Rozdział 39
Gdy jego kochanka jest w ósmy miesiącu ciąży, ja świętuje pierwsze zdane egzaminy. Za każdym razem gdy Ryan spędza czas ze mną i z Allie, wysyła wiadomość do Luke'a, informując go o tym. To szalone, ale tak wygląda moje życie.
– Wujku, Ryanie! – Allie wbiega do kuchni – Czy mogę spróbować?
– Jadłaś owoce morza kiedyś? – kiwa głową.
– Tatuś robi pyszne krewetki, a mama sałatkę z owocami – Ryan uśmiecha się do mnie.
– Najlepsi rodzice na świecie, co?
– Dokładnie tak, Ryan! – mówi do niego 'pan', 'Ryan', 'wujek'.
Ryan stara się być jej przyjacielem, a nie ojcem. Mądry facet, co? Gdy róże uschły, zdecydowanie wiedziałam, że chce spróbować z Ryanem. Dzisiaj wygląda to tak, że czasem się całujemy, ale przede wszystkim jesteśmy przyjaciółmi. Nigdy nie robimy tego przy Allie.
– Czy przyniosłeś mi dzisiaj jakąś książkę? – Luke po raz pierwszy dostał cholery, gdy Allie pomachała mu przed nosem książką od Ryana. Potem jednak musiał przejść nad tym do porządku dziennego.
– Tamtą już skończyłaś? – kiwa głową.
– Mama doczytała mi ostatnie kilka stron.
Nie wiem jak Ryanowi może nie przeszkadzać to, że mam dziecko, a jego ojciec ma w nim tak wieki udział, że wpływa na naszą relacje. Relacje, która porusza się śmiertelnie wolno. Nie wiedziałam go nawet bez koszulki, a prawdę powiedziawszy nawet nie spędziłam z nim nocy w łóżku.
– Więc zaliczyłaś pierwszy semestr studiów.
– Pewien profesor bardzo mi w tym pomógł – Ryan parska śmiechem.
– Uczyłaś się w moim gabinecie przed zajęciami i nie pozwalałaś mi się odezwać do siebie słowem – chce go teraz pocałować za to, że po prostu był. Nie uciekł, był.
Siadamy do stołu, żeby zacząć kolacje. Gdy Ryan wyskakuje z kolejnym zaliczeniem.
– Świętujemy też zaliczony kurs salsy – podaje mi dyplom – Gratulacje.
Więc naprawdę odzyskiwałam siebie. Ukończyłam kurs salsy, co wiązało się z tym, że co weekendy odwiedzałam Luke'a w jego mieszkaniu.
– Tańczysz, wujku? – Ryan porywa Allie z krzesła.
– Zamierzam cię nauczyć prostych ruchów, moja bajkowa przyjaciółko – to on mnie znalazł, a ja cholernie cieszę się, że go mam. Jest taki prosty i szczery. Po prostu jest i to wystarcza, żebym była największą na świecie szczęściarą.
Ryan stawia jej małe stópki na swoich i zaczyna z nią tańczyć. Mała nie przestaje chichotać, gdy on robi z siebie bardziej idiotę niż faktycznie tańczy. Włączam im muzykę, a on unosi ją i zaczyna okręcać wokół własnej osi.
Kilka godzin później Ryan jest gotowy do wyjścia. Allie leży wykąpana na kanapie i ogląda kreskówki.
– Nie chce, żebyś wychodził – obejmuje go ciasno w pasie.
– Następny weekend spędza u Luke'a, prawda? – kiwam głową – Spędzisz wtedy u mnie weekend – uśmiecham się jak głupia.
– Jesteś piękna – dotyka czule mojego policzka, a potem pochyla się, żeby mnie pocałować. Chcąc więcej, przyciągam go bliżej siebie i zachłannie całuje – Wystarczy, bo zaraz nie wyjdę – całuje mnie w czoło – Będę o tobie myślał, ślicznotko.
A gdy otwiera drzwi, potyka się o kwiaty.
– Co to? – pytamy równocześnie.
– Wysłałeś mi kwiaty? – kręci głową.
– Nie, a kurde powinienem! – podnoszę swój kosz kwiatów i znajduje bilecik.
Gratuluje zdania egzaminów, jestem dumny z mojej dziewczyny
– Co tam jest napisane?
– To od rodziców – kłamie łatwo.
– Mogli wejść, czy cokolwiek.
– Pewnie wysłali nieudolnego kuriera, wiesz jak to z bogaczami – kręci głową po czym wybucha śmiechem.
– Do zobaczenia, Carrie – cmokam go szybko w usta.
Zabieram kwiaty wraz z bilecikiem i zamiast myśleć o tym miłym dniu, myśle o tym co napisał.
Mojej dziewczyny
Często tak mówił, ale ja poczułam jakbym miała dziewiętnaście lat i była tą dziewczyną, którą gratuluje. Nie mogę tak myśleć. Je dziękuje mu, więc za bukiet.
Kilka tygodni i ma dziecko. Dlaczego nie może zostawić mnie w spokoju?
Czasem nachodzi mnie myśl, że chciałabym, żeby był samolubnym gnojkiem, który zostawiłby mnie i Allie, dzięki temu mogłabym stworzyć rodzine z Ryanem.
Ale to myślenie też jest samolubne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro