcz. Usłyszałem zgrzyt metalu i po chwili elf trzymał piękny piecz z rubinem na rękojeść. On miał pochwę z mieczem przez ten cały czas przy sobie? Chwyciłem podaną broń i dotknąłem wypolerowanej klingi.
Nie raz już miałem Obrońce w rękach.
Ale go nazwał!
Ale mniejsza...walczyło mi się nim jak do tej pory dobrze. Jest dobrze wyważony i idealnej długości.
Nimil przeszedł do środka areny, a ja za nim.
Wyciągnął z osłony dwuręczny miecz z czarną rękojeścią. Pewnie stanął w rozkroku i kiwną mi głową, że możemy zaczynać.
Również złapałem pewniej miecz i powoli zacząłem okrążać mojego przeciwnika, któremy chyba niezbyt się to podobało, bo za drugim okrążeniem natarł na mnie, a ja sparowałem cios. Nasze ostrza rozłączyły się, by zaraz znów się zetknąć z głośnym świstem powietrza i przdękiem metalu uderzanego o metal.
Chłopak odskoczył ode mnie na bezpieczną odległość i spojrzał w moje oczy.
Jego ślepka były wypełnione pewnością siebie.
Nie podoba mi się to.
Brunet zaszarżował na mnie z dużą szybkością trzymając miecz poziomo sztychem w moją stronę. Zrobiłem szybko przysiad unikając w ten sposób ciosu.
Stanąłem od razu prosto i doskoczyłem do mojego przecienika zadając cięcie na wysokości jego biodra, lecz chłopaka zwinnie odbił mój ruch. Spróbował uderzyć od góry, ale nie pozwoliłem mu na to zatrzymując lecący miecz swoim ostrzem.
Odepchnąłem go mocno, na co się trochę zachwiał, ale wrócił do wcześniejszego rytmu.
Szarooki pokonał dzielącą nas odległość i spróbował zrobić płaskie cięcie w moje lewe ramie, lecz mu trochę to pokrzyżowałem uskakując lekko i zwinnie w prawą stronę blokując przy okazji klingę jego miecza.
Siłowaliśmy się chwilę aż szatyn nie obrócił się dziwnie i kopnął mnie z impetem w brzuch.
Odbiegłem od niego i aż klęknąłem od tego tępego bólu, który zaparł mi na chwilę dech w płucach.
Zaczerpnąłem łapczywie powietrze i wstałem z kolan.
Mój przeciwnik od razu ruszył na mnie a ja stałem nieruchomo czekając aż ten będzie dostatecznie blisko bym mógł wykonać pewien manewr.
Chłopak opuścił lekko miecz, by zadać mi cios w nogi.
Na to czekałem.
Zanim tamten zdążył zareagować skoczyłem w jego stronę łapiąc go za szyję i kark. Obróciłem się w mgnieniu oka by być za jego plecami i mocno odepchnąłem się od nich powodując, że Nimil zarył w piach areny.
Próbował wstać, ale chyba z tego zrezygnował.
Widząc jego marne wysiłki podszedłem do niego i złapałem go ostrożnie za ramiona i pociągnąłem do pozycji stojącej.
Chłopak skłonił mi głowę w geście uznania i uścisnął dłoń stając już o własnych siłach.
- Dziękuję za walkę. Był to dla mnie zaszczyt.
- Nie ma za co. Przyjemność po mojej stronie.- odpowiedziałem posyłając mu delikatny uśmiech.
Młody żołnierz pokłonił się moim towarzyszom i oddalił się w kierunku baraków w których stacjonowała pobliska armia.
Podszedłem do moich bliskich i uśmiechnąłem się szerzej niż sądziłem, że jest to możliwe.
- I jak?- zapytałem wszystkich oddając Obrońce jego właścicielowi. Elf od razu schował go przy pasie.
- Ty się pytasz jak?! Było super!- krzyknął jak zwykle entuzjastycznie Yafal szczerząc te swoje wampirze kiełki.
- Zgadzam się z nim ,synu.- poczułem dotyk dłoni na barkach, które okazały się być rękoma Dewosa.
- Chodźmy już do zamku na wieczerzę. Trochę nam to wszystko zajęło. - stwierdził Aran i wszyscy poszliśmy w stronę wielkich wrót wejściowych ogromnej twierdzy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro