Rozdział 37
Luke
– Potrzebuje paru rzeczy, możesz mi je przywieść? – pyta Mary przez telefon – Jestem tak strasznie głodna, a nasze dziecko musi jeść! – nienawidzę gdy mówi to w ten sposób.
– Wyślij mi esemesem listę.
– Jesteś najlepszy, kochany! – kiedyś miło było słyszeć te słowa.
– Przedstawisz mamie matkę swojego drugiego dziecka? – pyta Lexi – pomyśl, może w końcu będzie miała ukochaną wnuczkę!
– Mówiłem ci, że to chłopiec.
– Och, No tak! Wnuka! – płakałem gdy się dowiedziałem. Będę miał syna, będę miał chłopczyka, który w żaden sposób nie jest winny żadnej z tych rzeczy i nigdy nie mogę o tym zapomnieć.
– Dorośniesz kiedyś? – pytam ją całkowicie poważnie.
– Po czterdziestce – w jakiś sposób to nie taki zły pomysł.
– Idę do mojego dziecka, potem może na piwo.
– Mało ci dzieci, Luke? Włożyłam ci do kieszeni prezerwatywy! – pokazuje jej środkowy palec.
– Nie zamierzam uprawiać seksu do końca życia – Lexi wybucha śmiechem.
– A ja kiedyś polubię twoja żonę! – ignoruje ją i wychodzę.
Godzinę później jestem u Mary pod drzwiami, a ona otwiera mi je w mgnieniu oka.
– Jesteś! – wyskakuje do mnie jak szalona i całuje ni to w policzek, ni to w usta.
– Czy wszystko w początku? – pytam jak zawsze na początku. Jest jak zawsze skąpo ubrana. Pod obcisła koszulką, zarysowuje się jej mały brzuszek. To już prawie piąty miesiąc.
– Tak, tylko jestem strasznie głodna! Pamiętasz jak zrobiłeś mi kiedyś takie placki? Zrobisz, proszę? – nie robię tego dla niej.
– Tak – zabieram zakupy do kuchni.
– Nasze dziecko to pokocha! Myślałeś o przeprowadzce do mnie na kilka pierwszych miesięcy? Aha, No i nie będę mogła chodzić do pracy. Czy zapłacisz za mój czynsz?
– Czy to nie będzie urlop macierzyński?
– Głupolu, wiesz ile rzeczy będzie trzeba dla dziecka kupić? Najdroższe mleko, ładny wózek.. Nie wystarczy mi samej na wszystko.
– Postaram się, żebyś miała wszystko, dobrze? – kiwa energicznie głową.
– A teraz zrób swojej ciężarnej kobiecie jedzenie! – siada na blacie i zabiera słoik z masłem orzechowym.
Ona cały czas gada, a ja rzucam tylko ukradkowe odpowiedzi. Skupiam się na tym po co tu przyszedłem.
Koszulka podjeżdża jej trochę do góry i okazuje jej lekko zaokrąglony brzuszek. Patrzę na niego, a ona na mnie.
– Czy chcesz...
– A mogę? – podwija swoją koszulkę i ukazuje cały brzuch.
Kładę niepewnie na środku brzucha, w którym jest moje dziecko. Pocieram go dłonią, a potem pochylam się i składam pocałunek na jej brzuchu,
– Tata tu jest – szepcze do brzucha, a potem znowu trzymam na nim tylko dłoń.
Czuje jakbym zdradził moją nieistniejącą rodzine. Czuje zbierające się lzy, ale nie będę więcej przed nią płakać.
– Nikt nie będzie chciał ciężarnej – mówi z ustami wygiętymi w podkówkę – Luke – ignoruje ją i skupiam się na jej brzuchu – Potrzebuje ciebie.
– Robię wszystko co mogę – wiem, że to kłamstwo, ale nie mogę być tu dwadzieścia cztery godziny na dobę.
– Mógłbyś być ze mną albo we mnie – gwałtownie się od niej odsuwam.
– Będziemy mieli dziecko, ale nie będziemy więcej razem.
– Chce rodziny dla mojego synka! – opieram dłonie po obu jej bokach.
– A może chciałaś odebrać mojej córce rodzine i mieć mnie dla siebie? – pochylam się do jej twarzy – Nie mam pojęcia jak mogłem nie widzieć twojej prawdziwej twarzy.
– Kocham cię! – krzyczy.
– Będę ojcem, ale nie twoim partnerem – mówię stanowczo – A ty? Ty masz być najlepsza pierdoloną matką na świecie.
– Lepszą od Carrie? – mocno zaciskam dłonie.
– Czy to jest jakiś pieprzony konkurs?
– Był! I wygrywałam, a potem ci się coś odwidziało! – krzyczy.
– Byłaś pocieszeniem i to wiedziałaś - kręci głową – Przykro mi to mówić, ale ureguluje z tobą opiekę umowa.
– Ona dostała wszystko! Dlaczego ja nie mogę? – krzyczy.
- Naprawdę muszę przedstawić ci definicje słowa kochanki, Mary?
– Będziemy mieli dziecko! – uderzam w blat.
– Dziecko! Nie miłość!
Po prostu stamtąd wychodzę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro