Rozdział LVI
Łażenie pare godzin po pustyni nie jest fajne.
Nie polecam.
Na prawdę.
Nie prubójcie tego.
Droga mijała spokojnie, ale słońce było niemiłosierne. Aby się przed nim ochronić, zrobiliśmy prowizoryczne turbany ze swoich koszul, wyciągniętych z toreb. Z rękawów zrobiliśby coś na krztałt chust, które osłoniły nosy i usta od piachu unoszącego się w powietrzu.
Ech....ale mało to nam dało.
Spod turbanów pot spływał prawdziwymi, wąskimi strumykami. Oddychać także było ciężko, a iść jeszcze bardziej. Ledwo słanialiśny się na nogach, zapadając się w miękkim piachu, a zwierzęta głośno sapały z wycięczenia. Eliar miał z nich najgorzej. Czarne futro niesamowicie się nagrzewało.
Wcześniej ściągneliśmy stare ubrania i założyliśny bardziej cienkie oraz jaśniejsze, ale mimo to, gorąc był prawie nie do zniesienia.
Torby niesione na plecach zdawały się być o wiele cięższe ,niż zazwyczaj, jakby ktoś powsadzał tam kamienie.
Pustynia nie oszczędzała nas nawet w najmniejszym stopniu, a przymierzamy ją dopiero od sześciu godzin.
Rzuciłem okiem na Kiriala, w dalszym ciągu spoczywającego na plecach wielkiej chimery.
Chłopak znów zasnął wtulony w miękką grzywę.
Martwiło mnie to.
Coraz częściej zapadał w sen, z którego wybudzał się po dość długim czasie. Rzadko był przytomny więcej niż dziesięć minut. W tym czasie na zmiane z Adillenem prawie wmuszaliśmy w niego pozostałe nam jedzenie i wodę. Obu tych rzeczy nie chciał przyjmować. Mówił za każdym razem, że nie jest głodny i nie chce mu się pić, tylko spać. Od kiedy przeszliśmy na terytoriu pustyni, zaczęła go trawić jeszcze większa gorączka, a serce dudniło mu mocno w piersi, pompując zatrutą krew.
Medyk co rusz prosił Yafala o odsączenia krwi pełnej trucizny i opatrywał ranną rękę.
Lecz mimo tych zabiegów, stan demona nie poprawiał się, a wręcz przeciwnie.
Nie musieliśmy martwić się o jedzenie, którego jakby nam zbrakło, moglibyśmy upolować.
Mimo niekorzystnych warunków, życie na pustyni kwitło.
Gdzie niegdzie rosły w małych skupiskach rośliny, a zwierzęta różnego rodzaju umykał przed nami. Węże, jaszczurki, olbrzymiej wielkości żuki oraz pustynne myszy i inne gryzonie.
Na wodę jaszcze nie trafiliśmy, ale każdy z nas miał jeszcze pół bułaka. Na dłuższą metę to nie wystarczy, ale jak zacznie jej braknąć, będę musiał użyć magii, by ją znaleźć.
Jedynym naszym zmartwieniem, był stan Kiriala.
Demon poderwał się nagle z grzbietu chimery i zaczął czymś krztusić.
Wszyscy podbiegliśmy do niego.
Chłopak dusił się, przykładając sobie do ust rękę.
Z pomiędzy palców zobaczyłem wypływający, czerwony płyn.
To krew!
O Boże, on się dławił własną krwią!
Yafal złapał się spanikowany swoich ust i odbiegł kawałek.
To było dla niego za dużo.
Nie wytrzymał takiej ilości krwi.
- Kirial ,spokojnie. Oddychaj spokojnie.- szeptał zielonowłosy, gładząc plecy czarnookiego, który oddychał spazmatycznie.
Najwyraźniej atak już minął.
Diabeł otrzymał od Silvera jakiś materiał, którym otarł usta z krwi.
,,Trucizna postępuje coraz szybciej.''- rozbrzmiał w mojej głowie głos Adillena z przed dwóch godzin.
- Będzie potrzebował dużo wody i zimnych okładów.- stwierdził druid przykładając swoją drobną dłoń do spoconego czoła starszego chłopaka.- Napełnij jakiś półmisek wodą i znajdź jaki kolwiek kawałek materiału. Musimy zbić tą gorączkę.- polecił szmaragdiwooki, zwracając się do Perisa.
Drow od razu przystąpił do pracy, bez najmniejszego szemrania.
Zobaczyłem jak czarno-czerwonowłosy pnownie przyciska dłoń do ust i szepcze coś, co brzmiało jak 'Niedobrze mi.'
Adillen od razu pomógł mu zejść z wielkiego kota. Demon upadł na kolana, przytrzymowany przez zielonowłosego i zwymiotował....krwią. Torsje znów wstrząsnęły ciałem zabójcy i kolejna ilość posoki zabarwiła piach.
Uzdrowiciel stał nad poszkodowanym niezwykle blady i z paniką obserwował swojego pacjęta, który można powiedzieć, wyplówał swoje wnętrzności.
Demon przestał wymiotować i usiadł ciężko na ziemi. Moja chimera oraz Eliar podbiegli do niego i poczęli mu robić za poduszki. Rav położył się za Kirialem, a czarny wilk położył się przy jego boku, asekurując go, gdyby się przewrócił.
Peris przybiegł w tej samej chwili z misą wody i jakąś szmatką. Podał to druidowi i spojrzał smutno na czarnookiego.
Adi od razu przystąpił do pracy i kazał położyć się rannemu.
Na bladym czole po chwili pojawił się okład, a do gardła został wlany jakiś napar.
- Nie jest z nim dobrze.- szarnął Silver, zakładając ręce na swoją pierś.
- Nie jest dobrze?- fuknął Yafal.- Jest tragicznie!
- Nie drzyj się.- opamiętał go białowłosy drow.- Adillenowi to w żadnym stopniu nie pomaga przy pracy.
- Musimy coś zrobić. Musimy znaleźć najbliższych mieszkańców.-włączyłem się do rozmowy.
- Isil, wiem, że chcesz dobrze, ale zaraz będzie zmierzch. A w mroku nikogo nie znajdziemy, nawet jeśli ktoś tu mieszka.-odparł elf.
- Ty to umiesz ostudzić zapał.-prychnął szarooki.
- Wrodzony talent.
- No właśnie widzę.
- Silver ma racje.- poparł blondyna drow.- Musimy rozbić tu dzisiaj obóz, rozpalić ogień i coś zjeść. Mimo, że na pustyni w dzień jest gorąco, to w nocy potrafią być minusowe temperatury.
A Kirial musi odpocząć.
- Wiem.-westchnąłem.- Adillen!
Chłopak odwrócił się w moją stronę.
- Rozbijamy tu obóz!
Nic nie odpowiedział, tylko skinął mi głową i powrócił do pracy.
- Idę pozbierać chrust, albo jakiej kolwiek trawy, czy krzaków.- powiedział Peris i poszedł.
Silver i Yaf oznajmili, że pujdą coś upolować i tak zostałem tylko ja.
Nie mając nic lepszego do roboty podszedłem do naszych tabołków i sprawdziłem ilość wody w manierkach.
Z niezadowoleniem stwierdziłem, że mało z niej zostało, a będzie jeszcze jej potrzeba więcej.
Adillen będzie potrzebował jej do okładów.
Obejrzałem się po okolicy i spróbowałem wyszykać jakiej kolwiek roślinności, bo gdzie roślinność tam i większa ilość wody.
A raczej większe prawdopodobieństwo jej znalezienia.
Za Adim i Kirialem dostrzegłem dość pokaźnął kępę krzaków w odległości piętnastu metrów.
Wziąłem bułaki i szybko ruszyłem w tamtym kierunku.
Gdy byłem na miejscu siadłem na piachu, który był nieorzyjemnie gorący, a raczej pażył jak cholera.
Syknąłem, krzywiąc się i zamknąłem oczy.
Powoli, skupiając się na swojej mocy, uwolniłem ją z ciała i skierowałem ją ku ziemi.
Z początku nie czułem nic, ale im głębiej brnąłem w ten piach, tym więcej życia odnajdowałem.
Żuki zakopane pod pierwszą warstwą ziemi, a głębiej pustynne gryzonie w swoich norach wraz młodymi.
Dziwnie się czuję, poznając zwierzęta pod ziemią, używając na dodatek magii wody.
Słyszę jak krew szymi im w żyłach.
Parsknąłem mimowolnie.
Już wiem jak się czuje Yafal.
Odetchnąłem i powędrowałem dalej.
Aż w końcu poczułem wodę.
Była głęboko.
Bardzo.
Ale chyba dam radę ją wydobyć.
Muszę dać.
Podniosłem rękę, dalej skupiając się na ziemi nasiąkniętej wodą.
Z początku nie chciała ze mną współpracować, ale po jakimś czasie, poczułem jak mozolnie płynie do góry, wprost do mojej ręki.
Otworzyłem oczy, czując ją przy najbliższej warstwie piachu. Spojrzałem pod moją rękę i ujrzałem pierwsze krople. Zrobiłem ręką koło, a woda wychodząca na zewnątrz, zmieniła się w duży bąbel. Płynnym ruchem machnąłem ręką w kierunku manierki, a woda niespiesznie wypełniła jej wnętrze.
Po skończonej czynności, uśmiechnąłem się z satysfakcją.
Przez jeszcze dziesięć minut powtarzałem ten schemat, dwa razy zmieniając lokację.
Po wszystkim udało mi się napełnić do końca trzy z pięciu bułaków oczyszczoną puźniej wodą.
Ale lepsze to niż nic.
Wróciłem do chłopaków, którzy żwawo szykowali się do nocy.
Peris układał w skupieniu z krzaków prowizoryczne ognisko.
Będzie duży ogień, ale szybko to spłonie.
Obejrzałem się na Adillena, który w dalszym ciągu zajmował się ledwo przytomnym Kirialem. Ravental w dalszym ciągu robił mu za wygodne posłanie, ale to nie przeszkadza mi z nim porozmawiać.
-Rav, co z nim?
Chimera odwróciła głowę w moją stronę. Jej czerwone oczy spodkały się z moimi granatowymi.
- Źle.
To jedno słowo całkowicie mi wystarczyło.
Skierowałem się do naszych rzeczy i odstawiłem tam bułaki.
- Isil!-usłyszałem dość dalekie wołanie Yafala.
Obejrzałem się w kierunku, z którego dochodził głos.
Zobaczyłem wampira i Silvera z czymś w ręku. Tym czymś z chwili na chwilę okazywało się jakimś dziwnym gryzoniem.
Szczerze, wolę nie wiedzieć ,co to jest.
- Widać ,że polowanie się udało.-mruknął drow, stając obok mnie.
- Najwyraźniej.
- Co robiłeś wcześniej przy krzakach?-zapytał poprawiając swój turban z białej koszuli.
- Szukałem wody i trochę jej znalazłem. Choć nie na długo nam ona starczy. -odpowiedziałem.
- To dobre wieści, Isil. Nie przejmuj się.
I tyle z naszej rozmowy, bo odszedł z powrotem w kierunku paleniska.
- Łatwo ci mówić.- westchnąłem i spojrzałem w bezchmurne, błękitne niebo, na którym mocno grzało słońce.
- Czego wypatrujesz?
Odwróciłem się w za siebie i dostrzegłem Adillena. Na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że jest wycięczony. Miał smutny wyraz twarzy, a po jego czole spływał pot, który sklejał ze sobą zielone kosmyki.
- Niczego. Co z Kirą?
Szesnastolatek uporczywie milczał. Pokiwałem głową, wszystko rozumiejąc.
- Isil!- tym razem po pustyni rozniósł się krzyk Silvera.
- Co znowu?!
- Chodź rozpalić ogień.
- Po co o tej porze?- zapytałem, kręcąc głową.
- A jeść chcesz?
Skinąłem głową, a on od razu wrzasnął.
- To rusz swoje królewskie cztery litery do nas!
Co on się tak gorączkuje?
Przewróciłem oczami i podszedłem do nich.
Peris siedział trochę dalej od reszty i skórował gryzonia powolnymi ruchami.
Spojrzałem na ognisko i wyciągnąłem do niego rękę. Poczułem jak ciepło rozchodzi się po moim ciele i powoli kieruje się do mojej ręki, by po chwili ujawnić się ,jako duża kula niebieskiego ognia po wewnętrznej stronie mojej dłoni.
Jak od niechcenia rzuciłem nią w kierunku przygotowanych krzaków, które od razu zajęły się ogniem.
.......
Pół godziny później każdy z nas dostał obiado-kolację w postaci pseudo królika, chleba i czagoś co przypominało fioletowe jabłko.
Nie minęło dziesięć minut, a posiłek był zakończony.
Tylko ja zostałem z tym dziwnym owocem, a Kirial usiłował zjeść drobno pokrojony posiłek. Adillen nie odstępował demona na krok podszas jedzenia.
On musi jeść, inaczej organizm osłabnie jeszcze bardziej.
Wziąłem nóż i zatopiłem go w owocu, odkrajając kawałek, który we wnętrzu był czerwony.
Skąd oni to wzięli?
Dobrze wiem, że niczego takiego nie było w naszych torbach.
Niepewnie wziąłem go do ust.
Fioletowe jabłko okazało się słodkie i pełne soku.
Szczerze, smakuje trochę jak arbuz.
Niespiesznie jedząc deser, spojrzałem przed siebie.
Hmmm...to dziwne co teraz powiem, ale na horyzoncie zaczęły majaczyć mi się dziwne krztałty.
Fatamorgana? Czy halucynogenny owocek?
Wstałem z ziemi i w dalszym ciągu obserwując cienie w oddali, zapytałem.
- Widzicie to, czy po prostu wariuję?
Wampir zwrócił swoje stalowo szare oczy w stronę ,w którą się wpatrywałem.
- Nie wariujesz. Ja też to widzę!-pisnął podekscytowany, podrywając się z piachu.
- Ktoś, lub coś zmierza w naszą stronę. Przygotujcie się. Nie wiemy, czy będzie do nas przyjaźnie nastawione.-blondyn mówiąc to, dobył swojego miecza.
Peris nie kłopotał się zbytnio i wręcz znudzony wyciągnął zza siebie swój łuk i strzały.
A temu co?
Druid i wampir niczego nie wyjęli, ale dobrze wiem ,że nie byli bezbronni.
Ich rasowe umiejętności idealnie przystosowały tą dwójkę do obrony.
Adi ma magię, a Yaf mocne i ostre kły mogące bez problemu rozerwać tętnice.
Nie wyjmowałem Dentego.
Poradzę sobie w razie czego magią.
Po pięciu minutach dostrzegłem dziesięć dużych, białych, ale i dziwnych koni z jeźdźcami na grzbietach.
Konie miały niesamowicie czerwone oczy i po ich posturze można było stwierdzić, że są silne. Ale co najdziwniejsze...z ich głów wyrastało poroże, przypominające te jelenie.
Jeźdźcami byli postawni i mężczyźni, sądząc po budowie, bo na sobie nosili cienkie zbroje w kolorze piasku pustyni. Twarze zasłaniały obszarne kaptury o takim samym kolorze co zbroja.
Zatrzymali się dobre dziesięć metrów od nas i mężczyzna na przedzie uniósł rękę, na co jego towarzysze zajęli kaptury z głów.
Wszyscy mogli mieć od osiemnastu do trzydziestu lat. Ale każdy z nich miał pięknie opaloną skórę, zielone i piwne oczy oraz brązowe, rude, blond bądź brązowe włosy.
Mężczyzna, najwyraźniej ich przywódca ostatni ściągnął kaptur.
Zza materiału ukazała się przystojna, młoda twarz o hipnotyzujących, złotych oczach. Długie blond włosy związane w cienki warkocz opadał na jego szeroką klatkę piersiową.
Mężczyzna przechylił głowę, a w jego uszach zabrzęczały kolczyki.
Skorzystałem z okazji i użyłem moich Vidarskich umiejętności.
Szybko wszedłem w niego i od razu powędrowałem do jego duszy. Blondyn jakoś nie specjalnie starał mi się to utrudniać, więc szybko znalazłem jego światełko.
Było brązowe.
Zwiadowca.
- Niech wasz przywódca wystąpi.- nakazał zimnym tonem złotooki, patrząc na mnie z góry.
Nie czekając na reakcję chłopaków zmniejszyłem odległość między mną, a zwiadowcą.
To z mojego powodu tu są, więc ja wezmę za nich odpowiedzialność.
Uniosłem oczy pewnie na dowódcę.
Blondyn spojrzał na mnie zaskoczony, ale w mgnieniu oka na jego twarz znów powróciła zimna maska obojętności.
- Kim jesteście i co tu robicie?
- Ja jestem Isil, a to moi przyjaciele.-powiedziałem wskazując na poddenerwowanych chłopaków za mną.- Podróżujemy.
- Podróżujecie?-prychnął kpiąco.- Przez tą pustynię? Jak przeszliście przez strażnika Lasu Cienia?-zapytał niedowierzając.
- Nie było łatwo. Zabiliśmy jaszczura, ale nasz przyjaciel został ciężko ranny.
- chciałem jeszcze poprosić o pomoc, ale mi przerwano.
- Zabiliście bestię!!??-krzyknął zaskoczony najmłodszy ze zwiadowców o krótkich, brązowych włosach.
- Cicho Misha!-upomniał go znajdujący się obok niego mężczyzna z blizną na prawym policzku.- Gdzie jest ten przyjaciel?- zapytał schodząc z konia.
- Tutaj!-krzyknął Adillen, a trzydziestolatek do niego podbiegł. Obaj od razu zajęli się Kirialem.
Przeniosłem wzrok ponownie na blondwłosego dowódcę.
- Czemu przemierzacie pustynie? Ten elf i druid na pewno nie są z Umbry.
- Mam pewien cel.-odparłem.
Nie musi wiedzieć wszystkiego.
Mężczyźnie chyba nie spodobała się moja odpowiedź, bo od razu jeden z jego ludzi na mały gest przystawił mi do szyi kopię.
- Trochę ciężko jest rozmawiać z ostrzem przy szyi, nie uważasz?-podniosłem rękę, która w jednej chwili zajęła się ogniem i dotknąłem drewnianego trzona.
Kopia w ciągu sekundy zmieniła się w popiół, a żelazne ostrze zaczęło topnięć, upadając na piach.
Mężczyzna trzymając wcześniej broń, spojrzał na mnie przerażony. Tak samo jak i w sumie reszta. Tylko złotooki blondyn siedział na koniu niewzruszony i jakby...zamyślony.
- Dowódco!-z rozmyślań wyrwał go głos głos bliznowatego.
- O co chodzi, Leil?
- Ten chłopak....-zrobił pauzę, jakby szukając odpowiednich słów.- On...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro