Rozdział LXXIII - Epilog
Pov. Isil
- Zawiodłeś mnie, synu.
Kirial tylko zmrużył niebezpiecznie oczy, patrząc na Deryta...Nie...Na swojego ojca.
Jedyne co dałem radę zrobić, to tkwić w miejscu kompletnie osłupiały, mając pobladłą twarz.
Nie. To nie mogła być prawda. - Myślałem gorączkowo.
Spojrzałem z nadzieją na Kire, ale ten odwrócił głowę przed moim spojrzeniem, wcześniej bezgłośnie tylko poruszając ustami, szepnął: Przepraszam.
Pokręciłem głową, zacieśniając uścisk szczęki.
Kolejna szpila w moje zaufanie.
Kolejne kłamstwo z ust czarnookiego.
Nie, raczej pół prawda.
Zataił przede mną, kim są jego rodzice.
Ciekawe, ile z tego, co mówił, jest prawdą?
Przeniosłem wzrok na posadzkę, a wtedy ponownie odezwał się czarnowłosy demon.
- Czyżbyś nie dowierzał? - Gdy nie odpowiedziałem, kontynuował, robiąc krok w naszą stronę. - Miałem dwójkę synów. Jednego z nich, adoptowanego, zabiłeś.
- Silfan przypuścił na mnie atak, więc zginął. Tu nie ma żadnego "ale". - Chwyciłem Dentego w mocniejszym uścisku, patrząc bez strachu w oczy stryja.
- Ale jak go zabiłeś! Jestem pod wrażeniem! - Zaśmiał się nieprzyjemnie i klasnął w dłonie.
- Nie powiem, że mnie to nie zabolało, bo to nie prawda. Chłopak miał potencjał. - mruknął już spokojniej, ściskając usta w wąską kreskę. - Nigdy nie sądziłem, że jesteś zdolny, aby zabić i to z taką zimną krwią. Magia krwi. - prychnął. - Nigdy nie sądziłem, że ktoś z naszej rodziny będzie posiadał ten dar.
- Tak, to było niespodziewane. odwróciłem się błyskawicznie w kierunku nowego głosu i wyciągnąłem głośno powietrze na widok rudej czupryny.
Wiedziałam, że gdzieś tu jest, ale tak po cichu liczyłem na to, że jednak tu nie przyjdzie.
- Ayor. - syknął Kirial, uważnie przyglądając się niemożliwie wielkiemu i lekko psychopatycznemu uśmiechowi czerwonookiego maga, stojącego tuż przy ukrytych drzwiach za karminową kotarą.
- Cześć, Duszku. - mruknął rudowłosy, widząc jego ostrożny wzrok na sobie. - Skąd ta agresja w twoim głosie? - Przekrzywił głowę jak kot. - Zdecydowanie wolałem to twoje zimne opanowanie. - prychnął i ruszył powoli w naszym kierunku, cicho stąpając po podłodze komnaty.
- Twoja obecność tutaj może oznaczać tylko kłopoty i jesteś nazbyt zadowolony. Co zrobiłeś? -ostatnie zdanie czarnooki wypowiedział z naciskiem, wciąż twardo patrząc na czarnego maga.
Ayor uśmiechnął się na to tylko jeszcze szerzej i wzruszył powoli ramionami.
- Nic takiego. Wypuściłem tylko moje psinki.
Otworzyłem szeroko oczy i mimowolnie wstrzymałem oddech, serce zaczęło szalenie łopotać ze strachu o swoich przyjaciół, podejrzewając, co to za "pieski".
- Ogary. - szepnąłem cicho pod nosem, ściskając jeszcze mocniej miecz, aż mi kłykcie pobielały.
- Zgadza się. Poznałeś już je, prawda? - O dziwo Ayor mnie usłyszał i założył ręce na piersi, rzucając mi kpiące spojrzenie.
- Sam je na mnie nasłałeś. - warknąłem, coraz bardziej martwiąc się o swoich bliskich.
Muszę to zakończyć jak najszybciej. Inaczej skończy się to tragicznie.
Te cholerne kundle są ogromne i z wielką radością będą dziesiątkować armię Arana.
Odwróciłem wzrok ponownie na stryja, który z rozbawieniem przysłuchiwał się naszej rozmowie.
- Wciąż mówisz o pokrewieństwie, że jesteśmy rodziną... - zacząłem powoli, czując na sobie spojrzenia trzech par oczu. -... więc załatwmy to tak, jak powinna rodzina.
- Tak łatwo to nie będzie. - syknął rudowłosy i już chciał ruszyć w moim kierunku, lecz błyskawicznie pojawił się obok niego Kirial, przyciskając ostrze swojego ostrza do jego bladej szyi.
- Nigdzie nie pójdziesz. - warknął, a jego czarne oczy zwęziły się jeszcze bardziej. - To ciebie nie dotyczy. Zostajesz tutaj.
Spłynęła na mnie niewielka ulga i delikatne szczęście, przysłuchując się temu.
Czyżby był jednak po mojej stronie?
Czy może jednak nie chce, by ktoś przeszkadzał w rozgromieniu mnie przez jego ojca?
Miałem jednak cichą nadzieję, że jednak nie straciłem tu jedynego wsparcia prócz Dewosa, który walczy gdzieś tam w holu.
Ayor przeniósł spojrzenie na czarnowłosego demona i uśmiechnął się z wyższością, chwytając niczym niezakrytą dłonią klingi.
Jasny palec z wręcz namaszczeniem przejechał po ostrzu.
- Oczywiście, mój drogi... - nie dokończył, by po jakimś czasie dopowiedzieć...- No tak, nie jesteś księciem, tylko bękartem.
Oczy Kiriala zapłonęły ze wściekłości, a miecz przycisnął się jeszcze bardziej do bladej szyi maga, z której pociekła szkarłatna krew.
- Ale wciąż jestem wyższej pozycji niż ty.
- Niezwykłe przedstawienie! Brawo! - śmiech Deryta przerwał kłótnie dwójki demonów, klaszcząc miarowo w dłonie. Jego krwiste tęczówki przeniosły się w moją stronę i nagle spoważniał, zmieniając swoją twarz w "kamienną maskę". - Isilu, mamy inne priorytety i poglądy. Nie sądzę, abyśmy zgodzili się na nasze wzajemne warunki. - pokręcił głową, przez co parę pasm włosów wypadło z fryzury. - Co od razu daje wynik naszej rozmowy. Już ci kiedyś mój drogi bratanku powiedziałem, nie oddam ci tronu, którego tak ciężko było zdobyć, mimo że ten kawałek żelastwa, który trzymasz w ręku, cię wybrał!
Wykrzyknął i w okamgnieniu znikną, cicho szepcząc coś pod nosem.
Cholerna magia!
Rozglądałem się gorączkowo po sali, szukając z paniką krwistoczerwonej zbroi.
- Isil, uważaj! - wrzasnął gwałtownie Kirial, na co od razu dostał mocnym uderzeniem łokciem prosto w żebra od Ayora, który, gdy młodszy demon skulił się przez promieniujący ból i uderzył go w głowę.
Nie miałem czasu, by obserwować rozwój walki, bo w ostatnim momencie sparowałem cięcie skierowane w moje plecy.
Jęknąłem cicho, czując olbrzymi napór na mój miecz.
Mocno zaparłem się w ziemi i z całej siły odbiłem przeciwnika.
Deryt uśmiechnął się drapieżnie i mocno zacisnął bladą dłoń na trzpieniu miecza, unosząc go na wysokość głowy.
Gwałtownie jego zbroje przebiła olbrzymia para czarnych skrzydeł. Wyglądały dokładnie tak samo, jak te należące do Kiriala.
Silnymi machnięciami wzbił się w powietrze i ruszył w moją stronę w zastraszającym tempie.
Mój oddech tak jak i serce zaczęło walić jak szalone.
Jak najprędzej przygotowałem się do uderzenia, mocniej stając na podłożu. Po paru sekundach poczułem tylko uderzenie i dźwięk ścierających się ostrzy.
Stryj widząc, że jego atak był na nic, ponawiał próby raz po raz z zadziwiającą szybkością.
Jeszcze nikt nigdy tak nie zalewał mnie ciosami z każdej możliwej strony. Cofałem się coraz bardziej i rozpaczliwie parowałem ataki, które byłem w stanie, a przed resztą uskakiwałem.
Czarnowłosy nie dał mi nawet chwili wytchnienia i szansy na kontrataku. To, że znajdował się w górze, tylko utrudniałby możliwe ciosy skierowane w jego stronę.
Niespodziewanie odleciał wyżej, machając ogromnymi skrzydłami.
Co się dzieje?
Tę myśl jak szybko się pojawiła w mojej głowie, tak samo szybko dostałam na nią odpowiedź.
Czarnowłosy tylko machnął ręką i posłał w moją stronę dwa ostre sztylety wymierzone idealnie w mój korpus.
Przez chwilę stałem jak słup z zaskoczenia, obserwując obracające się w powietrzu ostrza.
Otrząsnąłem się jak najszybciej i odchyliłem się na bok, usiłując zrobić unik, lecz nie zdążyłem.
Zrobiłem to za wolno. Jeden pomknął dalej, ledwo muskając moje biodro, lecz drugi wbił mi się w prawe ramię.
Jęknąłem, czując przeszywający ból i prawie wypuściłem miecz.
Kurczowo złapałem się za ranną kończynę.
Jedno krótkie spojrzenie w krwawiące miejsce wystarczyło, aby Deryt zbliżył się do mnie na niebezpieczną odległość.
Błyskawicznie puściłem ranę i odbiłem kolejny cios skierowany w moje biodro.
Robiłem to jeszcze przez dobre pięć minut, aż wuj przebił się przez moją obronę, wytrącając mi płynnie i mocno z ręki Dentego. Zdołałem tylko jeszcze zobaczyć, jak czarny miecz uderza z głośnym brzdękiem na marmurową podłogę dziesięć metrów ode mnie.
Spojrzałem z przerażeniem w czerwone oczy Deryta, czując, jakby mi serce miało wyskoczyć z piersi.
Niespodziewanie wylądował na ziemi tuż obok mnie i wykonując szybki obrót, podciął moje nogi.
Wylądowałem z głuchym uderzeniem prosto na plecy, jęcząc z bólu, który przeszedł przez mój kręgosłup.
Tak bardzo chciałem już tak pozostać na ziemi, ale nie mogłem.
Nie mogłem tak łatwo się poddać i porzucić wszystko, co do tej pory robiłem.
Muszę wstać.
Inaczej szybko zginę, a na to pozwolić sobie nie mogę.
To jeszcze nie mój czas.
Już miałem się podnieść, ale mężczyzna znalazł się nade mną i prawie na mnie siadając, wymierzał mi raz po raz potężne ciosy głownią miecza w różne części twarzy, chcąc jak najszybciej mnie unieszkodliwić. Jedyne, na co w tym momencie było mnie stać, to desperackie osłanianie się rękoma. Wciąż wbity w ramię sztylet zdecydowanie mi w tym nie pomagał.
Czułem, jakby przy każdej mojej defensywie wbijał mi się głębiej w ciało.
Muszę go jak najszybciej wyjąć!
Jedno mocniejsze uderzenie nie zostało przez moje zawahanie się zablokowane. Dostałem solidnie prosto w twarz, słysząc dźwięk łamanej kości. Ze złamanego nosa natychmiastowo poleciała ciepła krew. Na szczęście w moim ciele tak bardzo pulsowała adrenalina, że prawie nie zwróciłem na to uwagi, wciąż siłując się z brunetem.
W przypływie... W sumie nawet nie wiem czego... Splunąłem mu prosto w twarz.
Zaskoczony "atakiem" przestał mnie okładać i otarł wierzchem dłoni posokę, która na moje szczęście zaległa mu na oczach.
Popełnił błąd.
To była moja szansa.
Tym razem w jego zepchnięcie włożyłem całą siłę, posyłając go prosto na ziemię.
Wstałam z posadzki jak najprędzej i w biegu wysunąłem skrzydła, uzupełniając brak w mojej zbroi.
Mocno nimi machnąłem, wzbijając się parę metrów wyżej, uprzednio zabierając z podłogi Dentego.
Dopiero teraz mogłem w miarę spokojnie złapać głębszy oddech.
Obracając miecz w dłoni, poczułem straszny ból rozchodzący się od przebitego małym ostrzem ramienia.
Rozejrzałem się po sali tronowej i zobaczyłem tylko Deryta, który wyglądał, jakby chciał mnie rozszarpać.
To było nieprawdopodobne, jak szybko zmienił się z uśmiechającego się szeroko faceta w żądnego krwi potwora.
Kirial i Ayor gdzieś zniknęli. Zobaczyłem w ich starym miejscu tylko czerwone ślady.
Po chwili zastanowienia na "za" i "przeciw" chwyciłem rękojeść tkwiącego w moim ciele ostrza i ze świszczącym oddechem wiele ryzykując, wyszarpałem pocisk z ramienia.
Krzyknąłem urywanie i wyrzuciłem mniejszą z broni.
Oddychając ciężko, patrzyłem na ranę, z której obficie sączyła się krew.
Za obficie. Nie mogłem akurat teraz tracić krwi.
Tylko jak to zatrzymać?
Myślałam gorączkowo.
Prawie chciałem klepnąć się w czoło.
Zamknąłem oczy i skupiłem się na krwi płynącej w moich żyłach.
Zacisnąłem zęby, czując straszne i bardzo bolesne pieczenie w okolicach moich ran, a szczególnie tej na ramieniu. Starałem się powstrzymać, jak tylko mogłem krwawienie oraz chociaż trochę zasklepić rany. Po pół minucie przestałem i spojrzałem na efekt mojej pracy.
Mimo że głowa niemiłosiernie mi pulsowała, z ran nie upływała już posoka i chyba były zastrupiałe.
Udało się!
Uśmiechnąłem się szeroko, jednak to nie był czas na szczęście z udanego "eksperymentu".
Wuj pędził wprost w moim kierunku z zawrotną prędkością. W locie wyciągnął przed siebie dłoń dzierżącą ostrze. Odleciałem kawałek, cudem unikając ostrza mknącego tuż obok mojego ucha. Parę moich czarnych kosmyków poleciało w dół prosto na podłogę jak liść spadający z drzewa w okresie jesieni. Czarnowłosy rozpędzony nie wyhamował, tylko poleciał dalej.
Już myślałem, że uderzy głucho w ścianę komnaty.
Niespodziewanie mężczyzna robiąc salto, odbił się od niej butami, ponownie szybując w moją stronę.
Ponownie odruchowo się odchyliłem przed ciężkim mieczem, lecz nie zobaczyłem ciosu wymierzonego drugą ręką w plecy. Nie wykonałem ponownie uniku i dostałem z impetem w dół pleców. Siła była ogromna. Zanim się spojrzałem, boleśnie lądowałem na podłodze pałacu. Zabrało mi na chwilę oddech, ale nie tak mocno jak przy spotkaniu z Isabaalem.
Wciągnąłem ze świstem powietrze do płuc i prędko wstałem, prostując na szczęście niepołamane skrzydła.
Muszę zmienić taktykę.
Jak na razie to tylko ja obrywam i to solidnie.
Podniosłem wzrok i zobaczyłem tylko wielki, czerwony płonień lecący w moim kierunku.
Wciągnąłem przed siebie otwartą dłoń i z całych sił skupiłem się na jarzącym się pocisku. Zacisnąłem zęby, siłując się z moim przeciwnikiem. Kula zawisła prawie nieruchomo w powietrzu kilka metrów przede mną.
Powoli zacząłem zaciskać z ogromnym skupieniem dłoń w pięść. Gdy ją zamknąłem, kula rozerwała się i po chwili zniknęła.
Odetchnąłem z ulgą, ale tylko na chwilę.
Deryt postanowił mnie wręcz zalać ognistymi kulami.
Muszę działać szybko.
Nie za bardzo chcę spłonąć żywcem w tym miejscu.
Raz kozie śmierć. - westchnąłem.
Płynnie ruszając do ataku, mijałem piekielnie gorące płomienie. Tylko jeden strumień ognia musnął moje ramię przez zbroję, a łzy napłynęły mi do oczu. Nawet moje płomienie nie osiągnęły tak wielkiej temperatury.
Uskoczyłem w górę, pomagając sobie skrzydłami, omijając ostatni pocisk.
Z całych moich sił skupiłem się na wietrze napływającym z olbrzymiego okna parę metrów ode mnie. Powietrze jak torby przyjaciel oplótł z początku moje dłonie, by powiększyć swoją objętość do małego tornada prawie równającego się z moim wzrostem.
Cichy szept z moich ust wprawił wir jeszcze większy ruch i błyskawicznie znalazł się przy czarnowłosym, wyrzucając go wysoko w powietrze.
Czerwonooki z impetem wpadł na potężną kolumnę z głośnym okrzykiem bólu. Ta pod wpływem uderzenia nie wytrzymała i odłamało się z niej parę zdobień, przecinając boleśnie przy upadku skórzane skrzydła mężczyzny.
Deryt poleciał na podłoże, ale na moje nieszczęście nie upadł. Stał twardo między połamanym marmurem z dziwnym grymasem na twarzy.
Z jego głowy spływały niespiesznie szkarłatne krople kwi, brudząc jasną podłogę.
Wyprostował się, ściskając agresywnie miecz i splunął z obrzydzeniem posoką pod swoje stopy.
Uniósł oczy jak z iście demonicznego folkloru i z krwawym uśmiechem popędził w moją stronę.
Błyskawicznie znalazł się przy mnie, a ja wręcz odruchowo okręcając w dłoni miecz, odbiłem płazem ostrze mojego przeciwnika. Słychać było tylko zgrzyt i iskry szybujące między nami, powoli znikając.
Cofnąłem się szybko i płynnie znalazłem się za rozjuszonym mężczyzną. Jestem prawie pewny, że moje serce na moment stanęło, gdy czarnowłosy bez problemu obrócił się na pięcie i chwycił mnie w żelaznym uścisku za gardło.
Od razu odebrał mi oddech. Szamotałem się jak ryba wyciągnięta z wody, tylko aby jak najszybciej się wyrwać z potrzasku. Odpychałem się, jak tylko mogłem. Powoli zaczynały mi się pokazywać mroczki przed oczami i zamazywać obraz.
Oczy Deryta pociemniały i zaczął coś mamrotać pod nosem. Od razu poznałem, że to inkantacja zaklęcia.
Z paniką rozpaczliwie kopnąłem go z całych sił w kolano. Przestał recytować i z zaskoczenia poluźnił uścisk. Od razu się wyszarpałem i wyprowadziłem potężny cios prosto w szczękę Deryta. Usłyszałem cichy trzask, a demon odsunął się odrobinę. Nie dałem mu odejść.
Kolejny cios otwartą dłonią skierowałem prosto w jego tchawice.
Zabrało mu na chwilę oddech, ale zaraz zobaczyłem miecz pędzący na wysokości mojego biodra.
Błyskawicznie wziąłem mocny zamach moim ostrzem.
Zamiast ponownie odbić żelazo, precyzyjnym cięciem pozbawiłem czerwonookiego prawej ręki.
Krew trysnęła tylko na wszystkie strony, zmuszając mnie, bym zamknął oczy.
Stało się to tak szybko, że z ust Deryta nie zdążył wylecieć nawet jeden krzyk bólu. Runął na ziemię, chwytając się za kikut ręki z twarzą zastygłą w niemym skowycie przeszywających katuszy.
Rozpaczliwie zasyczał, wyciągając powietrze przez zęby, starając się szeroką dłonią zatamować krwotok. Bezskutecznie.
Widząc w jego kącikach oczy łzy, podjąłem decyzję.
Obym jej nie żałował.
Wyciągnąłem przed siebie rękę, zamykając oczy.
Z dziwną łatwością skupiłem się na krwi płynącej w czerwonych żyłach mężczyzny. Ponownie poczułem silne połączenie z magią i już ponownie słyszałem przejmujący krzyk.
Nie przestawałem.
Ciągnąłem leczenie dalej.
Z większą łatwością manewrowałem pojedynczymi nawet krwinkami, przyśpieszając zasklepienie się rany.
Gdy poczułem, że wszystko jest na swoim miejscu, otworzyłem oczy.
Obfite krwawienie ustało, ale czarnowłosy wciąż tłumił wrzaski i ciężko dyszał, chowając kurczowo uszkodzoną kończynę pod brzuch, klęcząc w kałuży czerwieni.
Czy to koniec?
Może głupio teraz robię, ale schowałem Dentego i wolnym, niepewnym krokiem podszedłem do Deryta.
Już byłem krok od niego i usłyszałem potężne walnięcie wrót do sali tronowej.
Odwróciłem się gwałtownie do wejścia.
Odczułem ogromną ulgę, gdy zobaczyłem dwie czarne czupryny. Ojciec patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami, ale wiedziałem, że tak jak ja wreszcie był spokojny.
Schowałem obolałe już skrzydła, biorąc głęboki oddech. Moje ponownie białe włosy opadły mi na twarz w momencie, w którym Dewos chwytał mnie w ramiona, z całych sił ściskając. Jęknąłem, czując ból, ale się nie wyrwałem. Czarnowłosy odsunął mnie na odległość ramion, przyglądając się uważnie.
- Jak bardzo jesteś ranny? - zapytał rozgorączkowany, widząc grymas na mojej twarzy.
- To nic poważnego. Wyleczyłem się.
Odwróciłem wzrok na Kiriala i poczułem, jak mi gardło się zaciska jak w imadło, a serce wali jak szalone.
Młody zabójca stał, ściskając się za brzuch.
Z bladej ręki spływały strugami krople krwi.
Chłopak zbladł potężnie. Dolna warga była rozcięta, a z lewego oczodołu ziała tylko pustka.
Syknąłem widząc jak szkarłatna posoka ścieka mu po policzku, brodzie i szyi.
- Kira... - szepnąłem cicho, ale czarnooki nie spojrzał na mnie. Patrzył w punkt za moimi plecami. Ojciec także jak zauważyłem, tam patrzył. Przełknąłem głośno ślinę, wiedząc, co tam jest. Obróciłem głowę, widząc wciąż klęczącego wuja.
Westchnąłem głośno o się do niego przybliżyłem.
Nachyliłem się do niego i spojrzałem mu twardo w oczy, z których promieniował ból.
- Derycie, to koniec. Koniec rozlewu krwi. Jak zatrzymać twoje wojska w najkrótszym czasie?
Czarnowłosy tylko splunął krwią i spojrzał na mnie z kpiną i mimo braku ręki i swojej pozycji, wyższością.
- Nic nie muszę ci mówić, mój drogi bratanku. - ostatnie dwa wyrazy prawie wypluł mi prosto w twarz.
Zacisnąłem szczękę, prostując się powoli. Starałem się zignorować jego zaczepki i wyciągnąć to, co chcę na spokojnie.
- Z tego, co się orientuję w tutejszym prawie, to obecnym władcą tego państwa jestem ja. W takim razie musisz mi powiedzieć, bo wciąż jesteś obywatelem Umbry. - stwierdziłem spokojnie. - Jak? - Ponowiłem pytanie, zmuszając mężczyznę lewitującą grudą ziemi, aby podniósł w moim kierunku głowę.
Byłem świadom, że muszę zaprzestać temu, co się dzieje na polu bitwy. Nie wysłałbym stad posłańca. Za duże prawdopodobieństwo, że by zginął. A patrząc na zmęczenie ojca, a w szczególności stan Kiriala, jestem na siedemdziesiąt procent pewny, że zostaliby zestrzeleni.
Mimo wszystko Deryt milczał jak zaklęty.
Nawet zamknął oczy.
Spojrzałem z irytacją na tatę, szukając w jego osobie pomocy.
Czarne jak węgle oczy demona skakały po pomieszczeniu, jakby czegoś szukając.
Nagle jego spojrzenie zatrzymało się na mnie z delikatnym uniesieniem kącika ust w geście małego triumfu.
- Isil, jest jedno zaklęcie. - To zdanie od razu tchnęło we mnie cząstkę nadziei. - To tylko dwa krótkie słowa. Jest jednak jedno "ale"...
- Jakie? - Mój wewnętrzny uśmiech mi trochę zaszedł.
- To Deryt musi je wypowiedzieć. - Dewos przeniósł spojrzenie na swojego brata. -
W jego oczach dojrzałem cień żalu, bólu i czegoś jeszcze, czego nie mogłem zinterpretować.
Może to były resztki braterskiej miłości, którą wciąż go dążył?
- Bracie?
Deryt uniósł czerwone spojrzenie.
- Nie ukorzę się tak przed twoim smarkaczem! - odpowiedział butnie, mimo okoliczności, w jakich znajdował.
Wciąż był dumny i taki chciał być do końca.
- Zrobisz to. - mimo bólu w oczach ojciec przyłożył mu ostrze miecza do szyi.
Czarnowłosy odchylił głowę, odrywając całą swoją szyję. Klinga dotknęła delikatnej skóry, pozostawiając po sobie stróżkę krwi. Uśmiech wyższości wykrzywił usta klęczącego, patrząc spod roztrzepanych włosów na swojego krewnego.
- No dalej. Dokończ to. Zemścij się za twoją żonę. Za to, na co was skazałem. Za to, że cię obaliłem, braciszku.
Dewos zacisnął tylko mocniej szczękę.
Podszedłem prędko i chwyciłem ojca za przegub prawej dłoni, gdy zobaczyłem, że niebezpiecznie mu drga. Cicho poprosiłem, żeby odszedł kawałek. Żeby się uspokoił. Gdy to zrobił, spojrzałem w czerwone ślepia.
- Śmierć nie jest wyrokiem, na który chcę cię skazać, Derycie.
Parsknął pod nosem.
- Wypowiedź te dwa słowa. Nie masz już nic do stracenia, ojcze. - usłyszałem głos milczącego do tej pory Kiriala, który bezszelestnie stanął przy moim boku, patrząc twardo na starszego mężczyznę.
Uśmiech wuja zmienił się na krótką chwilę. Stał się mniejszy jakby delikatniejszy, melancholijny.
- Pierwszy raz mnie tak nazwałeś od czternastu lat. - szepnął i po chwili westchnął, patrząc prawie czułym wzrokiem na swojego potomka. - Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałem to usłyszeć. - pochylił głowę i zaraz rozległo się głośne polecenie rozchodzące się po okolicy wzmocnione przez magię. - Finis belli!
Rozkaz od razu doszedł do uszu wojsk Umbry.
Żołnierze przyjęli to z ulgą, patrząc na straty.
Oto wyczekiwany koniec wojny.
Isil spojrzał prosto w czerwone tunele i wydobył ze zgrzytem Dentego. Czarnowłosy pochylił głowę w pełni gotowy na wyrok. Zacisnął szczęki, ale nadchodzący cios nie nadszedł. Zamiast tego usłyszał słowa wdzierające się głęboko do jego świadomości i zbrukanej duszy.
- Widzisz, gdzie ta zemsta cię doprowadziła.
Ona nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem. Nawet gdy chcemy zrobić to ze względu na ukochaną przez nas osobę. Mimo to, że rozumiem, dlaczego taki się stałeś, sądzę, że nie zawsze odpowiednim jest dać się porwać uczuciom. Twoje uczynki nie zwróciły Amiji życia i nigdy tego nie zrobią. - Na imię ukochanej gwałtownie podniósł na mnie swoje oczy, w których zobaczyłem cień bólu i nic innego jak łzy. Z ust Kiriala wydarł się tylko ciche syknięcie.
- Kto? - zdołał tylko szepnąć drżącym głosem.
- Jaral, ale to już nieważne. Czas na mój osąd. Derycie, na mocy nadanej mi przez tutejsze prawo jako nowy król Umbry biorąc sobie na świadków Dewosa, Kiriala i magię drzemiącą w Czarnym Mieczu skazuje cię na wygnanie.
Kara śmierci zważywszy na twoje winy byłaby mym zdaniem nieodpowiednia. Zbyt łaskawa.
Od tej chwili masz czas na opuszczenie granic tego państwa w trybie natychmiastowym. Nie możesz przebywać w tym królestwie do końca swych dni, chyba że ja zdecyduję inaczej. Nikt nie ma prawa ci udzielać pomocy czy schronienia. Będzie to równoznaczne ze złamaniem mojego rozkazu i będzie surowo karane. Niech się tak stanie! - Ostrze Dentego rozbłysło białym światłem, oślepiając nas na moment. Magia okrążyła nas wszystkich i wróciła do klingi miecza.
Deryt z jękiem podniósł się z kolan i ze śladami łez na policzkach ruszył wolnym ku wyjściu z zamku. Z miejsca, w którym przyszedł na świat i się wychował. Spojrzał tylko jeszcze raz na Kiriala, i musnął jedyną ręką ramię syna, odprowadzającego go wzrokiem.
Opuściłem wzrok na posadzkę, wreszcie od dłuższego czasu czując wewnętrzny spokój.
Mam nadzieję, że moja decyzja była słuszna.
Stałem tak przez parę minut, aż Dewos podszedł do mnie, złapał mnie za ramię i popchnął w kierunku wyjścia na plac zamkowy. Deryt zdążył już opuścić to miejsce, znikając za bramą. Zamiast niego ktoś biegł do nas szaleńczo.
Dwie pary ramion porwały mnie do niedźwiedziego uścisku. Z ulgą pomimo bólu wtuliłem policzek do blond czupryny i mocno chwyciłem drobniejszego wampira.
Pociągnąłem nosem, tak bardzo ciesząc się, że nic im się z grubsza nie stało.
Odsunąłem chłopaków trochę, patrząc na nich uważnie z uśmiechem, ale i delikatnym lękiem.
- Silver, Yafal, gdzie jest reszta? - zapytałem.
Spojrzeli po sobie z dziwnym wyrazem twarzy i głos zabrał niepewnie elf.
- Peris został ranny. Wybuch magii rozsadził kawał pagórka, na którym stali łucznicy. Ostro się połamał, ale jest w znacznie lepszym stanie niż Kirial. - Zielone oczy zwrócił się na demona.
To mi przypomniało, jak bardzo on krwawi.
Podbiegłem prędko do mojego bądź co bądź kuzyna i dotknąłem jego piersi. Spojrzał na mnie zaskoczony, a ja pozwoliłem mojej mocy rozprzestrzenić się po jego organizmie. Krwinki mimo małego oporu poddały się mi i dały się kierować. Po trzech minutach rana po mieczu została zasklepiona na tyle, na ile mogłem, a z pustego oczodołu przestała cieknąć jucha. Oka mimo szczerych chęci nie mógłby mu zwrócić. Po skończonym zabiegu uśmiechnąłem się do chłopaka, a ten w kompletnym szoku oglądał jeszcze bardzo widoczną bliznę po tanie na brzuchu.
Odwróciłem się ponownie do reszty moich przyjaciół i poprosiłem, aby kontynuowali.
- Adillen został z nim. Świetny z niego medyk. Jemu nic nie jest, mimo pożaru lazaretu. Medycy już pod koniec z magami przenosili się po rannych prosto na pole bitwy. Mojemu ojcu i dziadkowi nic nie jest. Sprawdzają, jakie straty ponieśliśmy. Mieszkańcy sąsiednich miast i wsi nie ucierpieli. Wychodzą z domów i kierują się o dziwo do zamku. Wiecie, o co chodzi?
Spojrzałem na ojca, który w ciszy przysłuchiwał się rozmowie.
- Podświadomie czują zmiany. Czują, że moją nowego władcę. Tak było zawsze. - odpowiedział spokojnie, stając bliżej bratanka.
Zamrugałem szybko, coś sobie uświadamiając.
- Silver, czemu nic nie powiedziałeś o Tarinanie? I czemu nie ma tu z wami Raventala?
Yafal przełknął głośno ślinę, przeczesując już i tak zmierzwione włosy.
- Tak bardzo nam przykro, Isil. - zająknął się na moment. Z jego oczu popłynęły łzy. - Ich ciała wciąż leżą na polu bitwy.
Poczułem, że upadam na kolana. Ból ścisnął mi serce, a do oczu napłynęły łzy. Zanim się zorientowałem, zalałem się łzami, prawie się zanosząc. Trząsłem się do momentu, aż ojciec zamknął mnie w ciepłych ramionach. Długo nie mogłem się pozbierać.
...
Pięć godzin później.
A więc to był ból, który przez chwilę czułem. To była śmierć Ravena. - Odgarnąłem białe w włosy z twarzy, stojąc przed lustrem w ogromnej komnacie, która stała się od dzisiaj moją sypialnią. Patrzyłem w tafle zwierciadła, przyglądając się znakowi na moje piersi.
Gdy pozbyłem się zakrwawionej, ciężkiej zbroi, zobaczyłem, że Symbol Mroku stał się znacznie większy i ciemniejszy. Jak wcześniej znajdował się tylko na mojej piersi po stronie serca, tak teraz przechodził od niego przez plecy i stworzył misterny rękaw na mojej lewej ręce.
Z westchnieniem przestałem go oglądać i dopiąłem prędko guziki biało-złotej szaty na ceremonię koronacji. Ostatnie poprawki i z mocno bijącym sercem ruszyłem do wyjścia.
....
Znacznie dalej w komnacie w lochach zamku w Yarajs przygarbiony, białowłosy starzec stał pochylony przed wielką, połyskującą misą.
Z uwagą wpatrywał się w taflę wody. Mimo że nie mógł znajdować się tam osobiście, z przejęciem obserwował jak Isil okryty w biel schodzi po schodkach w kierunku Arena i Dewosa, stojących na placu przy trzech strażnikach. Wydawało się, że w to miejsce przyszli mieszkańcy wszystkich wiosek i miast z okolicy, by teraz z przejęciem obserwować swojego nowego władcę.
Młodzian szedł pewnie, uśmiechając się co rusz do tłumu. Stanął przed ojcem i z gracją uklęknął na jedno kolano, pochylając głowę. Mimo że Aranel nie słyszał tego, co mówił starszy demon, wiedział, że za chwilę rozpocznie się przysięga, którą przez lata nauczył się na pamięć. Przysięga... Raczej obietnica dla poddanych. Obietnica dostatku i bezpieczeństwa.
Dewos uniósł powoli miecz i płynnym ruchem dotknął obydwu ramion syna. Gdy skoczył, miecz został przekazany w otwarte dłonie białowłosego. Dente czując dotyk właściciela, zalśnił tak mocno jak nigdy dotąd.
Aran uśmiechnął się i podał błyszczący przedmiot czarnowłosemu.
Ojciec pewnym ruchem z uśmiechem nałożył na jasną głowę syna srebrną koronę.
Tłum jak jeden mąż wzniósł wiwat pełen szczęścia.
Wieszcz odsunął się od misy, szeroko się uśmiechając.
- A więc tak to się kończy. - szepnął w przestrzeń.- Kto by pomyślał, że chłopak wypełni przepowiednie co do ostatniego słowa. Ale wreszcie jest tak, jak być powinno. Nareszcie pokój. - Uniósł oczy ku niebu. - Koniec. Raczej trudno powiedzieć, że to jest koniec. Tak naprawdę nic się nie kończy. Żadna historia, a już na pewno nie tego chłopaka. Jeszcze wiele go czeka. Wiele dróg jeszcze przed nim stoi. Jestem ciekaw, jak sobie poradzi.
.....
Nie wierzę w to, ale wreszcie po półtorej roku to opowiadanie zostało zakończone! 🎊🎉
Bardzo dziękuję wam wszystkim za to, że dotarliście ze mną aż tak daleko przez ten czas.
Każde z waszych komentarzy i gwiazdek, jakiekolwiek wasz ślad bardzo mnie cieszył i napędzał do dalszego pisania. 😍😚❤️
Nie będę kłamać, ale ten koniec był chyba dla mnie najtrudniejszy do napisania. Zbierałam się do niego naprawdę długo i oto jest!
Nie będę się długo rozpisywać, więc jeszcze raz dziękuję za tą przygodę i mam nadzieję, że podobała się wam historia Isila. 😊
Informacje:
1 - Chcę aby poprawki do tego opowiadania udało mi się już dodawać w te wakacje. Mam nadzieję, że wtedy będzie znacznie lepiej.
2 - Druga nowina to taka, że już dzisiaj pojawi się prolog nowego opowiadania! (w tym momencie, co ten rozdział) 😉
Jeśli dobrze się przyjemnie, będą niedługo dodawane rozdziały.
Chętnych do przeczytania serdecznie 🤣
Oto opis:
Wampiry w całej Europie zaczęły buntować się, narzucanym im zakazom w ciągu setek lat przez organizacje Venatores.
Zagrożeni Łowcy starają się zapobiec temu wszystkiemu.
W sam środek tej krwawej wojny został wciągnięty instytut w Polsce i znana łowiecka rodzina.
Uwaga: Opowiadanie Yaoi
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro