Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział LIV

Wiarzcie mi, biegnący na was wielki jaszczur, nie jest miłym widokiem.

Wraz z Kirialem jak na zawołanie ujawniliśmy swoje prawdziwe formy i wzlecieliśmy do góry.
Ruszyłem czarnymi skrzydłami jeszcze parę razy i zatrzymałem się nad monstrum.
- Peris! Strzelaj w drugie oko!-wrzasnął panicznie z dołu Yafal do drowa, który wyciągał drugi pocisk z kołczanu.
- Nie poganiaj mnie czopie!- odwarknął białowłosy.

Taaaa, zaraz nas TO zeżre!

Elf cienia strzelił, ale o dziwo, biegnący potwór, osłonił się nagle swoim ogonem i strzała odbiła się od mocnej łuski, lecąc daleko.
- No i dupa!-krzyknął Yafal ,sycząc przeciągle.
- Jak umiesz lepiej, to sam strzelaj!-wywarczał wścielke granatowooki.
- A pierdzielnął was ktoś kiedyś dzidą?- wrzasnął Adillen, mając już serdecznie dość swoich kochanych przyjaciół.

- Kiedyś tak szczerze z dobroci serca uderzę ich prosto w mordę.-westchnąłem do siebie, kręcąc głową.
Jak oni mogą się kłócić, gdy próbuje nas zeżreć wielki, nieudany prototyp Godzilli?

- A ja ci pomogę.- ochoczo przytaknął mi Kirial, mrużąc niebezpiecznie swoje gadzie oczy, patrząc wyczekująco na jaszczura, który rzucał się rozdrażniony na wszystkie strony obok moich towarzyszy.

Co by tu z nim zrobić?
Eghh...gdyby nie te łuski!
Muszą być niesamowicie mocne, skoro strzała Perisa nawet ich nie drasnęła.

- Masz jakiś plan?-zapytał po chwili demon.
- Pracuję nad nim.
- Nie masz planu, mam rację?
- Pracuję nad nim.-odpowiedziałem stukając w czarną klingę swojego miecza.

Zaraz coś wymyśle.
Jestem mądry i coś wymyśle.

I w tym momencie potwór rzucił się z przerażającym rykiem na najbliżej stojącego Yafala.

A jednak nie wymyśle!

Szare oczy wampira rozszerzyły się w przerażeniu.
Guan dao trochę się zmniejszyło, a jego właściciel zwinnie i z godną jego gatunkowi szybkością, przeskoczył w inne miejsce.
Z bladej dłoni wampira wyleciała w ciągu sekundy czarna błyskawica, która celnie trafiła w tłuste cielsko bestii.
Oczy drapieżnika zaświeciły się wściekle mocniejszą czerwienią.

Zabije was! - usłyszałem przerażający syk.

Wszyscy jak na zawołanie wytrzeszczyli oczy.
Czyli nie tylko ja to słyszałem.
Nie jestem szalony!

Bestia uniosła łeb i jej wzrok napotkał czarnookiego demona.
Gdy stwór ukazał swoją szyję, dostrzegłem dużą lukę w jego uzbrojeniu.
Brakowało mu czterech łusek pod prawą stroną szczęki.

- Ej, brzydalu!-krzyknąłem i zacząłem machać prowokacyjnie do gada.- Może się pobawimy?

Zginiesz marnie, dzieciaku!
Tak samo jak reszta twoich przyjaciół!

-Nie byłbym tego taki pewien.- zaśmiałem się i pomachałem przed sobą mieczem.
Niby przez przypadek dotknąłem klingą miejsca na swojej szyii ,gdzie naszemu koledze brakuje obrony.

Kirial wręcz psychopatycznie się uśmiechnął i delikatnie, prawie niedostrzegalnie ,skinął mi głową.
Podniósł miecz pewniej i z ogromną szybkością zapikawał w kierunku zwierzęcia, które od razu odskoczyło i zamachnęło się ogonem. Na szczęście zabójca był na tyle daleko, że nic mu się nie stało.
- Peris! Pod prawą rzuchwą!-krzyknął, prostując swoje nietoperze skrzydła.
Drow od razu strzelił we wskazane miejsce.
Strzała trafiła, ale najwyraźniej za płytko.

Cholera! Trzeba wbić tam miecz!

Już miałem lecieć, lecz uprzedził mnie prędko kolorowowłosy.
Już był tak blisko...lecz ex-demoni sługa dostrzegł błąd w obronie chłopaka i zadał w to miejsce silny i nad wyraz szybki cios ogonem.
Morderca w ostatniej zdołał osłonić swój lewy bok, ale dwa wielkie kolce przeorały jego całą rękę, od nadgarstka po sam łokieć.

Mężczyzna po uderzeniu odleciał spory kawałek, ale jakimś cudem zdołał utrzymać się w powietrzu i wyrównać lot, nie wbijając się plecami w drzewo.
Jego twarz wykrzywiła się w olbrzymim bólu i delikatnie wylądował bardzo blady obok Adillena, który od razu rzucił mu się z pomocą.

Trzeba to skończyć!

Drow waraz z wampirem zaczęli ze zdwojonym zapałem ciskać pociskami, idealnie odwracając uwagę ode mnie.
Chwyciłem mocniej Dentego i rzuciłem się na Gada.
Doleciałem w odpowiednie miejsce i wbiłem w nie z wielką siłą ostrze, które zagłębiło się w miękką tkankę jak w masło.
Potwór ryknął przeciągle i boleśnie. Zobaczyłem jak jego gałki oczne zachodzą mgłą, a ciało drętwieje. Szybko wyszarpnąłem miecz i odleciałem jak najdalej. Patrzyłem mocno dysząc na upadające z głuchym łozgotem cielsko.

Coś za łatwo poszło.

Obejrzałem się i dostrzegłem Adillena, który panicznie owijał rękę czarnowłosego demona, który siedział na jakimś pniaku już bez skrzydeł, bandarzem. Biały materiał co rusz nasiąkał szkarłatną cieczą.
Poleciałem prosto do moich przyjaciół, stojących obok naszego prywatnego medyka i jego pacjęta.
Gdy podszedłem bliżej, spostrzegłem ręce Adiego oblepione krwią.
- Cholera!- zaklnąłem.- Adillen, co z nim?
- Nie za dobrze.- odparł roztrzęsiony.- Nie mogę zatamować krwawienia! I krew zaczyna się robić czarna! W tych kolcach była chyba trucizna, a ja nie mam antidotum i nawet składników!-spanikował.
- Spokojnie. Nie wybieram się tak szybko na tamten świat.-odezwał się słabo czarnooki.
- Zamknij się! Ciebie nikt nie pytał!- warknął Silver, podchodząc do nas.
Demon tylko prychnął na te słowa i wywrócił oczami.
- Musimy wyjść z tego lasu i to jak najszybciej.- zarządził ostro kobaltowooki drow.

Kirial na te słowa podniósł się z cichym jękiem z powalonego drzewa.
- Co ty wyprawiasz?- warknął na niego Yafal, jak na prawdziwego drapieżnika przystało.
- Jak to co? Zamierzam wyjść z tego cholernego lasu jak najszybciej.
Po tych słowach ruszył przed siebie.
W przypływie obawy złapałem go mocno za zdrową rękę.
Chłopak odwrócił się w moją stronę i posłał mi delikatny uśmiech.
- Isil, dam radę iść.
- Ale...- zacząłem, lecz mi przerwał.
- Uwierz we mnie, proszę.- szepnął błagalnie ze smutnym wzrokiem.
Patrzyłem dalej w te gadzie oczy, ale puściłem jego nadgarstek.
A on ruszył, tak jak i cała reszta.

Schowałem Dantego do pochwy i odetchnąłem głęboko.
Mam złe przeczucia.
Bardzo złe.
Zamknąłem oczy i poczułem lekkie mrowienie na całym ciele.
Coraz dziwniej jest mi wracać do swojej ludzkiej formy.
Czyżbym zaczął się przyzwyczajać do swojego wewnętrznego demona?

                                .......

Po trzech godzinach szybkiego marszu zobaczyłem ,jak Kirial zaczyna iść coraz wolniej.
Oddychał bardzo mocno i z chwili na chwilę szybciej. Czarno-czerwona grzywka była w niektórych miejscach posklejana przez krople potu, które zaczęły się pojawiać się na jego bladej twarzy.

Podszedłem do niego i dotknąłem jego ramienia.
Młody demon spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
Jest z nim coraz gorzej.
- Chodź, pomogę ci.- zaproponowałem i złapałem go za nadgarstek.
Zabójca starał się mi wyperswadować mój pomysł i zaczął się opierać.
Nie zważając na jego protesty, położyłem jego rękę na swoje ramię, by się o mnie oparł.
To powinno go choć odrobinę odciążyć w wysiłku.
On w tak krótkim czasie tyle razy ratował mi skórę, to teraz ja się odwdzięczę.

Z każdym krokiem czułem drżenie jego ciała i duże gorąco.
Objąłem go mocniej w pasie.
Demon z minuty na minutę słabnął w oczach.
Oddychał jak po maratonie, twarz była bardzo blada, a oczy podkrążone. Cholera, gorączka coraz bardziej trawi jego organizm. A jad krążący w krwioobiegu może nawet za pare godzin dotrzeć do serca, albo i nawet szybciej.

Powoli jego powieki zaczęły opadać. Starał się jak mógł, by nie pozwolić im się zamknąć.
- Kirial, nawet nie waż się zamykać oczu, słyszysz?!
Adillen odwrócił się na moje krzyki i szybko do nas podbiegł. Przystanąłem, a zielonowłosy chwycił ranną kończynę szatyna. Bandaż był cały w czarno-czerwonej posoce.
- Musimy się pozbyć choć części zakażonej krwi. Posadź go.- zakomenderował.
Najostrożniej jak umiałem, posadziłem go na ciemnej, i niezbyt przyjemnej w dotyku trawie.

-Ravental?
Chimera od razu do mnie doskoczyła wielkimi susami.
-Tak, Isil?
-Idź sprawdzić, gdzie się kończy granica lasu i co jest za nią. Jak będzie koniec, zarycz najgłośniej jak potrafisz.
- Jasne.-odparł i pobiegł w las.

Przeniosłem wzrok na klęczącego przed słabym demonem Adillena.
Medyk co chwila szeptał coś do chłopaka, który odpowiedział cicho monosylabami.
Peris, Silver i Yafal patrzyli na tą scenę z kamiennymi minami.
Ich wzrok nie mówił nic.
Zero współczucia.
A czego ja się mogłem po nich spodziewać!? Że będą chcieli mu pomóc? Przecież to oni wykazywali największą niechęć do naszego przewodnika.
Egh, oby mieszkali tu jacyś ludzie. Może oni wiedzieliby, jak ocalić życie dla tego skrzydlatego idioty.

Zielonooki naciął sztyletem bladą skórę czarnowłosego, który cicho zasyczał i zmarszczył nos.
- Yaf, chodź tu!
- Po co?
- Nie pytaj głupio, tylko rusz dupę!

Wampir niechętnie i niezwykle opornie podszedł do druida i ledwo przytomnego Kiriala.
- Wyssij z niego tyle zanieczyszczonej krwi ile dasz radę.-ponaglił, wskazując na ciemnookiego, który na te słowa od razu się ocknął.
- Nie ma mowy!-krzyknął wampir, krzywiąc się, jakby mu ktoś kazał pocałować żabę, a potem ją zjeść.
- Nie wierzę, że to mówię, ale zgadzam się z tą pijawką!- krzyknął szatyn niezwykle żywo jak na jego stan, podnosząc się gwałtownie.

- Mam gdzieś wasze zdanie!-warknął wkurzony chłopak i posadził z powrotem Kiriala siłą na ziemię.
- Zabieraj się do roboty ale już!-syknął niezwykle przekonująco z bijącą ze szmaragdowych oczu furią.
Jak na wątłą budowę, to potrafi być naprawdę straszny, a w szczególności gdy czegoś naprawdę chce.
- Dobrze, mamo!-Yafal wywrócił szarymi oczami i bez ostrzeżenia wbił kły w rękę demona,który krzyknął z bólu i zaskoczenia.
- Auu! Kretynie! Może rób to z większym wyczuciem, co?!

Wampir odessał się od ręki i splunął na ziemię czarną posoką.
- Blee!- jęknął i jakby chcąc udowodnić jakie to okropne, pokazał odruch wymiotny.- To smakuje jak ropa z kwasem!
- A co, próbowałeś?-spytał blondwłosy elf ostrząc miecz osełką.
- Bardzo śmieszne.- odgryzł się szarooki. Puścił rękę skrytobójcy i odszedł kawałek.

Zielonowłosy od razu dobrał się do swojej torby i wyciągnął z niej małą fiolkę z jakimś filoetowym płynem.
Podniósł rękę poszkodowanego i wylał na nią oleistą zawartość flakonika, by po chwili ją wmasować w chore przedramie. Demon podczas zabiegu krzywił się jakby ktoś przypalał go żywcem.

Patrzyłem na to z trwogą.
A co jeśli on umrze?
Gdy oparłem się o pień drzewa, rozbrzmiał donośny i dobrze mi znany ryk.
Był blisko.
Uśmiechnąłem się radośnie.
Eliar stojąc przy swoim panu, odpowiedział donośnym wyciem w niebo.
Jest szansa.

....................................................................
Żyje!
Oto mój powrót po piętnastu dniach. :-D
Masakra...jak ja mogłam to zostawić na tyle czasu?!
Ale nic...oto nowa część!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro