Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XI

  O to kolejny rozdział. Zapraszam do czytania. :-)
...

Idziemy już cztery nieprzyjemne godziny. Cztery godziny bezustannego marszu po lesie. Obaj byliśmy już zmęczeni i niedługo miał zapaść zmrok. Musieliśmy znaleźć miejsce, by  przenocować.

Czułem, jakby coś po mnie przejechało.
I to coś ciężkiego.
Za dużo tego wszystkiego spadło na mnie dzisiaj.
Najpierw przeniosłem się do tej krainy i spotykam tego dziwnego starca, później Peris o mało co mnie nie zabił, a jeszcze później, polowała na nas zgraja piekielnych kundli.

Jedyne co dzisiaj już tylko chciałem, to iść w końcu spać. Nie spałem już dobre siedemnaście godzin. Przecież jak się przeniosłem, w Polsce był już wieczór. Popatrzyłem na Perisa, który z wielką gracją i ciszą godną japońskiego ninja przedzierał się przez gęsty las.
Gdyby nie biel jego włosów, nie zobaczyłbym go. 
Cały zlany w czerni był jak niebezpieczna, czarna pantera. Stawiał nogi na podłożu delikatnie, a zarazem stanowczo, nie wzbudzając nawet najmniejszego szelestu, jak najlepiej wytrenowany łowca.
W sumie, jak na Drowa przystało.
W końcu były to elfy mroku.

Ja w porównaniu do niego czułem się jak słoń w składzie porcelany. 
Słychać było mój każdy krok, tym samym powodując na mojej twarzy grymas niezadowolenia ze swojej nieudolności. Byłem po prostu przysłowiową kulą u nogi.
Jeśli ktoś albo coś miałoby nas znaleźć i zaatakować to znalazłoby najpierw mnie.
Czułem się jak kawałek mięsa na srebrnym widelcu.

Peris nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi, wyją mapę trzymaną za paskiem spodni i z uwagą się jej przyjrzał.
Nie wiem, jak on coś tam może cokolwiek widzieć.
Mimio, iż słońce jeszcze niedokońca zaszło i była teraz taka trochę szarówka, to i tak las był tak gęsty, że było ciemno, jakby niedawno nastała noc.
Chłopak podszedł bliżej mnie.

- Isil, za trzy minuty drogi dojdziemy do małej polanki. Tam przenocujemy i rano ruszymy dalej. Im szybciej dojdziemy do szkoły, tym będzie lepiej.
- Dobrze. - Przytaknąłem mu gorliwie, czując potworne zmęczenie.
Miał rację i szybciej tam trafimy tym lepiej. Jeśli coś na nas poluje, a raczej na mnie, będziemy tam bezpieczniejsi.

Okazało się, że Drow miał całkowitą rację. Po trzech minutach ukazała nam się mała polanka. Idealna do noclegu. Była otoczona gęstymi krzakami i ścianą drzew, co dawało nam jako tako ochronę.
Gdy na nią weszliśmy, położyliśmy na jej środku nasze torby i wyjęliśmy cienkie maty, na których mieliśmy spać. Trochę przypominały mi do tej pory znane mi śpiwory.

Siadłem na nich i rozprostowałem rozbolała nogi. Bolały mnie niemiłosiernie. Zacząłem je lekko masować powolnymi, długimi ruchami. Nie przywykłem do takiego długiego marszu.
Mój nowy znajomy również skorzystał i zaczął się przeciągać, a potem począł układać z kamieni znajdujących się na polanie niewielki okrąg.
Z jego poczynań wywnioskowałem sobie, że ma zamiar rozpalić ognisko.
Miałem mieszane uczucia co do tego. Z jednej strony ogień da nam ciepło i odstraszy pobliskie zwierzęta, a z drugiej, jeśli coś, albo ktoś na nas poluje, znajdzie nas po dymie.

Białowłosy zerknął na mnie, układając ostatnie kamienie.
- Mógłbyś znaleźć jakieś suche drewno, bym mógł rozpalić ogień? - poprosił, wstając z kolan.
- Pewnie. Nie ma sprawy.
Wstałem z posłania i skierowałem się prosto w stronę leśnej ściany. Pewnym krokiem wkroczyłem w tę gęstwinę, uważając, na co stawiam stopy. Chyba mam szczęście.
Nie musiałem daleko brnąć w ten bór, by znaleźć trochę gałęzi idealnych do rozpalenia naszego ognia.

W ciągu kolejnych pięciu minut niosłem całą stertę opału do naszego prowizorycznego obozu. Z daleka dostrzegłem, jak niebieskooki grzebie w torbie, szykując dla nas na szybko posiłek.
Na ten widok poczułem nieprzyjemne ssanie i uścisk w żołądku.
Przyspieszyłem trochę kroku i już po chwili byłem przy nim. Położyłem ostrożnie chrust, by nie narobić hałasu przy miejscu, gdzie miało być palone ognisko.

Znów rozsiadłem się na dość miękkim posłaniu, a Peris przystąpił do żmudnego rozniecania ognia, co mu poszło znacznie szybciej, niż myślałem, bo po dwóch minutach wesoło trzaskał ogień, dając nam przyjemne ciepło i światło. Rozdzieliliśmy między sobą posiłek, którym była prowizoryczna sałatka i dziwny rodzaj chleba smażony nad ogniskiem i z entuzjazmem zaczęliśmy pałaszować.
W tym momencie byłem gotowy zjeść wszystko, cokolwiek by mi dał.

Zadowolony i odprężony po spożyciu posiłku, otuliłem się płaszczem, kładąc się na posłaniu dość blisko przyjemnego ognia.
Mój towarzysz też chwilę jeszcze doglądał ognia i również się położył, najwyraźniej nie martwiąc się, tym, że ktokolwiek mógłby nas zaatakować.
Po chwili zapadł w błogi sen. Jego twarz była rozluźniona i jakby trochę młodsza.
Nie minęło dużo czasu, jak i moje oczy zaczęły powolnie opadać. Po chwili ja również opadłem spokojnie w objęcia Morfeusza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro