Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#18

Wyszedł z firmy kilka minut po skończeniu zmiany. Chyba po raz pierwszy w swojej karierze nie udało mu się wyrobić narzuconej odgórnie normy, co trochę go zaniepokoiło. Czyżby przestał być wydajny w tym co robił? Albo rozleniwił się co nie pozwalało mu pracować jak reszta? A może były to tylko chwilowe problemy związane z nieprzespaną nocą? Nie umiał odpowiedzieć, a kwestia ta trapiła go bardziej niż mogłoby się wydawać.

Stanął na uboczu chodnika i spojrzał w górę, oglądając budynek pobieżnie. Bez większego problemu znalazł okno swojego gabinetu, często szukał go wzrokiem, gdy z samego rana dojeżdżał na miejsce. Z lekkim uśmiechem na twarzy wyobraził sobie, jak stoi w oknie i wyskakuje, a następnie przez kilka sekund leci w dół, aby po chwili z hukiem uderzyć w asfalt i zamienić się w krwistą masę. Było tak blisko, a jednak tak daleko...

Czy naprawdę chciał się zabić? - zadawał sobie to pytanie już nie raz. Stanowiło ono dla niego tak samo zwyczajną, fundamentalną codzienność, jak zrobienie sobie kubka pobudzającej kawy, czy rozmowa z Marią w czasie przerwy obiadowej. Z jednej strony marzył o beztroskim, szczęśliwym życiu, które, zdawać by się mogło, było na wyciągnięcie ręki -  kupił dom na obrzeżach miasta, miał dobrą pracę i dziewczynę, a rodzina nienawidziła go trochę mniej niż jeszcze kilka lat temu. Z drugiej zaś zupełnie brakowało mu sił, chyba nawet bardziej niż gdy wegetował, codziennie pijąc do upadłego. Dobijał go nadmiar powinności i informacji, także obowiązków, na które przez ostatnie lata (z wiadomych względów) kompletnie nie zwracał uwagi. Tego wszystkiego było po prostu za dużo.

Od jakiegoś czasu myślał, że było z nim lepiej, że wreszcie zaczął żyć jak normalni ludzie. Bywały momenty, gdy naprawdę czuł się dobrze, gdy cieszył się tym co miał i radował się jak dobrze potoczyło się jego życie. Obmyślał wtedy plany na następne dni i tygodnie, dziękował Bogu (a może bardziej Natalii, w końcu Bóg nigdy nie był dla niego łaskawy), za to, że nadal istniał na ziemskim padole, że mógł na nowo zbudować sobie życie, tym razem samemu, własnymi rękoma. Cieszył się z każdego dnia pracy, z każdej wykonanej w firmie, niezobowiązującej rozmowy. Uśmiech i uznanie Yao motywowało go do jeszcze lepszej pracy, aby mógł ponownie ujrzeć radość w jego ciemnych oczach.

Niestety bywały również dni jak ten, gdy wszystkiego było za dużo, gdzie nadmiar obowiązków i informacji dobijał go i doprowadzał na skraj szaleństwa. Normalna osoba po prostu zapaliłaby papierosa i pomyślała nad rozwiązaniem problemu, ewentualnie zasięgnęłaby porady zaufanej osoby. Był pewien, że Tatiana na jego miejscu otworzyłaby dobre wino i wieczorem przemyślała zagmatwane kwestie. Nikomu normalnemu nie przychodziło na myśl, aby odebrać sobie życie. W takim razie co było z nim nie tak? Zastanawiał się jak to jest budzić się bez wątpliwości czy przetrwa dzień, czy nie zakończy życia wyskakując z okna budynku swojego zakładu pracy, i czy okoliczni mieszkańcy nie będą zmuszeni oglądać widoku jego roztrzaskanego ciała.
Chciał wierzyć, że mu się poprawiło, że sympatia Marii, koleżeństwo Alfreda, troska Natalii, pogodzenie się z Oleną i miłość Tatiany załatwią sprawę, że dzięki nim stanie się zwyczajnym, szarym człowiekiem, który przeżyje życie w stabilizacji i spokoju ducha.

Pragnął wziąć ślub z miłością jego życia i dorobić się gromadki dzieci, które mógłby kochać tak, jak go nigdy nie kochano. Marzył o powrotach do domu, gdzie od progu powita go rodzinne ciepło, jego druga połówka i kilkoro ślicznych, roześmianych aniołków, które na dzień dobry rzucą mu się w ramiona. Śnił o wspólnych obiadach, zakupach i spacerach, o wyjściach do parków i muzeów. Chciał trzymać ukochaną osobę za rękę i patrzeć na biegające przed nimi, rozkrzyczane maluchy. Pragnął patrzeć jak pociechy dorastają i stają się samodzielne, nieśmiało zastanawiał się nawet czy byłby bardziej konsekwentnym, czy rozpieszczającym typem ojca. Przede wszystkim jednak chciał uszczęśliwić kogoś tak bardzo, jak jego nigdy nie uszczęśliwiono, być przy tej jedynej osobie całe życie. Razem cieszyć się i cierpieć, przeżywać wszystkie emocje...
Teoretycznie był blisko tego wszystkiego, nareszcie miał składniki do ułożenia sobie idealnego życia. Coś jednak nie chciało mu na to pozwolić, a on za cholerę nie wiedział co.

Patrzył na budynek, lecz wizja skoku z okna gabinetu coraz bardziej rozmywała się. Zaczęły nim targać wątpliwości. Przecież gdyby umarł, nie mógłby zrealizować tych wszystkich planów! A co ze szczęściem, pracą na utrzymanie siebie, przyjaźnią, miłością i założeniem rodziny? To wszystko by przepadło, nie mógłby nawet spróbować spełnić marzeń... W takim razie to chyba dobrze, że Yao go ocalił, prawda?

Nagle coś gwałtownie wyrwało go z głębokiego zamyślenia. Nie było to w rzeczywistości "coś", a Alfred, który wykorzystując nierozgarnięcie kumpla niepostrzeżenie zakradł się za niego, aby przy powitaniu niemal doprowadzić Rosjanina do zawału. Klasyk.

- Privet Ivan, jak było w pracy? - zapytał uśmiechając się od ucha do ucha, tak, jak to miał w zwyczaju.

- Całkiem nieźle, dziękuję. - odparł blondyn od niechcenia. Nie zamierzał odpowiadać szczerze, gdyż to oznaczałoby konieczność wdania się w zbędne szczegóły, a co Amerykanina miałaby obchodzić jego niedoszła próba samobójcza? Takie niewinne kłamstewka były mu często bardzo na rękę, a nuż ktoś zgłosiłby jego kiepski stan psychiczny Natalii lub Yao? Albo, co gorsza, oskarżyłby go o "niemęskie" użalanie się nad sobą, bo przecież prawdziwy mężczyzna nie ma problemów psychicznych? Nie, zdecydowanie nie potrzebował więcej skupionej na nim uwagi, wystarczało mu to, co miał teraz.

- Tak wychodziłem od Yao, podpisaliśmy właśnie umowę z Koreą, i zobaczyłem ciebie! Fajnie się spotkać, zwłaszcza, że mam coś do obgadania. - powiedział Amerykanin i wyjął telefon z kieszeni. - Masz mój numer, co nie?

Ivana zdziwiło nietypowe pytanie, ale w odpowiedzi skinął głową w geście potwierdzenia.

- Słuchaj, myślałem dzisiaj o tej broni... - zaczął niepewnie, prawdopodobnie domyślając się, iż był to dla Braginskiego dość trudny temat. - Znam gościa, który może nam pomóc. To specjalista, powie wszystko na temat każdej strzelby. Wskaże nawet który las wycięto aby ją wyprodukować. - zażartował dla ocieplenia atmosfery.

- Ale ty wiesz, że to nie jest raczej amerykańska broń? - zagadnął Ivan niemal wchodząc blondynowi w słowo.

- Masz mnie za idiotę? - Alfred przewrócił oczami. - Jestem biznesmenem, i choć nie przebywam tutaj długo, zdążyłem poznać sporo ludzi, głównie dzięki Wangowi. Ten gość jest akurat wykładowcą na uniwersytecie Natalii, ogólnie to historyk militarystyki, także tej współczesnej. - Amerykanin wyszukał coś na telefonie, aby po chwili pokazać Ivanowi stronę jednego ze starych profesorów. - Z racji, że ostatnio często przebywam w okolicy uniwerku, pomyślałem, że mógłbym go zapytać o opinie. Dlatego także przywieź mi na jutro tę broń, a ja zapytam go co on o tym myśli. Może znajomość skąd w ogóle się wzięła pomoże nam zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi?

Rosjanin z podziwu nieomal otworzył usta. Czego jak czego, ale po Alfredzie nie spodziewałby się aż takiej woli pomocy, bo któż normalny uruchamiałby kontakty w sprawie, która go nie dotyczyła? Inną kwestią pozostawało, że jego również musiało to zainteresować, ale mimo wszystko nie był to jego interes. Czyżby był tak ciekaw rozwiązania zagadki jak oni?

- Przywiozę ją. Jakoś się dogadamy kiedy ci ją przekażę, a narazie mogę cię poratować jednynie zdjęciem. - Ivan uśmiechnął się sztucznie i w kilka sekund wysłał fotografie na telefon Alfreda. - Tylko proszę, bądź ostrożny, nie chcemy, aby wiadomość o jej znalezieniu wyszła na światło dzienne. Moglibyśmy mieć problemy... - dodał poważnie, patrząc ostro w oczy Amerykanina.

- Bez obaw. - okularnik spoważniał w kilka sekund i rozejrzał się po okolicy, aby po chwili zbliżyć się do Ivana. Takie zachowanie było dla Alfreda przynajmniej nietypowe, więc naturalnie zaniepokoiło blondyna, czego jednak nie dał po sobie poznać.
- Natalia powiedziała mi o waszym wcześniejszym znalezisku. Coś mi mówi, że tu się szykuje większa i bardziej zagmatwana sprawa, niż moglibyśmy przypuszczać. - powiedział cichym, nieco teatralnym szeptem. - Nie jestem specem kryminalistyki, ale kiedy w grę wchodzą duże pieniądze, zwłaszcza z wszelkiego typu polis i ubezpieczeń, wszystkiego można się spodziewać. - dodał i spojrzał na Ivana chłodno. - Możesz się domyślić, że będę próbował doprowadzić tę sprawę do końca, tak jak wy. Jeśli coś się wydarzy poinformuj mnie od razu, zrobię wszystko aby pomóc. W ostateczności mogę nawet zabrać was do Ameryki, tam rosyjskie prawo nie sięga.

Ivana na słowa Alfreda aż przeszedł dreszcz. O czym on w ogóle opowiadał? Przede wszystkim, to narazie nie mieli nic poza paroma dokumentami i strzelbą, która z resztą mogła nie mieć ze sprawą absolutnie nic wspólnego. Dochodził jeszcze jego dziwny sen, ale... czy on w ogóle miał znaczenie? Nie, na pewno nie, musiał być jedynie podświadomym aktem niepogodzenia się z wydarzeniami z przeszłości, niczym więcej. Więc w takim razie, ile posiadali dowodów do wysnucia jakiekolwiek tezy?

- Dziękuję. I ty również możesz na mnie liczyć. - odparł w końcu Ivan, choć wahał się przed wypowiedzeniem owych słów. Cóż od takiego słabego Rosjanina mógłby chcieć ktoś taki jak Alfred? No cóż, jakoś musiał zakończyć rozmowę, jak nie tak, to inaczej.

- Muszę już lecieć, mam jeszcze dziś jedno spotkanie biznesowe. - Amerykanin na powrót stał się wesoły i po wymianie zwrotów grzecznościowych poszedł do swojego auta, a następnie odjechał.

Ivan nie musiał długo czekać na Natalię, która dojechała na miejsce po zaledwie kilku minutach. Wracając do domu siostra oznajmiła, że muszą wstąpić na małe zakupy, co też uczynili. Rosjanin był co do tego pomysłu bardzo sceptyczny, bowiem jedynym sklepem który mijali jadąc tamtą trasą był owy koszmarny market, w którym to kilka miesięcy temu dostał ataku paniki. Mimo obaw postanowił nie protestować ani nie robić scen, a uzależnić spojrzenie na siebie poprzez pryzmat reakcji na tamto otoczenie - jeśli spanikuje i dostanie ataku będzie mógł popełnić samobójstwo, gdyż to będzie oznaczało, że nie ma dla niego ratunku. Jeśli jednak reakcja nie będzie tak silna jak ostatnio, będzie to oznaczać, że choć trochę mu się poprawiło, i że nadal miał szanse na wyleczenie. I chociaż dla kogoś innego taki system mógłby być chory, ale niego w sekundę zaczął stanowić wyrocznie.

Gdy tylko zaparkowali przed ogromnym gmachem Ivan odpiął pas i położył dłoń na klamce. Walczył ze sobą i targającymi nim wątpliwościami, ale tym razem nie zamierzał odpuszczać. Ten dzień miał zbyt dużą wage.

- Chcesz iść ze mną? - zapytała Natalia cicho. Niemal od razu poczuł na sobie jej wzrok, smutny i pełen obaw. - Ale wiesz, że nie musisz? - dodała, gdy przez dłuższą chwilę nie otrzymała odpowiedzi, a ręka brata nadal pozostawała na drzwiach auta. Mężczyzna skinął głową i przełknął ślinę, a następnie opuścił samochód.

Wszedł do sklepu pierwszy, aby dziewczyna nie widziała jego reakcji na widok miejsca ataku. Znał to miejsce doskonale, znacznie lepiej niż własny gabinet. Nie chciał tam być, wolałaby nigdy nie powracać w tamte rejony, ale od wyniku eksperymentu zależało jego życie - to, czy istniał dla niego chociażby ochłap wątpliwej nadzieji.

Szedł przed siebie na chwiejnych nogach. Pamiętał wzrok ludzi, jacy go wtedy otaczali, tę wrogość, niechęć i zawiść jakimi go dażyli nie wiedząc nawet jak się nazywał. Przypomniał sobie te pełne pogardy spojrzenia i podejrzane zerknięcia, a obrazu grozy dopełniał paniczny strach przed społeczeństwem.

Teraz tłum wydał mu się jakby mniejszy, a inni klienci zdawali się kompletnie nie zwracać na niego uwagi. Co i raz w te i wewte przechadzał się alejkami, lecz nikt nawet nie zawiesił na nim wzroku. To podbudowało go, może jednak nie było z nim tak źle?

Na samym końcu, czujac wzrastającą pewność siebie, wszedł do alejki z alkoholem, a wtedy... nic się nie wydarzyło. Nic, absolutne zero jakiejkolwiek reakcji. Co prawda przypomnienie sobie mrożącej krew w żyłach sceny przyprawiło go o dreszcze i pocenie się dłoni, lecz nie wystąpiły żadne zawroty głowy czy omamy słuchowe. Dla pewności przeszedł się po sklepie jeszcze dwa czy trzy razy, aż w końcu zgarnęła go (dość mocno zdenerwowana) Natalia. Mimo wściekłego spojrzenia siostry nic nie mogło zepsuć nastroju Ivana, który czuł się najzwyczajniej w świecie szczęśliwy. Tak, nadal miewał myśli samobójcze, tak, nie radził sobie z traumami z dzieciństwa, lecz lęk jaki wzbudzali w nim ludzie minął niemal zupełnie. Teraz pozostawało tylko pracować nad sobą dalej, aby i reszta problemów w końcu zanikła.

Ludzie stojący w kolejce do kasy mieli kwaśne miny, na twarzach większości malowało się zmęczenie i pogarda dla wszystkiego i wszystkich. Wyjątek stanowił Ivan, którego szczery uśmiech emanował niemal namacalnym blaskiem. Patrzył na wszystkich wesoło, z nietypowym dla niego blaskiem w oczach. Pragnął podzielić się własnym szczęściem, które, choć pozornie wynikało z błahostki, dla niego stanowiło kamień milowy.

W drodze do domu nadal szczerzył się od ucha do ucha. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów był z siebie naprawdę dumny i usatysfakcjonowany. Natalia po krótkim fochu najwyraźniej zdała sobie sprawę po co brat kilkukrotnie obchodził sklep, bo również zaczęła się uśmiechać, aż jej policzki zdawały się lekko zarumienić. Czyżby ona również była z niego dumna? Cóż, tego dnia nawet jemu wydawało się, że istotnie mogło tak być. Zwłaszcza, gdyby tylko wiedziała o jego niedoszłej próbie samobójczej...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro