Rozdział 46
Luke
Jest siódma rano, a ktoś puka do moich drzwi. Zamierzałem się chociaż raz wyspać. Jeśli to Mary, to przysięgam, że ją uduszę. Kocham mojego syna, który uwielbia spać w moich ramionach.
Idę otworzyć drzwi, żeby zobaczyć w nich Carrie.
– Cześć, facecie – wysilam się na uśmiech – Mam dla ciebie niespodziankę.
– Zatrzymasz czas, żebym mógł się wyspać? – kręci z uśmiechem głową.
– Ubieraj się, wychodzimy – patrzę na nią pytająco – Allie wyjechała na wycieczkę, pamiętasz? Odwoziłeś ją wczoraj?
– Oczywiście, że pamiętam – to kolejny z powodów dlaczego nie spałem za dużo.
– Jak chcesz spać, to mogę ci tu przygotować coś do jedzenia. A potem porozmawiamy o polityce albo obejrzymy coś co nie jest bajką. Myśle, że potrzebujesz trochę więcej dorosłych w swoim życiu.
– Chcesz spędzić ze mną dzień? – Carrie wzdycha.
– Jest środa, którą spędzasz z naszą córka, ona pojechała na wycieczkę, więc spędzasz ten dzień ze mną. Bez dyskusji – otwieram jej szerzej drzwi.
– Zapraszam do środka – wchodzi pewnie i w ogóle nie widać na jej twarzy żalu, że mam inne dziecko.
Carrie zna to mieszkanie. Może nie najlepiej, ale bywa tu dosyć często. Lexi jest u Adama i raczej nie zamierza szybko wracać.
– Wiedziałam, że masz pustą lodówkę, ubieraj się – nie sposób jej odmówić – No już, mamy dzisiaj dużo do zrobienia.
Dokładnie to robię. Chwile później wychodzimy z mojego mieszkania idziemy do najbliższego sklepu.
Carrie bierze wózek i zaczyna wrzucać wszystko jak leci.
– Robimy zapasy – wrzucam rzeczy, które lubi Allie albo, które sam lubię. Po raz pierwszy od dawna robię zakupy dla siebie.
– Pamiętasz te małe pizzę, które tak lubimy? Powinny gdzieś tu być – wrzucam trzy opakowania – Oo, musimy też kupić owoce!
Pół godziny później mamy cały wózek rzeczy. Carrie upiera się, że zrobi całą masę rzeczy do jedzenia, a potem po prostu porozmawiamy. Miło jest patrzeć na jej uśmiechniętą twarz. Znowu jest tą dziewczyną, którą znałem kiedyś.
– Robimy koktajl owocowy – mówi gdy wchodzimy do kuchni z siatkami – mieszanka owocowa, w wykonaniu Carrie i Luke'a, obieraj owoce, dalej – klepie mnie po tyłku i sama wyjmuje mikser.
– Od kiedy lubisz banany? – wzrusza ramionami.
– Ryan mnie przekonał do ich smaku – mówi po prostu – Umie przekonać do wielu rzeczy.
– Nie wiem kiedy ostatni raz jakiegoś jadłem – Carrie kręci głową w niedowierzaniu.
– Dzisiaj przypomnisz sobie smak prawdziwego jedzenia – kiwam głową.
Ja kroje owoce, a ona wrzuca je do miksera i przy okazji zjada połowę, więc napełnienie miksera jest o wiele za trudne.
– Mam taką teorie o życiu – mówi – chcesz posłuchać?
– Zawsze – obraca się do mnie.
– Okaż swoją słabość, przyznając się do niej i pozwól sobie pomóc, a zyskasz więcej niż zamknięty w swojej głowie. Więc jestem tu i słucham – opieram dłonie o stół.
– Moją słabością są moje dzieci, ale i zarazem tylko dla nich codziennie wstaje. Mówi się, że nastolatkowie powinni zacząć myśleć i planować dorosłość. Zabawiłem się w nastolatka dwukrotnie i za każdym razem to prawda. Myślenie o dorosłości to coś, co zdecydowanie powstrzyma mnie przed kolejnym seksem.
– Luke...
– Krzyczałem na ciebie, że jesteś samolubna, a o niczym innym teraz nie myśle, niż być przez chwile samolubnym. Nie zrobię tego moim dzieciom, ale mam ochotę uciec – owija się moim ramieniem i przytula do mojego boku, po prostu dodając otuchy – Chce po prostu mieć do czego wrócić, wiesz? – mam nadzieje, że mnie rozumie – Zawsze jestem sam, bo raz byłem mniej samotny od ciebie.
– Kiedyś poznasz kogoś kto doceni to kim jesteś. Zrozumie, że popełniłeś pare błędów, ale i tak cię kocha. Kogoś kto pokocha twoje dzieci i będzie przy tobie, gdy ty będziesz musiał być przy nich. Całe życie przed tobą, a samotność jest tymczasowa... spójrz chociażby...
– Na ciebie? – mocniej mnie obejmuje.
– Mogłam nie poradzić sobie z twoim dzieckiem, a dzisiaj cię trzymam. Chce i mogę tu być.
– Ja tylko chciałem coś czuć – mówię.
– Czujesz miłość do swoich dzieci, jesteś dobry, tylko trochę złamany – nic nie odpowiadam – A teraz wypijmy nasze koktajle i chodźmy zrobić kolejną super rzecz.
Godzinę później jesteśmy w sklepie sportowym.
– Potrzebujemy najlepszej piłki do nogi jaką macie – mówi radośnie Carrie – Pomoże nam pan?
Pół godziny później jesteśmy na boisku.
– Naprawdę to robimy? – pytam w końcu z uśmiechem.
– Pokaż, że dalej potrafisz strzelić mi gola, Hemmings – stoi na bramce i macha rękami w górę i na boki. Wygląda śmiesznie, ale poprawia mi humor – No już!
– Grałem w piłkę w liceum, pamiętasz?
– Udowodnij – wyszczerzam do niej zęby i kopie w piłkę – Nie trafiłeś! – oddaje mi piłkę i kopie jeszcze raz, tym razem pokazując jej, że dalej wiem jak to się robi. Strzelam gola mojej byłej żonie.
– Teraz ty! – Carrie chętnie podejmuje wyzwanie.
– To jest zbyt nudne, gramy jeden na jeden, kto pierwszy strzeli gola.
Carrie
Chociaż na chwile wyłączył myślenie. Przepycha się ze mną o piłkę, kopiąc mnie po łydkach, a ja oddaje mu tym samym. Przejmuje piłkę, gdy on obejmuje mnie w pasie i przenosi za siebie, po czym strzela gola.
– Oszust! – obraca się do mnie z triumfalnym uśmiechem.
– Jesteś po prostu za mało agresywna – podchodzę do niego i wyrywam mu piłkę z dłoni, ale on obejmuje mnie od tylu w pasie i przyciąga do siebie – Tutaj piłkę się kopie Carrie – wciskam się w niego tyłkiem, żeby mnie puścił.
– Teraz czas na uczciwy pojedynek!
Puszcza mnie i pozwala pare razy sobie okiwać, a potem zabiera mi piłkę, w ostatniej chwili jednak udaje mi się wygrać.
– Tak się nie bawimy! – goni mnie po całym boisku, aż znowu jestem przez niego obejmowania – Dalej masz łaskotki?
– Tylko nie to! – ale jest za późno. On zaczyna łaskotać mnie po bokach, a ja wymachuje nogami, tak, że przez chwile wiszę w powietrzu – proszę, proszę, przestań!
Gdy tylko na chwile mnie puszcza ja rzucam się na niego i urządzamy wojnę na łaskotki. Piszczymy, skaczemy, aż w końcu lądujemy na trawie. Leżę na nim i nie mogę przestać się śmiać.
– Dziękuje – mówi.
- Myśle, że też tego potrzebowałam – leżę na nim na środku boiska i tule mojego męża, który tego potrzebuje albo tule się do niego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro