Rozdział 4
Halvor
Droga do szkoły podstawowej, do której uczęszczała moja siostra, nie zajęła mi dużo czasu - raptem pięć minut spokojnym spacerem. Kiedy dotarłem na miejsce, usiadłem na ławce, na której zawsze czekałem na Karoline. Ściągnąłem plecak i postawiłem go obok siebie. Wyciągnąłem telefon i zerknąłem na wyświetlacz, by ustalić godzinę. Dotarłem akurat na czas.
Już po kilku minutach usłyszałem dzwonek, a dzieciaki zaczęły się wysypywać z budynku. Rozglądałem się za dziewczynką, a gdy rozpoznałem znajome blond włosy z wplecioną w nie czerwoną wstążką, uśmiechnąłem się. Nie musiałem długo czekać, by moja siostrzyczka także mnie dostrzegła oraz odłączyła się od grupki swoich koleżanek. To był już standardowy rytuał. Podbiegła do mnie i rzuciła się w moje ramiona, a ja przyklęknąłem, by ją przytulić.
- Halvi! - pisnęła, w moim sercu natychmiast pojawiła się czułość. Była dla mnie wszystkim. Między nami była spora różnica wieku: aż dziesięć lat. Nie przeszkadzało nam to dogadywać się równie dobrze, jakby tych lat między nami było mniej. Mimo, że była tak młoda, rozumiała dużo spraw, które trudniej byłoby zrozumieć innym dzieciom w jej wieku.
Po moich narodzinach nasza matka miała trudności z ponownym zajściem w ciążę, choć rodzice bardzo chcieli mieć więcej niż jedno dziecko. Po jakimś czasie musieli przyjąć do wiadomości, że będę po prostu jedynakiem. Lecz wtedy stał się cud. W wieku 35 lat, po przeszło dziesięciu latach, moja rodzicielka zaszła w upragnioną, drugą ciążę. Było wtedy oczywiście bardzo dużo obaw o zdrowie dziecka oraz jej samej, wszyscy się zamartwialiśmy. Jednak los dał nam cudowny dar. I tak na świecie pojawiła się Karoline. Od samego początku była naszym oczkiem w głowie, no i tak zostało do dziś. Oddałbym za nią absolutnie wszystko.
- Cześć, krasnalku - zaśmiałem się, składając jeszcze czuły pocałunek na czole mojej siostrzyczki, zanim się odsunęła. Zachichotała, po czym znienacka pacnęła mnie w ramię.
- Nie jestem krasnalem. Jestem już przecież duża - zaprotestowała, robiąc bardzo słodką, nadąsaną minkę. Poczochrałem ją po włosach, dopiąłem do końca zamek w jej błękitnej kurteczce, naciągnąłem jej kaptur na głowę i wstałem, by znowu dźwignąć plecak z ławki. Coraz bardziej sypało śniegiem.
- Co fakt, to fakt. To już osiem lat, stara się robisz - zażartowałem. Karoline sprezentowała mi następny, uroczy uśmiech i podeszła, wyciągając do mnie rączkę. Szybko ubrałem plecak na plecy i ją ująłem.
- Ty jesteś jeszcze bardziej stary. Ja mam osiem, a ty już osiemnaście. Czyli jesteś starszy o... - na chwilę zmarszczyła brwi w skupieniu, choć obliczenie różnicy wieku nie zajęło jej długo - ... o dziesięć lat.
- Brawo - pochwaliłem, wyciągając drugą dłoń, by przybić z dziewczynką piątkę. Zrobiła to, szczerząc się od ucha do ucha. Wyszliśmy z terenu szkoły, teraz idąc chodnikiem wzdłuż głównej drogi.
- A więc skoro ja jestem stara, to ty już jesteś starym dziadkiem - stwierdziła dumnie. Rozbawiony, wywróciłem oczami. Dyskusje z nią potrafiły być męczące ale i tak je uwielbiałem. Jej dziecięca, niewinna radość zwyczajnie sprawiała, że mój dzień stawał się lepszy.
- Ale nie jestem tak stary, jak pan Siggard - zauważyłem.
Pan Siggard, czyli dobroduszny emeryt, który (odkąd pamiętałem) mieszkał w domu obok, właśnie niedawno go sprzedał i przeniósł się do swojej córki oraz jej męża. Ta zdecydowała zająć się nim, gdy zaczęły mu bardzo dokuczać stawy: aż w takim stopniu, że ledwo mógł chodzić. Jego żona zmarła dziesięć lat temu. Także ta decyzja była w naszym mniemaniu słuszna. Mimo, że staraliśmy się z rodzicami często do niego zaglądać i mu pomagać, wiadome było, że nie byliśmy w stanie być z nim dwadzieścia cztery godziny na dobę. Więc w takim przypadku pomoc rodziny była dla niego bezcenna. Choć i tak sami traktowaliśmy go, jak członka rodziny, a przynajmniej jej bliskiego przyjaciela. On podobnie, bardzo lubił się z mamą i tatą, a ja i Karoline byliśmy dla niego niczym wnuki. Często dawał nam cukierki czy opowiadał historie z jego własnego dzieciństwa oraz młodości, a my za każdym razem słuchaliśmy z taką samą ciekawością, zadając mu mnóstwo pytań. Jedno było pewne - będzie nam go brakowało.
- Szkoda, że pan Siggard się wyprowadził. Lubiłam do niego chodzić i słuchać jego opowieści - westchnęła ośmiolatka, jakby czytając mi w myślach. Uśmiechnąłem się smutno.
- No cóż... Potrzebuje kogoś, kto się nim dobrze zaopiekuje. I pani Johansen to na pewno zrobi - pocieszyłem ją. Spojrzała na mnie z błyskiem w oczach.
- Pewnie tak. Pani Johansen jest bardzo miła, tak samo jak pan Siggurd. Będzie mu tam lepiej, jak nie będzie sam. I w końcu, kto powiedział, że nie będziemy go dalej od czasu do czasu odwiedzać?
- Dokładnie. Zobaczysz, wszystko się ułoży. - Lekko przyciągnąłem Karoline do swojego boku, tak że teraz szła do mnie przytulona. Sięgała mi zaledwie do brzucha, więc musiało to śmiesznie wyglądać.
Skręciliśmy w naszą ulicę. Moja siostra wesoło trajkotała o tym, co dzisiaj robili w szkole i czego się nauczyła. Jej entuzjazm ciężko byłoby komukolwiek zabić, była jednym z tych bardzo wesołych dzieci, które czerpały z życia pełnymi garściami. Słuchałem jej oraz patrzyłem na nią cały czas z czułością, kiedy podskakiwała w niektórych momentach, dając upust swojej niemal nigdy niekończącej się energii. Weszliśmy właśnie w ożywioną rozmowę na temat padającego śniegu, kiedy nagle dziewczynka spojrzała do przodu i głośno wciągnęła powietrze, wytrzeszczając oczy.
- O rany! Halvi, spójrz na ten samochód! - wskazała ręką do przodu. Spojrzałem w tamtą stronę. Z wrażenia aż przystanąłem w miejscu, co zrobiła też moja towarzyszka. Byliśmy prawie pod domem, do przejścia pozostał nam już tylko fragment chodnika, należący do posesji, dawniej będącej własnością naszego sympatycznego, starszego sąsiada. Z reguły było tu pusto, ponieważ on już od bardzo dawna nie posiadał auta, gdyż nie był w stanie kierować w swoim podeszłym wieku.
Teraz w tym miejscu zaszła znacząca zmiana. Przy krawężniku stał zaparkowany nieco już przysypany białym puchem czarny Ford Mustang. Może nie byłem wielkim fanem motoryzacji, w przeciwieństwie choćby do naszego ojca, lecz tego samochodu nie sposób byłoby nie rozpoznać. Charakterystyczny opływowy kształt, imponujące reflektory... Upewnił mnie znaczek z przodu, kiedy podeszliśmy nieco bliżej.
- Wow... Ale ładny. Nie widziałam jeszcze takiego, jedynie na zdjęciach w tych gazetach, co tata je czyta - szepnęła zafascynowana Karoline. Kiwnąłem tylko głową, oszołomiony.
- I pewnie bardzo szybko jeździ... Szybciej niż nasze auto.
- To oczywiste - parsknąłem śmiechem. Ośmiolatka nieśmiało zerknęła na stojący przed nami pojazd. Fakt faktem, każdego chyba zszokowałoby taki samochód, w takiej odludnej mieścinie jak nasza. Częściej spotykało się jakieś skromne sedany czy niewielkie suvy. Auta sportowe były wielką rzadkością. Właściciel tego konkretnego musiał więc przybyć z daleka. Może nawet z Oslo, lub innego dużego miasta. Pozostawało sobie w takim razie tylko zadać pytanie: co ktoś taki mógłby szukać w Asker?
Odruchowo spojrzałem na dom. Choć zmienił posiadacza, w ogóle nie było widać w nim żadnych zmian. A przynajmniej nie z zewnątrz. Ogródek z przodu wyglądał dokładnie tak samo jak zawsze. Lecz faktem było, że jeszcze rano, jak wychodziliśmy z Danielem w pośpiechu do szkoły, imponującego mustanga tu nie było. Z pewnością zwrócilibyśmy z przyjacielem na niego uwagę, choćbyśmy nie wiadomo jak pędzili. A już zwłaszcza, kiedy nie byłby przykryty tą cienką warstwą śniegu. Wniosek był jeden - najwyraźniej nowy sąsiad przyjechał dopiero dziś. Pewnie nie zdążył się jeszcze jako tako rozpakować.
Ciekawe, czy któreś z naszych rodziców zdążyło go już poznać. No, tata może nie, bo chyba jeszcze nie wrócił z pracy. Przed domem nie stał nasz samochód. Za to mama mogła ową osobę złapać na jakąś małą pogawędkę, kiedy wychodziła przed południem do naszego pobliskiego warzywniaka na codzienne zakupy. Cóż, miałem zamiar ją o to zapytać, jak wrócimy. Musiałem koniecznie dowiedzieć się, kto jeździ takim cudeńkiem.
Kiedy otrząsnąłem się z rozmyślań, w porę dostrzegłem, że mała blondynka wyciąga rękę, by dotknąć czarnego pojazdu. Szybko chwyciłem ją za nią i delikatnie odciągnąłem.
- Karo, nie dotykaj. Może się włączyć alarm - upomniałem ją.
Podskoczyłem, kiedy usłyszałem za sobą cichy, czarujący śmiech.
- Spokojnie. Nie reaguje na dotyk. Odezwałby się dopiero, jakbyście próbowali mi go ukraść.
Kiedy odwróciłem się w stronę furtki sąsiada, po raz kolejny mnie zatkało. Przed nami stał wysoki, ciemnowłosy, młody mężczyzna. Ale to nie sam jego wygląd był dla mnie takim zaskoczeniem.
Poznałem go.
Nie mógłbym zresztą tak prędko wyrzucić z głowy pary brązowych oczu, które w szkole, przed salą od biologii, usilnie próbowały mnie wciągnąć w ich głąb. A na świeżym powietrzu wcale nie traciły nic ze swojego magnetyzmu. Przełknąłem ślinę. Tym razem zostałem spętany nie tylko sama siłą spojrzenia nieznajomego. Oszałamiająco zadziałał na mnie ten głęboki, słodki niczym miód głos. Zdawało mi się, że uchwyciłem w nim ślad jakiegoś zagranicznego akcentu. Nigdy czegoś takiego jeszcze nie słyszałem. No i ten uśmiech... Delikatny, lecz jednocześnie tak bardzo rozjaśniający chłopakowi twarz i w ten sposób odganiający z niej nieco tego mroku, który od jego osoby emanował. Pasował mu.
Usiłując odzyskać mowę, odchrząknąłem dyskretnie oraz z trudem oderwałem wzrok od tej, obiektywnie stwierdzając, przystojnej twarzy.
- P-Przestraszył nas pan - wykrztusiłem z lekkim opóźnieniem. Zaraz potem skrzywiłem się, słysząc jak durnie ta wypowiedź zabrzmiała. A poza tym, chyba po raz pierwszy czułem się tak przez kogoś onieśmielony. Owszem, nie twierdziłem, że na codzień byłem jakimś ekstrawertycznym, pewnym siebie motylkiem ale tak czy siak, nikt jeszcze nie doprowadził mnie aż do jąkania się. Nieznajomy zlustrował mnie rozbawionym spojrzeniem.
- Jaki tam pan. Z tego co już widziałem, chyba jesteśmy w podobnym wieku - mrugnął znacząco.
Moje serce dostało jakichś zwariowanych palpitacji. On też mnie zapamiętał, a teraz rozpoznał. Na ten moment nie wiedziałem, czy to źle, czy dobrze. W każdym bądź razie nawiązanie z tajemniczym przybyszem jakiejś relacji być może miało nie być tak trudne, jak do tej pory myślałem. To dodało mi nieco pewności siebie.
- No tak, widziałem cię w szkole. Jesteś nowy, prawda? - spytałem, usiłując zebrać już o nim jakieś podstawowe informacje. Nie chciałem jednocześnie, by uznał mnie za wścibskiego, więc starałem się nie używać natarczywego tonu. Z drugiej strony zżerała mnie ciekawość. Odkąd go tylko wtedy ujrzałem pod klasą, w mojej głowie pojawiło się to pragnienie, by go bliżej poznać. Tak jak mówiłem, fascynowali mnie outsiderzy oraz ludzie, którzy na codzień nie są zbyt otwarci czy rozmowni. Każdy z nas posiadał jakieś tajemnice, niektórzy ukrywali je całe lata. Uzyskanie do nich dostępu było nieraz niczym dostąpienie wielkiego zaszczytu oraz kwestią wielkiego zaufania, które zawieść było jak pogwałcenie świętego prawa.
Ku mojej konsternacji, uśmiech zniknął z jego twarzy, a on sam jakby lekko się ode mnie zdystansował.
- Tak to można określić - wzruszył ramionami, odrywając ode mnie ten przenikliwy wzrok. Mogłem dzięki temu łatwiej zebrać myśli i w końcu zareagować bardziej racjonalnie.
- Przepraszam, nie chciałem być wścibski - zapewniłem. Gdy tylko te słowa wyszły z moich ust, wrócił do mnie spojrzeniem i pokręcił nieznacznie głową.
- Nie, nie przejmuj się, nie myślę tak. Ciekawość to po prostu ludzka rzecz. Zdążyłem się już do tego przyzwyczaić - westchnął. Wyczułem, że za tym stwierdzeniem kryje się jakaś dłuższa historia ale co oczywiste, nie byłem na tyle narwany, by o to go pytać. Nie znałem przecież nawet jego imienia.
- Cóż, rozumiem. Też przywykłem do reakcji ludzi na moją ciekawość - zdobyłem się na delikatny żart, chcąc się upewnić, że na pewno nie stał się przez moją wcześniejszą wypowiedź do mnie uprzedzony. I odniosłem chyba jakiś sukces, gdyż obdarzył mnie tym dźwięcznym śmiechem sprzed kilku chwil. Nieśmiało odwzajemniłem uśmiech, czując w brzuchu zagadkowe łaskotanie.
Przez dłuższą chwilę zapanowała cisza, nieco niezręczna. Cały czas sypał śnieg, więc zdecydowałem, że pora na nas. Nie chciałem, by moja siostra się przeziębiła, stojąc tak długo na zimnie. Włożyłem wolną rękę do kieszeni, przeklinając siebie samego, że nie wziąłem rano rękawiczek.
- No to co, my się będziemy zbierać. Nie chcemy się zmienić w bałwanki, co nie? - zwróciłem się do dziewczynki i pociągnąłem delikatnie za jej dłoń. Zobaczyłem, że przez całą tą rozmowę nie oderwała zaciekawionego wzroku od bruneta, a kiedy zwróciłem na siebie jej uwagę, nie poszła ze mną od razu.
- Jesteś naszym nowym sąsiadem? - spytała w końcu, zdobywając się na odwagę. Zerknąłem przelotnie na ciemnookiego chłopaka, który chyba też się tego nie spodziewał, bo zaskoczony uniósł brwi. Miałem już zamiar go za nią przeprosić, lecz on sam odezwał się zanim zdążyłem dojść do głosu.
- Tak. Kupiłem dom od pana Siggurda. Bardzo miły człowiek, prawda? - stwierdził, na jego twarzy niezmiennie błąkał się ten czarujący uśmiech. A kiedy spojrzał na nią, dziwne uczucie w okolicach mojego brzucha tylko się wzmogło. Jego wzrok złagodniał, a kolor jego tęczówek można by było teraz określić jako czekoladowy. Naprawdę spodobały mi się te oczy. Nie tylko dlatego, że były nietypowe (a przynajmniej w naszych okolicach), lecz urzekał mnie fakt, iż po bliższym zbadaniu okazywało się, że w pełni odzwierciedlają nastrój ich właściciela. Mogły być zarówno ciemne i mroczne, jak i jasne oraz pełne ciepła. Miałem jednak jakieś intuicyjne przeczucie, że tej drugiej strony mężczyzna dawno już nie ukazywał. Jeszcze bardziej wzmogło to moje zainteresowanie jego osobą.
- Prawda. Też go bardzo lubiliśmy. I mam nadzieję, że z tobą też się tak polubimy. Jestem Karoline, a to mój brat Halvor. A ty? - Znowu zamyśliłem się na tyle, że nie zauważyłem poczynań mojej towarzyszki, która w tym momencie, jak gdyby nic, wyciągnęła do nowo poznanego sąsiada rękę. Wcięło mnie w ziemię.
Czemu do cholery już ośmioletnie dziewczynki są ode mnie bardziej śmiałe?
Ale co ja się w sumie dziwiłem. To była w końcu moja siostra. Zawsze pierwsza do poznawania nowych osób oraz zazwyczaj w centrum uwagi przy okazji takich spotkań. W kwestii swojego zewnętrznego usposobienia byliśmy zatem swoimi przeciwieństwami. Można było więc przewidzieć, że prędzej czy później wyskoczy z czymś takim i mnie wyprzedzi.
Zaintrygowany, mimowolnie spojrzałem na bruneta. On zaś, co do przewidzenia, był dość zaskoczony tym nagłym pytaniem. Miałem jednak małe podejrzenie, że nie uchyli się od odpowiedzi, zwłaszcza z racji tego, że zapytała go o to właśnie ona. Mógłby już o wiele łatwiej spławić mnie, anieżeli ją. Zresztą... Jej nikt zdrowy na umyśle by niczego nie odmówił. Od zawsze wykazywała się przekonującą charyzmą. Można było to uznać poniekąd za swego rodzaju broń, momentami bardzo przydatną.
- Jestem Lars, miło was poznać - ujął rękę ośmiolatki i delikatnie nią potrząsnął. Uśmiech, który wykwitł na jej twarzy, wywołał w nas obu podobną reakcję. Nawiązaliśmy na sekundę kontakt wzrokowy, który sprawił, że moje serce raptownie przyspieszyło bieg. Miałem nadzieję, że moje zaczerwienione policzki przypisze niskiej temperaturze...
- No dobrze, nie zatrzymuje was. Idźcie do domu, bo zamarzniecie - zaśmiał się cicho, sam nawet nie chowając swoich nieodzianych w rękawiczki rąk do kieszeni kurtki i nieznacznie się cofając. Pokiwałem głową.
- Jasne. Chodźmy, Karo. - Jeszcze raz pociągnąłem dziewczynkę za rękę, a ona tym razem bez wahania za mną poszła. Odwróciła się jedynie, by pożegnać się z Larsem radosnym "do widzenia", co odwzajemnił z mimowolnym uśmiechem. Szybko podążyłem w jej ślady, machając do niego.
- Do zobaczenia, Lars. Ty też się lepiej chowaj - dodałem, nie mogąc się powstrzymać. W odpowiedzi znowu do mnie mrugnął.
- O mnie się nie martw, jestem odporny na skrajne temperatury - stwierdził. I choć zabrzmiało to zupełnie zwyczajnie, zaciekawiony przyjrzałem się mu dokładniej. Cóż, wyglądał naprawdę nietypowo, jak na nasze nordyckie standardy, więc niewykluczone, że pochodził z innego zakątka Europy czy świata. Miałem wrażenie, iż wyczuł, że miałem na końcu języka kolejne pytanie, ponieważ po przejściu przez furtkę zatrzymał się na chwilę i uniósł jeszcze na mnie wzrok. Zawahałem się.
I stchórzyłem.
Za bardzo onieśmieliła mnie ta ponownie topniejąca czekolada w jego oczach. Stał tam i patrzył na mnie, z lekko uniesioną, jakby w oczekiwaniu, brwią, a ja poczułem, że po prostu muszę stąd szybko zniknąć. Bo inaczej doszczętnie pochłonie mnie ten elektryzujący paraliż, którego zacząłem przy tym człowieku doświadczać. Było to dla mnie kompletnie niezrozumiałe, a sam byłem pewien, że jeszcze nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem.
Odchodząc, czułem na swoich plecach to intrygujące spojrzenie. Dyskretnie wziąłem głębszy wdech i oparłem się pokusie, by spojrzeć ostatni raz za siebie, jak zrobiłem to dzisiaj przed biologią. Wiedziałem, że uznałby mnie wtedy za jakiegoś dziwaka, a w najlepszym wypadku... Wstrzymałem w sobie śmiech i zażenowany spuściłem wzrok na samą myśl.
Mógłby pomyśleć, że jestem nim zainteresowany w więcej niż jeden sposób. To by dopiero była kompromitacja. Takie nieporozumienie z pewnością dodałoby niezręczności naszej sąsiedzkiej relacji, a i nie wykluczone przecież, że widywałbym go jeszcze w szkole. A co, jeżeli przypisaliby go do naszej klasy? Choć w to wątpiłem, bo wyglądał mi na raczej ode mnie starszego. Tak bardziej na ostatnią klasę. Ale nic nie można było wykluczyć, skoro całą jego osobę otaczała na razie gęsta mgła tajemnicy. I podejrzewałem, że trochę czasu mi zajmie, by się przez nią przedostać...
☆☆☆
Kiedy wróciliśmy do domu, Karoline oczywiście musiała rodzicom dokładnie opowiedzieć o naszym spotkaniu z nowym mieszkańcem domu obok. Wyszło przy okazji na jaw, że żadne z nich nie zdążyło go jeszcze poznać. Zresztą, tak jak sądziłem, tata wrócił dopiero chwilę po nas. Za to już od progu z podekscytowaniem komentował nowy pojazd, który pojawił się na naszej ulicy. Co akurat nie było zbytnim zaskoczeniem, znając jego zajawki motoryzacyjne. Po wysłuchaniu historii, opowiedzianej przez moją siostrę, oboje stwierdzili, że będzie trzeba zaprosić chłopaka na obiad lub chociażby pójść do niego z ciastem. Tak nakazywała sąsiedzka tradycja.
Mimowolnie przygryzłem nerwowo wargę. Chciałem przez chwilę ich uprzedzić, że gość wygląda na typowego, samotnego wilka i nie byłem do końca pewien, czy taka inicjacja wypali. Choć nie mogłem też przecież go oceniać po samym pierwszym wrażeniu. Być może należało dać mu czas na zaklimatyzowanie się w sąsiedztwie oraz w szkole.
Co nie zmieniało też mojego przeczucia, które podpowiadało mi, że jego wprowadzka miała wiele zmienić, zarówno w moim, jak i w codziennym życiu samego Asker. Co było pewne w stu procentach, w naszym liceum miało się za niedługo zrobić o nim głośno. Już starczyły dzisiejsze pogłoski oraz plotki, rozpowiadane po kątach, by to potwierdzić. I już mu tego "rozgłosu" współczułem, bo to nie była przecież jego wina, że wygląda inaczej, czy że ma taką... niecodzienną, z lekka mroczną aurę.
Po skończonym wspólnym posiłku, pomogłem mamie pozmywać, a następnie udałem się do siebie na górę. W pokoju ściągnąłem plecak z ramienia i położyłem go koło biurka. Za zadania domowe miałem zamiar zabrać się jak zwykle wieczorem. Czas tuż po szkole był dla mnie zawsze momentem na zrelaksowanie się po wysiłku umysłowym, który uskuteczniałem tam każdego dnia. Z reguły oddawałem się czytaniu książek lub ewentualnie robieniem jakichś nowych szkiców. Możnaby to było określić jako moje hobby, choć w swoim przekonaniu jakichś wielkich uzdolnień artystycznych "ala Picasso" nie miałem. Po prostu, bazgroliłem sobie ołówkiem bez większego celu po kartkach papieru. Cóż, jak już coś może ładnie wychodziło, to potrafiłem się też do tego przykładać, by końcowy efekt był jak najbardziej satysfakcjonujący. Ale i tak, nie była to, tak jak mówiłem, zawaansowana sztuka.
No i tak, możnaby było spokojnie powiedzieć, że byłem typowym, nudnym odludkiem ze skromnym gronem bliskich przyjaciół, których zadaniem było być tymi bardziej przebojowymi. Od dzieciństwa taki zresztą byłem. Nigdy nie wyróżniałem się niczym szczególnym, nie wadziłem nikomu. No i też całe szczęście, zazwyczaj nie musiałem narzekać na żadne dokuczanie czy wyśmiewanie się przez rówieśników. Poza tym, miałem przecież Daniela. Poznaliśmy się w przedszkolu, od razu złapaliśmy dobry kontakt. I choć byliśmy charakterem swoimi przeciwieństwami, nigdy nam to nie przeszkadzało. Potem do naszej dwójki dołączył, równie pełen nieustającej energii co blondyn, Johann, no i tak trwaliśmy przez te wszystkie lata w trójkę. To ja byłem właśnie ten spokojny oraz bardziej introwertyczny, choć ich towarzystwa nigdy nie odmawiałem. Aczkolwiek i tak, jak to dobrzy przyjaciele, potrafili uszanować moją chęć pozostawania czasem samemu. Dawali mi niezbędną przestrzeń, ale i otworzyli mnie nieco na nawiązywanie relacji z innymi ludźmi. Nie byłem już tak bardzo wycofany, tak jak byłem w dzieciństwie.
Zastanowiłem się przez chwilę, po czym usiadłem przy biurku i wyciągnąłem szkicownik. Przekartkowałem go, zerkajac na poprzednie rysunki. Przedstawiały głównie zwierzęta - rogacze, wydry, różnego rodzaju ptaki, wilki... Nie byłem z nich zbytnio zadowolony, lecz i tak nie mogłem znaleźć w sobie chęci, by je jakoś lepiej dopracować. Z uśmiechem zatrzymałem się na dwóch moich ulubionych szkicach, które były jednymi z wyjątków od zwierzęcej reguły.
Pierwszy z nich zrobiłem wzorując się zdjęciem, które zrobiliśmy sobie kiedyś we trójkę z Danielem i Johannem. Strzeliliśmy sobie po prostu głupie selfie przed szkołą ale i tak uwielbiałem tą fotografię. Spojrzałem przelotnie na tablicę korkową, gdzie ją sobie powiesiłem. Wiedziałem, że będzie miała dla mnie taki sentyment, więc ją wtedy wywołałem. Uśmiechnąłem się. Kochałem tych wariatów. Byli najbardziej dobraną parą pod słońcem, a do tego tak wspaniałymi przyjaciółmi, na których zawsze mogłem liczyć. Gdybym miał ich kiedyś stracić... Wzdrygnąłem się. Nawet nie umiałbym sobie wyobrazić dalszego życia bez nich u boku. To byłoby jak utrata dwóch, wielkich kawałów mojej duszy.
Drugi mój ulubiony szkic przedstawiał małą dziewczynkę, z rozwianymi włosami, wśród polnej trawy i z okrągłym balonem w ręku. Wiadomo, kto był tu moją muzą. Za każdym razem, gdy patrzyłem na ten obrazek, w moim sercu pojawiała się wielka czułość. Przeciągnąłem palcem po papierze. Miałem plany, by dodać tutaj też rodziców, jako kolejny ważny element rysunku, jednak dawno już go opuściłem i nie posiadałem weny, by do niego wrócić. Może innym razem.
W końcu dotarłem do aktualnej strony. Po lewej zacząłem ostatnio (z rumieńcem odwróciłem od niego wzrok) szkic, który miał przedstawiać moją koleżankę z ławki na lekcji biologii. Tak - jak typowy, beznadziejnie zakochany romantyk narysowałem dziewczynę ze swoich sennych marzeń. Bardziej żenujące to i tak nie mogło być. Mogłem mieć jedynie nadzieję, że ona sama nigdy tego nie zobaczy. No chyba, że będziemy już oficjalną parą. Wtedy może aż tak bardzo nie zje mnie wstyd, jakbym jej to pokazał.
Westchnąłem, skupiając się na drugiej, pustej stronie szkicownika. Przez chwilę postukałem ołówkiem w róg kartki, a potem odchyliłem się na krześle i podniosłem go do ust, zaczynając go przygryzać, patrząc w przestrzeń za oknem. Może i niezbyt higieniczne, jednak było to już swego rodzaju uzależnienie w trakcie szkiców. Pomagało mi się to skoncentrować.
Co mogłem dzisiaj narysować?
Pewien przebłysk przemknął mi przez umysł. Pojawił się tylko na tą jedną sekundę, jednak już tyle wystarczyło mi, by pochylić się nad papierem i nanieść na niego pierwsze kreski. Co zdarzało mi się rzadko, tym razem mocno przykładałem się do tego, co tworzę. Z delikatnie wysuniętym w skupieniu językiem, starannie zaznaczałem każdy szczegół, o którym zdołałem sobie przypomnieć, nanosząc coraz to nowsze detale. Nie do końca zdawałem sobie sprawę z upływającego czasu (choć byłem zmuszony do zapalenia w którymś momencie lampki biurkowej), a kiedy znowu się wyprostowałem, miałem wrażenie, że minęła góra godzina. Ze zdumieniem więc przyjąłem wyświetlające się "17:38" na ekranie swojego telefonu.
Spojrzałem na szkic. W sumie to nie wiedziałem, czy przypadkiem poziomem żenady dorównywał temu wcześniejszemu rysunkowi, przedstawiającemu blondynkę z mojej klasy, lecz najważniejsze było dla mnie, że na ten moment byłem nim mocno usatysfakcjonowany. Z kartki spoglądała na mnie para ciemnych, przenikliwych oczu, w których głębi można było się z wysokim prawdopodobieństwem zgubić i już więcej nie wrócić. Poczułem znajomy dreszcz, tak jakby faktycznie się we mnie wpatrywały i przewiercały mnie na wskroś. To można było uznać za sukces tego dzieła, skoro byłem w stanie tak porównywalnie z rzeczywistością utrwalić moc spojrzenia Larsa. Z zadowoleniem oraz mocno kołaczącym sercem zamknąłem szkicownik.
☆☆☆
Pochylony nad podręcznikiem od matematyki, już od dłuższego czasu męczyłem się nad żmudną pracą domową. Panią Hagen jak zwykle poniosło z ilością oraz poziomem trudności zadań. Mimo, że zaczynaliśmy dopiero drugą klasę, ona bombardowała nas już przykładami często pojawiającymi się na końcowych egzaminach. A potem jeszcze się wściekała, że nie umiemy "podstaw".
Z jękiem frustracji wygumowałem kolejny rząd obliczeń, które ponownie doprowadziły mnie donikąd. Mój mózg powinien był już dawno wypuszczać z siebie parę. Utknąłem w martwym punkcie, z którego nie miałem pojęcia w jaki sposób wyjść. Próbowałem już wszelkich kombinacji, zerkałem do tego konkretnego rozdziału w podręczniku już z milion razy ale i tak nie widziałem nigdzie niczego, co mogłoby mi pomóc rozwiązać zagadkę.
- No przecież Einstein by nad tym samobójstwo popełnił... - wymruczałem, jeszcze bardziej targając sobie włosy reką, w której trzymałem ołówek. Tą drugą już od dłuższego czasu podpierałem głowę, wpatrując się ze znużeniem w nie robiącą dla mnie sensu dżunglę cyfr i liter, zwaną potocznie algebrą.
Dźwięk powiadomienia wytrącił mnie z intensywnego procesu myślowego. Z ulgą, że mogę się od tego choć na chwilę oderwać, sięgnąłem po telefon. Automatycznie wciągnąłem na twarz uśmiech, kiedy zobaczyłem ikonkę grupy, na której urzędowaliśmy z Tande i Forfangiem.
😵💫 Jeden Ćwok Głupszy Od Drugiego 😵💫
Tande Pande 🐼: CHŁOPAKI RATUJCIEEEE
Tande Pande 🐼: Bo się zastrzelę, przysięgam
Grande Halvoro 👑: Matma? 🥲🔫
Tande Pande 🐼: Też masz kryzys egzystencjalny? 🥲🔫
Grande Halvoro 👑: A uczy cię ta sama stara rura? 🙃 Pytasz i wiesz...
Tande Pande 🐼: To trzecie jest przecież jakieś pojebane 😭 Kto to w ogóle wymyślił kiedyś i jeszcze stwierdził, że jest to nam tak potrzebne do życia?
Grande Halvoro 👑: Nie wiem ale wiem jedno. Uciąłbym sobie z nim przyjazną pogawędkę 😤
Tande Pande 🐼: No to jest nas dwóch... Chyba, że mój szanowny chłopak też ruszy dupę i nas wspomoże 👀
Forfą Rąfo 🎩: Co ja?
Grande Halvoro 👑: Patrz go, jak się uaktywnił 😂
Forfą Rąfo 🎩: Wyczucie czasu to moje drugie imię, bejb 😎
Forfą Rąfo 🎩: Poza tym, jak napieprzacie powiadomieniami, to ciężko się nie zorientować, że czegoś chcecie 🙈
Tande Pande 🐼: Te, pan Zegarek, nie podrywaj mi tu Halvora (on zresztą jest już zarezerwowany dla pewnej pani 😏), tylko pochwal się swoim zadaniem domowym z majcy
Grande Halvoro 👑: Zarezerwowany... Nie rób ze mnie stolika w restauracji, lampucero 😒
Tande Pande 🐼: Zamilcz, siło nieczysta
Forfą Rąfo 🎩: XD a skąd pewność, że je mam zrobione?
Grande Halvoro 👑: Bo literally, masz jakby najlepsze oceny z matmy w naszej klasie?
Tande Pande 🐼: A poza tym, jakbym cię nie znał, kochanie... 😌 Wiem, że wszystkie zadania domowe masz już dawno zrobione, bo w odróżnieniu od naszych leniwych zadków ogarniasz je, jak tylko wtoczysz się do swojego pokoju
Forfą Rąfo 🎩: A co będę z tego miał, że wam wyślę? 🤔
Tande Pande 🐼: Ale z ciebie jest przekupa. A nasza dozgonna wdzięczność, a dodatkowo moja wielka miłość ci nie starcza?
Grande Halvoro 👑: Mogę ci kupić czekoladę. Na zapłatę w naturze nie licz 😬
Tande Pande 🐼: Mów za siebie 😏
Forfą Rąfo 🎩: No dobra, przekonaliście mnie 😏
Grande Halvoro 👑: Ewww, wysyłaj zdjęcia, a potem idźcie świntuszyć na privie 😝
Tande Pande 🐼: Ktoś jest zazdrosny? 🙉
Forfą Rąfo 🎩: [wysłano 2 zdjęcia]
Grande Halvoro 👑: Nie, po prostu usiłuję skupić się na tym co ważne, czyli algebrze 🙃
Grande Halvoro 👑: Dzięki po stokroć, Jo! 💖
Tande Pande 🐼: Akurat uważaj, bo ci uwierzę 😉
Tande Pande 🐼: Kochanie, wiesz, że cię kocham! 😍
Forfą Rąfo 🎩: Co wy matołki byście beze mnie zrobili... 😘
Z cichym śmiechem zapisałem zdjęcia, wysłane przez Johanna i otworzyłem je poprzez swoją galerię. Byli kochani, naprawdę, lecz momentami zapominali, że byłem z nimi na tym czacie. I już niejedne, bardziej intymne wiadomości widziałem. Nie miałem im tego za złe, co jasne, chociaż faktycznie - może Daniel sugerował ziarnko prawdy? Czyżbym był serio tak spragniony romantycznego uczucia, że zaczynało mnie uwierać to, co łączyło moich przyjaciół?
Nie no... Oczywiście, że nie. Nigdy nie mógłbym im tego zrobić. Cieszyłem się ich szczęściem i nie wybaczyłbym sobie, gdybym przez jakąś irracjonalną zazdrość to wszystko zniszczył. Musiałem skoncentrować się przede wszystkim na swoich pragnieniach i nie wciągać ich do tego. Tylko w taki sposób mógłbym przestać się przejmować własną samotnością. Zresztą, do tej pory wcale nie było mi z nią źle. W zupełności wystarczali mi Dan z Johannem, no i moja rodzina. Nie wiedziałem, z czego wynikła ostatnio ta desperacja, żeby znaleźć sobie bratnią duszę.
Wyciągnąłem już długopis i zacząłem spisywać poprawne rozwiązanie, kiedy telefon wydał z siebie następny dźwięk przychodzącej wiadomości. Na ekranie pojawił się dymek ze zdjęciem profilowym Karoline. Z automatu zrobiło mi się cieplej na policzkach. Błyskawicznie kliknąłem w powiadomienie.
Karoline Nilsen: Hej, Halv. Nie przeszkadzam? 😁
Ty nigdy...
Halvor Egner Granerud: Cześć, Karoline. Nie no, skąd. Co u ciebie? 😄
Czekając na jej odpowiedź, przepisałem kolejną linijkę obliczeń Forfanga.
Karoline Nilsen: Wszystko dobrze, dziękuję ❤ Tak ogólnie to chciałam napisać, by zgodnie z umową ustalić termin naszego wyjścia 😉
Moje usta natychmiast wygięły się w uśmiech. A do tego miałem ochotę, by zacząć piszczeć. Zakochanie robi z ludźmi naprawdę dziwne rzeczy... Zanim odpisałem, dokładnie przemyślałem, jak sformułować odpowiedź, by nie wyjść na jakiegoś desperata.
Halvor Egner Granerud: A no tak 😁 Kiedy miałabyś czas?
Odchylony lekko na krześle, niecierpliwie stukałem długopisem o biurko, obserwując poruszające się trzy kropki na czacie.
Karoline Nilsen: Wiesz, jeżeli nie masz innych planów, moglibyśmy pójść już jutro po szkole 😉
Upuściłem telefon. Przeklinając, schyliłem się i podniosłem go z podłogi, po czym tym razem asekuracyjnie pochyliłem się z nim nad biurkiem. Moje podekscytowanie znacznie urosło. Znowu potrzebowałem chwili, by wykombinować jak mądrze na to odpisać. Co oczywiste, nie miałem nic przeciwko propozycji blondynki.
Halvor Egner Granerud: Nie no, jutro brzmi super, nic nie robię po zajęciach 😁 A patrzyłaś może na repertuar? Tak jak mówiłem, jestem otwarty na wszelkie propozycje filmowe 😉
Dalej z szerokim wyszczerzem i lekkim sercem, wróciłem do zeszytu oraz przepisywania. Gorzej, że teraz co chwila mieszałem cyfry, a nie używałem tak jak wcześniej ołówka, tylko długopisu. Musiałem sobie gdzieś zapisać, by kupić sobie korektor. Mimo wszystko, nie opuszczał mnie dobry humor. Nawet, gdy kreśliłem po tym zeszycie jak popieprzony. A kiedy rozległ się znajomy odgłos wiadomości, niemal rzuciłem się do telefonu.
Karoline Nilsen: Zerknęłam, aczkolwiek niczego takiego fajnego nie grają... Jedynie ten "Red", lubię Bruce'a Willisa, więc ten bym zobaczyła 😊
Halvor Egner Granerud: Też o nim myślałem, także dobrze się składa 😁 To co... Widzimy się jutro po zajęciach? Powiedzmy przy mojej szafce?
Nie mogłem uwierzyć w to, co się działo. Miałem jutro iść z Karoline Nilsen do kina. Jeszcze tak z miesiąc temu takie scenariusze to mogłem sobie jedynie w swojej głowie wymyślać albo o nich śnić, a teraz...
Karoline Nilsen: Jasne 😊 Do zobaczenia, Halv 😘
Nie mogłem już tego powstrzymać. Ukryłem zapobiegawczo dolną połowę twarzy pod kołnierzem bluzy i wydałem z siebie dźwięk, który mógłby być jedynie opisany jako wrzask radości. Naprawdę dobrze, że stłumił go materiał mojego ubrania, bo rodzince zaraz pękłyby bębenki.
Szybko wystukałem dziewczynie odpowiedź, po czym przerzuciłem się na czat z chłopakami.
😵💫 Jeden Ćwok Głupszy Od Drugiego 😵💫
Grande Halvoro 👑: Kto właśnie umówił się jutro z Karoline do kina? Możecie zgadywać ☺️
Tande Pande 🐼: Ohoho... Szybki jesteś, moja krew 😎
Tande Pande 🐼: FORFANG, CHODŹ TU!
Tande Pande 🐼: Patrz, jak nam szybko dzieci dorastają 😍
Forfą Rąfo 🎩: Tata jest dumny, synku! 🤩
Grande Halvoro 👑: Jesteście nienormalni, przysięgam 😂
Grunt to wspierający przyjaciele. Cali oni...
Z szerokim uśmiechem odłożyłem telefon. No to teraz można było z o wiele lżejszą głową zabrać się za powtórki przed jutrzejszym sprawdzianem z historii.
☆☆☆
Otwierające się drzwi od mojego pokoju przywołały moje myśli z okresu lat dwudziestych XX wieku z powrotem do współczesności. Uniosłem głowę znad podręcznika. Przez próg przeszła moja młodsza siostra, ostrożnie niosąc talerz pełen kanapek. Zerwałem się z krzesła i pomogłem jej go bezpiecznie dotransportować na biurko. Zebrałem na szybko porozrzucane po całej drewnianej powierzchni książki oraz zeszyty, żeby zrobić miejsce na jedzenie. W międzyczasie Karoline stanęła obok.
- Dziękuję, skrzaciku.
- Pomagałam mamie je robić. Nawet dorzuciłam ci twój ulubiony ser - wyszczerzyła się, wskazując na kawałki cheddara, ułożone na szynce.
- Kochana jesteś - rozczuliłem się i cmoknąłem ją w czoło.
- Wiem - stwierdziła z dumą, bezceremonialnie wpychając mi się na kolana. Sapnąłem, asekuracyjnie obejmując ją i przytulając do siebie. I teraz siedziała na mnie okrakiem, z głową przy mojej szyi, a ja gładziłem ją po włosach. Kochałem te cenne chwile, które mogliśmy ze sobą dzielić, nawet bez słów. Naprawdę, byłbym w stanie za tą małą kulkę szczęścia oddać własne życie. I to bez najmniejszego wahania, od razu na tacy.
- Hej, Karo... - zacząłem, łaskocząc ją, by się wyprostowała i na mnie spojrzała. Z dołu usłyszałem stłumiony chichot, a zaraz potem spojrzała na mnie para lazurowych oczu, dokładnie takich jak moje. Miały w sobie też oryginalną domieszkę zieleni, którą dostrzegało się dopiero, gdy się im przyjrzało z bliska. Odziedziczyliśmy ten niezwykły odcień tęczówek po tacie. Oczy naszej rodzicielki były całkowicie niebieskie oraz nieco ciemniejsze, niż nasze.
- Co, Halv? - spytała pogodnie.
- Jutro ze szkoły będzie cię musiała odebrać mama. Ja idę po zajęciach do kina - oznajmiłem.
- Z Danim i Jo?
- Nie... Z koleżanką - wypowiadając ostatnie słowo, poczułem nagły napływ rosnącego stresu. Jutrzejsze spotkanie można było na spokojnie uznać za zwykłe, koleżeńskie właśnie wyjście. Lecz zacząłem się mimowolnie zastanawiać, czy nie powinienem przypadkiem już zacząć dawać mojej znajomej bardziej znaczących sygnałów. Chociażby to, że jestem nią naprawdę zainteresowany. Ale z drugiej strony sam jeszcze nie wiedziałem, czy ona mogłaby takie uczucie możliwie odwzajemnić. Stąpałem teraz po bardzo delikatnym gruncie, a jego wybadanie wymagało ostrożności. Nie chciałem zmarnować takiej szansy na miłość.
- O, a z którą koleżanką?
Kolejne pytanie siostry wyrwało mnie z potoku gorączkowych myśli.
- Um... Z Karoline - odpowiedziałem machinalnie. To imię wywołało u ośmiolatki niespodziewany atak wesołości.
- Z Karoline? Z tą Karoline, co siedzisz z nią w ławce i pomogła ci ostatnio nauczyć się do sprawdzianu? Ta, o której cały czas ostatnio mówisz? - zapiszczała, wyrzucając z siebie zapytania z predkością karabinu maszynowego. Osłupiałem, bo nie spodziewałem się aż tak ożywionej reakcji.
- No... No tak ale co...
Zanim skończyłem zdanie, dziewczynka zeskoczyła z moich kolan, po czym podrygując w miejscu, zaczęła śpiewać w kółko:
- Halvor i Karoline, zakochana para! Siedzą na kominie! I całują świnię!
Na moich policzkach rzecz jasna znowu wykwitły rumieńce ale jednocześnie roześmiałem się, patrząc na jej dziwaczny taniec.
- Karo, ty świrusko, to nie ta...
I ponownie, wypowiedź przerwało mi otwarcie się drzwi do pokoju. W progu stanęła nieco zdziwiona mama. Ośmiolatka nie przestała się kręcić w kółko, za to zniżyła ton głosu do nucenia pod nosem.
- Co tu się dzieje? Co wy tak śpiewacie?
- Bo Halvor ma dziewczynę i idzie z nią jutro na randkę! Musisz mnie odebrać ze szkoły - wypaliła bezceremonialnie Karoline, a ja, chcąc już się odezwać po pytaniu rodzicielki, zakrztusiłem się własną śliną w pół słowa. Spojrzałem spanikowany na stojącą w progu kobietę, która tak samo szybko przeniosła na mnie swój wzrok. Ku swojemu przerażeniu, dostrzegłem w nim dezaprobatę.
- Ja... To nie tak. My nie...
Jednak zanim zdążyłem dokończyć swoje pokraczne wyjaśnienia, mama wybuchła perlistym śmiechem.
- Czemu ja się dopiero teraz dowiaduję, że mój kochany synek ma dziewczynę? - założyła "groźnie" ręce na biodrach, lecz w jej oczach było już więcej rozbawienia, niż wyrzutu. Nie tego się spodziewałem.
- Mamo! - jęknąłem zawstydzony.
- Co, co?! Czy ja usłyszałem "dziewczyna"?
Jakby już gorzej być nie mogło, do pokoju, zwabiony hałasem, zajrzał też tata.
- No właśnie nie, chcę wam wytłumaczyć, że...
- No Halv, pochwal się ojcu, kim jest ta szczęśliwa wybranka? - zachęcił mnie z widocznym zainteresowaniem na twarzy. Coraz bardziej podenerwowany, znowu pokręciłem głową. Ale za to przynajmniej w tym momencie zapadła zbawienna dla mnie, pełna oczekiwania cisza, więc natychmiast z tego skorzystałem.
- Posłuchajcie, to nie jest tak, jak mówi ten mały gnom - westchnąłem, znacząco wskazując na podekscytowaną siostrę (ignorując jej oburzone "ej!"). Żeby ją udobruchać, znowu usadziłem ją sobie na kolanach.
- A więc jak? - chciała wiedzieć mama.
- Karoline to moja koleżanka, a chciałem ją zaprosić na to wyjście do kina, by się z nią bardziej zaprzyjaźnić. W końcu zawdzięczam jej dużo po tym sprawdzianie z biologii, a poza tym... - zawahałem się. - Po prostu jest cudowną osobą, zawsze miła i dla wszystkich uczynna. Chciałbym być jej przyjacielem i...
- I może kiedyś chłopakiem? - wtrąciła nieugięta w swoim przekonaniu ośmiolatka, a gdy opuściłem nieco głowę, by na nią zerknąć, tylko wyszczerzyła się, zadowolona z siebie. Ale wiedziałem tak czy siak, że jej nigdy nie zwiodę ani nie oszukam. Od razu wyczuła pismo nosem, zresztą dziwiłem sie, że podobnych sugestii nie robili mi jeszcze rodzice. Bo w jednym dziewczynka miała rację: faktycznie dosyć często ostatnimi czasy wspominałem o koleżance przy posiłkach w domu. Musiałem więc w końcu ujawnić przed nimi to moje małe zauroczenie.
- No... No tak, byłoby też fajnie - przyznałem nieśmiało. Cała trójka wyglądała na usatysfakcjonowana moim wyznaniem.
- Cóż, jakikolwiek miało to obrać kierunek, wiesz doskonale, że masz w nas zawsze wsparcie, Halvor - zadeklarowała moja matka, co zaraz potwierdził jej mąż.
- Oczywiście - kiwnął głową z dobrodusznym uśmiechem.
- Ale pamiętaj - kobieta pogroziła mi palcem - że jak sprawy zajdą na tyle daleko, bez dyskusji zapraszasz ją tutaj na obiad.
- No jasne, mamo - zadeklarowałem. - Obiecuję, że przedstawię wam przyszłą synową, jak najszybciej będzie to możliwe.
- No ja mam nadzieję - zachichotała. Stojący obok mężczyzna z kolei spojrzał na mnie znacząco. Natychmiast podwoiłem swoją czujność, kiedy dostrzegłem znajomą, lekką nutkę złośliwości w jego oczach. O nie...
Ojciec zamierzał czymś dowalić.
- Ach, byłbym zapomniał. Czy w takich okolicznościach powinienem jeszcze raz przypomnieć ci o podstawach bezpiecznego stosunku, synu? - zapytał, siląc się na niewinny ton ale i tak było przy tym jasne, że świetnie się bawił. Zwłaszcza, gdy ja, jak na zawołanie, oblałem się cały szkarłatem, a mama obróciła się w jego stronę i trzepnęła go w ramię z karcącym "Svein!".
- Tato, jesteś gorszy, niż Daniel i Johann! - zawołałem z niedowierzaniem, choć też miałem ochotę się roześmiać. Owszem, przechodziliśmy już kiedyś przez rozmowę na TE tematy ale był to chyba nieodłączny element wychowywania każdego dziecka, które wkraczało w okres dojrzewania. Co nie zmieniało faktu, że póki co informacje dzięki tejże dyskusji uzyskane były w moim życiu równie bezużyteczne, co te wszystkie algebraiczne bzdury, które tłukła nam pani Hagen na każdej lekcji.
Co tu ukrywać... Przecież ja się nawet nigdy nie całowałem, a co dopiero miałbym mieć kiedykolwiek wcześniej sposobność na użycie prezerwatywy.
- No co? Muszę się upewnić, że będzie się zachowywał odpowiedzialnie - bronił się tata pod naciskiem dezaprobującego spojrzenia swojej żony. W sumie to nie miałem mu tego za złe, więc tylko przyglądałem się im obojgu z rozbawieniem, znad ramienia dalej siedzącej mi na kolanach Karoline. Lubiłem patrzeć, jak się ze sobą przekomarzają.
- To oczywiste, kochanie, lecz myślę, że o takich rzeczach nie jest rozsądnie wspominać przy...
O tą jedną chwilę za późno zorientowaliśmy się z ojcem, co ma na myśli.
- Tato, a co to jest stosunek?
Gdy zabrzmiało to niewinne pytanie młodszej siostry, a tata wytrzeszczył oczy, ledwo powstrzymałem wybuch śmiechu. Parsknąłem tylko, a mama pokręciła głową, po czym ukryła twarz w dłoni. Podejrzewałem, że miał to być swoistego rodzaju facepalm.
Uwielbiałem tą rodzinę...
☆☆☆
Najciszej jak się dało, zamknąłem "Rozbójników z Kardamonów", po czym odłożyłem książkę na szafkę nocną przy łóżku Karoline. Spojrzałem na śpiącą już przy moim boku dziewczynkę z misiem w objęciach, powoli wstałem oraz troskliwie przykryłem ją kołdrą po samą szyję. Codziennie czytałem jej do snu, co sprawdzało się jako najlepsza metoda jej usypiania. Nie byłem tym nigdy znużony, co mogłoby niektórych dziwić. Zwłaszcza, skoro dużo bajek przerobiliśmy już chyba z milion razy, a jej się oczywiście do tej pory nie znudziły. Ale była przecież jeszcze mała, to było normalne. A poza tym, kiedy coś sprawiało jej taką radość, ja sam nie mogłem być przy tym nieszczęśliwy.
Gasząc lampkę nocną, dostrzegłem światło za oknem. Ziewając i przeciągając się, podszedłem do niego. Zerkając na zewnątrz, byłem w stanie stwierdzić, że jasny blask pochodzi z okna naprzeciw, u naszego nowego sąsiada. Co mnie zaintrygowało, przez chwilę zdawało mi się, że stał tam i mnie obserwował. Lecz zanim zdążyłbym się upewnić, nie było go tam już. Zamrugałem oraz przetarłem sobie zmęczone już oczy, patrząc uparcie w ten jeden punkt. Dalej paliło się u niego światło, aczkolwiek jego samego w zasięgu wzroku nigdzie nie mogłem dostrzec. Zdezorientowany, w końcu odpuściłem i wyszedłem na korytarz.
Nie chciało mi się już dzisiaj brać prysznica, więc stwierdziłem, że zrobię to jutro rano. Dalej ziewając, dotarłem w końcu do swojego pokoju i zamknąłem za sobą drzwi. Nawet nie chciało mi się zapalać światła. Z westchnieniem ściągnąłem z siebie bluzę oraz dżinsy. Poczułem nagle przeszywający mnie dreszcz, a na moim ciele wyrosła gesia skórka. Co oczywiste, zwaliłem to na różnicę temperatur, po czym szybko, po omacku, wciągnąłem luźne dresy na nogi. Teraz chciałem już jak najszybciej znaleźć się pod kołdrą.
Zanim jednak to zrobiłem, kątem oka ponownie dostrzegłem jakiś ruch w domu obok. Wiedziony niezidentyfikowanym odruchem, podszedłem bliżej. I znów - mogłem przysiąc, że jeszcze przed chwilą widniała tam sylwetka kogoś wysokiego, stojącego w tamtym oknie oraz mogłem namacalnie wyczuć jego wzrok, przecinający ciemność oraz utkwiony nieprzerwanie w moją osobę. Lecz zaraz oczywiście zdawało się to już być tylko przewidzeniem.
Z przyspieszonym oddechem lustrowałem wzrokiem przestrzeń na zewnątrz, usiłując coś dostrzec. Wpatrywałem się usilnie w dom sąsiada, a zwłaszcza w ten jeden punkt, gdzie myślałem, że przed chwilą stał. Nigdzie nie paliło się już światło, spał już pewnie, lecz ja i tak uparcie nie ruszałem się z miejsca.
Mogłem przysiąc, że w bladej poświacie księżyca, która oświetlała okno naprzeciwko, widziałem przed momentem tajemniczego Larsa. A czy on widział mnie?
Tego nie byłem pewien.
Jednak moje przeraźliwie łomoczące serce oraz ostrzegawczy dzwonek w mojej głowie podpowiadały mi, że nie było to tak wątpliwe, jak mógłbym przypuszczać.
~~~~~~
No dobra, a teraz przyznawać się? Kto spodziewał się, że wrócę do tego opko, i to z takim przytupem? 😎 Nie, wy się nie odzywajcie x_Centrala_x i Xx_Ki-chan_xX, bo was akurat wtajemniczyłam 🤫😂
Ogólnie to postanowiłam, że teraz chciałabym równolegle kontynuować "Sweet Love, Sharp Fangs" oraz "Love To Hate You". Nie wiem jeszcze, czy to mi się do końca powiedzie, zważywszy na to, że w tym tutaj opko nie wiem jeszcze dokładnie, jak rozwinę fabułę. A w Zuberze to akurat mam więcej szczegółów na przyszłość. No i dochodzi jeszcze oczywiście moja kapryśna wena oraz moje studia, które potrafią mi tak życie pokomplikować, że nie mam zupełnie na nic czasu, a co dopiero na pisanie. Także nic nie obiecuję, jednak bedę się starać 😁
Dedykacja za rozdzialik wędruje oczywiście do mojej kochanej Big Sis Xx_Ki-chan_xX - wielkiej motywatorki, która zawsze potrafi mi dać taki zastrzyk sił, że głowa mała... Mam nadzieję, że ci się podoba ❤️ Jak obiecałam, tak wróciłam do Greyhe 😘🥰💞💗
Nie mogę pominąć najdroższej x_Centrala_x, czyli najlepszego wsparcia mentalnego oraz przyjaciółki na dobre i na złe 💝 Również żywię nadzieję, że moje gryzmoły utrzymują się dla ciebie na jako takim poziomie 😚🤗💟💓
Dedykuję też ten rozdział wszystkim innym oddanym czytelnikom, jak zwykle dziękując wam tym za wszelkie gwiazdki czy miłe komentarze. To naprawdę motywuje ❤️🧡💛💚💙
Widzimy się prawdopodobnie w następnym rozdziale u Daniela i Timiego. See ya! <33
🖤 War_Eternal 🖤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro