Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#17

Po cichu wszedł do swojego gabinetu i zamknął drzwi na klamkę. Odetchnął z ulgą, na kilka godzin miał spokój od zbędnych, nic nie wnoszących rozmów, chociaż ta, którą przeprowadził przed chwilą, zdawała się być zupełnym przeciwieństwem ogółu.

Usiadł ciężko na stojącym przy biurku fotelu i pochylił głowę kładąc ją na oparciu siedziska. Cała ta sytuacja nie mieściła mu się w głowie, potrzebował czasu, aby przetrawić słowa Marii. Co to wszystko miało znaczyć? Co tu się w ogóle działo? Czy to co usłyszał w ogóle było prawdą? A może znów upił się do nieprzytomności, i to, co odebrał, było jedynie wytworem jego wyobraźni?

Słowa koleżanki z biura rozbrzmiewały mu w głowie, i za cholerę nie chciały dać mu spokoju. Pragnął szybko skończyć robotę i przez resztę dnia mieć spokój, co jednak w obecnym stanie zdawało się być niewykonalne. Nie umiał się odciąć od podążającego za nim krok w krok koszmaru, a co za tym idzie, skupić się na tym, co potrzeba.

Zastanawiał się przede wszystkim czy interpretacja dziewczyny była trafna. Targały nim wątpliwości, ale sam nie mógł tego ocenić, gdyż był w tej kwestii kompletnie zielony. Pewność co do prawdziwości jej słów mogłaby wiele pomóc.

Były jednak pewne fakty, którym nie umiał zaprzeczyć, i których nie był w stanie logicznie wyjaśnić jak bardzo by się nie starał. Postawił sprawę jasno - Maria nie znając go niemal wcale (z perspektywy innej niż znajomej z biura), dokładnie opisała jego dzieciństwo i odczucia jakie mu wtedy towarzyszyły. Przedstawiła jego życie, wszeogarniający go smutek i rozterki, z którymi nigdy sobie nie radził, a co od zawsze skrzętnie ukrywał. Wszystko co dotyczyło bezpośrednio jego osoby (zakładając, że to on był podmiotem lirycznym) idealnie ze sobą współgrało, to nie mogł być przypadek.

Po rozmowie z Marią, mimowolnie, zaczął wspominać lata dzieciństwa - te pozornie beztroskie, ale nieszczęśliwe, piękne, ale koszmarne. Okres życia, który z jednej strony kochał, ale którego jednocześnie nienawidził. To wszystko sprawiało wrażenie cech niemożliwych do połączenia, ale owe oksymorony miały dla Ivana więcej sensu, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. W końcu jedynie on był w stanie ocenić co czuł, chociaż i w stosunku do tego nie miał stuprocentowej pewności.

Zastanawiało go jednak co było powodem pojawienia się snu. Czyżby zaczęły mu się ukazywać niewygasłe, ukryte w jego podświadomości pretensje do rodziców i reszty rodziny? Mógłby mieć do nich aż tak dalekoidący żal, że zaczynał o nim śnić? A może po prostu nie umiał się pogodzić z faktem niemożliwości zmiany przeszłości i naprawienia własnych błędów, co w znacznym stopniu wpływało na jego komfort?

- I te żółte szaty... - mruknął i bezwiednie zacisnął pięści. Nie wiedzieć czemu, to one wprawiały go w największy gniew, być może dlatego, że z perspektywy Ivana najlepiej ukazywały prawdziwą naturę Eleny i Maksymiliana.

Dopiero teraz, po latach, zaczynał to rozumieć - jego rodzice byli fałszywi. Nie kochali go, a jednak codziennie w szkolnej szatni żegnali syna sztucznym uśmiechem. Machali, całowali w czoło. Tylko na co to wszystko było? Teatrzyk, iluzja? Dla kogo? Dla publiki, otoczenia? Dla obcych dzieci i nauczycieli, aby postrzegano ich jako dobrą rodzinę? Innych mogli nabrać, nawet własne córki, ale nie jego - on jeden wiedział jak się sprawy miały, gdyż tylko jego dotyczyły one bezpośrednio. Tylko on z całej gromady nie wspominał rodziców jako osoby dobre, kochające i pełne ciepła, oddane budowaniu miłej atmosfery i podtrzymywaniu ogniska domowego. Jedynie dla niego stanowili szary, bezpłciowy element przeszłości. Przeszłości, z którą być może nie umiał się pogodzić.

Czemu akurat dzisiaj? Czemu ten sen nawiedził go tej konkretnej nocy, jakby nie miał do wyboru tysięcy innych? Czy ta jedna wyróżniała się czymkolwiek? Czyżby wczorajsza frustracja urosła do tego poziomu, że nie sposób było znaleźć jej inne ujście? Nie, na pewno nie, przeżył wiele znacznie gorszych poranków, dni, wieczorów i nocy, a takowy koszmar nawiedził go akurat teraz. To musiało mieć związek ze strzelbą. Nie widział innego rozwiązania.

Wstał z fotela i podszedł do okna. Bez zastanowienia pociągnął za uchwyt i otworzył je na oścież. Zacisnął powieki. Poczuł na twarzy chłodne powietrze, które w kilka sekund wypełniło pomieszczenie. Dziwne, był kwiecień, a wiatr nadal pozostawał zimny. A może tu wcale nie chodziło o wiatr?

Nieśmiało otworzył oczy, jednak za kilka sekund zamknął je na powrót. Lodowaty podmuch wygrał z jego wolą patrzenia na scenerie rozciągającą się za oknem. Na dobrą sprawę i tak nie musiał patrzeć, znał ten widok bardzo dobrze. Ludzie chodzący po chodnikach, szarobure budynki i niekończące się sznury różnokolorowych samochodów - nie było czego oglądać. Mimo wszystko przemógł się i rozchylił powieki. Wpadające do gabinetu, cuchnące spalinami powietrze wywoływało u niego łzawienie. A jeśli tu wcale nie chodziło o smog?

Zakręciło mu się w głowie, w skutek czego oparł się o parapet. Puls jakby przyspieszył, aż poczuł gorącą krew uderzającą mu do głowy. Z okna widział samochody, które zdawały się do niego zbliżać, niczym auto rodziców z powtarzającego się wyjątkowo często snu. Czuł się dziwnie, jakby coś go bolało, ale nie umiał opisać co.

Chcąc odwrócić uwagę od jeżdżących po ulicy aut przeniósł wzrok na chodnik, gdzie zauważył otyłą, starszą kobietę w złotym płaszczu. Złotym, jak szaty rodziców ze snu. Gdy tylko kolor nakrycia dotarł do jego oczu poczuł, jak wezbrała w nim gwałtowna chęć zwymiotowania. Zakrył usta dłonią, dzięki czemu udało mu się zapanować nad chęcią zwrócenia porannej kawy. Głowa rozbolała go, jakby ktoś właśnie wymierzył mu cios ciężkim przedmiotem. Wtedy oświeciło go. To nie powietrze było zimne, TO COŚ nadchodziło. To nie smog przyprawiał go o zawrót głowy, TO COŚ mąciło jego myśli.

Ledwo utrzymując równowagę odwrócił się w stronę drzwi. Był w pokoju zupełnie sam, ale czuł obecność CZEGOŚ, a konkretniej TEGO, co już niejednokrotnie doprowadzało go na skraj rozpaczy i szaleństwa.
Serce poczęło walić, dłonie jakby zdrętwiały. Niespodziewanie zaczął się cały trząść, obraz zupełnie się zamazał. Poczuł na karku przenikliwy chłód, który wywołał u niego dreszcz przechodzący przez całe ciało. I wszystko byłoby w normie, gdyby nie ten głos, który rozbrzmiał po chwili.

~ Zabij się. - usłyszał tuż przy swoim lewym uchu.

~ Ivan... Ivan - słyszał swoje imię raz po raz ze wszystkich stron. Czuł, jakby otoczył go niezliczony tłum ludzi o głosach pozbawionych barw, wręcz żywych trupów, które nie wkładały w wypowiadane słowa uczuć i emocji. Na ich tle jednak wybijał się jeden szczególny.

~ Czemu jeszcze ze sobą nie skończyłeś? - zapytał. ~ Przecież doskonale zdajesz sobie sprawę, że to pomogłoby wszystkim wokół ~ dodał przemieniwszy barwę z męskiej na żeńską.

Chłopak przycisnął dłonie do uszu i osunąwszy się w dół skulił się pod parapetem. Czemu to powróciło? Z jakiego powodu znów słyszał głosy? Nie pił, nie kłamał, nie wykorzystywał ludzi, więc dlaczego?! Przecież zmienił się, odmienił swoje życie, poznał nowe osoby... to wszystko na nic?! Czyżby wielokrotnie przekraczał granice własnego komfortu... na marne?! Jego cholerne starania naprawdę nie miały żadnego znaczenia?! Czy wysiłek jaki wkładał aby codziennie wstać z łóżka, ubrać się, zjeść śniadanie i pojechać do pracy był nic nie wart?! To wszystko było na nic?!

Czuł, jakby ktoś splunął mu w twarz, rzecz jasna w przenośni. Frustracja była tym większa że nie wiedział, do kogo miałby wysunąć pretensje swojej krzywdy. Trząsł się wijąc na miękkiej wykładzinie, obecnej w każdym biurze firmy. Zamknął oczy i zacisnął powieki tak, aby nie dochodziła do niego ani odrobina światła. Zanim się obejrzał zaczął płakać, a palące łzy spływały po zapadłych policzkach odznaczając się wilgotnymi koleinami. Nie czuł dłoni, były tak zimne, że wręcz lodowate. Obraz gabinetu zamazał się całkowicie, choć co jakiś czas rozchylał powieki nie widział już nic, nawet stojącego w odległości mniej niż metra fotela.

~ Ivan, po co żyjesz? - usłyszał spokojny szept, którego tonacja zdawała się chcieć go uspokoić. Serce waliło mu jak młotem, spazmy rzucały ciałem na wszystkie strony. Głowa zdawała się zaraz wybuchnąć od krążącej w niej prędko krwi. Za co to wszystko? Czym zasłużył sobie na takie cierpienie? Komu i czym zawinił?

~ Ivan, spójrz prawdziwe w oczy. - powiedział kobiecy głos. ~ Żyje się po to, aby stanowić oparcie dla innych, aby wzajemnie, wspólnymi siłami budować związki i przyjaźnie, które dla każdego z osobna stanowiłyby sens egzystencji i motywacje do trwania na ziemskim padole. Tymczasem, co ty dajesz od siebie? Kim jesteś dla wszystkich tych ludzi, którzy żyją wokół ciebie? Czy nie zgodzisz się ze stwierdzeniem, że tylko bierzesz nie dając nic w zamian?

Nagle olśniło go. Prawda była tak bliska i oczywista, że aż śmieszna! Godne pożałowania, że nie zauważył tego wcześniej! Niestety rzecz tak pożądana i wyczekiwana, zdawała się teraz rozrywać jego duszę na drobniutkie kawałeczki, niczym stojąca nieopodal niszczarka stare dokumenty i niepotrzebne papiery. Poczuł wewnętrzną pustkę, którą po chwili wypełniło poczucie całkowitej beznadzieji.

Głos miał rację. Z resztą jak zawsze.

Wszystko, zdawaćby się mogło, minęło, niestety pozornie. Wróciło mu czucie w dłoniach, oczy przestały łzawić. Walące serce zwolniło, a spazmy zanikły jak ręką odjął. Ponownie widział otoczenie jak przed atakiem, ale nic już nie było takie samo.

Wszystko co miesiącami budował, całe jego starania i próby, to wszystko było bezużyteczne! Wszystko przepadło! Ale czy było nad czym rozpaczać? Iluzja! To wszystko stanowiło cholerną iluzję, która miała rację bytu tylko w jego chorym umyśle!

Wstał z podłogi i pełen furii walnął pięścią w biurko, aż położone na nim, grube segregatory zadrżały. On również drżał, niezmiennie, ale już mniej niż ledwie chwile wcześniej.

Miał dosyć.

Był pusty, czuł to. Pusty, beznadziejny i bezwartościowy, niczym niepotrzebny nikomu wrak rozbitego samochodu. Wcześniej również nawiedzały go podobne myśli, ale do tej pory starał się je wypierać argumentując to brakiem czasu na dostosowanie się do realiów życia w społeczeństwie. No bo w końcu kto na jego miejscu znalazłby sobie przyjaciół po tym, jak kilka lat nie rozmawiał z nikim poza siostrą? Albo czy będąc po podobnych przejściach co on byłby w stanie szybko pokochać ludzi na nowo? Usprawiedliwiał się fobiami i wyobcowaniem, ale czymże to było? Czyż gdyby nie postarał się bardziej, nie osiągnąłby wyznaczonego sobie celu pomimo przeszkód i niedogodności, w myśl powiedzenia "dla chcącego nic trudnego"?

Czuł, że nie nadawał się do niczego, że nie zasługiwał na szczęście. Serce zdawało się bić wolniej, jakby właśnie zostało bezpowrotnie złamane. Doszedł do tego wniosku jeszcze zanim głos postanowił mu to uświadomić.

~ Skoro nie kochała cię własna matka, to skąd pomysł, że kto inny pokocha?

Posmutniał. Poczuł, że nastał wyczekiwany latami moment i bez zastanowienia wspiął się na parapet. Stanął na nim kolanami i wychylił się - znajdował się wystarczająco wysoko, aby zginąć na miejscu. Podniósł się na obie nogi opierając się o ramę okna. Jego serce przyspieszyło, gdy zauważył małe ludziki kręcące się po chodniku na dole. Nie chciał zrobić nikomu krzywdy, tego nigdy nie mógłby sobie wybaczyć, dlatego zdecydował się zaczekać na odpowiednią chwilę.

Stał tak przez chwilę przy otwartym na oścież oknie. Jego płowe włosy powiewały lekko w rytm słabego wiatru. Patrzył w dół i pomiatał stalowym wzrokiem na prawo i lewo, w oczekiwaniu na dogodny moment do wyskoku - a więc to była ta chwila, ta, która powinna się była wydarzyć już dawno, dawno temu.

- Nikt mnie nie kochał, nie kocha, i nigdy nie pokocha... - powiedział do siebie i podniósł jedną nogę. Chodnik znajdujący się pod budynkiem był pusty, mógł skakać ze świadomością, że na szarych płytach znajdzie się tylko jedna, krwawa miazga.

~ On tu idzie. - usłyszał cichy głos, który zdawał się docierać z zewnątrz.

- Kto? - odparł jakby sam do siebie, chwilowo powstrzymując się od wyskoku.

~ Yao. - odparł szept krótko i zniknął tak szybko, jak się pojawił.

W Ivanie wezbrała nagła panika. Yao? Tutaj? O tej porze? Ależ czy on nie ma innych zajęć, jak tylko łazić po firmie?

Zaczął nasłuchiwać. Otoczenie wokół jakby zamarło - samochody, ludzie z ulicy, sprzęt biurowy, słowem - wszystko, tylko nie jego walące jak oszalałe serce. Usłyszał kroki. Przełknął ślinę. Odgłosy dobiegały co prawda z daleka, ale zbliżały się w jego stronę. Nie nie nie! To niemożliwe! A może to ktokolwiek inny? Tak, to pewnie jakaś losowa osoba, która zmierza do innego gabinetu i nie zakłóci końca jego żywota.
Kroki jednak zbliżały się, a ich właściciel zdawał się nawet przyspieszyć chodu. Ivan rozpoznał ten dźwięk. Był pewien, że to szedł właśnie Yao.

W panice zeskoczył z parapetu i przetarł jego powierzchnię dłonią, aby na pewno nie pozostawić po sobie żadnego śladu. Pospiesznie zamknął okno i uporządkował firanki, ostatnimi sekundami wytarł nadal wilgotne oczy i odwrócił się w stronę ulicy, gdy drzwi się otworzyły.

- Co tu tak zimno? - usłyszał pełne zdziwienia pytanie, zadane znanym mu doskonale głosem z azjatyckim akcentem.
Chcąc być kulturalnym Rosjanin zdecydował się odwrócić w stronę wejścia przybierając maskę fałszywego uśmiechu.

- Ah, dzień dobry, Panie Wang. Postanowiłem trochę przewietrzyć pomieszczenie, aby lepiej mi się pracowało. - wymyślił na poczekaniu i  wlepił wzrok w podłogę aby nie patrzeć na Chińczyka. Ten, po dłuższej chwili ciszy podszedł do blondyna i położył dłoń na jego prawym ramieniu.

- Ivan, czy wszystko w porządku? - zapytał cicho, a w jego delikatnym, przyjemnym głosie wyczuć można było troskę.

- T-Tak, co miałoby być nie tak? - odparł wymijająco, i zwiesiwszy głowę głośno przełknął ślinę. Jasne włosy przesłoniły mu widok, ale to nawet lepiej - pomyślał, przynajmniej nie musiał patrzeć na szefa. Dłoń przyjaciela bezlitośnie ciążyła mu na ramieniu, niczym kilkutonowy kamień, choć jej właściciel sam w sobie był bardzo drobny i słabo zbudowany, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Po co w ogóle tu przyszedł? Aby zawracać mu głowę? A może zrobił coś nie tak i Yao chciał go zwolnić? Taka opcja też istniała...

- Ivan. - Wang zbliżył się do niego jeszcze bardziej i delikatnie odgarnął jasne włosy z bladej twarzy Rosjanina. Następnie nieśmiało spojrzał w jego nadal zaczerwienione od płaczu oczy i pogładził go po policzku. - Znam cię dłużej, niż mówię po rosyjsku. Wiem, kiedy kłamiesz.

Blondyn stał przez chwilę zupełnie zszokowany, ale nie zamierzał dać tego po sobie poznać. Chciał wierzyć, że słowa Wanga były tylko blefem, choć nic na to nie wskazywało. I gdy już miał zamiar zacząć zmyślać i próbować się tłumaczyć, poczuł nagły przypływ ciepła. Ku jego zaskoczeniu czarnowłosy nie wyglądał na złego, a wręcz przeciwnie - nagle rozłożył ramiona i przyciągnął Rosjanina do siebie. Ivan był zszokowany, co to w ogóle miało znaczyć? Czy był to jakiś test albo coś w tym stylu? Nie miał pojęcia.

Mimo wątpliwości co do intencji Chińczyka Ivan pochylił się lekko, aby odwzajemnić uścisk. Niedługo zajęło mu dojście do wniosku, że tulenie to tulenie, bez względu na to z jakiego powodu zostało zainicjowane i przez kogo.

Ten gest był... nawet przyjemny. Yao przytulił go z największą delikatnością, niczym niemowlę czy porelanową lalkę, co dało się wyczuć bez problemu. Czyżby obawiał się, że go uszkodzi? Ciężko powiedzieć, w końcu obaj byli dorosłymi mężczyznami.
Podczas uścisku Chińczyk niespiesznie gładził blondyna po plecach i oddychał spokojnie, przekazując mu maksimum czułości jaką mógł włożyć w tak prostą czynność. Dał mu tyle ciepła... tylko dlaczego? Co go do tego skłoniło?

W końcu odsunął się powoli i ponownie spojrzał w oczy Ivana, te wyblakłe, lecz nadal piękne, lawendowe ślepia. Serce Rosjanina zaczęło walić jak szalone, gdy Yao uśmiechnął się lekko jednocześnie mrużąc oczy. Wyglądał... pięknie, tylko tyle blondyn mógł wtedy wymyślić. Nadal czuł na sobie jego przejmujące ciepło, które zdawało się przyczepić do niego na dobre.

- Ivan, czy powiesz mi co się stało? - zapytał w końcu po dłuższej chwili milczenia.

- Wszystko jest w porządku. - odparł cicho i odwrócił wzrok. Nie wierzył, że Chińczyk da się na to nabrać. Miał nadzieję, że po prostu odpuści sobie ciągniecie tematu.

- Mam nadzieję że wiesz, że zawsze możesz do mnie przyjść i porozmawiać. - powiedział w końcu czarnowłosy i westchnął zrezygnowany. Tak jak powiedział wcześniej - znał Ivana na tyle długo, aby poznać gdy ten kłamał. Prawdopodobnie zdawał sobie przy tym sprawę, że do niektórych rzeczy po prostu nie da się to nakłonić, i sensowniej będzie odpuścić. Tak też postanowił uczynić.

Miał już wychodzić z gabinetu. Podszedł do drzwi i złapał za klamkę, jednak nie nacisnął na nią. 

- Ivan. - zagadnął i odwrócił głowę w jego stronę. - Chciałbym o czymś z tobą porozmawiać, ale nie w firmie. Tutaj ściany mają uszy. - powiedział, a ostatnie kilka słów rzekł niemal teatralnym szeptem. - Jeśli będziesz miał trochę czasu wolnego, chciałbym się z tobą spotkać na mieście albo u mnie w domu.

- W ten weekend kończymy przeprowadzkę, jednak później będę wolny. Odezwę się. - odparł bezemocjonalnie, ze swoim fałszywym uśmiechem, którym ostatnimi czasy często ozdabiał twarz.

- Rozumiem. Miłej pracy. - Yao uśmiechnął się na odchodne i opuścił pokój.

Dopiero wtedy Ivan poczuł, że naprawdę przebywał sam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro