Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXVI

Szedłem spokojnie przez jasne korytarze w kierunku wyjścia z budynku, ponieważ moje obecne zajęcia z obrony miały niby się odbyć na świeżym powietrzu.
Czułem się bardziej samotny niż kiedykolwiek wcześniej. 
Adillen, z tego, co mi powiedział, ma teraz alchemie, więc nie dotrzyma mi towarzystwa, a mój mały przyjaciel ognik gdzieś niespodziewanie zniknął.
Bycie samemu w całkiem obcym miejscu bardzo mnie przytłaczało. Jeszcze na dodatek nie za bardzo wiedziałem, gdzie dokładnie mam iść.

Idąc tak, spostrzegłem wielkie wrota szkoły prowadzące na zewnątrz. Będąc przy nich, mocno je pchnąłem, słysząc cichy jęk starych zawiasów.
Na moment oślepiło mnie delikatnie słońce.
Był piękny, bezchmurny dzień.
Zrobiłem głęboki wdech świeżego powietrza.
Z daleka do moich uszu docierały odgłosy rozmów.
Pospiesznie podążyłem za głosami, które były coraz głośniejsze.
Z tyłu za budynkiem było wiele wolnej przestrzeni, na której stali, bądź siedzieli na soczyście zielonej trawie, uczniowie zbici w kilka niewielkich grup.
Ucieszyłem się niezmiernie na ten widok.
Czyli jednak dobrze trafiłem.

W tym niewielkim tłumie wypatrzyłem znaną mi już blond czuprynę. Podbiegłem jak najszybciej do elfa, ciesząc się, że nie będę tu jednak sam z obcymi ludźmi i dotknąłem jego ramienia.
- Hej, Silver. - przywitałem się radośnie z zielonookim.
- Hej.- odpowiedział niemrawo, nie wysilając się na żadne zadowolenie, nawet na mnie nie patrząc.
- Czy coś się stało? - zapytałem uprzejmie. Może go nie znam tak do końca, ale nie zamierzam utrzymywać z nim takich stosunków jak Peris. Nie potrzeba mi tu wrogów.
- Nie, nic. Tylko ta lekcja to będzie masakra. - skrzywił się, jakby przed chwilą zjadł cytrynę.
- Dlaczego ma być źle?
- Mój starszy brat się tu uczył. Też jest wojownikiem. Mówił, że nauczyciel tego przedmiotu jest po prostu okropny. - stęknął.
- Ee... Nie może być tak źle!- machnąłem ręką lekceważąco. - I ty masz brata?- zapytałem niedowierzająco.
- Tak, jest w tym coś dziwnego?- zwrócił na mnie te swoje zielone oczęta.
- Nie, tylko jakoś żaden z was nie chce nic o sobie opowiedzieć. - odpowiedziałem, krzyżując ramiona na piersi.
- Ty też raczej rozmowny nie jesteś. - odparował z przekąsem.
- Może i masz rację, ale mam swoje powody tak jak zapewne wy.

Nie zdążyłem nic więcej dodać, ponieważ spostrzegłem, że w stronę naszej grupki zmierzał mężczyzna.
Nie wierzę.
To ten sam typ, co wczoraj wziął ode mnie i od Perisa konie, gdy tu przyjechaliśmy.
Jeśli będzie tak arogancki, jak ostatnio, to dziękuję za takie lekcje.
Mężczyzna ubrany dziś był w długie czarne spodnie i beżową tunikę sięgającą do połowy ud.
Na nogach znów miał czarne kozaki, a blond włosy zaczesał  do tyłu. Szedł zamaszystym krokiem w naszą ze wkurzoną miną i zaciśniętymi ciasno pięściami tak, że pobielały mu kostki.
Coś czuję, że ta lekcja mi się nie spodoba.
Wszyscy stanęli prawie na baczność w rządku obok mnie i Silvera, widząc, że profesor nie ma za najlepszego humoru dzisiaj. Podszedł do nas i ogarnął nas zimnym wzrokiem, jakby oceniając.
Nie podoba mi się ten wzrok.
Wróży on coś złego.

- Witam was bachorki! -powiedział ochrypłym głosem. - Jestem Maral. Przez naszą kochaną wicedyrektor będę was z bólem serca uczył tej cholernej obrony. - Skrzywił jeszcze bardziej.- Dlatego chcę ustalić parę zasad obowiązujących na moich lekcjach. Pierwsza: Nie toleruję spóźnień na moją lekcję!
Druga: Macie mnie bezwarunkowo słuchać i wypełniać moje polecenia bez żadnego "ale"! Tych zasad jest jeszcze wiele więcej, ale te dwie są najważniejsze, czy to jasne?
Wszyscy jak jeden organizm pokiwaliśmy twierdząco głowami.

- Dobra, jestem znany w tej szkole z tego, że nie cackam się z nowymi uczniami i rzucam ich od razu na głęboką wodę. Nie sądzicie więc, że te lekcje będą dla was ulgowe. Nigdy nie zaczynam od wiedzy teoretycznej. - Podszedł do jakiegoś stojaka na miecze, którego wcześniej nie zauważyłem. Wziął z niego dwa długie miecze i wrócił do nas z twardą miną.
- Dobra, zrobimy mały pokaz. Tylko kogo by tu wziąć?- przeleciał po nas wzrokiem i zatrzymał go...na mnie.
Wstrzymałem oddech, widząc na sobie to spojrzenie.
Czy ja zawsze muszę mieć przesrane?

- Ty, białowłosy, chodź tu do mnie! - krzyknął, kiwając na mnie palcem.
Odwróciłem się w kierunku Silvera, szukając chociaż niewielkiej pomocy.
Elf poklepał mnie po przyjacielsku po plecach, a jego spojrzenie miało wiele współczucia.
No na tego to zawsze można liczyć!
Westchnąłem delikatnie i wyszedłem niepewnie przed szereg, będąc odprowadzanym spojrzeniami osób z klasy.
- Łap!- krzyknął nauczyciel i rzucił w moją stronę miecz.
Że co?
Ledwo zdążyłem złapać za klingę lecącej we mnie broń, lecz ta uderzyła mnie w zranioną rękę. Delikatnie syknąłem, ale mocniej złapałem rękojeść.
Co za idiota rzuca mieczem?

- Walcz ze mną! - wykrzyknął, a ja kompletnie zdębiałem.
Co proszę?
Mam z nim walczyć?
Przecież ja nawet miecza dobrze nie umiem trzymać!
Nie zdążyłem nic odpowiedzieć ani cokolwiek zrobić, ponieważ Maral na mnie szybko ruszył.
Ledwo zdążyłem uskoczyć przed ostrzem miecza. O mało nie dostałem nim w ramię.
Mężczyzna zamachnął się jeszcze raz i jeszcze.
Odskakiwałem za każdym razem w ostatniej chwili, starając się ratować. Odbiegłem od niego kawałek, a on ponownie na mnie zaszarżował.
Nie mogę non stop uciekać!

Stanąłem mocniej na ziemi i uniosłem miecz do góry.
Nasze ostrza uderzył w siebie z mocnym zgrzytem.
Mężczyzna napierał na mój miecz z olbrzymią siłą, zmuszając mnie do natychmiastowej ucieczki.
Dyszałem już lekko, a miecz zaczął mi coraz bardziej ciążyć.
Moja zraniona ręka nie pozwalała mi użyć swojej pełnej sił. Poprawiłem lekko mój chwyt broni, ale nie dane mi było odpocząć, ponieważ mężczyzna znów na mnie natarł.
Sparowałem mocno jego cios i sam zamachnąłem się na niego swoim ostrzem. Blondwłosy mężczyzna ku mojemu zdziwieniu ledwo zdążył się osłonić. Otworzył oczy zaskoczony, ale potem się uśmiechnął, patrząc w moje granatowe oczy.

- Nieźle, młody. - pochwalił, odszedł kawałek ode mnie i zaczął mnie okrążać.
To robienie wokół mnie kółek strasznie wkurzało.
- Nie sądziłem, że mnie zaatakujesz.
Uśmiechnąłem się przebiegle.
- Jeszcze wiele razy cię zaskoczę. - powiedziałem i zrobiłem zamach mieczem, lecz nauczyciel odparł moje uderzenie bez trudu. 
- Nie bądź taki pewny. - Uderzył mnie rękojeścią broni w moją ranną rękę.
Z mojego gardła wydobył się rozdzierający krzyk pełen olbrzymiego bólu. Oddychałem ciężko, normując oddech.
Aż klęknąłem oszołomiony na jedno kolano.
Maral stanął nade mną, przyłożył mi zimne ostrze miecza do szyi i spojrzał na mnie z czystą pogardą.

- Wstawaj, na polu bitwy nikt się nad tobą nie ulituje!
Uniosłem na niego wkurzony głowę. Bez żadnego protestu się podniosłem i chwyciłem mocno miecz, aż mi kłykcie zbielały.
Czas zakończyć tę grę.
Nauczyciel odszedł kawałek, a ja szybko, bardzo szybko na niego natarłem. Zrobiłem zamach, a mój przeciwnik ledwo to sprawował. Rozłączył nasze miecze i odszedł kawałek.
- Dobra, koniec pokazu!- krzyknął w stronę reszty uczniów i spojrzał na mnie z kamienną miną.- Dobrze ci poszło jak na pierwszy raz.
Kiwnąłem głową i podszedłem do Silvera, który wyraźnie na mnie czekał.

- Wszystko dobrze Isil? - zapytał zmartwiony.
- Ty się o mnie martwisz?- zdziwiłem się, dotykając swojej rany kurczowo.
- Czy to jakieś dziwne? Jestem w tej samej drużynie co ty, nie mogę pozwolić, by ci się coś stało, a poza tym, nie odpowiada się pytaniem na pytanie! - odburknął.
- Dobra już dobra. Nic mi nie będzie. To nic takiego. - dotknąłem ponownie zabandażowanej ręki, która wciąż bardzo bolała. Oby tylko znów nie zaczęła krwawić.
Elf podszedł do mnie i podciągnął rękaw mojej, koszuli, ukazując już zakurzony bandaż.
- To jest nic?! Co ci się stało?! - krzyknął, patrząc z przerażeniem na ranę.
- Nie ważne. Opowiem ci wszystko podczas jedzenia, dobrze?- powiedziałem spokojnie.
Elf westchnął, ale niechętnie przytaknął.

....

Weszliśmy do szkoły i od razu skierowaliśmy się do wielkiej sali. Przy stołach siedziało już wielu uczniów i opiekunów.
Nasza cała grupa również była na swoich miejscach, brakowało już tylko naszej dwójki.
Zająłem miejsce między Adillenem a naszym opiekunem Tarinanem.
Naszemu elfowi jak zwykle przypadło siedzenie obok Perisa, ale jakoś dzisiaj nie zwrócili na siebie najmniejszej uwagi. Yafal na mnie spojrzał wyczekująco wraz z Silverem, oczekując obiecanych wyjaśnień.
Eh... no muszę im powiedzieć.
Oni muszą wiedzieć, bo inaczej będzie nam się źle współpracować.

- Chłopaki, bo ja...muszę wam coś powiedzieć. - zacząłem niepewnie, lecz gdy zobaczyłem wsparcie posyłane mi od drowa, zebrałem w sobie siłę na wyznania - To coś bardzo ważnego, o czym wie tylko Peris. Ja....nie jestem z Terry, ani nawet Umbry. Wychowałem się w innym świecie, a do tego trafiłem za pomocą jakiejś dziwnej książki. Podobno moi biologiczni rodzice pochodzą właśnie z Terry albo Umbry. Nie jestem tego pewien. Po trafieniu do Mrocznej Puszczy spotkałem pewnego starca, który powiedział, że grozi mi niebezpieczeństwo i nakazał przyjście do tej szkoły. Przedstawił się jako Aranel. - Spojrzałem na wampira.- I tu jest odpowiedź na twoje pytanie Yafal. Później wpadłem na Perisa w lesie. Zaatakowały nas ogary, a później wyruszyliśmy tutaj. W Vatarios Civitas wpadliśmy na demony. Przy jeziorze Tysiąca Snów dopadły nas orki i stąd jest moja rana Silver. Uczę się w tej szkole, ponieważ ktoś mi kazał. Jedynie tutaj podobno znajdę odpowiedzi na moje wszystkie pytania. Tylko dyrektor Direl może mi pomóc. Ktoś w tym świecie chce bardzo mojej szybkiej śmierci. - zakończyłem moją skróconą historię i spojrzałem po moich nowych znajomych wyczekująco, aż w końcu odezwał się niepewnie Tarinan.

- Ja, nie wiem co powiedzieć Isil. To jest bardzo dziwne. - westchnął, jakby na jego barki powędrowały obciążniki.
- Tak.- przytaknął mu Peris.- Też z początku nie mogłem w to uwierzyć, ale to prawda. Isil?
- Hm? - mruknąłem, nakładając sobie powoli jedzenie.
- Jest coś, co mnie bardzo męczy. Jak dowiesz się wszystkiego, czego pragniesz to...opuścisz nas? - zapytał z ukrywanym smutkiem w głosie, ale i z niewielką nadzieją, że jednak zgodzę się tu zostać.
- Ja...- zająknąłem się, nie myśląc wcześniej o tym.- Nie...nie wiem. Naprawdę nie wiem. - odpowiedziałem, opuszczając głowę, starając się znaleźć jakąkolwiek odpowiedź na to pytanie.
- Rozumiem. - usłyszałem w dalszym ciągu smutny głos drowa.

Nie mogę mu powiedzieć, że w pewnym sensie chcę wrócić do domu. Nie mogę mu tego zdradzić. Naprawdę go polubiłem. W tak krótkim czasie stał się moim przyjacielem i byłoby mi ciężko opuszczać Terrę. A teraz słysząc ten głos... Nie mogę tego zrobić. Podoba mi się tutaj, ale to nie jest to, za czym tęsknie.

Adillen, Yafal i Silver milczeli ze spuszczonymi głowami, jakby analizując to, co przed chwilą powiedziałem. Wampir po chwili ją uniósł i się uśmiechnął.
- Is, możemy pomóc ci odkryć prawdę i nie pozwolimy, by stała ci się krzywda.
Wszystkie głowy przytaknęły zgodnie.
Miło, że trafiłem na takie osoby jak oni.
Posiłek zakończyliśmy w całkowitej ciszy, a później każdy z nas poszedł na swoje dalsze lekcje. 

...
Witajcie kochani! <3
Okazało się, że miałam o wiele więcej czasu wolnego, niż się spodziewałam.
A to za sprawą tego, że po prostu się rozchorowałam. :'(
Dlatego napisałam szybciej rozdział, niż było to planowane.
Mam nadzieję, że się wam spodoba, mimo że źle się czułam, pisząc to.

Serdecznie zapraszam do czytania i mam nadzieję, że święta mijają wam miło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro