#15
Oddychał spokojnie. Wokół siebie słyszał szum morza i krzyk mew, w nozdrza uderzył go zapach słonej wody. Promienie słońca nieśmiało przebijały się przez zamknięte powieki, co koniec końców przekonało chłopaka do uchylenia ich.
Leżał przez chwile w zupełnym bezruchu, przynajmniej dopóki nie zdał sobie sprawy że coś tu nie grało.
Jak oparzony poderwał się do siadu i przetarł oczy. Znajdował się właśnie na pokładzie niewielkiej łodzi rekreacyjnej, która swobodnie dryfowała po otwartym morzu.
Zdezorientowany wstał i stanąłszy przy burcie rozejrzał się uważnie. Z każdej strony otaczała go stoicko spokojna tafla granatowej wody. Niebo było bezchmurne, słońce dopiero nieśmiało wychylało się zza widnokręgu.
Ivan nie rozumiał o co w tym wszystkim chodziło. On, samotny na bezkresnym morzu, nie znający się kompletnie na żegludze? Co to miało znaczyć? I jak się tu znalazł?
Po przeszukaniu kieszeni i zdaniu sobie sprawy, że nie posiadał telefonu, usiadł przy maszcie. Nie miał pojęcia gdzie się znajdował i dlaczego akurat tutaj. Niestety nie miał nawet kogo zapytać o swoje położenie, był sam, a przynajmniej tak przeczuwał. I gdy pomyślał, że już gorzej być nie może spojrzał w niebo, które w mgnieniu oka zaszło ciemnymi chmurami. Fale, jeszcze chwile temu minimalne, nagle spieniły się i zaczęły niezaproszone wpadać na pokład. Wiatr wzmógł się, w sekundę dosłownie zaczął świszczeć, skrzeczące mewy zniknęły jak ręką odjął. Ivan ledwo utrzymywał równowagę, fale niebezpieczne mocno kołysały łódką. Liny i kilka niewielkich krzeseł sunęły po podłodze w te i wewte, podczas gdy on usilnie trzymał się stalowego masztu, który w tej chwili stanowił dla niego jedyną formę stabilizacji. Z sekundy na sekundę niebo robiło się coraz ciemniejsze, słońce zupełnie skryło się za czarnymi jak smoła chmurami. Wichura bez trudu targała niewielkim chłopakiem, którym rzucała na wszystkie strony. Ivan nieświadomie zaczął płakać, a łzy zmieszały się ze słoną wodą morza.
Nagle drzwi prowadzące do środka łodzi otworzyły się. Blondyn zawiesił wzrok na osobach które dostrzegł w środku, lecz ich widok wywołał u niego istne przerażenie. Kilka metrów od niego stali rodzice, jednak ani trochę siebie nie przypominali. Byli ubrani w poplamione, żółte szaty, które swobodnie zwisały z ich ramion i kończyły się niewiele nad kostkami. Na stopach nie mieli butów, a ich ciała były brudne. Jednak najbardziej upiorne były ich oczy i wyrazy twarzy. Z oczodołów wypływała krew, która ściekała po policzkach i kapała na klatki piersiowe. Twarze wykrzywione były w przeszywającym na wskroś bólu, jakby imitując mimikę palonych żywcem nieszczęśników znanych ze starych rycin i obrazów. Postacie zdawały się być do granic możliwości przerażone, pogrążone w rozpaczy. Miały usta otwarte w niemym krzyku, jakby błagając o ukrócenie cierpienia, bez mała nie mogąc już konać w większych męczarniach.
Ivan aż krzyknął na widok który zastał za drzwiami. Mimo kołyszącego się na wszystkie strony statku odskoczył jak mógł najdalej i kurczowo złapał się barierki. Tymczasem postacie padły na kolana i z wolna sunęły ku niemu.
Blondyn płakał widząc twarze rodziców, którzy teraz na czworaka szli w kierunku syna. Postacie z trudem ciągnęły po statku swoje trupioblade ciała, jakby nie mogły stanąć na nogach. Wyglądali niczym wygłodniałe zombie znane z filmów science-fiction, jednak byli o wiele bardziej przerażający. Wicher wiał jakby statek miała porwać trąba powietrzna, chmury sunęły po niebie tak szybko, że ledwie mógł dostrzec gdzie jedna się kończyła, a druga zaczynała.
Gdy Ivan ponownie spojrzał na postacie rodziców te już się czołgały, wbijając szponiaste palce w pokład aby móc w ogóle się poruszyć. Usilnie wyciągały ręce w stronę syna i gapiły się w niego krwistymi oczodołami, wydając przy tym żałosne jęki. Upiorne zawodzenie niczego mu nie przypominało, lecz był to najstraszniejszy dźwięk jaki kiedykolwiek słyszał, kumulował w sobie cały ból i cierpienie jakie widział na twarzach rodziców. Nawet nie widząc zatrważającego widoku można było dostać ciarek.
Postacie cały czas zbliżały się w jego stronę. Blondyn próbował się wycofać, jednak zapomniał, że za sobą miał już tylko burtę. Oparł się o barierkę i zrobił znak krzyża, a wtedy wyczuł, że miał na sobie łańcuszek. Spojrzał w dół, była to złota ozdoba z drogocennymi kryształami, które nawet bez dostępu do światła słonecznego mieniły się wszystkimi kolorami. Bez zastanowienia zdjął błyskotkę i rzucił nią w kierunku postaci, które momentalnie się zatrzymały. Przerwały swą żałosną pieśń i wlepiły wzrok w znalezisko, gdy Ivan stanął na burcie statku i bezmyślnie skoczył do wody.
Niestety dla niego nie umiał pływać, choć skok do wody zdawał się być ostatnią drogą ucieczki. Rzucał się chaotycznie i z trudem łapał każdy dech, na zmianę wypływając i nurkując, niestety na próżno. Zdawało mu się, jakby jakaś niewidzialna siła ściągała go w głąb zbiornika wodnego, a na której moc był kompletnie bezradny. W akcie desperacji próbował nawet trzymać się statku, jednak wszystkie próby zakończyły się fiaskiem - chcąc się złapać łamał sobie paznokcie, a następnie całe palce, tak desperacko próbując przeżyć. Ostatecznie statek oddalił się uniemożliwiając blondynowi ratunek. Tonąc w chłodnej wodzie patrzył w górę. Ostatnim co zauważył było jasne, bezchmurne niebo, oraz przelatującą nieopodal, samotną jaskółkę.
***
- Zostawcie mnie! - krzyknął i poderwał się do siadu. Dyszał przerażony i trząsł się, serce waliło mu jak młotem. Był tak spocony, jak po długotrwałym rąbaniu drewna w największym letnim upale, zimne dłonie drżały. Zlękniony rozejrzał się po ciemnym pokoju, jakby w obawie o odwiedziny sennych mar. Wszystko co widział zdawało się mu przypominać miejsce z koszmaru, nadal słyszał z oddali upiorne skomlenie, które po chwili zostało zastąpione dzwonieniem w uszach.
Siedział w łóżku i dyszał znieruchomiały. Jego oczy płatały mu figle i wytwarzały makabryczne obrazy dla zabawy, jakby chcąc drwić z niego i jego niestabilności. Wszędzie migały mu piekielne twarze rodziców, zdawały się pojawiać zewsząd i bez uprzedzenia. Gdzieś z tyłu cały czas obawiał się sceny rodem z horroru - wyskoczenia zjawy spod łóżka, albo wydostania się jej z szafy, choć zdawał sobie sprawę, że takie rzeczy nigdy się nie zdarzały.
Sam nie wiedział ile czasu minęło i jak długo siedział jak sparaliżowany. Wiedział jedno - jego poprzednie koszmary były niczym w porównaniu do tego. Wolałby codziennie śnić o drodze i tajemniczym jegomościu, lecz już nigdy nie ujrzeć potworów sprzed chwili. Tak, potworów, bo to nie mogli być jego rodzice.
Wiedział, że tej nocy nie miał już szans na zaśnięcie, wobec czego wyszedł z łóżka i uchylił okno. Rześkie powietrze wleciało do pomieszczenia i przerzedziło ciężką atmosferę wywołaną sennym koszmarem. Ivan oparł się o parapet i starał się uspokoić, co niestety nie było tak proste jak mogłoby się wydawać. Nie umiał zrozumieć dlaczego akurat tamtej nocy nawiedził go tak makabryczny i straszny sen, gdy przypomniał sobie o znalezisku z ostatniego wieczora. A może chodziło o te sprzelbe? Może to ona stanowiła klucz do zagadki, a sen miał mu pomóc ją rozwiązać? Ale nawet jeśli, to pewnie nie chodziło o znaczenie dosłowne, trzeba było sięgnąć głębiej, a do czego niestety potrzebował pomocy osoby bardziej rozeznanej w temacie.
Niepewnie odwrócił się w stronę biurka na którym leżał sztucer, niezmiennie tak, jak pozostawił go idąc spać. Niby zwyczajna broń myśliwska, narzędzie do zabijania, które można było spotkać w wielu domach na całym globie. Stosunkowo często rodzice pokazywali je dzieciom, niekiedy nawet zabierając pociechy na polowania, i co nie stanowiło niczego niezwykłego. W dzień nie budziła wielkiej grozy, ot, zwykła strzelba, lecz w srebrnym świetle księżyca zdawała się być nie mniej upiorna od piekielnych postaci ze snu. Tak, patrząc na nią wiedział, że to ona musiała być kluczem do rozwiązania sprawy. Pytanie tylko czy aby na pewno wszyscy chcieli odkryć ukrywane wcześniej fakty...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro