#23
-Panie Wang, przyszedł Pański gość. -usłyszał brunet w momencie, gdy odebrał biurowy telefon.
-Zaprowadź go do mnie. -odparł i odłożył słuchawkę.
Westchnąwszy przeciągle usiadł wyprostowany w swoim wysokim, czarnym fotelu. Już teraz miał wszystkiego dość, a nie minęła nawet 11.
Do tej pory przyjął do swojego gabinetu trzech gości, każdy z innego oddziału firmy. Ten jednak miał być wyjątkowy, albowiem przyjechał aż z Ameryki, i miał zostać zarządcą najnowszej części korporacji, która powoli powstawała w Waszyngtonie. Był przy okazji bogatym inwestorem i dosyć znanym bogaczem z Nowego Yorku, podobno od czasu do czasu pojawiał się nawet w lokalnych gazetach. To chyba jasne, że od jego opinii i decyzji wiele zależało, więc rozmowa musiała odnieść jak najlepszy skutek, nie było w niej miejsca na błędy.
Chłopak poprawił krawat i marynarkę. Spojrzał jeszcze na swoje odbicie w aparacie smartfona. Idealnie.
-Proszę Pana, to my. -usłyszał zza białych drzwi dzielących gabinet od reszty oddziału.
-Proszę wejść. -odparł szybko i wyprostował się.
Kwestia nowego, doświadczonego wspólnika, już od dawna chodziła mu po głowie. Słyszał od kolegów po fachu, że owy inwestor był bardzo młody, ale przy tym rozważny i inteligentny, co Yao bardzo imponowało. Oczywiście wiele wskazówek i zasad nauczył się od ojca, który wprowadził syna w działania dużych przedsiębiorstw, jednak mimo tego budził powszechny podziw i uznanie nawet o wiele starszych od siebie.
Szatyn spojrzał na drzwi licząc na ujrzenie w nich poważnego bruneta z kamienną twarzą, noszącego okrągłe okulary w czarnych oprawkach. Pierwszą myślą w jego głowie w kategorii "dziecka sukcesu" był chudy jak patyk młodzieniec o wątłej budowie. Jakież musiało być jego zdziwienie, gdy do środka wszedł wysoki mężczyzna o trochę roztrzepanych blond włosach i niebieskich oczach. Miał szerokie ramiona i był dosyć umięśniony, a promienną twarz ozdabiał słoneczny uśmiech ukazujący przy tym białe zęby. Jedyną rzeczą która jakkolwiek zgadzała się z wyobrażeniami Yao były okulary, które jednak zostały bardzo dobrze dobrane i tylko dodawały mężczyźnie uroku osobistego.
-Dzień dobry, miło mi nareszcie Pana poznać. Wang Yao, to zaszczyt móc się z Panem spotkać.-odezwał się gospodarz i wstał odchodząc od biurka, a następnie podał mężczyźnie dłoń. -Jak minęła podróż?
-Dude, jak tu okropnie piździ! Normalnie jak w Kanadzie! -odparł gość ku zaskoczeniu Yao, który na te słowa stanął jak wryty. Czy to aby na pewno był ten słynny biznesem, który budził podziw i uznanie wszystkich wokół? Przecież to zwykły kabareciarz, w dodatku niewychowany. Kto go tu w ogóle wpuścił...
-Yao Wang. -powtórzył pomijając poprzedni komentarz gościa, mając przy tym nadzieję, że tym razem zachowa się jak trzeba i również przedstawi.
-Alfred Jones, miło mi. -po chwili uścisnął dłoń chińczyka i uśmiechnął się od ucha do ucha. -Proszę mi wybaczyć ten komentarz sprzed chwili, poczułem się jak u siebie, aż nazbyt.
-Nic nie szkodzi, proszę usiąść. -to powiedziawszy obaj usiedli w fotelach przy oknie, a sekretarka wślizgnęła się do środka aby podać kawę i ciasteczka, po czym wróciła do pracy przy komputerze.
-Hm, Panie Yao, pewnie nie zdziwi Pana, że chciałbym jak najszybciej przejść do rzeczy. -zaczął blondyn poważnie i wypił łyk czarnej kawy.
-Yao to imię, preferuje zwracanie się do mnie po nazwisku. -chińczyk popatrzył chłodno na amerykanina. -Oczywiście jeśli to nie problem.
-Przepraszam, zapamiętam. Więc, Panie Wang, czy posiada Pan jakieś informacje na temat rynku w USA? -zagadnął częstując się ciasteczkiem.
-Szczerze mówiąc, niezbyt. Owszem, posiadam szczątkowe dane, ale do tej pory prowadziłem interesy w Rosji, Chinach i Japonii. Rynek Amerykański należy podobno do jednego z najbardziej wymagających, dlatego zdecydowałem się prosić Pana o rade i ukierunkowanie.
Blondyn przez chwilę zamyślił się i odłożył filiżankę na stolik. Wyciągnął z kieszeni marynarki chusteczkę i przetarł szkła okularów.
-Cóż, to chyba oczywiste, że na świecie nie ma nic za darmo. -powiedział przeciągając ostatnie słowo. Chińczyk już chciał się odezwać, ale amerykanin znowu zaczął mówić. -Powiem Panu szczerze, Pańska firma osiąga sukcesy, mimo, że jest bardzo młoda. Wróżę jej świetlaną przyszłość. Jednakże bez dobrego inwestora i specjalisty handlowego z doświadczeniem nie zajdzie daleko, przynajmniej w Ameryce. -dodał spokojnie i założył okulary. -Dlatego proponuje Panu współpracę, a sukces jaki odniesie Pański oddział na Nowym Świecie będzie zależny od nas obu.
-Co ma Pan na myśli? -odparł Yao z przymrużeniem oka. Takie układy zazwyczaj nie wychodziły na dobre, wolał więc unikać podejrzanych umów.
-Proponuję prosty układ, a zarobek będzie zależał od wkładu obu stron. 30% zysków Amerykańskich lub 19% światowych. Co Pan na to?
Yao zaczął szybko kalkulować, a wyliczenia nie należały do najłatwiejszych. Właściwe było to coś w typie rosyjskiej ruletki, gdyż rynek należał do nieprzewidywalnych i zmiennych, dlatego inwestycje na ślepo mogły się źle skończyć. W dodatku nie wiadomo było jak wszystko rozwinie się w Ameryce, bowiem mogło pójść albo bardzo dobrze, albo bardzo źle. Jeśli zgodził by się na pierwszy wariant Alfred mógł by zarobić grube miliony, a 30% to wcale nie tak mało, oczywiście jeśli produkt przyjął by się na Nowym Świecie, co wtedy leżało by w interesie ich obu. Z drugiej strony jeśli zgodził by się na 19% światowych przychodów ponownie gra toczyła się o ogromne pieniądze, ponieważ nigdy nie wiadomo który kraj zdominuje popyt. Mogły być to Chiny, gdzie zasługą sukcesu byłby chiński pośrednik, a Alfred i tak otrzymywał by pieniądze, mimo niepowodzenia w Ameryce. Więc, teoretycznie, najgorszą dla blondyna opcją była by inwestycja w Ameryce, która nie poszła by zgodnie z planem a miałby od niej otrzymać 30% zysków. Z drugiej strony nie wiadomo gdzie pójdzie najlepiej, i to było właśnie najgorsze.
-Czy mógłbym to przemyśleć? Mowa tutaj bowiem o ogromnych sumach pieniędzy, ciężko zdecydować od razu. -odparł chłopak po chwili milczenia.
-Ma się rozumieć, dam Panu czas. Proszę jednak nie zwlekać zbyt długo z decyzją, czas to pieniądz. -amerykanin zaśmiał się i dopił kawę. -Skoro to mamy wstępnie omówione mam do Pana jedno małe pytanie. Czy zna Pan może jakiegoś dobrego przewodnika po okolicy? Proszę nie zrozumieć mnie źle, ale zauważyłem, iż nie każdy rosjanin dobrze zna angielski, a ktoś taki by mi się przydał. Mając ku temu okazję warto byłoby zwiedzić Rosję.
Wang zaczął przeszukiwać listę swoich szerokich kontaktów, jednak nie znał nikogo, kto mówił by po angielsku na tyle dobrze, aby swobodnie rozmawiać z amerykaninem.
Gdy już miał zaprzeczyć przypomniał mu się najlepszy przyjaciel z dzieciństwa, który to już w szkole podstawowej dosyć płynnie mówił po angielsku, w dodatku później wyjechał do Polski, i w tym momencie znał biegle prawdopodobnie 3 języki, jeśli nie więcej.
-Chyba znam taką osobę... -odparł nadal się zastanawiając. -Musiał bym się z nią rozmówić, ale bardzo możliwe, że znajdzie trochę czasu na spotkanie z Panem.
-Świetnie. Jeśli była by taka możliwość, chciałbym zacząć zwiedzanie od jutra. -powiedział uśmiechnięty i wstał z fotela, co Yao również uczynił. -Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie owocna. -dodał podając dłoń chińczykowi, co szatyn odwzajemnił.
Gość opuścił gabinet już chwile później, a Yao rzucił się do biurka w poszukiwaniu numeru telefonu Ivana.
-Cholera... gdzie to może być? Przecież zapisałem sobie ich numer domowy! -mruczał krzątając się i przetrzepując szuflady oraz teczki. -Eureka! -niemal wykrzyknął w momencie, gdy odnalazł wydarty kawałek kartki z zapiskiem.
Pospiesznie wybrał numer i zadzwonił. Rozbrzmiał sygnał. Drugi. Trzeci. W końcu czwarty. Już miał się rozłączyć, gdy ktoś podniósł słuchawkę.
-Tak? -usłyszał znajomy głos.
-Ivan? Ah, cieszę się, że odebrałeś! -odparł i westchnął z ulgą. -Potrzebuje twojej pomocy.
-Hm? W jakiej sprawie? -po samym głosie można było zauważyć, że nagły telefon bardzo zaskoczył mężczyznę, nie dało się tego nie dosłyszeć. Mówił przy tym także bardzo cicho i niewyraźnie, aż nieco niepokojąco.
-Znasz dobrze angielski, prawda? -zapytał mimo chęci zmiany tematu, znacznie bardziej ciekawiło go obecne życie przyjaciela, ale cóż, sprawy osobiste mogły poczekać.
-No, trochę wyszedłem z wprawy, ale umiem się dogadać. -powiedział jakby odrobinę zlękniony.
-Doskonale! Mam gościa z Ameryki, który chciałby zwiedzić okolicę. Ja nie mam za dużo czasu, ale z tego co pamiętam, to ty aktualnie nie jesteś nigdzie na stałe zatrudniony. Jeśli to nie problem, chciałbym, abyś go trochę oprowadził. Oczywiście zapłacę za twój czas. -odparł szybko, niemal na jednym tchu.
Przez moment panowała między nimi cisza stwarzająca wrażenie, że Ivan rozłączył się lub odszedł od słuchawki, jednak po chwili odezwał się bardzo cicho, ale z nietypową dla siebie pewnością w głosie.
-Wybacz, ale nie przepadam za wychodzeniem na miasto i spędzaniem czasu z zupełnie obcymi ludźmi. Lepiej poszukaj kogoś innego. -powiedział chłodno i zakończył rozmowę odkładając słuchawkę.
-Cóż, jak nie, to nie... -pomyślał Wang i wrócił do pracy. Postawa przyjaciela niepokoiła go, ale czas naglił, sprawy osobiste musiały poczekać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro