Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#26

-I-Ivan, w-wiesz, że ja żartowałem, prawda? N-No przecież nie mówiłem tego na serio! -tłumaczył Gilbert i z trudem kierował wzrok w stronę ostrza przystawionego do swojej szyi. Od końcówki ostrego scyzoryka dzieliły go jedynie milimetry, i nie zapowiadało się, żeby Ivan miał zamiar odpuścić.

Rusek jednak milczał i celując w niemca ostrzem przeszywał go lodowatym spojrzeniem. Przez dłuższy moment twarz blondyna zdawała się być wykonana z skały lub innego ekstremalnie twardego surowca, bowiem jedyną oznaką że żył, było mruganie. Żadne słowa ani prośby nie odnosiły skutku, jakby napastnik przebywał w swego rodzaju transie, gdzieś daleko, daleko stąd.

-I-Ivan, nie mówiłem poważnie, twoi rodzice wcale nie umarli, żeby nie musieć na ciebie patrzeć! P-Proszę, nie rób czegoś, czego będziesz żałować! Jestem totalnie zbyt zaglibisty, żeby umierać! -mówił białowłosy nie odrywając wzroku od scyzoryka. W momencie gdy poczuł chłód stali na gardle przeszedł nim lodowaty dreszcz, który powędrował z karku na kręgosłup, przez co omal nie nadział się na ostrze. -P-PROSZĘ!

-Zamknij się, psie. -odparł chłodno i z rozmachem wymierzył cios w policzek chłopaka, aż ten pod wpływem siły ciosu upadł na ziemię. Ivan stał nad nim przez chwilę i zastanawiał się. Nie, zdecydowanie zbyt dużo wycierpiał, miał dosyć jego wybryków i wyśmiewania. Schował scyzoryk i jedynie skopał białowłosego, a następnie odszedł w stronę domu ciotki Wandy.

Wyśmiewał się z niego, znowu. Nie tylko on, również inni, ale albinos najwięcej. Ponownie szydził z zaistniałej sytuacji, i wykorzystywał ją do poniżenia go. Rusek nie wstrzymywał. Co zrobił Gilbertowi, że ten tak bardzo go nienawidził? -zadawał sobie pytania podczas powrotu do domu.

W momencie, gdy przekroczył próg okazałego budynku, od razu powitał go przyjemny zapach, który wywołał na jego twarz lekki uśmiech. Tak, tradycyjny, domowy bulion, taki, jaki gotowała mama. Cóż, w końcu zarówno Wanda jak i Elena uczyły się od tej samej osoby.

-Witaj Ivan, jak było w szkole? -zapytała ciotka i uśmiechnęła się ciepło.

-W porządku. -odparł krótko i skierował się do pokoju który dzielił z Natalią. Wanda westchnęła cicho. Jak bardzo by się nie starała i tak nie umiała dotrzeć do Ivana, mimo, że na prawdę bardzo tego pragnęła. Tyle prób i starań poszło na marne, z chłopcem nie dało się normalnie porozmawiać.

Blondyn usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach. Łzy naciskały na zaciśnięte powieki z ogromną siłą, z trudem powstrzymywał płacz. Nie wytrzymał. Pobił Gilberta, a tak bardzo pragnął mu odpuścić. Nie dał rady. Nie opanował się, puściły mu nerwy. Zrobił mu krzywdę, a nie chciał...

Rozchylił powieki, a z fiołkowych oczu zaczęły cieknąć łzy, które uderzały o spodnie chłopaka. Bezradność, jedyne słowo godne opisania jego stan psychiczny. Nie chciał mu robić krzywdy, ale nie dał rady, pobił go, a teraz znowu całe konsekwencje spadną na ciocie i wujka.

Odrobił lekcje i nieruchomo siedział przy biurku. Czekał aż się zacznie. Wiedział, że w końcu do ich domu przyjdzie mama Gilberta, i znowu nakrzyczy na ciocie, która ponownie będzie próbowała wmówić jej i samej sobie, że zachowanie blondyna jest spowodowane traumą z powodu śmierci rodziców. W głębi duszy Wanda była świadoma, że Ivana całe to wydarzenie w żaden sposób nie poruszyło, nie czuł nic. Mimo tego argumenty wydawały się mocne, i zazwyczaj działały.

-Wando! - usłyszał krzyki i walenie w drzwi. -To dziecko znowu skrzywdziło Gilberta! Pójdę z tym do kuratorium!

Siedział w swoim pokoju i nasłuchiwał. Tak, ponownie sprawił cioci problemy, i ta znowu będzie się za niego wstydziła. Jakby nie mógł się zachowywać jak Natalia i Olena, które nigdy nie sprawiały kłopotów...

Przez chwilę docierały do niego tylko nie możliwe do zrozumienia urywki zdań, które wymieniały między sobą Wanda i Helga. Zastanawiał się, czy ciotka zaprosiła matkę Gilberta na kawę, aby się jakoś dogadać. Bał się zejść na dół i rozmawiać z nimi, bo cóż niby mógł zrobić? Owszem, Gilbert wyzywał go i śmiał się z niego, ale to raczej nie usprawiedliwia tego, co zrobił.

Ostrożnie otworzył drzwi i na paluszkach zbliżył się do schodów, gdzie kucnął. Stąd lepiej wszystko słyszał, głosy z kuchni odbijały się od białych ścian i po chwili dochodziły do niego.

-Wando, ja wiele jestem w stanie zrozumieć, ale on go pobił! Owszem, mój syn bywa upierdliwy i sporo brakuje mu do wzoru do naśladowania, ale mimo wszystko to dobry chłopak. A Ivan go skopał! - mówiła dogłębnie poruszona.

-Bardzo przepraszam ciebie i Gilberta, ale niestety, musimy go zrozumieć. Ivan ma bardzo ciężkie życie, nie umie się dostosować do warunków. Śmierć rodziców mocno się na nim odbiła, strasznie się zmienił... -odparła Wanda cicho i nalała herbaty do filiżanek. -Sama nie umiem zbytnio do niego dotrzeć, a bardzo chciałabym mu zastąpić matkę.

-Nie interesują mnie powody, Ivan ma się nie zbliżać do Gilberta, i najlepiej jeszcze do Ludwiga. - fuknęła przewracając oczami. -To nie jest dziecko, to potwór.

Tak, potwór... -pomyślał Ivan, a na podłogę zaczęły kapać dziesiątki słonych łez. Był potworem, tak, wiedział o tym bardzo dobrze, lepiej by było bez niego. Ciocia by się nie martwiła, wujek nie wstydził, Gilbert i reszta nie miałaby wątpliwości czy aby nikt ich nie pobije.

Bezszelestnie udał się do pokoju i zamknął drzwi na zamek, a następnie oparł się o nie plecami i objął kolana ramionami. Nie potrzebował więcej, doskonale wiedział o czym będą rozmawiały, i co o nim myślą.
Przez przeszklone oczy widział tylko zarys mebli i przedmiotów, a na przeciw niego uchylone okno, i powiewającą lekko firankę.

-Zabij się~ -usłyszał jakby tuż obok siebie i aż się wzdrygnął. Próbował dojrzeć właściciela głosu, którego jednak nie umiał namierzyć. Siedział zupełnie sam, otoczony narastającym z minuty na minutę pół mrokiem, który powoli ogarniał cały pokój.

-Zabij się~- usłyszał ponownie, jednak tym razem nie wystraszył się aż tak bardzo. Nadal próbował odnaleźć autora wypowiedzianych słów, jednak, ponownie, bez rezultatu.

-Chcę umrzeć... -odparł szeptem i schował twarz w dłoniach. -Ale jak mam się zabić? -zapytał patrząc w pustą przestrzeń.

Zimny powiew wiatru przebiegł po pokoju wywołując u chłopaka nieprzyjemne dreszcze, firanka zatrzepotała delikatnie. Nie doczekał się jednak odpowiedzi. Odgłosy jak się pojawiły, tak zniknęły.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro