#19
- To zastanawiające jak nastrój może się zmienić w zaledwie kilka godzin. - myślał Ivan, gdy siedząc na łóżku nieruchomo wpatrywał się w odrapaną ścianę. Dzień który właśnie upłynął, należał do jednego z najdziwniejszych w jego życiu. Na początku sen, potem interpretacja Marii, niedoszła próba samobójcza, rozmowa z Alfredem... Koniec końców skończyło się dobrze, optymistycznym akcentem w sklepie.
Rosjanin wstał z łóżka i podszedł do okna. Już wkrótce, dosłownie za kilka dni, miał stąd odjechać. Odjechać, i już nigdy nie wrócić. Odciąć się raz na zawsze od domu w którym się wychował i rozpocząć nowy rozdział życia w innym.
Patrzył na spokojne łąki, po których nie hulał wiatr ani nie biegały zwierzęta, na nieosiedlone hektary spokojne niczym ocean z pierwszej chwili jego snu. Pustka, najzwyczajniej w świecie pustka, nic się nie działo. W grudniu przynajmniej zalegał na nich śnieg, a teraz? Widział jedynie trawę, na którą padał srebrny blask księżyca. Nieruchomą, jakby martwą, choć w głębi duszy wiedział, że żywą.
Z pokoju obok słyszał kszątającą się Natalię, która pakowała ostatnie rzeczy do ogromnych pudeł. Uśmiechnął się pod nosem, siostra miała do zabrania tyle rzeczy: ubrania, książki, stare zabawki z dzieciństwa, pamiątki i niepotrzebne rupiecie do których była przywiązana. Tymczasem on nie miał niemal nic. Dlaczego? Cóż, na pewno nie przez minimalizm, choć osobiście tak właśnie tłumaczył sobie zaistniały stan rzeczy.
Ivan na każdym etapie życia próbował symbolicznie pozbywać się wspomnienień z tego poprzedniego, co oznaczało usunięcie przedmiotów z nim związanych. Jadąc do Polski liczył, że ciotka i jej rodzina zaakceptuje go i pokocha, więc pragnąc odciąć się od wspomnień o chłodnych rodzicach pozostawił zabawki i wszystkie pamiątki w Rosji. Będąc w nowym domu nie otrzymał jednak wymarzonej miłości, wobec czego powracając do rodzinnej miejscowości wyrzucił większość rzeczy kojarzących mu się z Polską. W taki właśnie sposób Ivan tracił wszystko na własne życzenie. I chociaż normalnie czuł przez ten fakt przygnębienie teraz cieszył się z niego, nie miał tylu rzeczy do pakowania, jedynie trochę ubrań i kilka książek.
Gdy tak dumał niespodziewanie jego wzrok przyciągnął ekran telefonu, który podświetlił się i wydał z siebie buczący odgłos. Rosjanin bez zastanowienia wziął urządzenie do ręki i wszedł w sekcje wiadomości. To była Tatiana.
"Dobry wieczór ukochany. Wybacz, że ostatnio mam dla ciebie tak niewiele czasu :( Jak wiesz staram się o awans, więc muszę wykonać trochę więcej projektów niż zwykle. Mam nadzieję, że wkrótce wszystko wróci do normy, strasznie tęsknię za naszymi spotkaniami... "
Mężczyzna odczytał wiadomość i wzruszył ramionami. Ah, no tak, tego dnia nie widział się z Tatianą. Chociaż w sumie, prawdę mówiąc, co to dla niego zmieniało? Potrzebe kontaktu międzyludzkiego w pełni zapewniali mu Maria oraz Alfred, czasami także Yao. W dodatku, jakby nie patrzeć, w obecnej sytuacji raczej nie myślał o rozwijaniu związku, miał ważniejsze rzeczy do roboty.
"Nic się nie stało. Daj z siebie wszystko! Mam nadzieję, że dostaniesz ten awans! Umówimy się gdy będzie co świętować ;)" - odpisał pospiesznie i na powrót odłożył telefon, jednak jego ekran za kilka sekund ponownie się podświetlił.
"Kocham cię" - wyczytał na głos teatralnym szeptem, jednak treść krótkiej wiadomości nie dochodziła do niego nawet w tej niezwykle bezpośredniej formie. Co to znaczy kochać? Czy Tatiana czuła to, co on? Ale co on właściwie czuł?
W jednej chwili jego umysł oczyścił się, już nie myślał o przeprowadzce czy pracy, nawet temat wspomnień osunął się w cień. Jego uwaga zdawała się skupić na tym jednym temacie, jakim była miłość. Jednak, wbrew pozorom, nie poczuł on gwałtownego przypływu ciepła, a wręcz przeciwnie - jego serce zdało się całkowicie opustoszeć, jakby pogrążyło się w rozpaczy. Jeszcze kilka sekund temu wypełniały je nadzieja czy duma... ale coś w nim było! A teraz? Nagle jakby wszystko uleciało. Gdzie, do cholery, podziały się jego uczucia?
Co znaczy kochać? Albo może lepiej, co znaczy kochać romantycznie? Cóż, co do jednej formy miłości był pewien, kochał Natalię bardziej niż kogokolwiek innego, i już nawet nie chodziło o fakt, że była jego siostrą. Ta niezwykle dobra, empatyczna istotka, dziewczę tak delikatne ale i silne, dała radę wyciągnąć go z samego dna na jakie przez lata opadał, nigdy go nie opuściła, trwała dzielnie przez wszystkie lata katorgi. Była mu wsparciem i jedynym życzliwym człowiekiem, nie zostawiła go nawet, gdy nie nadawał się do innego miejsca jak tylko do zimnego grobu. To ona go uratowała... Kochał ją, kochał tak mocno, jak nikogo innego. Gdyby mógł, zrobiłby dla niej wszystko, nawet, jeśli musiałby dla niej zginąć.
Kochał Olenę, która mimo dobrych chęci nie była w stanie wytrwać w jego towarzystwie. Kochał ją, bo wiele jej zawdzięczał, bo starała się być dla niego matką, gdy ten najbardziej tego potrzebował. Nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli, tak samo wkład starszej siostry w życie Ivana...
Jednak, poza miłością do sióstr, czy umiał kochać w inny sposób?
- Kur*a, ty to sobie zawsze znajdziesz powód do zmartwień... - westchnął i przeczesał palcami swoje jasne włosy. Gdy tylko zdjął dłoń z głowy coś zwróciło jego uwagę, a było to kilka pojedynczych włosów, które najwyraźniej wypadły w ciągu dnia, i które dopiero teraz miał szanse zauważyć. Ah, czyli już łysiał przez stres, świetnie... Ciekawe co dalej.
Podszedł do biurka i jakby instynktownie wyciągnął z niego porzucony dawno rękopis. Cóż, nie był z niego dumny - fabuła nie powalała, postacie i opisy również, słowem - klęska, jednak trzymał go, gdyż dawał mu on pewien rodzaj siły. Zaglądał do niego zawsze, gdy wątpił w swoje człowieczeństwo, gdy nie miał pewności, czy aby nie stał się już zupełnie bezdusznym potworem. Tylko on dawał mu nadzieję.
Niespiesznie przejrzał kilka losowych stron, w czym pomagał mu jaskrawy blask świecącego za oknem księżyca. Czasami nie potrzebował choćby świeczki aby odczytać coś, na czym mu zależało, wystarczała determinacja i jego zmęczone życiem oczy. Przewracał kartki czytając pobieżnie ich zawartość, podczas czego doszedł do takiego samego wniosku, jak za każdym razem, gdy opowiadanie wpadało w jego ręce - gdyby oceniać człowieka na podstawie twórczości... był od dawna zakochany. Głupie, nie? Kartki wypełnione były bowiem miłością fikcyjnego, idealnego Ivana, do nad wyraz pięknej Nadjeżdy. Do osoby tak pomocnej, kochanej i dobrej, acz niedostępnej... Cóż, teraz miał kobietę o której marzył, więc czemu nie mógł być jak Ivan z książki? Tak wspaniały, oddany i romantyczny, gotowy zrobić wszystko dla miłości jego życia? A może mógłby taki być gdyby go odrzuciła, albo była już z kimś związana? W końcu niejeden zniechęcał się po tym, gdy dostał to czego oczekiwał... Może tu chodziło o fakt, że w realnym życiu ją zdobył, dlatego nie mógł się wysilać jak fikcyjny Ivan?
- Do cholery, przecież tu jest jak wół, że umiem kochać! - powiedział do siebie ale szybko zamilkł, nie chciał zwrócić uwagi nadopiekuńczej siostry, która co i raz przechodziła ciemnym korytarzem. Pewnie myślała, że już spał, w końcu światło w jego pokoju dawno zostało zgaszone. Gdyby usłyszała wypowiadane przez niego słowa niechybnie wtargnęłaby do pomieszczenia i wybadała o co chodziło, a tego właśnie Ivan najbardziej pragnął uniknąć.
Upewniwszy się, że Natalia niczego nie usłyszała, przejrzał kolejne strony, na których bohater tęsknił za nieosiągalną ukochaną, i na których na wstrzymanym oddechu oczekiwał od niej wiadomości zwrotnej. Siedział jak na szpilkach i oddychając płytko wpatrywał się w telefon, czuł niemal jak krew w jego żyłach z chwili na chwilę przyspieszała. Targały nim mieszane emocje, od ekscytacji i podniecenia aż po żal i zdołowanie nieosiągalnością kobiety. Skoro fikcyjny Ivan umiał, czemu ten prawdziwy nie?
- Czemu, do diaska, ja tak nie robię?! - wyszeptał przez zaciśnięte zęby. Wezbrała w nim niepohamowana złość motywowana desperacją i samoniezrozumieniem, choć prawdopodobnie to drugie miało w tej chwili większe znaczenie. Był wściekły na samego siebie tak bardzo, jak już dawno nie był. Czemu, czemu?! Dlaczego teoria nie równała się praktyce?! Dlaczego nie umiał wykrzesać w sobie, tak, zdawać by się mogło, prymitywnego uczucia, jakim była miłość?!
Przestał nad sobą panować, lecz nie chciał niepokoić krzątającej się w pokoju obok siostry. W niekontrolowanym odruchu rozrzucił kartki, które z wolna opadały na zimną podłogę. Beznamiętnie patrzył, jak pojedyncze strony pokładały się obok siebie zupełnie się mieszając. Co dziwne, wyrzuty sumienia nie nadeszły nawet, gdy wszystkie strony leżały już tuż przy jego stopach.
Bezradnie usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach. Jedyne o czym myślał, to skończenie ze sobą, w końcu tak byłoby najlepiej. Czemu nie skoczył z okna, gdy trafiła mu się szansa? Dlaczego nie pozwolił sobie na tę odrobinę samowolki, która dałaby mu choć minimum przyjemności?
Czuł cisnące mu się do oczu łzy, ale nie dał sobie płakać, to nie było rozwiązanie. Musiał się w końcu dowiedzieć co się z nim stało...
Zadawał sobie pytanie "kiedy się taki stałem?" już od dawno, tak naprawdę nie pamiętał kiedy tak o sobie nie myślał. Może był taki od zawsze, a upływ czasu tylko powiększał kiełkujące w nim od dzieciństwa cechy i symptomy? Nie miał pojęcia. Na pytanie czemu stał się bezdusznym potworem przychodziła mu na myśl tylko Samotność, która stała się dla niego przyjaciółką i kochanką, dość brutalną i okrutną, ale zawsze. To w niej się zadużył, to dla niej zaprzepaścił swoje jestestwo. To ona zawsze mu towarzyszyła, idąc z nim pod rękę gdziekolwiek by się nie udał, to ona tuliła go i całowała, gdy najmniej tego potrzebował. Mimo wszystko trwał w tym jakże toksycznym związku z jedyną mu wierną Samotnością, z którą przeżył całe życie, która zawsze stała tuż obok niego. Jego oddaniu i lojalności odpłacała się jednak smutkiem i poczuciem wyobcowania, choć do jednego i drugiego dało się przyzwyczaić. Człowiek po jakimś czasie przywyknie do wszystkiego...
Myśląc o fikcyjnej Nadjeżdzie doszedł w końcu do wniosku, który miał go pogrążyć. Wniosku, który miał mu pokazać jego prawdziwą naturę i to, że nie był już człowiekiem, a zwierzęciem, choć takie określenie ubliżyłoby zwierzętom, które potrafią kochać zdecydowanie mocniej niż ludzie. Wniosku, który miał jeszcze dobitniej obniżyć jego (i tak już dogorywającą) pewność siebie i poczucie własnej wartości, ale przede wszystkim wniosku, do którego sam dojrzewał latami, lecz którego do tej pory nie chciał zaakceptować.
On nie był zdolny do miłości.
Mówiąc "kocham cię" nie czuł nic. Choć pisał o przysłowiowych "motylkach w brzuszku" te w realnym życiu zdawały się być mu zupełnie obce, dalekie i nierealne. Stan zakochania wyglądał na nieosiągalny, jakby był on jedyną osobą na świecie, która nie mogła się zadużyć i oddać w całości drugiemu człowiekowi. Podobno miłość to ból, on jednak cierpiał czując się kaleki poprzez pozbawienie uczuć. Chciał kochać, cholernie tego pragnął! Osiągnąć nieosiągalne, poczuć się jak Werter, Quasimodo czy Kordian, albo nawet oni wszyscy razem wzięci! Zrozumieć co tracił całe życie, jak to wspaniale jest być zakochanym! Móc postawić siebie w roli Rodiona Raskolnikowa, który pokochał piękną Sonie, tak idealną jak jego wymarzona Tatiana! Móc głosić poematy płynące prosto ze szczerego serca, stać się Romeem dla jego Julii! Cierpieć nie przez brak uczucia, a jego nadmiar! Czemu, dlaczego wszyscy to potrafili, tylko nie on?!
Dusił w sobie płacz. Czuł się niepełny, gorszy od wszystkich innych. Zaczął rozumieć, że do miłości nie można się zmusić, że ta musi przyjść sama... Od czego to zależało? Czyżby nie był wart poznania tego fantastycznego uczucia? Albo był w tej kwestii upośledzony już od czasów dzieciństwa? Rodzice mu to zrobili, albo koledzy ze szkoły? A może Samotność? Nie rozumiał, nie umiał zrozumieć... Pisał o miłości nikogo nie kochając, żadna kobieta na dłuższą metę nie przyprawiała go o szybsze bicie serca... Tatiana mogła go w sobie zauroczyć, a jednak nie potrafił jej pokochać, choć starał się ze wszystkich sił. Pamiętał, jak jego serce przyspieszyło przy ich pierwszym pocałunku, tak bardzo za tym tęsknił... Czy tamto uczucie było wywołane ekscytacją wynikającą z sytuacji w jakiej się znalazł, z nowego doświadczenia? Z perspektywy czasu widział, że prawdopodobnie tak właśnie było... Dziwił się sam sobie, był albo wybitnie inteligentny, albo niezwykle odrzucony i wyobcowany. I coś mu podpowiadało, że poprawną odpowiedzią nie była pierwsza opcja.
Nie umiał się zmusić do niczego, do czego byłaby zdolna zakochana osoba. Nie tęsknił za Tatianą, nie oczekiwał na blask jej ciemnych oczu ani na jej uśmiech, nie pragnął usłyszeć jej słodkiego głosu. Nie liczył na niespodziewane spotkanie czy umówienie na randkę. Nie pragnął doznać ciepła jej ciała czy miękkości jej delikatnych ust. Lubił ją, owszem, jednak czy w jego oczach dziewczyna różniła się czymkolwiek od jej siostry? W tamtym momencie mógłby zaryzykować stwierdzenie, że Marię lubił nawet bardziej od Tatiany - częściej spędzali wspólnie czas, a prywatnie wyglądało na to, że mieli ze sobą więcej wspólnego.
I choć sam nie wierzył w nasuwające mu się do głowy wnioski, rzeczywistość pokazywała prawdę taką jaka była - niewygodna i okrutna. Jej najlepszym potwierdzeniem była choćby reakcja na sms'a, lub może bardziej zupełny jej brak...
- Jestem potworem, nawet rodzice to rozumieli. Wiedzieli wcześniej, tyle lat! A ja? Idiota, doszedłem do tego dopiero teraz... - powiedział do siebie i położył się na łóżku. Miał już wszystkiego dosyć, czuł się jak w momencie, gdy ciotka Wanda w chwili słabości wykrzyczała mu okrutną, szczerą do bólu prawdę. Gdyby miał pod ręką coś ostrego, ewidentnie skończyłby ze sobą jak powinien kilka godzin wcześniej.
- Byłem, jestem i będę potworem, nie ma dla mnie ratunku... - wyszeptał i przyłożył głowę do poduszki. Spodziewał się interwencji głosów, które jednak nie nadeszły, prawdopodobnie będąc zmęczone akcją z pracy. Zasnął płacząc cicho, chociaż to świetnie mu wychodziło...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro