Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XVIII

Ze snu niespodziewanie wybudził mnie niepokojący szczęk łamanej gałęzi.
Poderwałem się z koca na równe nogi w zastraszającym tempie, czując kołatanie serca. 
Cokolwiek to było, jest za duże na królika. - pomyślałem, oddychając coraz szybciej przez buzującą w moim organizmie adrenalinę.
Odwróciłem się czym prędzej przerażony w stronę Perisa z zamiarem obudzenia go, ale okazało się, że on też się już obudził, obserwując miejsce, z którego dobiegł hałas, tak samo, jak Estofekes, który chodził nerwowo koło swojego pana.
A jak ja go budziłem, za cholerę nie chciał wstać! - syknąłem w myślach.

Drow sięgnął natychmiast po swój łuk leżący obok jego maty i rzucony obok niego kołczan. Gdy już je miał z niesamowitą ciszą wstał z posłania i założył kołczan na plecy. 
Kiwnął na mnie głową ze skupieniem w stronę naszych wspólnych rzeczy.
Od razu załapałem, o co mu chodzi.
Najciszej, jak tylko mogłem,  podszedłem do płaszcza i spod niego wyjąłem swój pas ze sztyletami. Ostrożnie go przypiąłem do swoich bioder i sięgnąłem po dwa pierwsze lepsze sztylety. Z zadowoleniem spostrzegłem, że były niezwykle ostre. Gdybym przejechał palcami po ostrzach, zapewne skończyłbym z własną krwią na rękach.

Nie podoba mi się to.
Bardzo mi się nie podoba.
Jeśli coś nas za chwilę zaatakuje, będzie kompletna masakra.
Szczególnie dla mnie.
Peris miał mnie uczyć obrony, a nie robiliśmy w tym kierunku dosłownie nic.
Najwyraźniej będę musiał mieć pierwszą lekcję w praktyce. 

Przełknąłem z trudem ślinę, czując potworną gulę w gardle i zacząłem z uwagą wypatrywać niebezpieczeństwa w jeszcze ciemnym lesie.
Ręce zaczęły mi się pocić i trząść ze zdenerwowania.

Isil uspokój się!
Oddychaj! - starałem się opamiętać.
Zrobiłem głęboki wdech i pewniej chwyciłem swoją nową broń i to tak, że kostki na dłoniach mi zbielały.

Zerknąłem na mojego towarzysza, szukając choć namiastki oparcia i sygnału, że chociaż on wie, co musimy robić.
Drow stał w gotowości do strzału, a na cięciwę miał nałożone aż dwie strzały.
Nie wiem, czy on chce się popisać, czy przestraszyć naszego możliwego przeciwnika, czy naprawdę umie tak strzelać.
Jak tak trafi, to chylę czoła, ale jak spudłuje, powyrywam mu wszystkie te białe kudły.
Jeśli oczywiście przeżyjemy. - sarknąłem ironicznie.

Podczas mojej niewerbalnej groźby skierowanej do Perisa z lasu wybiegła banda rozjuszonych orków z taką bronią, że mi oczy wyszły z orbit.

No wy se kurde jaja robicie! - pomyślałem w czystej panice.
Czy wszyscy w tej krainie się na mnie uwzieli?!
Jak nie umiem się bronić, to z grubej rury mi dowalają!
Gdyby to jeszcze byli ludzie, to jeszcze bym może dał jako tako radę, ale od razu ork?!
Na oko było ich chyba dziesięciu.
Oby tylko tylu!

Nie czekali, aż coś zrobimy, od razu rzucili się w naszą stronę z głośnym, otępiałym szaleństwem rykiem.

- Isil, trzymaj się blisko mnie. -
Tuż za mną usłyszałem w dalszym ciągu opanowany w miarę możliwości głos Perisa, dzięki któremu odzyskałem w końcu trochę rezon.
Lekko kiwnąłem mu głową na zgodę. Nie zgłupiałem na tyle, by nie posłuchać się kogoś bardziej doświadczonego od siebie.
Byłbym idiotą, jakbym sam ruszył na tę bandę!

W tej samej sekundzie, gdy kiwałem głową, niedaleko mnie śmignęły z potężną prędkością dwie strzały, które z potężną siłą utkwiły w głowach dwóch najbliższych orków.
Spojrzałem na to w niesamowitym szoku, wytrzeszczając oczy.
Naprawdę byłem pod wielkim wrażeniem.
Peris ma niesamowitego cela!
Ale nie mam czasu teraz na podziwianie.

Z czystym przerażeniem dostrzegłem, że w moją stronę biegł jeden z tych brzydali ze stosunkowo małym toporkiem, jak na wielkość jego właściciela.
Zrobił na mnie nim błyskawicznie zamach, ale mimo wszystko zwinnie go uniknąłem, odruchowo robiąc skok w lewo. 
Niestety mój drogi, obślizgły nowy znajomy spróbował jeszcze raz, celując w moją głowę po skosie, jakby chciał ją ściąć.
Ledwo zdążyłem kucnąć, lecz gdy to zrobiłem, za wszelką cenę przejechałem mu moim ostrzem po brzuchu, zostawiając wielką mu całkiem głęboką ranę, która trysnęła krwią na moją rękę.
Miałem to w tym momencie gdzieś. Nie mogłem tu zginąć.
Każdy mój mięsień zdawał się już pulsować od wysiłku.
Adrenalina dodała mi siły i odwagi. Czułem się, jakbym mógł zrobić wszystko, ale bądźmy szczerzy...tylko głupie szczęście pozwoliłoby mi tu przeżyć.

Zrobiłem dwa szybkie kroki pod ręką potwora i obróciłem się w stronę jego pleców. Szybko mocniej chwyciłem dwa sztylety i wykorzystałem to, że ork nie ma żadnej osłony na plecy i klatkę piersiową. Jedne z ostrzy wbiłem z całej siły między żebra, a drugi w szyję.
Ork wydał straszny skrzek, od którego zachciało mi się wymiotować.
Wyszarpałem ostrza i potwór runął na ziemię.
Wydał tylko jakiś bulgot i umarł.

Skrzywiłem się zniesmaczony widokiem krwi i świadomością, że kogoś zabiłem, ale mimo ściskania żołądka, musiałem to zrobić.
Jeśli ja bym tego nie zrobił, to on zabiłby mnie.

Wyszukałem prędko wzrokiem Perisa.
Stał niedaleko mnie i strzelał do jednego z naszych przeciwników. Wokół niego leżały ciała innych martwych orków zabitych szaleńczą precyzją.
Po chwili ork, w którego celował Peris, padł na ziemię ze strzałą wbitą w muskularną pierś.
Drow przymierzając się do drugiego, nie spostrzegł jednego z orków za swoimi plecami.
Szedł on z wielkim kiścieniem na białowłosego.

Długo się nie zastanawiałem.
Wziąłem inaczej sztylet i zrobiłem mocny zamach, celując w przeciwnika.
Oby moja celność mnie nie zawiodła.
Gdy ork robił zamach, mój sztylet wbił się w jego skroń.
Stwór wypuścił broń z ręki i upadł na ziemię. 
Drow, gdy usłyszał za sobą łupnięcie o ziemię, od razu się obrócił.
Na jego twarzy malowało się zdziwienie, a po chwili, gdy na mnie spojrzał, wdzięczność.
Kiwną mi w podzięce głową i zaczął dalej strzelać.

Ja przeczesałem czym prędzej wzrokiem teren.
Jeden z większych orków zwrócił na mnie uwagę.
Ruszył w moją stronę z krótkim mieczem w prawej ręce.
Ten ork jest wielki!
Zdecydowanie nie pójdzie mi z nim tak łatwo, jak z tym pierwszym.

Wyjąłem z pasa drugi sztylet i przygotowałem się na to, jak ork przybiegnie.
Gdy to zrobił, od razu zamachnął się mieczem.
Odskoczyłem szybko w tył i wytrzeszczyłem oczy zaskoczony.
Ten wielkolud znów był blisko mnie i robił kolejny zamach.
Odskoczyłem z trudem w bok i odbiegłem kawałek.
Jest szybki i to bardzo.
Jak na swoje gabaryty rusza się niesamowicie zwinnie.
A to źle!

Ork za chwilę do mnie doskoczył, tylko tym razem nie wymachiwał mieczem.
Biegł w moim kierunku, jakby chciał mnie startować.
Nie zdążyłem uciec.
Był za blisko, więc wbiłem mu sztylet w brzuchu.
On nic sobie z tego nie zrobił i spróbował pchnąć mnie mieczem.
Obróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni i uciekłem w prawo, by ratować swoje serce, w które ewidentnie celowała bestia, lecz jego miecz sięgnął mojej lewej ręki, rozcinając ją.
Krzyknąłem czując niesamowity ból.
Boże!
Nigdy nie czułem takiego bólu.

Zebrałem w sobie wszystkie siły i pomimo rozerwanej ręki odbiegłem kawałek i natychmiast rzuciłem sztyletem w głowę tego stwora.
Ostrze trafiło celnie między oczy, a potwór padł na ziemię ze zdziwionął miną.
Odetchnąłem z ulgą i rozejrzałem się wokół.
Peris celował do ostatniego żyjącego już orka.

Złapałem się szybko za rękę, by zatamować krwawienie.
- Agh.- skrzywiłem się, gdy dotknąłem rany, zaciskając mocno zęby.
Podszedłem na drżących nogach do martwego orka i wyjąłem z niego po kolei sztylety i włożyłem je z powrotem do pasa.
Gdy to uczyniłem, zerknąłem na ranę.
Na szczęście ręka nie była rozcięta tak mocno, jak mi się zdawało, ale i tak muszę coś z tym zrobić.

Z zamyśleń wyrwał mnie głos znajdującego się niedaleko mnie Perisa.
- Isil, co ci? - zapytał, gdy do mnie podbiegł. - Jesteś strasznie bla...- zamilkł nagle, gdy zobaczył moją rękę. Jego twarz pierwszy raz dzisiaj wyrażała przerażenie. - Isil, przyciskaj to tak dalej, zaraz wrócę!- Pobiegł w stronę naszych toreb i wziął jedną z nich.
W mgnieniu oka był znów przy mnie.

- Podnieś rękę, poleje ją trochę wodą, bo twoja rana jest brudna i bez tego ani rusz, choć nie powinienem. - Wyjął z torby bukłak z przegotowaną wczoraj wodą i obmył mi ranę.
Piekło w cholerę, gdy to robił.
- Isil, wiem, że boli, ale gdybym tego nie zrobił, szybko wdałoby się zakażenie.
Wyją z torby coś w stylu średniowiecznej gazy i bandaż.
Gazę przyłożył do rany i obwiązał to wszystko szybko bandażem.
- Dobra, Is, ja zaciągnę te trupy w krzaki, a ty idź po konie. Esto nad nimi kołuje. Uciekły niedaleko ze strachu.

Zrobiłem, jak mówił.
Szybko znalazłem Estofelesa, a wraz z nim nasze konie.
Zwierzęta posłusznie wróciły ze mną i dały założyć sobie ponownie całe wyposażenie.
Mimo bolącej ręki poszło mi dość sprawnie.
W tym czasie Peris też skończył swoją robotę i do mnie wrócił z naszymi torbami.

- Isil, dlaczego na mnie chwilę na mnie nie poczekałeś? Pomógłbym ci. - mówił nadąsany, zakładając torby na konie. Poczułem niewielką dumę. Chyba pierwszy raz zrzucił swoją codzienną maskę.
- Peris, nie rób ze mnie kaleki. Dam sobie radę ze wszystkimi. Nie musisz mnie wyręczać. - westchnąłem, nie chcąc, by traktował mnie jak dziecko.
- Wiem. - westchnął przeciągle.

- Pamiętasz, jak mówiłem, że nie będziemy zajeżdżać do wiosek i miast? - dodał po chwili.
- Tak i co z tego?
- Teraz będziemy musieli. Twoją rękę musi obejrzeć medyk. - wskazał na moje przedramię, krzywiąc się.
- Ale po co? - mruknąłem, dotykając zranienia.
- Nie mam odpowiednich rzeczy, by zadbać o tę rękę. Wsiadaj na Kage! - powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Teraz nie będziemy się tak zatrzymywać. Następny postój jest w pewnej wsi, a później już jest Szkoła Czarnego Smoka. Czy to jasne? - zapytał już łagodniej, wsiadając na Estrellę.
- Tak. - odparłem cicho.

Ja również rozsiadłem się na Kage i ruszyliśmy spokojnie w dalszą drogę, zbaczając z wcześniej obranego kursu. Estofeles zapiszczał i poszybował w powietrze, by nas przez jakiś czas poprowadzić.
Spojrzałem w jaśniejące, poranne niebo i westchnąłem, przygryzając usta.
Muszę robić cokolwiek, by odwrócić swoją uwagę, od niesamowicie bolącej ręki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro