Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział LXIII

Wnętrze okazało się całkiem dobrze urządzone.
Z początku prowadził nas całkiem spory korytarz, oświetlony pochodniami, które w czasie drogi zapaliłem. Im głębiej wchodziliśmy, tym bardziej jaskinia przypominała dom, a raczej mieszkanie, jak na standardy tego świata.
Dom naszego smoka składał się z czterech większych rozgałęzień jaskini.
Pierwsza była zagospodarowana na bliski wzór kuchni i jadalni. Stało tam spore palenisko, ręcznie robiony stół oraz cztery krzesła i parę półek. A na sklepieniu wisiały przeróżne zioła.
Do koloru do wyboru.
Druga część przypominała całkiem łazienkę połączoną ze szpitalem, jeśli mogę to tak nazwać, bo zobaczyłem wielką balię i spory drewniany stół, na którym leżały jakieś olejki i rolki bandaży.
Trzecia była ni mniej ni więcej, jak sypialnią. Na ziemi leżały koce, poduszki i inne pledy, oraz całkiem spora ilość książek i świec. Zobaczyłem jeszcze chwilowy błysk miecza.
Czwarta, i największa część była po prostu pusta. Tą wolną przestrzeń zajmowały tylko wiszące pochodnie i broń oraz zbroja porozrzucana po kontach pomieszczenia. W tym miejscu było jeszcze jedno wyjście z jaskini. Ale raczej ci co nie mają skrzydeł, nie chcieliby zbytnio tamtędy wychodzić. Mianowicie było tam strome urwisko ,w którego dole leżały ostro wyrzłobione skały. Jeśli ktoś miałby tyle odwagi aby wyskoczyć, skończyłby jako szaszłyk.
Nie fajna perspektywa.
Ale smoczysko całkiem nieźle się tu urządziło.

Usłyszeliśmy powoli hałas od strony korytarza i przytłumione oraz zniekrztałcone przez echo głosy.
Po minucie w pustej części jaskini pojawili się Silver, Peris oraz dalej Yafal, oglądając się na wszystkie możliwe strony, które pozwoliły im mięśnie szyi.
- Całkiem tu fajnie! Tak mrocznie!-wykrzyczał podekscytowany wampir, doskakując do naszej trójki.
- Taa...A gdzie gospodarz?- westchnął demon, wkładając przydługie włosy za ucho.
- Poleciał wziąć Raventala i Eliara. Zaraz powinni być. -odpowiedział mu spokojnie Peris.

Jak na zawołanie od strony drugiego wejścia, tuż za nami, pojawiła się brązowa bestia, z naszymi zwierzętami w łapach. Rav widząc mnie wyskoczył z chwytu gada i wylądował na szczęście bezpiecznie w środku i podbiegł do mnie.
- Nigdy więcej nie latam! Zapomnijcie!- wstrząchnął się z przestrachem i otarł o moje biodro.
Ledwo pochamowałem śmiech i pogłaskałem go po głowie między ostrymi rogami.
Wilk Silvera nie był taki pewny swego i dopiero gdy Isabaal postawił go na skałach jaskini, podbiegł do swojego właściciela w podskokach.
Chyba nie spodobała im się przejażdżka.

Odwróciłem się w stronę smoka, a właściwie teraz mężczyzny, który z uśmiechem szedł w naszą stronę.
Fioletowe oczy zwróciły się w stronę szesnastoletniego medyka.
- Zdążyliście pewnie już trochę obejrzeć, prawda?-zapytał, a raczej stwierdził.- Weźmiemy tą dwójkę do łazienki. Mam tam wszystkie potrzebne rzeczy.- mówiąc to, wskazał na mnie i Kiriala.
Zielonowłosy od razu chwycił nas zadziwiająco mocno za nadgarstki i pociągnął do wspomnianego pomieszczenia.
Za naszą trójką podreptała powoli cała reszta. Wpadliśmy z impetem do środka, a Adi posadził mnie i demona stanowczo jak małe dzieci na stole.
Stanął z lekko rozstawionymi nogami przed nami i smarszczył czoło, głęboko się nad czymś zastanawiając. Przy okazji stukał rytmicznie palcem o swój delikatnie opalony policzek.
- Może zacznij od Kiry.-zaproponowałem szybko, wiedząc nad czym druid tak myśli.- Naszprycujesz go tylko eliksirami, a mi przecież trzeba poskładać żebra. Z nim pójdzie ci znacznie szybciej.
- Książe ma racje, chłopcze.-poparł mnie, wychodzący zza rogu fioletowooki. Mężczyzna stanął obok nas i prześwidrował mnie badawczym spojrzeniem.
- Daj chłopakowi co potrzeba, a ja zajmę się połamanymi żebrami.-kontynuował.
Zielonowłosy od razu przystąpił do rzeczy i wyjął z torby dwie znajome mi już mikstury. Otworzył jedną i podał młodemu zabójcy.
- Duszkiem.- nakazał, a czarnooki skrzywił się jak po zjedzeniu cytryny i w mig opróżnił naczynie. Po tym w jego ręce pojawił się drugi flakonik.
Po tym Adillen zajął się jego ręką.

- Teraz ty.
Spojrzałem na stojącego przede mną mężczyznę.
- Niech Wasza Wysokości zdejmie koszulę.- wskazał palcem na górną część mojego ubioru. Jęknąłem niezadowolony, ale po srogim spojrzeniu ametystowych oczu, zacząłem odpinać guziki.
- Nie krzyw się, Isilu. Musisz być w końcu na chodzie. Mamy walczyć, a ty sobie żebra łamiesz.-zwrócił mi uwagę Yafal z wrednym uśmieszkiem.
- Sam sobie tych żeber nie połamałem!-fuknąłem i zdjąłem białą, brudną od trawy i ziemi koszulę z ramion.
- Tak, wszyscy wiemy. To moja wina.-smok zabrał głos na prawdę skruszony.- Połóż się teraz na plecach.-nakazał i delikatnie pchnął mnie ku twardemu stołowi.

Nie ukrywając niechęci, wykonałem skwaszony polecenie. Ułożyłem się wygodniej na drewnie i uniosłem swoje granatowe oczy w kierunku byłego dowódcy rebeliantów.
- Zaczynaj, chcę mieć to już z głowy.
Zrobiłem głęboki wdech, trochę się krzywiąc.
- Jak sobie życzysz.- Isabaal delikatnie skinął mi głową i odgarnął niesforny, brązowy włosek, który śmiał spaść na jego czoło.
Za chwilę uniósł swą prawą dłoń i wyszeptał coś cicho pod nosem. Ręka zaczęła jażyć się białym światłem, by zaraz niespiesznie stawać się...przeźroczysta? Tak. Była przeźroczysta i otaczała ją biała łuna.
Po tym wszystkim, co tutaj zobaczyłem, nie powinienem się dziwić czemuś takiemu.
Przyłożył ją do mojej piersi, a skóra na niej zaczęła delikatnie szczypać.
Szatyn zmienił kąt pod którym stał i przełożył rękę na moje żebra, palcami w dół.
- Weź głęboki wdech. Będzie ci łatwiej.- polecił spokojnym głosem.

Już chciałem zapytać o co chodzi, gdy dłoni maga zaczęła zagłębiać się we mnie. Poczułem potworny ból i krzyknąłem rozdzierająco. Powoli traciłem dech w piersiach. Odruchowo chciałem uciec od tego i szarpnąłem się. Usłyszałem jak przez mgłę zdenerwowany głos Isabaala. Dwie pary silnych rąk złapały mnie kurczowo i przytrzymały w pozycji leżącej. Ryknąłem jak katowane zwierzę i zacisnąłem dłonie w pięści. Moje ciało zdawało się płonąć od środka. Wiłem się z bólu na stole, myśląc, że gorzej być już nie może.
Jak bardzo się myliłem. Do olbrzymiego gorąca dołączyło nieprzyjemne przestawianie czegoś we mnie i wpychanie je na inne miejsce, by je złączyć. Przeze mnie przeszły silne impulsy bólu. Szarpałem się, starając uwolnić, a z mojego czoła skapywały kropelki potu. Nie mogłem powstrzymać łez cisnących się do oczu.

- Przestań!-krzyknąłem, czując, że słabne.
Mężczyzna natychmiast wykonał moje polecenie i zabrał rękę.
Nastała natychmiastowa ulga.
Złapałem wielki chust powietrza, przywołując się do pożądku.
Ręce, które mnie trzymały, odpuściły.
Wstałem, siadając na stół.
Spojrzałem rozsierdzony na mojego kata.
- CO TO BYŁO DO CHOLERY JASNEJ!- wrzasnąłem, ale już po trzech sekundach powiedziałem normalnym, spokojnym, chłodnym głosem. - Z tego co wiem, miałeś mnie leczyć.
- To prawda, robiłem to.-odpowiedział od razu rozdygotany smok.
- To ja już wolę mieć te żebra złamane!-warknąłem, oddychają cieżko.
- Isil, spokojnie.- Silver dotknął moich pleców delikatnie.
- Isabaalu, co się stało? Zaklęcia lecznicze nie powinny tak boleć.- dopytywał zielonooki, patrząc uważnie na białego maga.
- To prawda.- mężczyzna opuścił wzrok na podłogę.- Jestem żołnierzem. Znam się na magii ofensywnej i defensywnej, nie na leczeniu. Nie mam w tym wprawy, tak jak medycy. Jesteś dopiero drugim moim pacjętem.-ostatnie zdanie zostało wypowiedziane w moją stronę.
Spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
- Co proszę?!
- Jak poszło leczenie?- zapytał Peris.
Nikt nie zwrócił nawet najmniejszej uwagi na moje pytanie.
- Całkiem nieźle. Zdołałem prawie do końca uleczyć złamania wszystkich trzech żeber.
- Jak to prawie?- blond włosy elf uniósł wysoko brew.
- Nie dokończyłem, bo Książe wydawał się mdleć.-odpowiedział, poztrzepując swoje włosy dłonią, która jeszcze nie dawno była w mojej piersi.- Ale za dwa dni powinny być całkowicie wyleczone. Mimo, że przestałem leczyć, to magia pozostała w jego ciele, kontynuując to, co zacząłem. Są tylko maleńkie skutki uboczne.
- Jakie?!-zacisnąłem kurczowo szczęki.
- Silne bóle co jakiś czas.
Zamknąłem oczy i stłumiłem gniew siłą woli.

-Może idźcie wszyscy, zajmę się nim.-zwrócił się do nich druid, wyciągając kolejną rolkę bandaża.
Wszyscy jak jeden mąż odmaszerowali do wyjścia. Została tylko nasza dwójka, no dobra czwórka jeśli liczyć Lilyene i Raventala, stojących przy wejściu.
- Zrób wydech.-nakazał miękko, a ja zrobiłem o co prosił. Zaczął sprawnie oplatać moją pierś materiałem.
Ten zabieg był jedynym znośnym dzisiaj.
- Po co to robisz?-zapytałem.
- Po co cię bandażuje? Musimy pozwolić żebrom zrosnąć się w spokoju. To dodatkowa ochrona.

Po trzech minutach skończył.
- Czuję się jak mumia.- jęknąłem cierpiętniczo.
- Co?
- Nie, już nic.-zaprzeczyłem szybko i już chciałem wstać, ale zatrzymało mnie kolejne polecenie zielonowłosego.
- Podaj mi ręce.
- Po co?-spojrzałem na niego, nic nie rozumiejąc. Podniosłem dłonie i dopiero wtedy zobaczyłem. Po wewnętrznej stronie znajdowały się całkiem spore rany z których wypływała czerwona posoka.
Czemy wcześniej tego nie zauważyłem?
- Kiedy to się stało?- potrząsnąłem głową.
- Podczas leczenia wbijałeś baaardzo mocno paznokcie w skórę i takie są efekty.
Chłopak chwycił znajome mi pudełeczko, a raczej słoiczek i odkręcił wieczko. Wziął niewielką ilość mojej maści i rozprowadził ją delikatnymi ruchami po moich dłoniach. Syknąłem cicho, gdy nacisnął za mocno. Chwycił zaraz ponownie bandaż i zakleił mi ręce. Na szczęście tak, aby były w pełni sprawne. Ścisnąłem je parę razy i uśmiechnąłem się do młodszego kolegi.
- Dzięki.
- Nie ma sprawy. Może chodźmy do nich, bo jeszcze strzeli im coś głupiego do głowy i będę musiał łatać kolejną osobę.
Zaśmiałem się cicho i zwlekłem z blatu stołu.

Skierowaliśmy się z naszymi rzeczami prosto do ,,wielkiego pokoju''.
- Wszystko dobrze?- usłyszałem ciche pytanie Ravena, który do tej pory człapał cicho obok mnie.
- Jeśli chodzi o moje rany, to jest ok. A jeśli o samopuczucie...mogło by być lepiej.
Chimera podeszła jeszcze bliżej i otarła się ostrożnie o mój bok. Uśmiechnąłem się leniwie i potarmosiłem go między rogami.
Nagle spiął się i odskoczył ode mnie, nasłuchując uważnie.
-Co jest?
- Słyszę skrzydła.
Prychnąłem pod nosem.
- Dobra. Który kretyn chciał sobie polatać?
- To nie skrzydła smoka i demona. Są za ciche. Bardzo ciche, ale jakoś znajome.....Czekaj, są ich dwie pary!- wykrzyknął i pobiegł przed siebie wielkimi susami.
Spojrzałem na medyka i ruszyliśmy za nim tak gwałtownie, że jaszczurka Adillena prawie wypadła z jego kieszeni w spodniach.

Dobiegliśmy do pustego pokoju i co tam zobaczyliśmy?
Yafal skakał jak psychiczny w te i we w te z nietoperzem w rękach. Już prawie spadł ze skaryp, ale w ostartniej chwili odskoczył i cieszył się dalej.
Głupi to zawsze ma szczęście.
Dalej stała reszta, obserwując Perisa ze sporym ptakiem na rękach.
Orzeł.
No jasne!
Nayal i Estofeles wrócili!
Ojciec musi być blisko.

- Isil!
Silver przywałam mnie gestem ręki.
Potruchtałem do nich wraz z Adillenem.
- Co jest?
Peris uniósł trochę Esto i wtedy zobaczyłem skąd to zgromadzenie.
Na nodze orła spoczywał przywiązany zwitek papieru.
Czyżby list?
- Esto przyniósł wiadomość przed chwilą wraz z Nayalem.-Peris potwierdził moją tezę i odczepił od zwierzęcia przesyłkę. Szybko rzucił na nią okiem i podał ją mi.
- Jest zaadresowana do ciebie.
- Dlaczego do mnie? I kto to wysłał? Czyżby ojciec?-wziąłem liścik w dłoń i spojrzałem na czerwoną pieczęć.
Pieczęć z feniksem i znanym mi mottem.

To na pewno od taty. No pozostaje także możliwość, że od wuja, ale raczej wątpie, że wielki król Umbry i wróg chaciałby ze mną korespondować i to za pomocą ptaka Perisa.

Rozerwałem pieczęć i spojrzałem do środka.
Od razu zobaczyłem ładne, proste i lekko pochyłe w prawo pismo.

Isilu!
Skoro to czytasz, to zbaczy, że jesteś u przyjaciela Direla, Isabaala.
Mam nadzieję, że dotarliście do jego jaskini cali i zdrowi.
W tej chwili znajduję się wraz z wojskiem Arana w Patet ceciderunt.
To miejsce jest dosłownie nazwane ,,Równiną poległych".
Oby zła sława tego miejsca nie przyległa do nas.
Znajduje się ona niedaleko stolicy, Corvis.
Isabaal jak go poprosisz, przyprowadzi Was do nas.
Stąd obserwujemy za pomocą rebeliantów sytuację i poczynania Deryta.
Jak na razie w mieście stacjonuje liczne wojsko, ale jakby uśpione.
Jest dziwnie spokojnie.
Wydaje jakby Deryt na coś czekał, tylko na co?
Resztę wyjaśnię Ci ,jak już do mnie dotrzesz. Mam nadzieję, że to będzie już wkrótce.

Dewos.

Ps. Uważaj na siebie.

Zamknąłem kopertę i przymknąłem oczy.
Na co czeka Deryt, tato?
Prychnąłem.
Na moją odpowiedź.

                                .......

Wróciłam!
Na reszcie odzyskałam wenę i to o ironio w szkole xd
Więc oto świeżutki rozdział i to z lekcji religi! ( Błagam, zabierzcie mnie stąd.  Ja nie chcę tu być!)

Ale mniejsza...jak mija wam rok szkolny i co myślicie o nowym rozdziale?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro