Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XV

Rano obudziło mnie nieprzyjemne szuranie czegoś w pokoju i lekki wiatr tarmoszący moją już i tak pewnie źle wyglądającą grzywkę.
Podniosłem zaspane, jeszcze ociężałe powieki, ukazując światu moje granatowe tęczówki. Powoli usiadłem na łóżku i przetarłem je, czując w kącikach dokuczliwe paprochy.
Dopiero wtedy odkryłem przyczynę mojej rannej pobudki. Okno w pokoju było otwarte na oścież, ocierało się co chwilę o krzywy parapet i uderzało o ścianę, z której już niedługo zacznie odchodzić farba. Wstałem spod białej i przyjemnie nagrzanej już pierzyny i migiem zamknąłem okno, czując poranny chłód na rozgrzanej po śnie skórze. Rozejrzałem się po pokoju, szukając znajomej twarzy.
Wszystko, co wyjęliśmy z toreb było już starannie zapakowane.
Najwyraźniej Peris musiał wcześnie wstać i to zrobić.
À propos, gdzie on jest?

W tym samym czasie otworzyły się drzwi do pokoju i ukazał się w nich nie kto inny jak właśnie Peris.

- Część. - Machnąłem do niego ręką, witając się, wciąż będąc trochę śpiącym. Ziewnąłem szeroko i przetarłem moje potargane włosy, psując moją poranną fryzurę jeszcze bardziej.
- Hej. Już wstałeś? - zapytał zdziwiony, odkładając niewielką paczuszkę na stół obok naszych bagaży.
- Tak. Skąd to zdziwienie?- zapytałem, opierając się o tenże stolik, czując chłód w nagie stopy od nieogrzanej podłogi.
- Bo jest dopiero siódma. Sądziłem, że będziesz dalej spać. Szczególnie że wczoraj nieźle się zmęczyłeś. - odpowiedział, wzruszając ramionami.
- Obudziło mnie okno, a poza tym jestem już wyspany. - odparłem zadowolony, troszkę kłamiąc. Tak naprawdę chciałbym pospać jeszcze trochę, ale to nie jest w interesie nas obu.
- No to wspaniale. Zjemy i ruszamy dalej. - wskazał na przyniesiony pakunek, z którego dopiero teraz doszedł do mnie zapach świeżo pieczonego pieczywa.
- W porządku. - odparłem entuzjastycznie, czując ssanie w żołądku jakbym miał tam niewielki odkurzacz.
Na nieszczęście ten posiłek miał być na naszą drogę. Na poprawne śniadanie trzeba było zejść na dół.

Przestałem się podpierać i wyjąłem jakąś szarą koszulkę z długim rękawem z torby.
Tym razem nie popełniłem swojego głupiego błędu z wczoraj i zdjąłem z szyi łańcuszek z zawieszonym na nim pierścieniem.
Położyłem go na stół i ściągnąłem ubranie, które miałem w nocy.
Stwierdziłem, że z długim rękawem będzie lepiej mi jechać.
Założyłem bluzkę i zerknąłem na cichszego niż zazwyczaj Perisa.
Stał obok stolika z moim pierścieniem w ręku i go uważnie oglądał ze wszystkich stron. Przyjrzałem się mrocznemu elfowi.
Miał minę, jakby zastanawiał się nad czymś niezwykle istotnym.

Wciąż na mnie nie patrząc, zapytał przytłumionym głosem.
- Skąd go masz?
- Mam go od dzieciństwa, a co? - odpowiedziałem, zadając kolejne pytanie.
- To pierścień rodowy z naszego świata. - powiedział to tak, jakby  była to najoczywistsza rzecz na świecie.
- Skąd to wiesz? - sapnąłem w szoku.
- Mam podobny. Z tego samego materiału są robione pierścienie w Terze i Umbrze. Oraz ten napis jest w mowie używanej dawno temu przez magów. Jest to zazwyczaj motto noszącej dany herb rodziny. Zobacz sam.

Podszedł do mnie pośpiesznie i pokazał na swoim palcu podobny pierścień do tego, który ja posiadałem.
Tylko jego miał inny napis i symbol. Na moim widniał złoto-czerwony feniks na czarnym tle, a u niego był kruk na białym tle. Ja miałem wygrawerowany na złoto napis, a on na srebrno.

- Co to znaczy? - zapytałem, wciąż przyglądając się jego pierścieniowi i wskazałem maleńki napis.
- Z tego, co mówił mi ojciec, to znaczy ,,Nasze noże są ostre“. - parsknął cicho.
- Niezła dewiza. - mruknąłem, doskonale zdając sobie sprawę, że pewnie nie powstała znikąd. Rodzina Perisa mogła być niegdyś niezwykle znacząca. Nie tylko dla rebeliantów.
- Jak to mówił ci ojciec? - zmarszczyłem brwi.
- Języka, którym to jest napisane, uczymy się w szkołach, takich ja ta Czarnego Smoka. Dlatego, nie umiem odczytać, co jest na twoim, a także i na moim pierścieniu.

Oddał mi ostrożnie pierścień z niewielką dozą szacunku, która pewnie była przysługiwała wszystkim symbolom rodzinnym i ruszył ku drzwiom.
Obejrzał się na mnie i zawołał.
- Idziesz na śniadanie czy nie?
- Tak. Już idę. - założyłem pierścień na palec serdeczny lewej dłoni i potruchtałem za nim pospiesznie.
Zeszliśmy stromymi schodami na dół.
Patrzyłem pod nogi, starając się nie nadepnąć na zbutwiałą już deskę, którą udało mi się wczoraj przez przypadek znaleźć.
Naprawdę jestem wdzięczny, że to już ostatnia noc tutaj.
Przywitała nas względna cisza.
O tej porze byliśmy tam tylko my i jeszcze dwaj faceci.
Dobrze, że to nie ci z wczoraj.

Siadłem wraz z Perisem przy jak najdalszym od nich stole i po chwili podeszła do nas ta sama kelnerka co ostatnio. Wzięła od nas szybkie zamówienie z szerokim uśmiechem i poszła. 
Niedługo po tym dostaliśmy coś wyglądem przypominające jajecznicę z masą ziół w towarzystwie kilku pajd świeżego chleba na małej deseczce, niewielkiej kości winogron, sera i dwa pucharki mocno pachnącego soku z jeżyn. Zjedliśmy to wszystko w zastraszającym tempie i wstaliśmy od stołu, przy okazji płacąc kobiecie, która od razu przyszła po naczynia. 
- To, co Isil, bierzemy rzeczy, konie i wyruszamy? - zapytał drow.
- Pewnie. - odparłem.

Weszliśmy w końcu najedzeni z powrotem na górę po tych wątpliwie bezpiecznych schodach do zajmowanego przez nas jeszcze pokoju. Założyliśmy nasze peleryny mimo jasno świecącego słońca i skórzane torby. Peris zarzucił łuk i kołczan na swoje plecy, a ja przypiąłem pas ze sztyletami. Zapakowaliśmy jeszcze naprętce wzięte wcześniej przez Perisa jedzenie i to chyba byłoby wszystko.
Tak gotowi wyszliśmy z powoli obleganej już przez miejscowych pijaczków i podróżnych, ruszając zwartym krokiem do pobliskiej stadniny.

Droga minęła nam jakoś wyjątkowo szybko.
Łatwo ją znaleźliśmy, podpatrując chyba tylko dwa razy tutejszych mieszkańców.
Okazało się, że była dwie ulice dalej od gospody.
Stajnie i boksy dla koni były o dziwo bardzo zadbane.
Były ułożone w czymś, co przypominało budową kwadrat.
Z daleka mogłem już zobaczyć padok, po którym chodziły dwa gniade konie i jeden potężny kary ogier. Za czarną klaczą kłusującą trochę dalej po trawie biegł radośnie biały źrebak, podskakując żwawo.
Za padokiem rozciągała się duża, okwiecona łąka.
Wszystko, co nas otaczało, było w niesamowicie dobrym stanie. 
Widać było, że ktoś dba o konie z dużym poświęceniem, dbałością i ogromną miłością do tych majestatycznych stworzeń.
Nigdy nie szanowałem, wręcz gardziłem osobami, które znęcają się nad zwierzętami. Takie osoby nie można nazwać prawdziwymi ludźmi.
Bo jak można skrzywdzić zwierzę, które kocha cię bezwarunkową miłością?

Po chwili dostrzegłem, że z jednego z boksów ktoś wyszedł, kierując się w naszą stronę, a raczej w kierunku porzuconego wcześniej siodła, stojącego na pieńku.
Był to wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna.
Miał długie, brązowe włosy związane w niedbałego koka na karku, a jego twarz zdobiła krótka, przystrzyżona broda.
Ubrany był w prostą beżową koszule i ciemnobrązowe spodnie. Na nogach miał także długie do kolan czarne buty ze skóry. Na oko mógł mieć ponad trzydzieści lat. Nie więcej.
Gdy nas ujrzał, żwawym krokiem ruszył w naszą stronę.
Gdy był już bardzo blisko, na jego twarzy zakwitł życzliwy i co najważniejsze szczery uśmiech.

- W czym mogę pomóc, zacni młodzieńcy? - zapytał dźwięcznym barytonem, gdy stanął tuż przed nami, opierając szerokie dłonie na wąskich biodrach.
- Potrzebujemy koni. Czeka nas bardzo długa droga. - wyręczyłem Perisa w tłumaczeniu, starając się to zrobić jak najkrócej.
- To prawda. - zgodził się ze mną białowłosy szybko. - Ma pan jakieś do sprzedania? Oczywiście sowicie zapłacimy.  - powiedział, patrząc w oczy mężczyźnie i ukazując sakiewkę z brzęczącymi monetami. 
A było tam ich najwyraźniej bardzo dużo. Peris podczas naszej drogi mówił, że przeprowadzał przez ten cały czas karawany kupieckie i uciekinierów przez Mroczną Puszczę. Stąd posiadał tyle pieniędzy, a bądźmy ze sobą szczerzy, w średniowieczu, a to miejsce najbardziej pasuje mi na takie pogranicze średniowiecza i renesansu, konie były bardzo drogie.

Mężczyzna uśmiechnął się szerzej na ten widok, najwyraźniej przekonując się, co do naszych chęci.
Czego nie zrobi pieniądz w interesach?
- Oczywiście, młodzi panowie. Mam dla was dwa idealne wierzchowce. Akurat na taką podróż. - odwrócił się i ruszył z powrotem w stronę, z której przed chwilą przyszedł.
Spojrzeliśmy po sobie z Perisem.
Coś i tak łatwo poszło.
Może od dawna nie miał kupców na swoje wierzchowce?

Po niedługim czasie wrócił brązowowłosy z dwoma pięknymi końmi, które miały już na sobie założone całe potrzebne wyposażenie.
Peris wręczył sakwę dla mężczyzny z ulgą, widząc, że to nie byle jakie szkapy. Właściciel stajni schował mieszek do kieszeni i uśmiechnął się, widząc, jak mój przyjaciel podchodzi zafascynowany do siwego konia.
Była to niezwykle piękna, młoda klacz.
Peris patrzył na nią z ogromnym podziwem i delikatnie ją głaskał po umięśnionej szyi. Była siwa jak morze podczas zimy, a jej grzywa przypominała pióropusz srebrzystego dymu.
- Ma na imię Estrella. Gwiazda. - osparł mężczyzna, szeroko się uśmiechając.

- A to Kage. Cień. - wskazał na karego ogiera, stojącego obok nowej przyjaciółki białowłosego elfa. 
Był równie niesamowitym i okazałym koniem.
Jego imię idealnie pasowało do jego wyglądu.
Cień.
Jego kara sierść, niczym pióra kruka, mieniła się w słońcu.
Na jego pięknym, szlachetnym pysku znajdowała się długa, biała łata. Grzywa i ogon były bardzo gęste i lekko falowane.  Podszedłem do niego i pogładziłem jego szyję ostrożnie z zachwytem.
Już dawno nie byłem tak blisko konia.
- Jesteś piękny. - szepnąłem, dalej go głaszcząc powolnymi ruchami, na co on lekko parsknął, jakby rozumiał, co przed chwilą powiedziałem.
Na moich ustach wykwitł szeroki, zadowolony uśmiech.

Spojrzałem na Perisa, a dokładniej na miejsce, gdzie jeszcze przed sekundą stał.
Nie było go tam.
Siedział już na swojej klaczy i pewnie czekał, aż zrobię w końcu to samo.
Podszedłem z lewej strony Kage, przełożyłem wodzę, złapałem się siodła i pewnie wsadziłem nogę w strzemię. Podskoczyłem, pochylając się lekko do przodowi i przerzuciłem ostrożnie nogę przez siodło. Delikatnie usiadłem w siodle, nie chcąc skrzywdzić zwierzęcia i znalazłem stopą drugie strzemię.

Przypomniało mi się moje wczesne dzieciństwo.
Wyjazdy do dziadków na wieś, gdzie dziadek na pobliskich łąkach i leśnych drogach uczył mnie jeździć konno.
Pewnego dnia, podczas jednego z tych wyjazdów, podszedł do mnie spokojnie, gdy obserwowałem konie wolno pasące się na prowizorycznym padoku.
Był on już siwowłosym mężczyzną o krótkiej, równie siwej już brodzie. Jak zwykle w swojej standardowej, flanelowej koszuli w kratkę i starych, spranych już jeansach.
Miałem wtedy ledwie dziesięć lat, lecz powiedział mi coś, czego do tej pory nie zapomniałem.
,,Koń to coś więcej niż zwierzę, to istota pełna tajemnic i mądrości. Konie potrafią mówić, po prostu trzeba ich słuchać. Dobry trener słyszy, gdy koń do niego mówi. Wielki trener słyszy nawet ich szept. Jeździć konno może nauczyć się każdy, ale jazda w harmonii z koniem to prawdziwa sztuka. Jeździec, który traktuje swojego wierzchowca jak maszynę poddaną jedynie działaniom chwili bez pamięci, nigdy nie będzie dobrym jeźdźcem.“

Spojrzałem na ciemnoskórego elfa, na co on kiwną mi luźno głową i ruszył powoli.
Ja również przycisnąłem ostrożnie łydkami boki konia.
Kage ruszył spokojnym krokiem za Estrellą i Perisem, strzygąc uszami.
Szedł płynnie, delikatnie kołysząc się na boki, a ja rozkoszowałem się jazdą.
Już od trzech lat niedane mi było jeździć już konno.
Tęskniłem za tym, a teraz będę jechać około trzy dni.
Wystarczająco bym chyba miał już dość na wsze czasy.
Po niedługim czasie wyjechaliśmy z głównej ulicy miasta i ruszyliśmy leśną ścieżką.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro