Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXV

Obudziło mnie jakieś dziwne popiskiwanie. Przeciągnąłem się, już czując, że źle zasnąłem przez obolały kark i ranę ręki.
Leniwie podniosłem się do pozycji siedzącej i ponownie mocno się przeciągnąłem. Zaspany zacząłem rozglądać się niechętnie za źródłem mojej pobudki. Tuż przed mój nos wyskoczył mały, błękitny płomyczek. Uśmiechnąłem się szeroko, rozpoznając w nim tego samego ognika, co przyprowadził mnie wczoraj do tego pokoju.

- Cześć, malutki. - pogłaskałem malutki łepek, na co płomyk wydał taki dźwięk, jakby mruczał.
To było słodkie!
Złapałem ogniczka delikatnie w obie ręce i posmyrałem go ostrożnie nosem po płonącej główeczce. Ognik zapiszczał wesoło i przytulił mi się do policzka, najwyraźniej nie często otrzymując od kogoś takie pieszczoty.
- Dobra słodziaku, koniec tych pieszczot, bo muszę wstawać. - zarządziłem, odsuwając go w końcu od siebie, co zostało skwitowane cichym, naburmuszonym prychnięciem.
Płomyk po chwili jednak pisnął i podleciał do szafy i wskazał na nią niewielką łapką.
- Rozumiem, że mam się przebrać?- zaśmiałem się, podszedłem do szafy i ją otworzyłem.

Ukazał mi się wielki jak na moje ostatnie standardy zbiór ubrań.
Do koloru do wyboru.
Zauważyłem, że większość z tych rzeczy, a dokładniej bluzki i koszule ma wyszyty znak zajmowanej przeze mnie obecnie profesji.
O dziwo, wszystkie wyglądały, jakby były w moim rozmiarze.
Mundurek, który chwilowo miałem na sobie pewnie jest używany na ważniejsze okazje, te ubrania w szafie robiły zapewne za taki odpowiednik codziennego.
Wyjąłem białą bluzkę i ciemnobrązowe, długie spodnie.
Zobaczyłem także, że w szafie znajdowały się również buty.
Z osiem par różnego rodzaju. Wziąłem wiązane buty sięgające mi trochę za kostkę w przyjemnym kolorze hebanu.

Gdy miałem już wszystko, skierowałem się do łazienki.
Pomieszczenie to miało ściany o barwie beżu, a panele miały kolor mlecznej czekolady.
Po prawej stronie stała szafka ze wszystkimi potrzebnymi mi tu rzeczami.
Na wprost od wejścia stała duża obudowana powiedzmy wanna, a nad nią było małe okrągłe okno. Po lewej stronie stała zabudowana toaleta i kolejna szafka z ręcznikami.
Wyglądało to znacznie lepiej niż to, co napotkałem w karczmie. Jakby nowocześniej, bo nawet nie zauważyłem tu gara do podgrzania wody.

Rozebrałem się i wziąłem szybką kąpiel, z radością witając ciepłą wodę lecącą z kranu, który przypominał trochę niewielką pompę, przy której trochę się namachałem, by nalać choć trochę wody do nowocześniejszej balii.
Kiedy wyszedłem z wanny, wypuszczając wodę przez duży spływu, szybko założyłem koszulkę i spodnie oraz zawiązałem mocno buty. Zmieniłem bandaż na mojej ręce, uważnie przypatrując się swojemu zranieniu. Na szczęście rana szybko się goiła. Maść naprawdę zdziałała cuda.
Tak gotowy wyszedłem z łazienki.
Ogniczek dalej czekał na mnie cierpliwie w moim pokoju.
- To co, idziemy na dół? - zapytałem raźniej i ruszyłem do drzwi, a ognik za mną, dotrzymując mi towarzystwa.

W sali przy naszym stole byli już ku mojemu zdziwieniu wszyscy i jedli spokojnie swoje śniadanie.
- Cześć wszystkim! - przywitałem się przyjaźnie i siadłem do stołu, od razu robiąc sobie prowizoryczną kanapkę.
Coraz częściej zauważyłem, że obecne życie nie odbiega zbytnio od ręki, które znałem wcześniej.
Nawet jedzenie wyglądało na w miarę znajome. Kilka rzeczy na stole zdecydowanie się różniło i zapewne było inaczej przygotowane, lecz nie bałem się niczego tu zjeść.
Płomyk wciąż mi towarzysząc, usiadł obok mojego talerza.
- Cześć! - odpowiedzieli po chwili zgodnym chórkiem, przełykając swój posiłek.

- Isil, a co robi z tobą ten ognik?- zapytał z ciekawością Tarinan, wskazując na niego widelcem z czymś, co przypominało parówkę, albo niewielką, parzoną kiełbaskę.
- Co? - zapytałem, przygryzając malutkiego, czerwonego pomidorka. - Aa, nie wiem. - odparłem, zlizując sok, który ściekł mi na palce. - Przyszedł do mnie rano i tak jakoś został. - odpowiedziałem, smyrając płomyczek po główce.
Na co Silver prawie zadławił się czymś, co przypominało z wyglądu małego ogórka, lecz było żółte.
- Możesz go dotykać!? I nic ci się nie dzieje?- Przytaknąłem, po raz drugi spotykając się z taką reakcją na dotyk tych stworzeń. - Ale przecież to niemożliwe. On jest z ognia! - syknął, z powątpiewaniem przyglądając się mojej ręce, jakby doszukiwał się tam nieuchronnie poparzeń.
- To prawda.- powiedział Peris. - Pierwszy raz zgadzam się z Silverem. Nie powinieneś móc go dotykać. - Pokręcił głową, wskazując na dotykane przeze mnie maleństwo.
- Niby tak, ale nic mi się nie dzieje. To mnie nawet nie boli. Lubię się z nim bawić.- Wzruszyłem ramionami, zabierając się za tosta, którego przysmażył mi w jednej chwili ognik.
- Ciekawe, czym nas jeszcze zaskoczysz?- Usłyszałem do tej pory cichego Adillena.
- Wieloma rzeczami. - odpowiedziałem mu z uśmiechem.

Zjedliśmy szybko pyszne śniadanie, bo musieliśmy iść na pierwsze lekcje, co nie spotkało się z moim zadowoleniem.
No prócz Tarinana. Tego jedynym zadaniem było pilnowanie nas.
Wampir wstał od stołu i na mnie spojrzał wyczekująco.
- Idziesz?
- Tak, już. - odpowiedziałem, dopinając na dwa łyki mocną, czarną herbatę.
Wstałem i ruszyłem z nim na korytarz, a za mną nieustępliwy ognik.
- Yafal, a wiesz gdzie mamy tę lekcję? - zapytałem po chwili ciszy.
- Moje zwierzę już ją znalazło, a nawet jakbym nie wiedział, to ty masz tego swojego błędnego ognika.
- Jakie masz zwierzę? - zapytałem z ciekawości, nie przypominając sobie, by o nim wczoraj mówił.
Wampir uśmiechnął się, ukazując mi szereg długich i białych ząbków w charakterystycznym geście.
- Przekonasz się.

Mijaliśmy powoli zapełniające się uczniami korytarze i weszliśmy schodami na trzecie piętro. Gdy weszliśmy na kolejny z rzędu korytarz, naszym oczom pokazały się trzy rozgałęzienia. Yafal bardzo pewnie, jakby wiedział, gdzie ma iść, skręcił w prawo. Szliśmy w przyjemnym milczeniu dalej, mijając kolejno wiele drzwi, aż ujrzeliśmy dużą grupę uczniów.
Czyli pewnie dobrze trafiliśmy i nawet mamy jeszcze pięć minut przerwy.
Wampir zaczął się rozglądać dookoła, szukając czegoś uważnie. Uniósł po chwili głowę na sufit, a ja razem z nim, nie wiedząc, co niby może tam być, lecz ku swojemu niezadowoleniu niczego tam nie dojrzałem, ale Yafal ewidentnie coś widział.

- Nayal! Zleć tu do mnie! - krzyknął, patrząc w jakiś ciemny punkt na suficie. Po chwili zleciał z niego średniej wielkości nietoperz, podleciał do wampira i usiadł mu na ramię.
Na co jego właściciel podrapał go czule za dużym uchem.

- A więc to jest twój zwierzęcy towarzysz. - mruknąłem, uśmiechając się na widok włochatego zwierzęcia.
- Tak. Musimy chodzić z nimi na wszystkie zajęcia, więc poprosiłem go, by znalazł naszą salę. À propos, gdzie twoje zwierzę?- zapytał, głaszcząc w dalszym ciągu swojego pupila.
- Nie mam go.
- To jakim cudem możesz się tu uczyć? Przecież to szkoła dla wybranych przez zwierzęta. Jeśli jesteś przez jakiegoś wybrany, masz dużą moc, albo przyszłe umiejętności. Bez swojego stworzenia nie można wejść na teren szkoły. Nawet opiekunowie i nauczyciele moją swoich towarzyszy. Wokół polany jest pole, które powinno mocno razić prądem nieproszonych gości.

Byłem niemało zaskoczony tymi informacjami o polu.
Czy ten wieszcz, który kazał mi tu przyjść, wiedział, że mogę przez to nawet zginąć?
Ba, nawet przecież wicedyrektorka nie zwróciła zbytnio uwagi na to, że nie mam swojego towarzysza, jakby o czymś wiedziała. Czy to tylko przez to, że muszę tu z jakiegoś powodu być?
Dobra, powiem Yafalowi prawdę.
Uzna mnie za szaleńca albo zrozumie. Choć mam nadzieję, że jednak zrozumie.
Reszcie też będę musiał ją powiedzieć, ponieważ tak naprawdę o wszystkim wie tylko Peris.

- Bo Yafal, chodzi o to, że ktoś powiedział, wręcz nakazał mi tu przyjść. Więcej dowiesz się przy następnym spotkaniu całej naszej grupy, dobrze? - zapytałem, prosząco.
Wampir westchnął ciężko, starając zalewne się powstrzymać swoją ciekawość.
- W porządku.
W chwili, gdy to powiedział, przyszedł do nas jakiś brązowowłosy mężczyzna z kilkudniowym zarostem.
Był ubrany w sięgającą do połowy ud białą koszulę, czarne spodnie i smolisto czarne buty do kolan. Mógł mieć z ponad trzydzieści lat, nie więcej. Niebieskie oczy prześwidrowały nas wszystkich po kolei.

Otworzył drzwi do sali, pokazując nam, żebyśmy do niej w końcu weszli.
Sala przypominała taką typową klasę. Szczerze powiedziawszy, nie było nic tu ciekawego czy przyciągającego uwagę.
No może oprócz modeli ras, książek o nich, czy ich szkieletach znajdujących się w rogach sal.
Ławki były podwójne, więc usiadłem razem z Yafalem przy jednej z nich.

- Witajcie moi drodzy uczniowie, jestem Gallen i będę was uczył WORu, czyli Wiedzy o rasach. - usłyszałem głos naszego nauczyciela. Był miły, ale trochę zachrypnięty, jakby mężczyzna dużo palił, albo miał chrypkę.
- Mam nadzieję, że będziecie choć trochę mnie słuchać na tej lekcji, co?- Zaśmiał się, co trochę rozładowało atmosferę. - Na tej lekcji będziecie dowiadywać się o wszystkich rasach. Co potrafią, jakie mają słabości, czego się wystrzegać, czy krótkie ich historie. Będę starał się, by te lekcje były ciekawe, a nie non stop przynudzał. Będę prowadził też lekcję Umiejętności rasowych. Nie jest to przedmiot obowiązkowy, tylko dla osób, które chcą podszkolić umiejętności swojej rasy, więc nie musicie na niego chodzić, choć macie zapisany ten przedmiot na swoich planach. - Klasnął energicznie w dłonie.- No to zaczynamy! Dzisiaj będziemy rozmawiać o pegazach.

Lekcja minęła bardzo szybko.
Była naprawdę fajna.
Gallen umiał nas naprawdę mocno zaciekawić różnym dodatkowymi anegdotkami, a to dopiero był początek. Szczerze powiedziawszy, to traktowałem te lekcje bardziej, jak spotkanie fanów fantasy, niż prawdziwe lekcje przez to, gdzie się wychowałem.
Wszyscy wyszli już z sali, prócz mnie i Yafala. Wampir stanął za brązowowłosym mężczyzną i lekko dźgnął palcem między żebra.

- Panie profesorze?
Szatyn odwrócił się w naszą stronę ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
- Coś się stało chłopcy? Dlaczego tu jeszcze jesteście? - mruknął, układając niedawno używane przez nas atlasy.
- Mamy do pana sprawę. - powiedziałem, siląc się na rzeczowy ton i starając się dobrać odpowiednio słowa.
- A jaką?
- Mój kolega...- tu Yafal wskazał na mnie.-... nie zna swojej rasy, a chciałby ją poznać. Jest pan w stanie nam pomóc? Proszę.
Tak, nie ma to jak prosto z mostu.
Mężczyzna krótko się zastanawiał, marszcząc nieznacznie swój nos.
- No dobrze. Pomogę wam, ale przepraszam za to pytanie, ale jak to się stało, że nie wiesz, kim jesteś?- zapytał, patrząc na mnie ze zmrużonymi oczami.
- Boo...zostałem oddany, jak byłem mały pewnej kobiecie, a ona nie wie nic o rasach.
Niebieskooki zmrużył ponownie dziwnie oczy, jakby nie wiedząc, czy mi uwierzyć.
- Eh...- sapnął ciężko. - Przyjdziesz do mnie jutro na Umiejętności rasowe i będziemy się starać odkryć, co w tobie siedzi. - postanowił, co przywołało na moje usta szeroki uśmiech.
- Dziękuje panu. - odpowiedziałem i wyszedłem z wampirem z sali na korytarz.

- Co teraz masz? - zapytał cicho brunet, podchodząc bliżej mnie.
-Ee... z tego, co pamiętam, to Runoznastwo.
- Te zajęcia masz chyba z Adillenem. Nie będziesz na nich przynajmniej sam. - zaśmiał się. - No dobra muszę iść, pa, pa! - odbiegł, machając mi na przegnanie.
Ognik dalej siedzący mi na ramieniu leciutko pisnął.
- To, co maluchu, zaprowadzisz mnie pod odpowiednią salę?
Zerwał się gwałtownie na to pytanie z mojej ręki i popędził przez korytarz. Zaśmiałem się radośnie i pobiegłem za nim.
Zatrzymaliśmy się dopiero wtedy, gdy zobaczyłem zieloną czuprynę druida.
- Adillen!! - zawołałem podchodząc do niego.

Chłopak, gdy mnie usłyszał, uniósł czym prędzej głowę i przywołał mnie gestem ręki. Błękitny płomyk znów zajął swoje miejsce na ramieniu tuż obok mej szyi.
Gdy byłem już bardzo blisko niego, zobaczyłem, że trzyma coś niewielkich rozmiarów na swoich kolanach.
Tym czymś okazała się czarna jaszczurka z jadowicie zielonymi plamkami na grzbiecie.
Przypominała mi Salamandrę, którą kiedyś widziałem na szkolnej wycieczce w zoo.
Była ona większa niż te, które widziałem w Polsce, ale nie przekraczała długości  przedramienia. Na mój widok przekrzywiła dziwnie głowę, jakby w ciekawości i wystawiła długi, różowy język z niewielkiego pyska.
Parsknąłem na ten widok i usiadłem obok młodego druida.

- Jak ma na imię?- kiwnąłem w stronę gada, który obserwował mnie w dalszym ciągu ze swojego właściciela. 
- Leyana. - odpowiedział od razu, dotykając małego łebka.
Wyciągnąłem dłoń w kierunku zwierzęcia, by go dotknąć, ale zielonowłosy szybko zareagował i zatrzymał moją rękę tuż przy pyszczku stworzątka. Uniosłem głowę na twarz młodego medyka z zaskoczeniem. 
- O co chodzi?- zapytałem, marszcząc brwi.
Zrobiłem coś nie tak?
- Bo to jaszczurka ognia. Bardzo mocno parzy, gdy dotknie jej ktoś inny niż ja. - odpowiedział chłopak, puszczając moją dłoń.
Zaśmiałem się, słysząc tę głupotę. Po tym, co widział, chyba ogień mi nie szkodzi.
Nie powinien się tak o mnie martwić.
- Wiesz co? Mnie chyba nic już nie poparzy. Widziałeś, jak dotykałem rano ognika. Raczej ona nie sprawi mi żadnej różnicy. - powiedziałem i delikatnie pogłaskałem dwoma palcami głowę gada.

Tak jak się spodziewałem, nie poczułem dosłownie nic. Zero bólu. Miała za to bardzo miłą w dotyku skórę i wlepiała we mnie swoje złote patrzałki.
Spojrzałem z uśmiechem na właściciela owego stworzenia.
- Miałem racje?
Chłopak słodko zachichotał jak mała wróżka, wziął swoją małą przyjaciółkę na ręce i wstał z drewnianej ławki.
- Tak miałeś. - spojrzał w prawo, skąd dochodził do nas wyraźny stukot obcasów. - Chyba nasza nauczycielka już tu idzie.
Jak na zawołanie pojawiła się niska kobieta około po trzydziestce w białej tunice i czarnych przylegających do jej nóg spodniach.
Buty na obcasach dodawały jej wzrostu, ale na za dużo. Założę się, że jakbym stanął obok niej, sięgałaby mi zaledwie do ramion. Kasztanowe włosy sięgały jej lekko za trochę ramiona, a grzywka przysłaniała oczy koloru gorzkiej czekolady.

Wszyscy weszliśmy po chwili do przestronnej, pełnej światła sali i tak jak wcześniej, zajęliśmy sobie miejsca.
Nauczycielka runoznawstwa miała na imię Eteaethe i moim zdaniem była całkiem w porządku nauczycielką.
Dostaliśmy na początku pewną kartkę z różnymi przykładowymi runami i ich znaczeniami.
To przypominało trochę pierwsze lekcje pisania i czytania. Czułem się, jakbym się cofnął w rozwoju.

Gdy jako tako coś wszyscy w końcu zrozumieliśmy, dostaliśmy do rąk drugie karteczki, tym razem ze zdaniami stworzonymi z run. Mięliśmy za zadanie, mając poprzednią kartkę do pomocy, rozszyfrować to, co jest tam napisane.
Nie sprawiło mi to jakiejś większej trudności i po mniej więcej dziesięciu minutach miałem już wszystko zrobione. Z nudów, bo nikt prócz mnie jeszcze tego nie skończył, zacząłem obracać jak zawsze swój pierścień.
To chyba zaczynał być już mój tik nerwowy.
I nagle coś mi zaświtało.
Skoro nie mam nic do roboty, to czemu by nie sprawdzić, co jest wygrawerowane na sygnecie?

Chwyciłem z zapałem kartkę z objaśnieniami run i zacząłem je porównywać do tych na mojej rodzinnej pamiątce.
Po trzech minutach udało mi się. Złoty napis głosił: Płoniemy jasno.
W sumie pasuje.
Feniks to symbol ognia, ale i odrodzenia czy też nieśmiertelności.
Hm... będę musiał znaleźć coś o tym herbie na pierścieniu.
Skoro prawdopodobnie moja biologiczna rodzina pochodzi stąd, to może coś znajdę.
Może nawet ktoś z nich żyje.
Chciałbym poznać kogokolwiek z nich i możliwe dowiedzieć się też, dlaczego mnie oddali?
W ten sposób minęła cała moja lekcja.
Następną jest Obrona.
Będzie ciekawie.

...
Witajcie moi drodzy, a oto rozdział 25!
Do końca świąt nie będzie mnie na Wattpadzie, ponieważ goście przyjeżdżają i zbytnio nie będę mieć czasu na pisanie ( będzie istnie rozgardiasz), więc chciałbym życzyć Wam już teraz wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Niech wasze wszystkie marzenia się spełniają, a święta wesoło mijają.

Pa pa Kochani 😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro