Rozdział 43
– Hej – szepczę do niego rano, a on się podrywa.
– Długo spałem? – dalej nie wygląda zdrowo. Podstawiam mu pod nos śniadanie.
– Pół popołudnia i całą noc – chce wstać, ale go zatrzymuję.
– Dziękuję, za wszystko, ale muszę iść do pracy – popycham go z powrotem na poduszkę i kładę tace na kolanach.
– Zadzwoniłam do ojca i powiedziałam, że potrzebujesz urlopu, zgodził się. Napisałam z twojego telefonu do Mary, że przyjdziesz dopiero jutro, przepraszam za to, wiem jak chcesz być z dzieckiem, ale potrzebujesz chwili odpoczynku.
Czy ja znowu widzę w jego oczach łzy?
– Carrie... – siadam po wolnej stronie łóżka.
– Nic nie mów, najpierw poczuj się lepiej, a potem porozmawiamy – oboje słyszymy burczenie w jego brzuchu – Jedz, bo zaraz przyleci Allie z rysunkami dla chorego taty.
– Przepraszam, że zasnąłem.
– Zaraz wepchnę w ciebie to jedzenie siłą. Kiedy ostatni raz coś jadłeś? – milczy.
– Jak wychodziłem w niedziele z domu...
– Luke, jest środa – w końcu zabiera się za jedzenie.
– Gdzie Ryan? – obracam głowę w jego stronę – Słyszałem wczoraj, jak się kłóciliście. Powinienem wyjść, bo ty zasługujesz na szczęście.
– Jesteś ojcem mojego dziecka, które cię potrzebuje, ale potrzebuje cię zdrowego i silnego, jeśli to ja muszę cię karmić to jest w porządku, możesz na mnie liczyć.
– Nie zasłużyłem na to – kiwam twierdząco głową.
– Ja też wiele razy na to nie zasługiwałam, a ty i tak byłeś. Pozwól mi zrobić to, czego widzę, że potrzebujesz – patrzy na mnie.
– Mam dziecko z kochanką – mówi jakby ostrzegawczo.
– Ale to zawsze będę ja, prawda? – wysila się na zmęczony uśmiech.
– Tato, nie śpisz! – wbiega Allie do pokoju i mocno obejmuje go za szyje – Dobrze się czujesz?
– Allie, kocham cię – nasza córka chichocze.
– Tato, wiem, ja ciebie też – odkłada tace i kładzie ją na sobie.
– Moje dwie ulubione dziewczyny – potrzebuje nas, a Allie go.
– Namalowałam ci pare rysunków, tatusiu – Allie tuli go mocno, tak jak on ją.
Po chwili biegnie po rysunki i o każdym mu szczegółowo opowiada.
– A to wujek Ryan, który czyta mi bajkę – a jej ojciec się zaraz rozpłacze – Wolę gdy ty mi czytasz, tato – odkłada go i pokazuje kolejny – A to nasza rodzina w zoo – tym razem jesteśmy tylko w trójkę – A tu świętujemy moje urodziny – one jeszcze przed nami.
– Prawdziwa artystka – podnosi się trochę – Obiecałem ci bajkę, prawda? Więc chodźmy do salonu i ją obejrzyjmy.
Oni idą do salonu, a ja dzwonię do Ryana.
– Luke dzisiaj u mnie zostaje, chce pobyć z Allie i wydaje mi się, że przyda mu się jeszcze trochę snu. Ktoś musi przy nim być.
– Zachowujesz się jakby on był dzieckiem, a nie dorosłym facetem – ściskam mocno telefon w dłoni.
– Robię to dla Allie, żeby mogła spędzać z nim czas jak wcześniej – Ryan wzdycha.
– Nigdy nie będę wystarczający – mówi w końcu – Najpierw jest Allie, potem jest były mąż, a dopiero na końcu jestem ja.
– To nie prawda! – syczę do słuchawki.
– Nie chciałaś mojej pomocy, bo nie należę do rodziny – wzdycham.
– Ryan...
– Rozumiem czym jest rodzina, moja własna mnie zdradziła – to cios poniżej pasa – Powinienem się rozłączyć. Jesteś silna i dasz radę, a ja zaczekam.
– Dziękuję – i się rozłącza.
Wracam do salonu, oni leżą rozwaleni na kanapie, śmiejąc się z czegoś, co tylko oni rozumieją.
A potem? Potem rozpoczyna się prawdziwe piekło.
Ktoś wali do drzwi i słowo wali jest delikatnym słowem. Luke podnosi się z kanapy i nawet wyglądając źle, przejmuje role głowy rodziny.
– Idźcie do pokoju - mówi gdy patrzy przez wizjer – to ona – szepcze bezgłośnie.
To ten dzień, prawda? To moment gdy Allie dowie się prawdy o tacie.
– Kochanie czy możesz iść do pokoju? – powinnam iść z nią.
– Mamo, nie chce, co jeśli to wujek Ryan?
– Nie, skarbie to na pewno nie on.
Idę z nią, tak będzie lepiej. Kurwa, jak ona mogła tu przyjść?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro