#26
-I-Ivan, w-wiesz, że ja żartowałem, prawda? N-No przecież nie mówiłem tego na serio! -tłumaczył Gilbert i z trudem kierował wzrok w stronę ostrza przystawionego do swojej szyi. Od końcówki ostrego scyzoryka dzieliły go jedynie milimetry, i nie zapowiadało się, żeby Ivan miał zamiar odpuścić.
Rusek jednak milczał i celując w niemca ostrzem przeszywał go lodowatym spojrzeniem. Przez dłuższy moment twarz blondyna zdawała się być wykonana z skały lub innego ekstremalnie twardego surowca, bowiem jedyną oznaką że żył, było mruganie. Żadne słowa ani prośby nie odnosiły skutku, jakby napastnik przebywał w swego rodzaju transie, gdzieś daleko, daleko stąd.
-I-Ivan, nie mówiłem poważnie, twoi rodzice wcale nie umarli, żeby nie musieć na ciebie patrzeć! P-Proszę, nie rób czegoś, czego będziesz żałować! Jestem totalnie zbyt zaglibisty, żeby umierać! -mówił białowłosy nie odrywając wzroku od scyzoryka. W momencie gdy poczuł chłód stali na gardle przeszedł nim lodowaty dreszcz, który powędrował z karku na kręgosłup, przez co omal nie nadział się na ostrze. -P-PROSZĘ!
-Zamknij się, psie. -odparł chłodno i z rozmachem wymierzył cios w policzek chłopaka, aż ten pod wpływem siły ciosu upadł na ziemię. Ivan stał nad nim przez chwilę i zastanawiał się. Nie, zdecydowanie zbyt dużo wycierpiał, miał dosyć jego wybryków i wyśmiewania. Schował scyzoryk i jedynie skopał białowłosego, a następnie odszedł w stronę domu ciotki Wandy.
Wyśmiewał się z niego, znowu. Nie tylko on, również inni, ale albinos najwięcej. Ponownie szydził z zaistniałej sytuacji, i wykorzystywał ją do poniżenia go. Rusek nie wstrzymywał. Co zrobił Gilbertowi, że ten tak bardzo go nienawidził? -zadawał sobie pytania podczas powrotu do domu.
W momencie, gdy przekroczył próg okazałego budynku, od razu powitał go przyjemny zapach, który wywołał na jego twarz lekki uśmiech. Tak, tradycyjny, domowy bulion, taki, jaki gotowała mama. Cóż, w końcu zarówno Wanda jak i Elena uczyły się od tej samej osoby.
-Witaj Ivan, jak było w szkole? -zapytała ciotka i uśmiechnęła się ciepło.
-W porządku. -odparł krótko i skierował się do pokoju który dzielił z Natalią. Wanda westchnęła cicho. Jak bardzo by się nie starała i tak nie umiała dotrzeć do Ivana, mimo, że na prawdę bardzo tego pragnęła. Tyle prób i starań poszło na marne, z chłopcem nie dało się normalnie porozmawiać.
Blondyn usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach. Łzy naciskały na zaciśnięte powieki z ogromną siłą, z trudem powstrzymywał płacz. Nie wytrzymał. Pobił Gilberta, a tak bardzo pragnął mu odpuścić. Nie dał rady. Nie opanował się, puściły mu nerwy. Zrobił mu krzywdę, a nie chciał...
Rozchylił powieki, a z fiołkowych oczu zaczęły cieknąć łzy, które uderzały o spodnie chłopaka. Bezradność, jedyne słowo godne opisania jego stan psychiczny. Nie chciał mu robić krzywdy, ale nie dał rady, pobił go, a teraz znowu całe konsekwencje spadną na ciocie i wujka.
Odrobił lekcje i nieruchomo siedział przy biurku. Czekał aż się zacznie. Wiedział, że w końcu do ich domu przyjdzie mama Gilberta, i znowu nakrzyczy na ciocie, która ponownie będzie próbowała wmówić jej i samej sobie, że zachowanie blondyna jest spowodowane traumą z powodu śmierci rodziców. W głębi duszy Wanda była świadoma, że Ivana całe to wydarzenie w żaden sposób nie poruszyło, nie czuł nic. Mimo tego argumenty wydawały się mocne, i zazwyczaj działały.
-Wando! - usłyszał krzyki i walenie w drzwi. -To dziecko znowu skrzywdziło Gilberta! Pójdę z tym do kuratorium!
Siedział w swoim pokoju i nasłuchiwał. Tak, ponownie sprawił cioci problemy, i ta znowu będzie się za niego wstydziła. Jakby nie mógł się zachowywać jak Natalia i Olena, które nigdy nie sprawiały kłopotów...
Przez chwilę docierały do niego tylko nie możliwe do zrozumienia urywki zdań, które wymieniały między sobą Wanda i Helga. Zastanawiał się, czy ciotka zaprosiła matkę Gilberta na kawę, aby się jakoś dogadać. Bał się zejść na dół i rozmawiać z nimi, bo cóż niby mógł zrobić? Owszem, Gilbert wyzywał go i śmiał się z niego, ale to raczej nie usprawiedliwia tego, co zrobił.
Ostrożnie otworzył drzwi i na paluszkach zbliżył się do schodów, gdzie kucnął. Stąd lepiej wszystko słyszał, głosy z kuchni odbijały się od białych ścian i po chwili dochodziły do niego.
-Wando, ja wiele jestem w stanie zrozumieć, ale on go pobił! Owszem, mój syn bywa upierdliwy i sporo brakuje mu do wzoru do naśladowania, ale mimo wszystko to dobry chłopak. A Ivan go skopał! - mówiła dogłębnie poruszona.
-Bardzo przepraszam ciebie i Gilberta, ale niestety, musimy go zrozumieć. Ivan ma bardzo ciężkie życie, nie umie się dostosować do warunków. Śmierć rodziców mocno się na nim odbiła, strasznie się zmienił... -odparła Wanda cicho i nalała herbaty do filiżanek. -Sama nie umiem zbytnio do niego dotrzeć, a bardzo chciałabym mu zastąpić matkę.
-Nie interesują mnie powody, Ivan ma się nie zbliżać do Gilberta, i najlepiej jeszcze do Ludwiga. - fuknęła przewracając oczami. -To nie jest dziecko, to potwór.
Tak, potwór... -pomyślał Ivan, a na podłogę zaczęły kapać dziesiątki słonych łez. Był potworem, tak, wiedział o tym bardzo dobrze, lepiej by było bez niego. Ciocia by się nie martwiła, wujek nie wstydził, Gilbert i reszta nie miałaby wątpliwości czy aby nikt ich nie pobije.
Bezszelestnie udał się do pokoju i zamknął drzwi na zamek, a następnie oparł się o nie plecami i objął kolana ramionami. Nie potrzebował więcej, doskonale wiedział o czym będą rozmawiały, i co o nim myślą.
Przez przeszklone oczy widział tylko zarys mebli i przedmiotów, a na przeciw niego uchylone okno, i powiewającą lekko firankę.
-Zabij się~ -usłyszał jakby tuż obok siebie i aż się wzdrygnął. Próbował dojrzeć właściciela głosu, którego jednak nie umiał namierzyć. Siedział zupełnie sam, otoczony narastającym z minuty na minutę pół mrokiem, który powoli ogarniał cały pokój.
-Zabij się~- usłyszał ponownie, jednak tym razem nie wystraszył się aż tak bardzo. Nadal próbował odnaleźć autora wypowiedzianych słów, jednak, ponownie, bez rezultatu.
-Chcę umrzeć... -odparł szeptem i schował twarz w dłoniach. -Ale jak mam się zabić? -zapytał patrząc w pustą przestrzeń.
Zimny powiew wiatru przebiegł po pokoju wywołując u chłopaka nieprzyjemne dreszcze, firanka zatrzepotała delikatnie. Nie doczekał się jednak odpowiedzi. Odgłosy jak się pojawiły, tak zniknęły.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro